Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVI

Poranek był wyjątkowo pogodny. Czuć było zbliżające się lato. Ciepły wiatr wlatywał przez otwarte okno i muskał moją skórę, niosąc za sobą zapach dojrzewającej roślinności.

- Życzyłby sobie panicz zjeść w towarzystwie ludzi czy samotnie?

- Wolałbym zjeść tutaj. Nie znam jeszcze wszystkich, nie chciałbym czuć się niezręcznie.

- Rozumiem. W takim razie niedługo wrócę. Wybacz.

Mężczyzna wyszedł, zostawiając mnie samego z przemyśleniami. Zdziwiłem się trochę, gdy znów zaczął nazywać mnie "paniczem". Miałem wrażenie, że zaczął tym samym odbudowywać ścianę, która dotąd nas dzieliła. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, dlatego postanowiłem mu o tym nie wspominać. Mógł mieć różne powody, dla których do tego wrócił. Nie próbowałem ich odgadnąć póki co, na razie za mało o nim wiedziałem. Planowałem to zmienić. Bez pośpiechu. Pośpiech wydawał się tutaj nie na miejscu.

Wpatrywałem się w filiżankę w kremowym kolorze. Uniosłem rękę do opaski na oku i poprawiłem jej ułożenie odrobinę. Sebastian twierdził, że nie musiałem jej nosić, ale przyzwyczaiłem się do niej. Zupełnie jak demon do swoich rękawiczek.

Przez moment próbowałem przypomnieć sobie, czy miałem okazję przyjrzeć się z bliska jego dłoniom. Wydawało mi się, że nie. Pomyślałem, że pewnie pozwoliłby mi je obejrzeć, gdybym zechciał. Niezręcznie zrobiłoby się, gdyby zapytał o konkretny powód. Nie mogłem odpowiedzieć, "tak chcę", jednak bardziej chyliłem się do przejawu braku kultury, niż wyjaśnianiu tego, co mną tak właściwie kieruję. Sam jeszcze tego nie pojąłem.

Pogładziłem biały materiał kanapy, na której siedziałem. Był bardzo przyjemny w dotyku.

Brunet wrócił po chwili razem z pokalem budyniu waniliowego.

- Usiądź obok mnie - powiedziałem niewzruszony i zająłem się nietypowym śniadaniem.

Nie oponował i zajął miejsce obok z zachowaniem stosownego odstępu.

- Smacznego, paniczu.

- Dziękuję. - Właśnie unosiłem jedną z truskawek na łyżce do ust.

Nie przeszkadzało mi to, że Sebastian patrzył się, gdy jadłem. Robił to w końcu dobre kilka lat, zdążyłem się przyzwyczaić. Zwykle i tak zajmował wzrok czymś innym niż ja, więc nawet nie czułem na sobie jego spojrzenia zbyt często.

Wyczuwałem, że jego nastrój oscyluje pomiędzy spokojem a melancholią. Liczyłem na to, że w tej kwestii nic nie zmieni się na gorsze i demon nie wpadnie w zły humor. Kiedy się denerwował miałem wrażenie, że drgają ściany pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdował.

Zadrżałem na wspomnienie dopadającego go szaleństwa podczas zmagań z kuriozalnymi lalkami na luksusowym liniowcu. Najbardziej zadziwiające było to, że gdy wszystko się skończyło po Sebastianie nie dało się poznać, że przed momentem roztrzaskał kilkadziesiąt albo nawet setkę czaszek pozbawionych dusz ciał. Tylko zniszczone, przesiąknięte krwią ubranie, mogłoby świadczyć o tym, co zrobił. Wydawało mi się, że sprawiło mu to przyjemność lub zabawiło go.

Odgoniłem od siebie wspomnienia z tamtej nocy. Nie były szczególnie przyjemne.

- Dziękuję.

Odłożyłem łyżeczkę do pokala. Sebastian natychmiast chciał posprzątać po posiłku, jednak powstrzymałem go.

- Nie ucieknie ci - mruknąłem, nie patrząc na niego.

Uniesione w górę ręce opadły z powrotem na kanapę, a ramiona demona rozluźniły się.

Zastanawiałem się, co dalej. Nie miałem czasu, żeby rozważać każdą możliwość, ani by zaplanować wszystko ze szczegółami, dlatego dałem się ponieść chwili.

Całkiem zgrabnie jak na moje możliwości usiadłem mu na kolanach okrakiem. Dłonie ułożyłem mu na ramionach, żeby mieć jakiś punkt podparcia. Nie sądziłem jednak, że nasze twarze znajdą się tak blisko siebie. W oczach bruneta odmalowało się zdziwienie oraz ciekawość. Przymknął oczy i trącił mój nos swoim.

- Mógłbym obejrzeć twoje uzębienie? - zapytałem o pierwsze, co przyszło mi na myśl, żeby przerwać rosnące napięcie.

- Moje zęby? To dość dziwna prośba - stwierdził - jednak jeśli sobie tego życzysz - przerwał, uśmiechając się na tyle szeroko, by ukazać większość zębów. Wyglądał przy tym lekko przerażająco.

Odsunąłem się odrobinę, a następnie delikatnie położyłem palce na jego dolnej wardze. Lekko zbrązowiała skóra w tym miejscu wydawała się bardzo delikatna i gładka. Rozluźnił mięśnie i opuścił szczękę w dół. Dotknąłem niepewnie dużego górnego kła. Jak się spodziewałem, był bardzo ostry. Pozostałe zęby mu w tym nie ustępowały.

Zsunąłem opuszki palców na jego podbródek, a następnie zbliżyłem się do niego odrobinę. Miałem wrażenie, że uważnie śledzi każdy mój ruch i z pewnością to właśnie robił. Nie mogłem tego stwierdzić, ponieważ zamknąłem lewe oko.

Nieśmiało musnąłem jego wargi swoimi. Czekałem chwilę, która wydawała mi się wiecznością, aż jakoś na to zareaguje. Gdy jednak tego nie zrobił, bardziej odważnie wsunąłem mu język do ust. Pozwolił mi dłuższą chwilę delektować się ciepłem ich wnętrza. Obawiałem się, że pokaleczę się o kły, jednak nic takiego nie nastąpiło.

Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie przyjemny, otumaniający dreszcz, gdy odwzajemnił pocałunek. Zirytowało mnie to, że był w tym opieszały. Oddawał pieszczotę leniwie i nieśpiesznie.

Naparłem na niego mocniej, przysuwając się do jego torsu. Oderwałem się od niego, łapiąc spokojnie oddech. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jak kładzie dłonie na mojej talii. Nim zdążyłem ułożyć w głowie jakiś ironiczny komentarz, wznowił czułości z o wiele większym zaangażowaniem. Mruknąłem zadowolony, pozwalając mu bezkarnie zbadać moje podniebienie.

Starałem skupić się tylko na tym doznaniu, jednak palące ciepło dające się we znaki w okolicach żołądka, uniemożliwiało mi to. Rozluźniłem uścisk na ramionach demona. Otworzyłem szeroko lewe oko, gdy poczułem nagłe szarpnięcie. Przestraszyłem się. Leżałem na plecach. Pod sobą czułem jedną z poduszek zwykle leżących na krańcu kanapy. Sebastian nachylał się nade mną z niepokojącym wyrazem twarzy.

- Przestań - powiedziałem stanowczo.

Odsunął się ode mnie niezbyt gwałtownie. Wyraz jego twarzy mógł sugerować, że odczuwa skruchę, jednak równie dobrze mógł świadczyć o tym, że jest zawiedziony moim zachowaniem.

Nie wiedziałem, co zamierza zrobić, dlatego wydało mi się to zupełnie normalną reakcją.

Usiadłem. Poprawiłem podwiniętą koszulę oraz delikatnie potarganą fryzurę, jak gdyby nigdy nic, po czym zapytałem:

- Masz mi coś dzisiaj do pokazania?

- Planowałem zaprezentować paniczowi stajnie.

Na dźwięk tego słowa od razu powrócił mi dobry nastrój.

- Macie tutaj konie? Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?

- Uznałem, że nie jest panicz w wystarczająco dobrej kondycji, jednak teraz nie widzę przeszkód, by nie wybrać się na krótką przejażdżkę.

Jazda konna należała do niewielkiej grupy dyscyplin sportowych, za którymi przepadałem. Żałowałem, że musiałem zostawić sześć koni czystej krwi angielskiej w swojej posiadłości, jednak tak musiałem zrobić. Ufałem, że pan Tanaka zadba o opiekę nad nimi.

- Chodźmy na przejażdżkę - nalegałem.

Nie narzekałem na brak zajęcia, jednak możliwość trenowania jeździectwa mogłaby znacznie ubarwić mój skromny grafik.

- Zgaduję, że nie ma innego wyjścia. - Demona najwyraźniej rozbawił mój entuzjazm. - Chodźmy więc.

Uważnie obserwowałem go, gdy wstawał. Uniósł kąciki ust w geście pokrzepiającego uśmiechu.

Pocałunki sprawiały mi przyjemność. Zamierzałem na nich poprzestać. Wszystkie inne czynność seksualne uważałem za zbędne i upokarzające, a zwłaszcza bolesne. Wydawało mi się, że nie powinienem sobie pozwalać nawet na delikatne pieszczoty, w końcu obaj byliśmy mężczyznami.

--------------------------------------------------

Zeszliśmy na parter. Sebastian prowadził mnie na zewnątrz inną drogą niż zwykle. Stwierdził, że tędy będzie wygodniej, dlatego nie spierałem się z nim. Drzwi, której ujrzałem, nieznacznie różniły się od tych znajdujących się w pobliżu kuchni. Gdy do nich dochodziliśmy, wyczułem czyjąś obecność. Rzuciłem okiem na demona. Po jego reakcji wnosiłem, że również ją spostrzegł.

Do wnętrza budynku wleciał chłodny wiatr, gdy dwóch młodzieńców wślizgnęło się do niego. Po ich postawie można by wnosić, że są wycieńczeni. Włosy w kolorze krwistej czerwieni sterczały im na wszystkie strony. Ubranie przywodziło na myśl średnio zamożnych mieszczan. Jeszcze nie miałem okazji ich spotkać. Wydawali się nie przejmować naszą obecnością.

Gdy jeden z nich uniósł dotychczas opuszczoną głowę, obaj się ożywili.

- Wybacz, wuju Malphasie, wzięliśmy cię za ojca - rzekł ten stojący bardziej z tyłu. Z odległości kilku metrów wyglądali na bliźniaków. Ukłonili się taktownie.

Ponownie zwróciłem wzrok ku Sebastianowi. Nie wiedziałem, do kogo innego mogliby mówić. Skrzywił się na ich widok, skąd wnosiłem, że za nimi nie przepada.

- Jeśli już to Sebastianie. I nie wujku, jeśli łaska.

Nie wypadało mi się wtrącać w tej chwili. Potem poproszę o wyjaśnienia.

Wzrok rudowłosych, bliźniaczych diabłów (skoro nazwali mojego sługę "wujkiem" musieli być synami, któregoś z jego braci, więc to było całkiem logiczne, że są diablęciami) spoczął na mnie. Skłonili się ponownie, jednak nie wiedziałem, jak na to zareagować. Brunet nie odwzajemnił im ukłonu, jednak nasze miejsce w hierarchii tutaj było różne. On przewyższał ich przynajmniej starszeństwem.

Poczułem jak kładzie mi dłoń na prawym ramieniu, przyciągając mnie tym samym bardziej do siebie i obejmując.

- Chodźmy.

Nie powinienem się przedstawić? W normalnej sytuacji zapewne tak właśnie bym postąpił, jednak nadal czekałem na wprowadzenie w zasady demoniej etykiety. Tymczasem trzymałem się zasady z nieodzywaniem bez potrzeby. Pomyślałem, że mogli odgadnąć kim jestem.

Zeszli nam z drogi, a następnie zamknęli za nami drzwi.

- Czy mógłbym wiedzieć, kim oni są?

- To Hanish wraz z Shukatem. Synowie Damiena - odrzekł z niechęcią. - Obnoszą się ze swoimi imionami, nie będąc w stanie wtopić się w tłum ludzi - dodał.

- Twoje prawdzie imię brzmi Malphas? - zapytałem. Słowo to brzmiało dziwnie, trochę niepokojąco.

Skinął głową.

- Ono coś oznacza?

- Nie pamiętam. Nie lubię go.

Chyba trochę popsułem atmosferę tym pytaniem. Zastanawiałem się, czy tak naprawdę bliżej mu do demona Malphasa czy też do lokaja Sebastiana.

- Hanish i Shukat nie są zbyt podobni do Damiena - zmieniłem temat.

- Masz rację, wdali się w matkę. Nie mam pojęcia, kto nią był.

- Więc to mieszańcy?

- Owszem, jednak nie są ludźmi w żadnym stopniu. Ich matka była demonem, ale nie shedimem. Pochodziła z innej rasy.

Weszliśmy na żwirową ścieżkę. Chciałem powiedzieć mężczyźnie, że może już zabrać dłoń, jednak nie wiedziałem, czy w tej chwili jest to stosowne. Czując jego bliskość nabierałem pewności siebie w nieznanym miejscu, jednak miałem wrażenie, że ona mnie w jakiś sposób ogranicza. Poza tym nie chciałem, żeby ktoś nas zobaczył w takiej sytuacji.

- To krępujące - mruknąłem.

Natychmiast przestał mnie obejmować, a następnie poprosił, bym mu wybaczył.

- Opowiedz mi później o pozostałych rasach demonów? - Temat ten wydawał mi się dość interesujący, a skoro nadal nie wiem, na jak długo przyjdzie mi żyć pośród, w większym lub mniejszym stopniu, istot różniących się od ludzi, wypadałoby dowiedzieć się najważniejszych rzeczy.

- Postaram się, chociaż nie często mam z nimi do czynienia. Poleciłbym zapytać któregoś z posłańców, oni powinni wiedzieć najlepiej. Jednak nie spoufalaj się zbytnio z Hanishem czy Shukatem, oni nie są dobrym towarzystwem.

- Wydają się być opanowani.

- Wydają.

Stajnia położona była na zachód od głównego budynku. Ze wszystkich stron otaczały je rozłożyste drzewa. Zacienioną część ścian gęsto porastał intensywnie zielony bluszcz. Jakiś koń zarżał donośnie, gdy zbliżyliśmy się do budynku zbudowanego z kamiennych cegieł.

- Wybacz, jeszcze się do mnie nie przyzwyczaiły, dlatego będą trochę niespokojne.

Rozważyłem sens słów demona. Konie należały do inteligentnych zwierząt, nie podlegało to dyskusji. Z pewnością potrafiły rozpoznać swojego właściciela, jednak miałem wrażenie, że to nie o to chodziło Sebastianowi. Zaraz potem przypomniało mi się, jak reagowała na niego część zwierząt. Często, gdy udało mu się złapać jakiegoś bezpańskiego kota, kończył z podrapanym policzkiem czy podbródkiem. Raczej większość z nich za nim nie przepadała.

- Zwierzęta są w stanie rozpoznać, kto jest człowiekiem, a kto nie?

- Owszem. Zwłaszcza te, które na co dzień towarzyszą ludziom od lat. Niektórzy ludzie, na przykład ty, paniczu, również posiadają tę umiejętność. Potrafisz zdać sobie sprawę z tego, że zbliża się do ciebie ktoś o nieludzkiej duszy.

- Rozumiem... co tak właściwie pozwala je rozróżnić?

- Dusze różnią się od siebie. Rośliny, zwierzęta, ludzie, żniwiarze, demony, anioły posiadają odmienną aurę duchową, choć często składają się na nią podobne elementy. Jedną z cech rasowych shedimów jest szczątkowa empatia wraz z resztą uczuć. - Zmierzyłem go wzrokiem, jakbym próbował je dostrzec. - Niektóre istoty nie przejawiają jej wcale.

Zatrzymałem go. Usiadłem na ławce w pobliżu dzikiego bzu i poprosiłem by kontynuował. Konie mogą zaczekać.

- Na duszę składają się trzy podstawowe części. Nefesz, odpowiedzialny za tworzenie energii życiowej oraz chęci do życia. Mnie odebrano go lata temu, dlatego zmuszony jestem do pozyskiwania owej energii skądinąd. Kolejnym elementem jest ruah. Odpowiada za uczucia. Najbardziej rozbudowany jest u ludzi oraz żniwiarzy. Na końcu jest neszama, która między innymi wyznacza długość cinematic record. Jestem w stanie wykraść ją innemu istnieniu, które jest w jej posiadaniu, czym mogę wydłużać swój żywot.

Słuchałem z uwagą niedługiego wywodu.

- Więc... twój nefesz jest we mnie?

- Mniej więcej.

- A...jak tam trafił?

- Tego nie wiem. Zapewne był to zbieg okoliczności. Nie wiem, gdzie podziewał się przez wszystkie poprzednie wieki. Zapewne był zamknięty w jakimś niewielkim naczyniu... przetrzymywany przez anioły. Tak twierdził Damien, chociaż nie wiem, na ile może to być prawdą. Potrafią oderwać nefesz od reszty ducha i zapieczętować go gdzieś indziej. Nie jest to zapewne przyjemne doświadczenie.

- Zapewne? To znaczy że tego nie pamiętasz?

- Nie pamiętam. Anioły mają zdolność manipulowania wspomnieniami. Nie pamiętam niczego sprzed około czterystu lat. Nie wiem, kim wtedy byłem. - Wzruszył ramionami. - Podobno dorwały mnie gdzieś we Francji. Skończyłem z zupełną pustką w głowie. Miałem umierać powoli, jednak pneumy, czyli energii życiowej, starczyło mi na tak długo, dopóki nie znalazł mnie Damien. Zawsze twierdził, że szukał mnie od dawna, choć osobiście mam wrażenie, że to zwykły przypadek. Funkcjonowałem wtedy zupełnie jak zwykły człowiek z tą różnicą, że nie sypiałem ani nie jadłem, ponieważ jedzenie mi nie smakowało. Kobieta, która mnie wtedy przygarnęła, nie miała pieniędzy by zabrać mnie do medyka, a że nie wpłynęło to w jakikolwiek negatywny sposób na moje zdrowe zmysły, zignorowała to. Nie słabłem i mogłem pracować, to się dla niej liczyło.

Kiedy skończył zapanowała praktycznie zupełnie cisza. Od czasu do czasu wiatr potrząsał liśćmi drzew i krzewów, a także wysoko rosnącą trawą. Gdzieś w oddali beczały owce.

- Dziękuję, że mi to opowiedziałeś - zacząłem, jednak brakło mi słów. - Doceniam to.

Zostawił mnie na chwilę samego, żeby osiodłać konie. Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek razem praktykowali jeździectwo, poza pierwszymi lekcjami owej dyscypliny kilka lat temu. Pamiętam, że zapanowanie nad koniem nie sprawiało Sebastianowi najmniejszych problemów. Na początku ja miałem z tym trudności.

Byłem lekko zaskoczony, gdy wyprowadził ze stajni dwa konie rasy shire - największe ze wszystkich zimnokrwistych koni, o ile się nie myliłem. Oba miały około dwóch metrów wysokości. Pomimo ich masywności, miały dość łagodny temperament.

- Może nie jest to odpowiedni koń dla szlachcica, jednak rasa ta najmniej impulsywnie reaguje na nasze towarzystwo.

- Jest w porządku. Poza tym już nie jestem hrabią. - Zdziwiło mnie to, z jaką lekkością wypowiedziałem te słowa.

- To jest Jupiter. - Pogładził stojące bliżej mnie zwierzę, które na gest ten zastrzygło uszami. - Zwykle ujeżdża go Hallgrim, jednak żaden z nich nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli dzisiaj zrobisz to ty.

Nie byłbym tego taki pewien...

Koń spoglądał na mnie bystrymi oczami w kolorze orzecha. Zbliżyłem się i wyciągnąłem powoli rękę w jego stronę. Pogłaskałem jego ogromny grzbiet nosa. Zachowywał się ufnie. Pewnie zdawał sobie sprawę, że nie zrobię mu krzywdy.

Przeczesałem opuszkami palców zadbaną kasztanową sierść.

- Kto tutaj jest stajennym? - zapytałem z ciekawości.

- Obecnie Narzes. Zajmuje się on również ogrodem.

Postawił z lewej strony potężnego zwierzęcia podwyższenie, z którego mógłbym spokojnie go dosiąść.

- Hmmm...opieka nad końmi idzie mu znacznie lepiej niż nad ogrodem.

Konie rasy shire zawsze wydawały mi się eleganckie, pomimo swoich gabarytów. Konie wystawowe cechowały się dużo większą gracją, jednak zimnokrwistym ciężko było odmówić specyficznego uroku.

Wsiadłem na Jupitera. Bałem się, że nie uda mi się zrobić tego zręcznie, jednak moja kondycja miała się lepiej niż mogłem przypuszczać. Siodło wydawało mi się odrobinę za duże, jednak było bardzo wygodne. Skórzane wodze przyjemnie trzymało się w dłoniach.

Sebastian dosiadł karego ogiera obok mnie. Nie wyglądał, jakby był z tego powodu specjalnie zadowolony. W pierwszej chwili myślałem, że zaraz go zrzuci, jednak nic takiego nie nastąpiło.

- Przejedźmy się w stronę miasta.

- Z przyjemnością.

Od strony morza zawiał wiatr. Zmierzwił moje włosy pieszczotliwie. Cieszyłem się, że do morza nie było daleko. Świeże powietrze pozbawione pyłów i dymów na pewno korzystnie wpłynie na moje zdrowie. Astma co prawda nie dawała mi się we znaki, jednak zamierzałem nacieszyć się rześką bryzą, dopóki miałem taką możliwość.

---------------------------------------------------------------------

Yooo!

Rozdział trochę krótszy i troszku spóźniony, no ale pierwszy tydzień liceum to w końcu nie byle co ;-;

Istnieje spore ryzyko, że dwa następne rozdziały również będą troszkę opóźnione. W niedzielę mam urodziny, chciałbym się trochę pobyczyć, a za tydzień z kolei Copernicon, na który się wybieram... więc... no cóż... wybaczycie mi to lenistwo c: ...

Do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro