Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX

– Zajrzałem do twojego pokoju. Wybacz mi – zwierzyłem się Sebastianowi, myśląc, że byłem mu to winny.

– Zauważyłem – odpowiedział spokojnie. Nie wyglądał na specjalnie przejętego tym faktem czy też nim urażonego. – To bez większego znaczenia – orzekł.

Nie wydawało mi się jednak, by chciał, żebym się tam kręcił zbyt często. Nie było mi z tego powodu jakoś specjalnie przykro, miałem wrażenie, że nie powinno być. Jednak na myśl, o zatopieniu się w intensywnie ciemnej i delikatnej pościeli, przechodziły mnie dreszcze. Nie wiedziałem, czy demon właściwie korzystał z łoża, które miałem na myśli, aczkolwiek nie wydawało mi się trudnym nakłonienie go do tego. Nawet jeżeli nie potrzebował snu, wylegiwanie się obok mnie wydawało się podobać Sebastianowi. Nie sądziłem, że miałby coś przeciwko, gdybyśmy czasem robili to w jego sypialni.

Sebastian rozpalał w kominku ogień. Pogoda od wczoraj zdawała się jeszcze pogorszyć. W szyby zaczął bębnić grad i zrobiło się okropnie zimno. Przecież dopiero co nastało lato. Nie spodziewałem się w tym klimacie upałów, ale oberwania chmury też nie oczekiwałem.

Przykryłem lekko zmarznięty nos kocem, w który Sebastan mnie opatulił. Było to rozwiązanie tymczasowe, dopóki w pomieszczeniach nie nagrzeje się na tyle, bym mógł się z niego wychylić. Demon dopilnował, by powietrze ogrzało się również w mojej sypialni. Nic nie wskazywało na to, by zawierucha minęłą do wieczora, a obaj wiedzieliśmy, że spanie w zimnym pokoju skończyłoby się kolejnym przeziębieniem, a przecież dopiero co wyzbyłem się jednego. Myśl, że brunet mógłby ogrzać mnie swoim ciałem, była miła, cokolwiek jednak nierzeczywista. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że skóra Sebastiana raczej była chłodnawa, a przynajmniej zdecydowanie częściej miałem z nią taką do czynienia niźli z cieplejszą.

– Mey-Rin wyraziła troskę o twoje zdrowie – zdecydowałem się powiedzieć o tym demonowi.

Przeczytałem dzisiaj jej odpowiedź na mój list. Martwiłem się o nią, bo kiedy opuszczałem posiadłość jej kondycja pozostawała wiele do życzenia, ale twierdziła, że trzymała się dobrze. U innych służących też podobno było wszystko w porządku. Napisała, że właściwie nic nie stało na przeszkodzie, bym wrócił do posiadłości. Według niej Elizabeth nie powiedziała nikomu o incydencie, którego była świadkiem, więc teoretycznie powinienem czuć się bezpieczny. Pokojówka upomniała mnie o moich zobowiązaniach w stosunku do królowej. Właściwie w każdej chwili mogła zlecić mi jakąś sprawę, a półświatek pozostawiony przeze mnie samemu sobie zapewne zaraz się rozhula. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobił, ale im dłużej pozostanie nieświadomy mojej nieobecności, tym lepiej.

– To miłe – odpowiedział.

Wahałem się, czy mu o tym mówić. Ostatnim razem nie wydawał się zadowolony, gdy wspomniałem o kobiecie. Zachował się zupełnie jak zazdrosny amant, co z perspektywy czasu wydało mi się całkiem zabawne. Nie chciałem jednak, by żywił do Chinki jakieś negatywne uczucia, gdyż nie wydawało mi się, by na nie zasługiwała.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy faktycznie nie powinienem wrócić do Londynu i zaszyć się w podziemiu. Nie chciałem specjalnie zwracać na siebie uwagi, jednak trzymanie piecza nad kotrolowaniem wszystkich wpływowych oprychów dotychczas należało do moich obowiązków. Bałbym się jednak wysługiwać Sebastianem. Mey-Rin mogła twierdzić, że ostatecznie sprawa z hrabiowskimi umizgami ze sługą nie wyciekła, jednak wolałem trzymać się z daleka od tego wszystkiego. Wszystko, co mogłoby sprowadzić na mnie podejrzenia, należało odrzucić.

Co by pomyślał ojciec...?

Nie przejmowałem się specjalnie opinią arystokratów, jednak wiedziałem, że mam wystarczająco dużo wrogów, by wymusili na władzy wymierzenie mi najcięższego wymiaru kary łapówką czy czymś podobnym. Sami mieli sporo brudu za uszami, przy ich grzeszkach mój "jednorazowy" wybryk zbladłby w mgnieniu oka, no ale akurat opinii publicznej to nie obchodziło. Skoro teoretycznie zostałem przyłapany na gorącym uczynku, można mnie było spokojnie uznać za degenerata. Chociaż patrząc po moim obecnym żywocie, życie dewianta całkiem mi odpowiadało, a przynajmniej nie wydawało się takie złe.

– Korzystasz właściwie z tego pokoju, Sebastianie? – wróciłem do tematu.

– Spędzam w nim noce, dopóki nie zabieram się za przygotowywanie dla ciebie śniadania.

– Robisz wtedy coś konkretnego? – zapytałem. Nadal potrzebowałem dowiedzieć się o Sebastianie wielu rzeczy.

– Niespecjalnie. Zwykle po prostu czekam na świt. Czasem wychodzę, by porozmawiać z innymi mieszkańcami, którzy nie sypiają w nocy.

– Rozumiem. Wydawało mi się, że nie przepadasz za towarzystwem swojej rodziny, bo mniemam, że chodziło ci również o nią. – Zaczynanie niewygodnych dla bruneta tematów wydawało mi się dość trudne, jednak lubiłem go wtedy obserwować. Jego oszczędną mimikę twarzy, która wyrażała coś pomiędzy zakłopotaniem, zirytowaniem i smutkiem.

– Nie szaleję za nią, mamy trochę sprzeczne ze sobą interesy, dlatego często nie możemy dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Raczej staram się ich unikać, dlatego niechętnie zgodziłem się tutaj przebywać. Przepraszam za to, co się stało, nim opuściłem twoją posiadłość, a także za twój stan zaraz po tym. Nie chciałem, żeby to się tak przeciągnęło. Wybacz.

– W porządku.

Nie pytałem, dlaczego sprowadzenie mnie tutaj zajęło demonowi tak długo. Wydawało mi się, że lepiej czułem się, gdy tego nie wiedziałem. Nie uśmiechało mi się stracić pewnej dozy poczucia bezpieczeństwa, które zyskałem. Ciekawość tym razem musiała ustąpić.

– Usiądź. Nie lubię, kiedy się tak kręcisz. – Demon spełnił moje polecenie bez najmniejszej zwłoki, chociaż miałem nadzieję, że usiądzie obok mnie. Zawsze siadałem na kanapie, licząc na to, że do mnie dołączy. Wydawało mi się, że celowo usiadł na fotelu, żeby nie zrobić mi tej przyjemności.

Wstałem, robiąc odrobinę obrażoną minę, żeby chwilę potem usadowić się bezczelnie na kolanach mężczyzny. Chwile mi zajęło zajęcie wygodnej pozycji, a Sebastian wydawał się z premedytacją ze mną nie współpracować.

– Idealnie – mruknąłem. Nogi zwisały mi przez obite białym suknem oparcie, ale akurat to nie było w tej chwili aż takie ważne.

Oparłem głowę o umięśnione ramię. Nie musiałem się prosić, żeby demon pogłaskał mnie po włosach. Drgnąłem jednak lekko, kiedy jego dłoń zjechała na moja szyję.

– Nie możesz – powiedziałem bez namysłu.

– Ohhh... – Brzmiał na rozczarowanego, ale nie podniosłem wzroku, by spojrzeć na jego twarz i to potwierdzić. – Dlaczego?

– Po prostu nie i już – odparłem. Stwierdziłem, że mam jeszcze jakieś prawo kaprysić, skoro on pogrywa sobie ze mną w gierki. Nie siedziałbym mu teraz na kolanach, gdyby tego nie robił.

– Nawet jeżeli będę delikatny? – Jego głos zdawał się prześlizgiwać po ciele jak delikatny aksamit. Aż ciężko było stanowczo odmówić mu jeszcze raz. – Bardzo, bardzo delikatny...? Wyjątkowo... ostrożny...?

Odmówiłem stanowczo jeszcze raz, chociaż uleganie demonowi stało się dla mnie czymś wyjątkowo naturalnym. Jednak nadal lubiłem mieć świadomość tego, że liczy się on z moim zdaniem. Jakby nie patrzeć nadal przecież pozostawał pod moją kontrolą.

– Może innym razem. Jeżeli będziesz grzeczny, oczywiście – dodałem.

Brunet parsknął, ale ostatecznie już mnie nie nagabywał. Nie powiedziałem jednak, by przestał mnie dotykać, więc nadal nieśpiesznie błądził palcami po moim karku, zahaczając miło o szyję. Złapałem go za dłoń i przyciągnąłem ją przed siebie. Chciałem ją dokładnie obejrzeć, zapoznać się z nią. Wydawało mi się, że miałem z nią do czynienia o wiele zbyt mało.

Pieszczotliwie ściągnąłem rękawiczkę z dłoni Sebastiana. Opadła cicho na moją marynarkę, tam nie przeszkadzała za bardzo. Prawa dłoń demona była zwyczajna, niemalże ludzka, bez znaku paktu, który widniał na lewej. Gdyby nie czarne paznokcie, bez oporów można by uznać, że zgrabne palce należą do wyjątkowo zadbanego mężczyzny. Dotknąłem ich twardej powierzchni. Moja własna dłoń wydawała się taka niewielka w porównaniu do jego.

Pogładziłem wystające spod bladej skóry żyły. Wydawały się mieć kolor zbliżony do brązu, a może fioletu. Wiedziałem, że demon uważnie obserwuje moje poczynania, ale nie raczyłem się tym specjalnie przejąć. Nie rzuciłem nawet okiem sprawdzić, czy przypadkiem mu to nie odpowiadało.

Opuszki jego palców były zupełnie gładkie. Kiedy się im przyjrzałem, dostrzegłem brak linii papilarnych. Reszta jego dłoni również nie była pokryta niewielkimi bruzdkami. Wyglądały przez to jak niedoskonała kopia ludzkich członków, choć piękna, zgrabna oraz zręczna, to nadal nieidealna.

Kamuflaż drapieżnika.

Splotłem jego palce ze swoimi, chociaż zważywszy na różnice ich wielkości nie było to szczególnie wygodne. Wydawało mi się jednak, że dzięki temu nie znikną nagle. Nie rozpłyną w ciemną mgłę, nie zmienią w kostne wyrostki służące do przebijania ciał ludzkich na wskroś.

– Zrobiłeś się strasznie sentymentalny. – Usłyszałem szept, w którym, co lekko mnie zdziwiło, nie pobrzmiewała ani nuta złośliwości.

– Nie sądzę, żebym zasługiwał na ten przymiot. Jeżeli ci się nie podoba, cofnij rękę.

Tak jak się spodziewałem demon nie wykonał żadnego ruchu. Zamknąłem oczy, wsłuchując się po trochu w szalejącą za oknem zawieruchę i po trochu w powolne uderzenia serca Sebastiana, które znajdowało się w tej chwili niedaleko mojego ucha. Nie słyszałem pracy jego płuc, chociaż jego klatka piersiowa uniosła się i opadała co jakiś czas.

– Myślisz, że za jakiś czas znowu się rozpogodzi? – zapytałem. Cisza, która na moment wkradłą się do pomieszczenia, nie przeszkadzała mi bardzo. Po prostu chciałem z nim porozmawiać. Ostatnio brunet stał się moim głównym towarzyszem rozmów. Właściwie był nim od dawna, ale teraz wydawało mi się to o wiele bardziej namacalne i... odrobinę intymne.

– Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie. Moglibyśmy wtedy znów wybrać się na przejażdżkę nad morze.

– Dobry pomysł. Tym razem może by mnie nie przewiało.

Kamienista plaża pokryta odłamkami wapiennych skał wydawała mi się dziwnie urokliwa. W pewnym sensie pasowała mi ona do sposobu bycia demonów, które poznałem. Wydawała się pierwotna i surowa. Podczas naszej ostatniej konnej przejażdżki nie spotkaliśmy tam żadnego człowieka, więc może ludzie trzymali się z dala od tego miejsca. Lub też nie mieli czasu, by tam zachodzić, albo było im nie po drodze.

– Są tu jeszcze podobne miejsca, które mógłbyś mi pokazać? – zapytałem.

– Nie wydaje się. Poszukamy, kiedy tylko przestanie tak wiać. Zgadzasz się?

– O ile wraz z wiatrem ustanie ulewa.

– Tak, racja.

Chmury przestały już sypać gradem w okna, jednak nadal z łoskotem rozbijały się o nie krople letniego deszczu. Mimo tego specyficznego i niezbyt przyjemnego dla mojego ucha bębnienia, czułem się całkiem zrelaksowany.

Zacząłem bawić się nieśpiesznie krawatem mężczyzny, kiedy puściłem jego rękę. Odrzuciłem też na stolik nieopodal zdjętą wcześniej rękawiczkę. Pociągnąłem ciemną wstęgę w swoją stronę, na co brunet się schylił. Ugiął kark, bo tego chciał, nie dlatego że nie miał siły mi się przeciwstawić.

– Jesteś dzisiaj wyraźnie filuterny – orzekł, przykładając własny nos do mojego.

– Kto to mówi – prychnąłem. – To ty cały czas prezentujesz swój frywolny stosunek do tych spraw. Na twoim miejscu uważałbym, żeby nie zrazić kogoś taką wyraźną lubieżnością. Lepiej zamilcz, nim zaczniesz się wulgarnie wyrażać.

Sebastian zamilkł na chwilę, nim ponownie podjął temat. Liczyłem, że taktownie go zmieni, jednak tego nie zrobił.

– Po prostu lubię dotykać i być dotykanym w zamian. – Wyprostował się, a krawat, który dotychczas trzymałem uciekł mi spomiędzy palców. – Nie widzę w tym niczego szczególnie zdrożnego. – Zerknął na mnie z wyższością.

– Nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać. Ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy. – Nie dało się nie wyczytać, że jakiekolwiek seksualne sugestie budziły we mnie nie tyle niesmak, co zwyczajny strach. Obrzydzenie do ludzkiego ciała, które niestety dawało się ponosić takim ordynarnym rzeczom.

– Jeśli takie jest twoje życzenie... – Jego szept prześlizgnął się zgrabnie między kroplami deszczu. Brzmiał jednak na tyle pewnie i wymownie, jakby spodziewał się, że prędzej czy później mu ulegnę.

---------------------------------------------------

Sebastian nie miał dzisiaj nic przeciwko temu, żebym samotnie pokręcił się po posiadłości. Nie odpowiadało mi to, że może wtedy odwiedzić go Magalie, a mnie przy tym nie będzie. Nie zdążyłem jeszcze dokładnie go wypytać o jej osobę i jego stosunek od niej, ale gdy już wyszedłem z pokojów, nie chciałem do nich od razu wracać.

Zastanawiałem się przez chwilę, ile specyficznych indywiduów przyjdzie poznać, mieszkając tutaj dłużej. Zdawało mi się, że całkiem sporo, chociaż liczyłem na to, że jakoś sensownie rozłoży się to w czasie.

Minąłem salon na trzecim piętrze. Tym razem również wydawał się pusty, jednak nie miałem ochoty go lustrować. Gdyby znów zaskoczyła mnie nieoczekiwana obecność Hanisha i Shukata...

... właściwie co oni tam robili ostatnim razem...? Czyżby...? Nie, nie, z pewnością źle to zinterpretowałem.

Musiałem przestać odbierać wszystko w jeden wypaczony sposób. Sebastian na pewno nie proponował mi nic zdrożnego, po prostu źle go zrozumiałem. Nie powinienem myśleć, że zrobiłby mi coś takiego. Nie, z pewnością nigdy by mnie tak nie poniżył. Tak samo nie powinienem myśleć, że Hanish i Shukat robili coś nieobyczajowego, ponieważ zastałem ich w sugerujących to okolicznościach. Z pewnością dało się to wytłumaczyć w prostszy, bardziej normalny sposób, który nie nasuwał mi się pierwszy. Po prostu przez to, co przeszedłem nie umiałem tego odebrać inaczej bez zastanowienia się nad tym dłużej.

Odgoniłem natrętne myśli. Wmówiłem sobie, że nie były niczym szczególnie ważnym. Zszedłem niespiesznie po schodach. Korytarz piętro niżej znów był nienaturalnie cichy. Muzyka, która zdawała się być tam nigdyś niemalże elementem wystroju, umilkła. Może Hallgrim nie grywał, ponieważ nie przebywał nawet w Cienistym Dworze? Nikt nie powiedział, że spędzał tutaj cały czas, być może udał się gdzieś. Niepewnie zagłębiłem się w głąb szerokkiego korarza. Stawiałem miękkie kroki na dywanie. Pewny byłem, że usłyszałby mnie jedynie demon, bo żaden człowiek nie byłby w stanie. Nie czułem jednak obecności żadnego z nich na piętrze. Nadal pamiętałem nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło mi za każdym razem, kiedy Hallgrim był w pobliżu. Jego obecność była tak przytłaczająca, że czułem, jakby wsiąkała mi głęboko w skórę, wrzynała się w płuca z każdym coraz płytszym oddechem.

Nie zamierzałem się pałętać tutaj zbyt długo, bo mężczyzna z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby mnie zastał. Przy założeniu, że faktycznie był gdzieś w pobliżu, oczywiście. Piętro było niemal odbiciem trzeciego, z którym się już poniekąd zapoznałem. Odszukałem wspólny salonik, który chyba znajdował się na każdym piętrze, nawet na parterze. Chciałem przekonać się, czy wygląda tak samo jak ten znajdujący się nad nim.

Okazało się jednak, że był odrobinę przestronniejszy. Przestrzenie pomiędzy poszczególnymi meblami wydawały się wręcz zbyt duże. Przestąpiłem niepewnie przez próg i górujący nad nim łuk drzwiowy. Nie otoczyła mnie aura żadnego stworzenia niebędącego człowiekiem, dlatego zajęło mi chwile spostrzeżenie, że nie byłem sam.

Zastałem postać o bocianowatej figurze na wózku inwalidzkim stojącym na wprost okna. Zwróciła powolnie głowę w moją stronę. Na część twarzy spływały jej czarne, lekko spłowiałe włosy, przypominające fale morza oglądane w nocy. Widać było, że nie miała wiele energii. Wygłądało na to, że każdy ruch kosztował ją wiele energii, mimo tego uśmiechnęła się do mnie.

Spotkałem młodzieńca, któremu przyglądałem się kiedyś w ogrodzie. Hallgrim niósł go na rękach między otoczoną żywopłotami ścieżką. Przyglądałem mu się z lekkim przerażeniem. Nie wiedziałem, czy mogłem się do niego zbliżać, a jeżeli tak, to jak powinienem się do niego odnosić. Przyjrzał się mi uważnie, po czym przymknął oczy, jakby kładł się do snu. Otworzył je po chwili i przywitał się ze mną. Kaszlnął. Musiała go trawić jakaś nieprzyjemna choroba.

– Miło cię poznać. Na imię mi Ciel. – Zebrałem do kupy swoje dobre maniery.

– Wiem – odparł powoli, biorąc uprzednio głęboki oddech. – Nie musisz się bać... – brzmiał jak starzec, ale miał łagodny głos – ... Hallgrima nie ma w pobliżu. – Usiądź przy mnie, proszę. – Wydawało mi się, że w oczach zebrały mu się łzy z wysiłku.

Zrobiłem, o co mnie prosił, chociaż nie wiedziałem, czy to dobry pomysł. Przysiadłem w pobliżu niego na ciężkiej, haftowanej roślinnymi ornamentami otomanie. Omiotłem wzrokiem pled, którym miał przykryte nogi, żeby nie musieć wymieniać z nim spojrzeń.

– Gdzie podział się Hallgrim? – spytałem, chociaż liczyłem się z tym, że mogło nie być mi wolno pytać o takie rzeczy.

– Udał się po... medykamenty... dla mnie. Jestem Sven... – przedstawił mi się. – Chciałem zamienić z tobą słowo... odkąd tu przyjechałeś... ale nigdy nie było ku temu okazji... Miło wreszcie cieszyć się towarzystwem... człowieka...

Zerknąłem na niego. Uśmiechał się, a oczy znów miał przymknięte. Jego słowa upewniły mnie, co do jego osoby. Sebastian powiedział mi, że choroba jest przywilejem ludzi. Demon żyje lub umiera.

Czy ja właściwie jestem człowiekiem? Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, bym mógł być jakimkolwiek innym stworzeniem. Jednak od lat pogardzałem ludźmi, zacząłbym się przestać uważać za jednego z nich, gdybym tylko miał do tego pretekst, a teraz już miałem. Nie żyłem wśród nich. Teraz żyłem wśród demonów, chociaż oczywiście nie czyniło mnie to czymś lepszym od nędznego, chorowitego człeczyny.

– Mógłbym spytać, jak się tutaj znalazłeś? – Zignorowałem jego wyznanie na rzecz zaspokojenia swojej ciekawości, chociaż dotarło do mnie, że nie powinienem tego robić

– Jestem własnością Hall...grima. Trafiłem tutaj... gdyż mój ojciec... mu mną zapłacił. Ale jest... mi tutaj... dobrze. Dba o mnie na tyle... na ile jest to możliwe.

– Rozumiem.

Był zapłatą. Więc na służbę demona wcale nie trzeba było płacić swoją duszą, można było czymś innym. Od czego to zależało? Od tego, co stanowiło życzenie kontraktora? A może Hallgrim zupełnie nie wchodził w konszachty z jakimś człowiekiem jako demon, tylko jako istota ludzka? Chociaż czasem słyszałem, o ofiarowywaniu diabłom własnych dzieci, ale nie mogłem wiedzieć, czy to prawda, czy kolejna dziwna plotka. Średnio mnie to wtedy interesowało, ponieważ nie chciałem w tym czasie słyszeć niczego podobnego. Chciałem zapomnieć o tym, że sam prawie zostałem złożony w ofierze na rzecz Sebastiana i wyratował mnie z opresji jego kaprys, a także to, że nosiłem w sobie cząstkę jego duszy. Zagadki, skąd się we mnie wzięła, nadal nie udało się rozwikłać.

Miałem do chłopaka dużo pytań. Chciałem wiedzieć, jaki był Hallgrim, kim był, dlaczego mnie nie lubił, dlaczego tak chłodno traktował Sebastiana, ale postanowiłem tymczasem zachować je dla siebie. Nie mogłem tak po prostu wymagać odpowiedzi od kogoś, kto ledwo trzyma się przytomny.

– Długo tutaj jesteś, Svenie?

– Ponad pięć lat... trochę już minęło...

Pomyślałem, że mimo swoich ograniczeń Sven mógłby być dobrym towarzyszem. Skoro pragnął ze mną rozmawiać, nie widziałem powodu, by mu tego odmawiać, zwłaszcza że i tak nie miałem niczego innego do zrobienia. Mogłem mu poświęcać swój czas, dopóki jego... pan... ciekawe w jakich stosunkach pozostawał z Hallgrimem? ... nie wróci, dokądkolwiek się udał.

Zanim jednak zdążyłem naprawdę okazać zainteresowanie jego osobą, dołączyła do nas Emily – jedna z pokojówek. Zdziwiła się, że mnie tutaj widzi. Nieczęsto ją spotykałem, właściwie wcale, więc również się jej nie spodziewałem. Nie była do mnie jednak w żaden sposób uprzedzona. Przywitała się ze mną zdawkowo, po czym podeszła do wózka Svena.

– Dobry wieczór, Svenie.

– Dobry wieczór, Emily – odpowiedział jej. Uchylił powieki, które zdawały się mu ciążyć. – Czy to już pora obiadu?

– Właśnie tak. Przyszłam cię zabrać do jadalni. Masz siłę dzisiaj w niej zjeść? – Skinął głową, choć był to ruch nieznaczny, niemalże niezauważalny. – Dobrze. Podniosę cię więc, w porządku? – Znów skinął. – Wybacz, Cielu. Oddam ci go za jakiś czas – zwróciła się do mnie, wsuwając jedną rękę pod skryte dotychczas pod kocem kolana chłopaka.

Musiał być w moim wieku, ceniąc po wyglądzie. Być może odrobinę starszy, chociaż może to przez jego zmęczony wygląd tak mi się wydało.

– Jeżeli chcesz, również możesz zjeść w jadalni – oświadczyła mi, nim wyszła z chłopakiem z pokoju. Lekkość z jaką go uniosła, mimo że nie była wcale wyższa od niego, wydawała mi się nieprawdopodobna.

– Dziękuję. Zjem później – odpowiedziałem jej, nadal wpatrując się, jak dziwnie wygląda drobna kobieta niosąca chłopaka, jakkolwiek wychudzonego, pokaźnego wzrostu na rękach.

Zastanowiłem się, jakie możliwości skrywa ciało chociażby człowieka z domieszką ludzkiej krwi i zrozumiałem w pełni, co tak bardzo fascynowało Montgomery'ego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro