Rozdział XVIII
Sebastian zmuszony był zostawić mnie samemu sobie zaraz po śniadaniu. Usprawiedliwił się tym, że Hallgrim wysłał go do Plymouth – najbliższego miasta. Powiedział, że musi coś w nim załatwić w imieniu swego krewnego, jednak nie zdradził niczego konkretnego. Może nie mógł mówić o sprawie, w której się tam udawał, może nie chciał. Nie dopytywałem. Demon stwierdził, że wybór padł na niego, ponieważ jego zachowanie nie odbiega zbyt mocno od ludzkiego, więc najłatwiej przyjdzie mu wtopić się w tłum. Takie zdanie miał jego brat. Ciężko było się z tym spierać, możliwe że Sebastian spędził więcej czasu wśród ludzi niż którykolwiek z nich.
W każdym razie demon opuścił Cienisty Dwór. Miał do niego wrócić dopiero późnym wieczorem. Wszystko wskazywało więc na to, że zmuszony będę spożyć dzisiejszy obiad i kolację w towarzystwie nieznajomych ludzi. Nie wiedziałem dokładnie, ile osób korzysta z jadalni na parterze, aczkolwiek miałem pewność, że nie znałem ich wszystkich. Liczyłem na to, że Montgomery zdąży zjawić się w posiadłości przed porą obiadową. W jego towarzystwie czułbym się o wiele pewniej, siedząc przy jednym stole z istotami o niejasnym dla mnie statusie ontologicznym. Korzystając z nieobecności Sebastiana mogłem zadać uczonemu wiele pytań, które wpadły mi do głowy w ostatnim czasie.
Wyjrzałem za okno. Gałęzie drzew uginały się pod wpływem porwistego wiatru wiejącego w stronę morza. Musiałem zrezygnować z przechadzki po ogrodzie. Demon pewnie powiedziałby w tej chwili, że wicher niechybnie poderwałby mnie z ziemi, a ja zwyczajnie bałem się oberwać przypadkiem jakimś poniesionym przez masę powietrza badylem. Właśnie coś w podobnym kształcie uderzyło w parapet.
Potrzebowałem znaleźć sobie inne zajęcie. Wiedziałem, że bez Sebastiana przy boku zwiedzanie domu nie było najlepszym pomysłem, ale chciałem się bardziej zorientować, gdzie właściwie teraz mieszkam. Nic takiego nie powinno mi się stać, jeżeli tylko nikogo nie zdenerwuję.
Nie będę wchodził do pozamykanych pokoi i przejdę się wyłącznie po tym piętrze.
To wydawało się względnie bezpieczne, bo do tego czasu nie spotkałem na tym piętrze nikogo. Nie wykluczyłem, że poza mna oraz brunetem nikt nie zajmował kwater na tej wysokości.
Wyszedłem na korytarz.
Dzisiaj w Dworze było cicho. Hallgrim nie grał najwyraźniej na żadnym instrumencie. Słyszałbym to tutaj. Możliwym było, że on również opuścił posiadłość na jakiś czas.
Zamknąłem drzwi za sobą i ruszyłem korytarzem w kierunku wschodniego skrzydła. Potrafiłem wyczuć obecność demona czy diabła, więc postanowiłem polegać na tej umiejętności. Miałem nadzieję, że mnie ona nie zawiedzie.
Przeszedłem wzdłuż korytarza. Przystawałem co jakiś czas pod drzwiami, ale nie czułem, żeby za jakimikolwiek przebywał jakiś demon. Otworzyłem jedne z nich, chociaż odrobinę się bałem. Zajrzałem do środka. Zastałem niewielkie pomieszczenie o nieregularnym kształcie. Salonik. Zobaczyłem jeszcze jedne drzwi po prawej, ale nie zapuszczałem się dalej.
Minąłem rząd okien, które zaczęły zalewać strugi deszczu. Jego dudnienie o szkło nie dodało mi otuchy. Nie mogłem zapomnieć o tym, że znajduję się w domu demonów, gdzie teoretycznie żaden nie mógł mnie skrzywdzić, bo należałem do innego, aczkolwiek nie chciałbym sprawdzać, jak mogłoby to wyglądać w praktyce.
Stanąłem pod niewielkim łukiem drzwiowym. Moim oczom ukazał się kolejny salon, większy od poprzedniego i nieprzynależący do nikogo. Przeszedłem przez jego próg i od razu poczułem się nieswojo. Znad oparcia kanapy w pasiasty wzór wychyliła się błyskawicznie czyjaś głowa i ramiona.
Shukat.
Albo Hanish, ciężko stwierdzić.
Zmierzył mnie czujnymi oczami w kolorze dojrzałej wiśni. Zmarszczył bordowe brwi. Fascynował mnie ich intensywny kolor, choć przypominały mi o pewnym irytującym żniwiarzu. Zastanawiałem się, czy to ich naturalny kolor, ale wydawało mi się, że to wyjątkowo zły czas i miejsce, do prowadzenia takich rozmyślań.
Cofnąłem się w stronę korytarza, kiedy kolejny rudy czerep uniósł się nad mebel.
Koszula na ramionach jednego z młodzieńców była rozchełstana, natomiast drugi zdawał się wcale nie mieć jej na sobie. Przełknąłem ślinę, która napłynęła mi do ust. Nie wiedziałem, co takiego robili, ale nie potrzebowałem słów, by zrozumieć, że nie chcą, aby im przeszkadzano. Wycofałem się całkowicie z pomieszczenia i oddaliłem na tyle szybko, na ile mogłem to uczynić, nie robiąc większego hałasu. Nie podążyli za mną na szczęście.
Odetchnąłem, kiedy znalazłem się w bezpieczniejszej odległości od nich. Nie zwiedziłem może dużo, ale postanowiłem, że tyle mi starczy na razie. Zdecydowanie starczy.
Wróciłem z powrotem do pomieszczeń, w których zazwyczaj urzędowałem.
Odruchowo spojrzałem na drzwi, które prowadziły do domniemanej sypialni Sebastiana. Postanowiłem sprawdzić, czy są otwarte. Nie robiłem sobie na to szczególnych nadziei, dlatego zdziwiłem się, kiedy ustąpiły pod moim naciskiem.
Rozejrzałem się. Pokój był mniejszy niż ten, w którym ja sypiałem. Większą jego część zajmowało łóżko w kształcie kwadratu. Nie przyozdobiono go baldachimem. Było perfekcyjne pościelone, wyglądało na nieużywane. Dotknąłem narzuty wykonanej z satyny i błyszczącej zachęcająco.
Pomieszczenie wyglądało inaczej niż wczoraj. W dzień nie wydawało się takie ponure, chociaż nadal nie nazwałbym go przytulnym. Zlustrowałem meble. Zajrzałem do komody i szafy. Nie zastałem w nich nic poza ubraniami, ale przynajmniej upewniłem się, że Sebastian faktycznie zajmuje ten pokój.
Nie było go ledwo chwile, a ja już czułem się dziwnie niespokojnie.
Oby wrócił jak najszybciej.
Wróciłem do głównego pokoju. Chciałem zabrać się za czytanie którejś z książek, jakie miałem do dyspozycji. Nie miałem na nie szczególnej ochoty, ale musiałem się czymś zająć. Potem zamierzałem sprawdzić, czy Montgomery pojawił się w swoim gabinecie.
Usiadłem na fotelu mało elegancko, korzystając z tego, że nikt mnie nie widział. Podobało mi się to, że nie musiałem zachowywać się kulturalnie chociaż przez chwilę. Nie byłem już hrabią, a chociaż maniery nigdy nie ciążyły, stwierdziłem, że mogłem sobie trochę pofolgować. Wtedy właśnie ktoś wszedł.
Pobladłem, o ile przy mojej mlecznej było to jeszcze możliwe.
Napotkałem spojrzenie nieznajomych, szarych oczu.
Demon lub diablę, oceniłem.
Wyraz skonfundowania przebiegł po twarzy dziewczęcia, które przede mną stanęło. Usiadłem tak, jak na byłego szlachcica przystało, jednak dobre pierwsze wrażenie przepadło bezpowrotnie.
– Wybacz. Szukam Sebastiana. Nie ma go z tobą? – zapytała.
Odetchnąłem. Pozwoliłem sobie przyjrzeć osobie, która naruszyła moją strefę komfortu. Białe włosy, odrobinę dłuższe od moich okalały drobną, młodą twarz o łagodnym wyrazie. Nie była tak wysoka jak większość mieszkańców Cienistego Dworu. Czyżby w jej żyłach płynęła ludzka krew?
– Sebastian wyszedł rano. – Wstałem. Ukłoniłem się lekko dziewczynie. Nie wiedziałem, skąd znała obecne imię Sebastiana. – Nazywam się Ciel. – Przedstawiłem się.
– Posługuję się imieniem Magalie– Wyciągnęła dłoń w moją stronę. Uścisnąłem ją niepewnie. Nigdy nie witałem się w ten sposób z kobietą. Demony miały też inne baczenie na kulturę bądź jej brak, a ja nadal nie wiedziałem, jak powinienem się zachowywać w stosunku do kogo. Powinienem wreszcie upomnieć Sebastiana, by mnie wszystkiego nauczył. – Właściwie nie mam do ciebie żadnej sprawy. Chciałam tylko zobaczyć się z Sebastianem.
Wyglądała, jakby dobrze go znała, tak też się zachowywała.
– Kim jesteś? – zapytała. Przekrzywiła głowę i przysunęła się w moją stronę. Nie była wiele wyższa ode mnie. – Pachniesz jak Sebastian. – Nie podobało mi się, że tak lekko używa jego imienia.
– Jestem jego kontraktorem – odpowiedziałem, robiąc kilka kroków w tył. Nie czułem się dobrze ze świadomością, że dziewczyna zaznajamia się z moim zapachem. Nazywałem ją dziewczyną, chociaż nie wiedziałem, ile dokładnie liczyła sobie lat. Po prostu wyglądała młodo.
– Rozumiem... – Zmierzyła mnie wzrokiem. – Jest w tobie coś dziwnie znajomego – mruknęła. – Jakbyś był demonem, ale przecież nim nie jesteś. Nie chodzi tutaj wyłącznie o zapach...
Zawiesiła głos. Zbliżyła się do mnie znowu. Nie dotknęła mnie, tylko przyjrzała się z mniejszej odległości, jakby szukała czegoś konkretnego, ale nie mogła tego dostrzec.
– Jestem byłym podwładnym Sebastiana – stwierdziła, patrząc mi w oczy. – Nadal jestem na każde jego wezwanie, więc zgaduję, że teraz również na twoje. – Nie brzmiała, jakby była zadowolona z tego faktu. – Słyszałam, że Hallgrim za tobą nie przepada. Pewnie nie wiesz, z jakiego powodu.
– Wiesz coś na ten temat? – zapytałem bez zastanowienia. Zgubiłem gdzieś swój takt, powinienem zważać na język.
– Owszem, ale najpierw porozmawiam z Sebastianem, zanim zdradzę ci cokolwiek. Teraz wybacz, opuszczę cię.
Jej kroki były bezgłośne niczym kota. Wymknęła się z pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi, których nawiasy nie wydały z siebie choćby najmniejszego skrzypnięcia.
-----------------------------------------------
– Cieszę się, że wróciłeś – stwierdziłem.
Zastałem Montgomery'ego chwilę temu na rozpakowywaniu walizki. Zaproponował, żebyśmy wypili razem herbatę, skoro do obiadu mieliśmy jeszcze trochę czasu. Z chęcią przystałem na tę propozycję. Zastanawiałem się, czy opowiedzieć blondynowi, co mnie dzisiaj spotkało. Zwlekałem z tym.
– To miłe z twojej strony, dziękuję. – Montgomery uśmiechał się, tak jak zwykle. Rudawy zarost pokrył mu podbródek. – Mam dla ciebie list. – Wyciągnął kopertę z płaszcza i obejrzał pośpiesznie, jak gdyby chciał się upewnić, że go nie pogniótł. – Proszę.
Cieszyłem się, że otrzymałem odpowiedź od Mey-Rin. Brakowało mi odrobinę ludzkiego pierwiastka w nowej codzienności. Kogoś bliższego mnie. Zamierzałem przeczytać go później, tymczasem zajmując się rozmową z badaczem.
– Czy posiadłość jest cała? – zapytałem niepewnie.
– Tak. Dlaczego miałaby nie być? – Mężczyzna ściągnął płaszcz, po czym odwiesił go na wieszak stojący przy oknie.
– Zdarzały się w niej różne wypadki. Szkoda słów.
Obserwowałem rozpuszczający się w filiżance cukier. Montgomery schował swoją walizkę, zamknął tymczasem otwarte drzwi prowadzące na korytarz i wreszcie usiadł po drugiej stronie biurka. Po jednej z nich siedziałem ja na fotelu, które sobie za jego pozwoleniem przysunąłem.
– Sebastian jest w Plymouth – zacząłem. – Przynajmniej powiedział mi, że właśnie tam się udaje. Wydaje mi się, że jest gdzieś dalej. Czuję to.
Potrzebowałem podzielić się z kimś swoim zmartwieniem. Liczyłem, że ukoi to choć trochę tlące się we mnie uczucie niepokoju.
– Staram się nie panikować – zwierzyłem się. – Nie wiem, czy po prostu się o niego martwię, czy to poczucie dyskomfortu związane jest no... z tym, co nas łączy.
– Hmmm... interesujące. Nie mogę nic na to poradzić, spotykam się z czymś takim pierwszy raz. – Przyjrzał się mi uważnie. – Chętnie posłuchałbym, co masz mi na ten temat do powiedzenia. Pozwoliłem sobie zanotować spostrzeżenia, których dokonałem obserwując cię wcześniej. Wybacz, to taki nawyk.
– W porządku. Jeżeli to ważne, nie mam nic przeciwko. Możemy potem o tym porozmawiać, jeśli chcesz. Teraz jednak chcę jeszcze o coś zapytać. Dzisiaj zjawiła się w tym miejscu osoba o imieniu Magalie. Mógłbyś mi coś o niej opowiedzieć?
– Magalie...? Ah, ona! Co o niej wiem, co mogłoby ci się przydać... hmm... Jest gońcem, dzięki niej poszczególne skupiska demonów mogą porozumiewać się między sobą. Często u nas bywa, chociaż mieszka w Austrii. Powiedziałbym, że pochodzi z innego klanu, niż ten mieszkający tutaj, aczkolwiek jest córą demona z naszego klanu, który zginął tego roku.
– Nasz klan...?
– Możliwe, że źle się wyraziłem. Obecnie istnieją dwa klany shedimów. Tutaj mieszka część jednego z nich, drugi rozproszony jest po środkowej Europie. Nie będę wymieniać ich członków, bo chyba nie ma to sensu.
– Rozumiem. Ten demon, który zginął... to brat Sebastiana zabity w Londynie?
– Tak, to on. – Montgomery pokiwał głową. – Nie znałem go zbyt dobrze, ale był bardzo łagodnym w obyciu mężczyzną. Chyba również był kamerdynerem w jakimś domu, chociaż nie wydaje mi się, by zawarł z kimś o to kontrakt.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Upiłem łyk herbaty z filiżanki.
– Więc... co jeszcze mogę o niej powiedzieć. Słyszałem, że kiedyś miała wejść w związek z Sebastianem. Nie doszło do tego po tym, jak wyjałowiała. Pewnie to tylko plotka, którą uraczyła mnie Lawina, nie wierzyłbym w to osobiście.
– Wyjałowiała? – Zignorowałem tę część o domniemanym związku. Ciężko było mi przyjąć możliwość, że Sebastian mógłby być na tyle blisko z jakąś kobietą, by się z nią zejść na stałe. Wydało mi się to dziwnie absurdalne i nieprawdopodobne. – Co to oznacza?
– Nie może dać życia następnemu diablęciu. Świadczą o tym jej białe włosy. Trochę to specyficzne, że akurat włosy zmieniają wtedy swój kolor. Kruczoczarne loki zmieniają się w śnieżnobiałe kosmki. Nie wiem, jak to się dokładnie stało w jej przypadku. Jest w końcu bardzo młoda jak na diablę.
Nie spodobała mi się myśl, że mój demon mógłby począć potomka z kimkolwiek. Mógłbym nawet powiedzieć, że napełniła mnie odrazą. Nie skrywałbym ulgi, gdy dotarło do mnie, że przecież na szczęście do niczego takiego nie doszło. Nie założyłem wtedy, że przecież Magalie zapewne nie była jedyną kandydatką do roli matki.
– Właście to wielka strata. W jej żyłach płynie czysta krew shedima. Z pewnością dałaby życie silnej istocie, gdyby była w stanie.
– Chyba wiem już dość. Dziękuję ci.
Ukryłem swój grymas w filiżance herbaty. Gdybym mógł, postarałbym się, żeby białowłosa dziewka trzymała się od Sebastiana jak najdalej. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogłem przeceniać swoją rolę w jego życiu, jednak skoro teraz miałem żyć wśród demonów i diabłów, zamierzałem uczynić bruneta wyłącznie moim, tak by wszyscy wiedzieli, że nie mogą się do niego zbliżyć.
– W takim razie chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jakiś czas temu oglądałem rysunek Hallgrima, który wykonałeś. Masz może takie z Sebastianem?
Blondyn pokręcił smętnie głową.
– Nie pozwolił mi ich wykonać. Nie zgodził się być moim obiektem obserwacji. Nie uargumentował swojej decyzji. Gdybyś go do tego przekonał, byłbym bardzo wdzięczny. Z nieskrywanym zapałem porównałbym jego ciało z ciałem Damiena. Fascynujący przypadek. Bliźniacy nie zdarzają się wśród demonów za często. Zastanawiałem się, czy jest jakaś zależność między tym, że Damien spłodził bliźniaków a tym, że sam owego posiada, jednak przypadek bliźniaków z drugiego klanu chyba obalił moją teorię, choć nie mogłem go dokładnie zbadać. Sebastian nie powołał do życia żadnego diablęcia, jak dotąd, więc nie mogę oprzeć o nic mojej teorii. W każdym razie potrzebowałbym przyjrzeć się ciału Sebastiana, by móc poszukać różnic, które mogłoby być wynikiem odmiennego trybu życia, innego otoczenia, w którym przebywał. Taka okazja może mi się już więcej nie trafić. – Patrzył na mnie z zapałem rozognionym w oczach.
– Przecież zająłeś się już kiedyś jego zębami.
– Nie satysfakcjonuje mnie to. Mógłbym się tym zadowolić ostatecznie, jednak sam rozumiesz.
Przez moment zastanawiałem się nad odpowiedzią.
– Spróbuję go nakłonić do tego, chociaż nie obiecuję, że stawi się u ciebie natychmiastowo.
Mogłem doceniać chęć Montogmery'ego do odkrywania tajemnic specyficznych istot, których część stanowił Sebastian, jednak wizja tego, że będzie go dotykać, mierzyć czy rysować jednak nie do końca mi się spodobała, nawet jeżeli miałby to robić w imię nauki.
-------------------------------------------------------------
Zapadłem w sen niespokojny i krótki, leżąc na sofie w salonie. Martwiłem się o Sebastiana. Podczas obiadu, który spożyłem właściwie wyłącznie w towarzystwie Montomery'ego, do jadalni wpadł Damien. Właściwie tylko przechodził, ale raczył przywitać się ze mną serdecznie. Blondyn go odgonił, za co byłem mu wdzięczny.
Wydawało mi się, że gdy przysnąłem na krótko, cały czas przed oczami miałem jego twarz, nienaturalną posturę. Wydawał się dziwnie pochylony. Łuki brwiowe i kości jarzmowe pokryte miał w czarnych, z reguły drobnych plamach. Policzki wyglądały jak nieudolnie naciągnięte na szczękę cienkie płaty skóry, a język wydawał się podejrzanie przydługi. Wystawał mu lekko z paszczy w towarzystwie również uwydatnionych zębów. Zapewnił mnie, że Sebastian niedługo na pewno wróci. Mówił niewyraźnie, więc musiałem dać sobie chwilę, by domyślić się, co chciał mi przekazać. Nie wiedziałem, czy zrobił to z troski. wypaczonej sympatii, jednak dziki wzrok, którym się we mnie wpatrywał przyprawiał mnie o dreszcze i szybsze bicie serca, bynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu tego zwrotu.
– Idź się obmyć, czuć od ciebie krew.
Demon tylko prychnął na to spostrzeżenie i zręcznie opuścił pomieszczenie drugimi drzwiami. Rzucił mi ulotne spojrzenie na odchodne, które pochwyciłem chcąc nie chcąc.
Był wieczór, a Sebastian nie stawił się u mojego boku. Obawiałem się o niego, bo czułem tylko, że był daleko. Nie docierał do mnie gniew, irytacja, radość i inne pozytywne emocje. Pustka. Jakby zupełnie zniknął. Bałem się też, że zaraz jego cząstka znajdująca się we mnie zacznie popadać w popłoch i siać spustoszenie w moim umyśle i ciele. Nie chciałem tego doświadczać drugi raz, nie było to przyjemne.
Uchyliłem powieki wtedy, gdy poczułem jego miły zapach. Jego ciepło. Demonia aura nie wypełniła pomieszczenia natychmiastowo, gdy do niego wszedł. Zupełnie jakby zmieniła się w coś bardziej człowieczego, ale to nie było możliwe.
– Cóż za niedbalstwo – szepnął. Wiedział, że nie śpię, ale nie widział potrzeby, by podnosić głos.
– Przesadzasz. – Ktoś prychnął.
Uniosłem się o wiele bardziej rozbudzony i usiadłem od razu tak jak należało. Na kanapie rozłożyłem się niemalże jak jakaś pannica.
Magalie wprosiła się znów do naszych pokojów.
Sebastian przegonił ją machnięciem ręki, wędeując za sofę, którą oblegałem.
– No wiesz co? Nie dziwię się, że Lawina się na ciebie uskarżała. Strasznie sztywny się zrobiłeś.
– Jutro – rzekł demon na tyle dobitnie, że dziewczyna cofnęła się o krok w tył.
Jeszcze raz prychnęła. Zachowywała się trochę, może nawet bardzo, jak kot.
– Życzę dobrej nocy w takim razie – powiedziała ozięble, po czym zostawiła nas samych, zamykając za sobą drzwi. Musiała coś chcieć od Sebastiana, ale ten najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać z nią dzisiaj o czymkolwiek.
Przetarłem powiekę lewego oka i zerknąłem na bruneta. Przyechylił się przez oparcie kanapy. Obdarzył mnie odrobinę zmęczonym uśmiechem.
– Cieszę się, że już wróciłeś. Czekałem cały dzień. – Ująłem w palce długie kosmyki jego grzywki, jakby miało mnie to upewnić, że na pewno już był przy mnie.
– Wybacz, że tyle to trwało, pani... Wybacz – poprawił się z jakiegoś powodu, co całkiem mnie ucieszyło. – Czy życzysz sobie, żebym przygotował dla ciebie kąpiel?
– Za moment.
Nie wiedziałem, czy powinienem wypytywać o to, co demon robił tyle czasu. Stwierdziłem, że powinienem dać mu odetchnąć. Opuściłem dłoń z powrotem na kanapę. Rozluźniłem się.
Jestem bezpieczny. Sebastian też jest bezpieczny. Wszystko jest w porządku.
Pozwoliłem sobie zamknąć oko z powrotem. Brunet przeczesał palcami moje włosy. Chyba przetłuszczyły się odrobinę, ale nie wydawało się mu to przeszkadzać. Pocałował mnie w czoło delikatnie, przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy otworzyłem oczy okazało się, że mężczyzna krzątał się w łazience.
Westchnąłem. Moment według Sebastiana najwyraźniej nie trwał tak długo jak w mojej mierze.
Podniosłem się z sofy. Odrobinę zesztywniałem podczas niedługiej drzemki na niej. Przeciągnąłem się trochę, po czym niespiesznym krokiem ruszyłem w stronę bruneta. Zastanawiałem się po tym, co dzisiaj usłyszałem, czy pociągają go kobiety czy mężczyźni. Może to nie miało dla niego znaczenia.
Pogładziłem go po ramionach powoli, gdyż akurat klękał przy wannie. Opinająca je bordowa koszula wydawała mi się w tej chwili zbędna, chociaż z drugiej strony cieszyłem się, że nie miał na sobie w tej chwili jeszcze fraku lub marynarki. Przyzwyczaiłem się do tego, że nasycone kolory opanowały w pewnym stopniu garderobę Sebastiana. Nawet podobała mi się ta odmiana wśród zwyczajowej czerni i bieli.
Pogładziłem go wzdłuż szczęki, na co odchylił głowę. Pomyśleć by, że miesiąc temu uciekałbym przed jego dotykiem, jak tylko bym mógł. To było dziwne. Nie czułem się podle, gdy trzymał na mnie swoje dłonie. Nie podejrzewałbym już go o to, że zechce mnie skrzywdzić, chociaż prawdopodobnie powinienem.
– Opowiesz mi potem, co robiłeś? – zapytałem.
– Nie sądzę, żebyś chciał słuchać o takich rzeczach. – Skrzywił się nieznacznie. – Porozmawiamy o tym jutro, teraz jesteś zmęczony.
Oparłem się o niego, tak by powstrzymać go od wstania.
– Nic ciekawego się nie działo, kiedy cię nie było. Zjadłem obiad w towarzystwie Montgomery'ego. Zamieniłem też kilka słów z Magalie. Wypytywała o ciebie rano. Powinienem być o nią... zazdrosny?
Nie wiedziałem, czy był to odpowiedni moment na przekomarzanki słowne, ale pozwoliłem sobie na nie. W końcu od zawsze należało to do naszych ulubionych rzeczy, przełamujących milczenie czy monotonię.
– Uważasz, że masz powód by być? – zapytał brunet.
Z wolna powiodłem dłonią po łopatce, którą wyczułem pod delikatnym materiałem. Nie wiedziałem, jak właściwie demon mógł to odbierać. Jako coś przyjemnego? Jako próbę uwiedzenia? Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego to robiłem, ale podobało mi się. Chciałem móc zbadać każdą wypukłość, każde zagłębienie, każdą krawędź na jego ciele, nim miałby to zrobić Montgomery.
– Oczywiście. Przecież jesteś przystojny. Nie wierzę, że nie znalazłby się ktoś, kto zechciałby mieć ciebie na wyłączność – powiedziałem to całkiem normalnie. Nie zamierzałem brzmieć tak, jakby go uwodził.
– Tak myślisz?
Mruknąłem w ramach potaknięcia.
– Interesujące.
Wydawało mi się, że wywołałem u niego uśmiech. Najwyraźniej mile połechtałem jego wrażliwe na komplementy ego.
– Poróbmy coś ciekawego na dniach. W końcu nie musisz już spełniać niczyich zachcianek poza moimi, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro