Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

Warsztat Niny Hopkins znajdował się niedaleko głównej ulicy handlowej Londynu, czyli kawałek drogi od mojej miejskiej posiadłości. Sebastian siedział w dorożce naprzeciwko mnie. Udając, że wyglądam za okno, przyglądałem się jego odbiciu. Nic się w nim nie zmieniło od dnia wczorajszego, a jednak wydawało się w jakiś sposób inne. Albo zaczynałem je inaczej postrzegać.

Zauważyłem jednak, że demon unika patrzenia na mnie. Nigdy nie wykazywał problemów z utrzymaniem kontaktu wzrokowego, wręcz przeciwnie, jego spojrzenia potrafiły być czasem niesłychanie nachalne.

Dochodziłem do wniosków, że zbyt wiele kwestii pozostaje pomiędzy nami niewyjaśnionych. Wcześniej nie przeszkadzało mi to tak bardzo jak teraz, ale zważywszy na zaistniałe okoliczności...cóż...

Od początku planowałem odwiedzić swoją krawcową. Ponadto Soma zaczął niemalże dosłownie wchodzić mi na głowę, więc miałem jakiś pretekst, by od niego uciec. Nie wiedziałem, czego tak naprawdę chciałem sobie życzyć. Byłem pewien, że Nina coś wymyśli. Chyba taki kreatywnej projektantki ubrań Londyn jeszcze nie widział. Niewątpliwie doskonale sprawdzała się w swoim fachu.

Sebastian wysiadł z powozu pierwszy, a następnie pomógł mi bezpiecznie stanąć na chodniku. Zapłacił dorożkarzowi. Mieliśmy spędzić tu sporo czasu, więc nie było sensu nakazywać mu czekać. Przyjrzałem się wyeksponowanym na wystawie marynarkom w kratę. Wyglądały na mój rozmiar.

Lepiej nie myśleć o tym, że Nina ma na moim punkcie aż taką obsesję...

Demon otworzył przede mną drzwi. Jak w większości lokali tego typu otwierane drzwi poruszyły wiszący obok nich dzwonek.

Rozejrzałem się po wnętrzu sklepu. W gruncie rzeczy przypominał on mały salonik. Fotele, lustro, dwa niewielkie stoliki. Gdyby nie półki z balami materiału, szpilkami bądź innymi krawieckimi insygniami, pomieszczenie przypominałoby salon średniozamożnej rodziny. Nie powitały nas Meg i Augusta, jak to najczęściej bywało. Pewnie razem ze swoją szefową przygotowują coś na piętrze.

Piętro tutaj stanowiło miejsce robienia przymiarek, wykrojów i innych rzeczy, na których się nie znałem.

- Już idę!

Zmysł tej kobiety do wyczuwania mnie nie zelżał, mimo że już wymykałem się spod jej upodobań. Z wiszącą na szyi miarą krawiecką wyglądała, jakby wyrwano ją z ferworu pracy.

- Przeszkodziłem ci? - zapytałem.

Grzeczności w naszej znajomości przestały być już dawno potrzebne.

- Skąd. Dla ciebie zawsze mam czas, przecież wiesz, hrabio.

Meg lub Augusta, bliźniaczki z prawdziwego zdarzenia, nie do odróżnienia, wychyliła się, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Tylko skinęła mi głową, widząc, że ją dostrzegłem i schowała się na powrót.

- Czego ci trzeba?

- Właściwie niczego. - Wszedłem w głąb pomieszczenia, oddając Sebastianowi swój kapelusz. - Nie pogardziłbym dziennym żakietem, chyba że masz jeszcze pomysł na coś innego. - Przysiadłem na jednym z foteli.

- Właśnie kończę jeden z nowych projektów, może zechciałbyś zerknąć?

Trochę bawiło mnie to, w jak perfekcyjny sposób Nina próbuje ignorować mojego kamerdynera.

Przebywają w jednym pomieszczeniu od kilku minut i jeszcze się nie pokłócili. A to nowość.

Skinąłem głową i nakazałem demonowi, żeby został tutaj i poczekał.

- To by było na tyle. Mogę liczyć na kuriera?

- Osobiście bym ci zaniosła, gdybym miała czas, złotko, ale idzie lato i wszyscy chcą być teraz modnie ubrani. Sam rozumiesz, cały dzień w pracy. Możesz się spodziewać tych kompletów za tydzień. Na który adres ci je wysłać?

- Hmm... na londyński. Masz gdzieś zapisany, prawda?

Pokiwała głową w odpowiedzi.

Jej modelki i pomocnice jak się okazało robiły inwentaryzację, więc wyjątkowo nie witały gości.

Dzwonek zabrzęczał dźwięcznie.

- Wybacz - powiedziała krawcowa, po czym sprawnie stawiając drobne kroki zeszła po schodach.

Miałem zrobić to samo, jednak zobaczyłem, że przystanęła oniemiała.

Coś się stało?

- Myślałam, że jeden to już tragedia. Kiedyś się pomnożył?

Zdziwiła mnie reakcja kobiety. Zaciekawiony zszedłem na dół.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to młody mężczyzna rozkładający się wygodnie na fotelu. Znałem go z widzenia oraz imienia i nazwiska, był Pająkiem Królowej, ale nigdy nie mieliśmy okazji poznać się bliżej.

To nie to...

Zerknąłem w przeciwną stronę.

- Sebastianie, mógłbyś mi to wyjaśnić...? - rzuciłem w przestrzeń, nie do końca świadom własnych słów.

Mojego sługę obejmował jakiś dorównujący mu wzrostem mężczyzna. Już to wprawiało w zdziwienie, ponieważ nieczęsto zdarzała się osoba o zbliżonym wzroście. Instynktownie stwierdziłem, że lepiej będzie się do nich nie zbliżać.

Pająk Królowej zlustrował mnie wzrokiem, wyciągając cygaro z kieszeni płaszcza.

- Tu się nie pali, proszę pana - zwróciła mu uwagę Nina. Przewrócił oczami w odpowiedzi, jednak nie polemizował.

Wyglądała, jakby zastanawiała się nad wyrzuceniem stojącej na środku pomieszczenia dwójki.

- Może już starczy tych czułości?

- Tak, proszę mi wybaczyć.

Sebastian wydawał być równie zdezorientowany co ja. Może nawet lekko speszony, a nigdy wcześniej go takiego nie widziałem.

Uścisk na jego ciele powoli zelżał. Osoba obejmująca mojego sługę obróciła się zwinnie, zostawiając przy tym smugę kruczoczarnych włosów.

Przełknąłem głośno ślinę. Podobieństwa nie dało się nie zauważyć. Pomimo dłuższych włosów związanych w kucyk bordową wstążką i lekko jaśniejszych oczu, stojących wśród regałów z suknami mężczyzn nie różniło praktycznie nic.

Słowa, które jeszcze przed chwilą miałem wypowiedzieć, uwięzły mi w gardle.

To demon.

Nigdy wcześniej nie widziałem innego demona. Nigdy przynajmniej nie miałem tej świadomości, więc Sebastian pozostawał jedynym znanym mi okazem. Aż do dzisiaj.

- Wychodzimy, paniczu?

Minęła chwila, nim dotarł do mnie sens tych słów. Skinąłem głową. Pożegnałem się z Niną i pozostałą dwójką, a potem wyszedłem za drzwi.

Nie pytałem, co się stało. Nadal pozostawałem pod wpływem zdziwienia, więc nie zapytałbym o nic sensownego. Poza tym trwałem w przekonaniu, że wiedziałem, co się stało.

Skierowaliśmy kroki w stronę Oxford Street. Ściemniło się, a ulice opustoszały. Kręciły się po nich głównie podejrzane persony, do których wolałem się nie zbliżać.

- Wróćmy skrótem - mruknąłem. - Nie ma sensu łapać dorożki. Nikt nie będzie widział. - argumentowałem.

Przystanąłem na środku powykrzywianego już lekko chodnika, powstrzymując się, by nie wyciągnąć rąk w górę. Sebastian westchnął. Czasami udawał tak niezadowolonego z moich rozkazów, ale poza tym rzadko oponował. Bez zbędnego marudzenia podniósł mnie jedną ręką z zakurzonego podłoża. Stare budynki wydawały się nachylać na nami i przyglądać naszym poczynaniom.

Objąłem rękami szyję demona, po czym zbliżyłem do niej dyskretnie twarz.

Jest mój. Pachnie mną. Albo to ja pachnę nim.

- Nie zniszcz butów. - Byłem pewien, że poczuł mój oddech na swojej skórze.

- Oczywiście.

Przymknąłem prawe oko, gdy zdejmował rękawiczkę ze swojej prawej dłoni. Delikatny powiew miejskiego, brudnego powietrza owiał mi twarz. Wiedziałem, że demon łapie się zniszczonej ściany, potem na wpół ukruszonego gzymsu. Mocniejsze szarpnięcie oznajmiło, że byliśmy już na dachu. Nie lubiłem przebywania na wysokościach, tym bardziej nie podobało mi się przemieszczanie się po dachach kilkupiętrowych budynków. Z drugiej strony była to najszybsza droga do domu.

Do kamienicy weszliśmy od strony ogrodu. W salonie zastaliśmy księcia Somę oraz Snake'a, którego najwyraźniej zmuszono do gry w szachy. Wstał szybko z fotela, gdy mnie zobaczył, prawie zrzucając na podłogę Oscara, jednego z zazwyczaj towarzyszących mu węży.

Lokaj nie lubił przebywać w mieście, więc mogłem wnosić, że nie zjawił się tutaj bez wyraźnego powodu. Goethe o białych i pomarańczowych łuskach wysunął się bardziej do przodu i syknął.

- Wysłali nas po lekarza, powiedział Goethe. - Na przód wysunął się wąż w poprzeczne paski. - Mey-Rin jest chora, powiedziała Emily.

- Co się z nią dzieje?

- Dokładnie to nie wiemy, ale wygląda, jakby przeżywała katusze, powiedziała Emily.

- Poszukaj jakiegoś specjalisty Sebastianie i skieruj go do posiadłości. Jutro wracamy.

- Yes, my Lord.

Wszystko się zmienia. Tylko po co i dlaczego? Kiedyś myślałem, że dzięki Sebastianowi moje życie będzie statyczne i przewidywalne. Jak widać, myliłem się. To chyba jego obecność nadaje mojej egzystencji bieg. Sprawia, że nie tkwię w miejscu. Czy mój demon wie, dokąd zmierzam, skoro ja sam tego nie wiem? Nie chcę iść w nieznane, ale chyba nie mam wyjścia.

---------------------------------------------------------------

Ten demon... kim jest? Dlaczego wygląda tak jak Sebastian? Czego chciał? Wróci? Coraz więcej pytań, na które nie znajduję odpowiedzi.

Czasem myślę, że poddanie się nurtowi nadchodzących wydarzeń, byłoby najlepszym rozwiązaniem, jednak zawsze za wszelką cenę próbowałem zmierzać pod prąd i przejmować kontrolę nad własnym losem. Powinienem zdać się na przeznaczenie? Przeznaczenie. Coś w co nie wierzę. To bez sensu. Najlepiej by było, gdybym już spał, ale nie potrafię zasnąć, kiedy Sebastiana nie ma w pobliżu.

Jeszcze nie wrócił. Miałem wrażenie, że minęła wieczność od chwili, gdy wyszedł.

Pokój lekko oświetlały dogasające szczapy. Snake na pewno spodziewał się, że zasnę bez problemu, więc nie rozpalał w kominku za bardzo. Patrzyłem się w przeskakujące iskierki, próbując nie myśleć o niczym. Bezskutecznie niestety.

Pomimo panującego w pokoju ciepła mnie było zimno. Jakbym sam emanował chłodem. Skuliłem się bardziej. Nie zajmowałem nawet ćwierci łóżka. Pustka, która panowała wokół mnie, zaczęła mnie lekko przytłaczać.

Wróć już.

Wrócił.

Chodź do mnie.

Pukanie do drzwi uspokoiło mnie.

- Wejdź.

- Potrzebujesz czegoś, paniczu?

- Nie. - Usiadłem na łóżku, które zapadło się lekko pod moim ciężarem. Poprawiłem trochę rozchełstaną koszulę nocną. Wyprostowałem się, choć wcale nie dodało mi to pewności siebie.

Wyciągnąłem ręce przed siebie.

Demon przekrzywił nieznacznie głowę w prawą stronę.

Nie każ mi tego mówić!

Przełknąłem głośno ślinę. Nie było takiej opcji, żebym powiedział coś tak upokarzającego.

Zobaczyłem jednak wpełzający na wargi Sebastiana uśmieszek i zapragnąłbym zapewne zaraz go zmyć, gdybym nie postanowił, że pozostanę dziś na jego łasce. Demon postąpił kilka kroków, po czym przystanął przy krawędzi łóżka.

- Czy panicz czegoś sobie życzy? - zapytał, przeciągając zdanie sarkastycznie.

- Żebyś nie robił problemów. Decyduj się szybciej, drętwieją mi ręce.

- Och... zatem mam jakiś wybór?

- Możesz sobie iść, nie będę cię powstrzymywał. - Opuściłem ręce, zrezygnowany.

Zmęczenie wreszcie raczyło mnie dopaść i nie miałem siły na słowne przekomarzanki. Obróciłem się i położyłem z powrotem, dochodząc do wniosku, że tylko się wygłupiłem. Chciałem naciągnąć na siebie kołdrę, jednak nim zdążyłem to zrobić, demon mnie w tym wyręczył. Udawałem, że jest mi to obojętne, ale zrobiło mi się miło.

Poczułem ciężar Sebastiana, który najwyraźniej przysiadł na łóżku. Zebrał zwinnym ruchem opadające mi na czoło kosmyki, po czym pogłaskał mnie po poprawionych włosach. Myśl, że robił to machinalnie, ponieważ ja tego chciałem, była bolesna, ale nie mogłem liczyć na żadne uczucie z jego strony.

- Połóż się - starałem się brzmieć obojętnie, jednak mój ton zabrzmiał nawet chłodniej, niż planowałem.

- To bardzo miło z panicza strony, ale nie mogę tego zrobić. Jestem twoim kamerdynerem, paniczu. Nie mógłbym sobie pozwolić na coś takiego, ty także nie powinieneś.

- Nie powinienem, bo takie są zasady?

- W rzeczy samej.

Pogładził dłonią po mojej szyi. Odszukał na niej miejsce, gdzie wczoraj gościły jego kły. Nie bolało mnie, jednak wzdrygnąłem się lekko, gdy go dotknął.

- Myślisz, że byłbyś tutaj, gdyby obchodziły mnie jakieś zasady? - Powoli pochłaniał mnie sen.

- Zapewne nie. - Palce demona zahaczyły o mój obojczyk. - Jednak musisz przyznać paniczu, że duzi chłopcy powinni spać sami, czyż nie? - Zabrał dłoń.

- Duzi chłopcy mogą robić, co chcą i nie muszą się nikogo słuchać - odbiłem piłeczkę. - Waruj.

Sebastianowi wymsknęło się ciche, rozbawione parsknięcie, jednak zgodnie z komendą nie ruszył się z miejsca ani nie powiedział słowa.

Odwróciłem się w jego stronę.

- Phi! Niby się opierasz, a praktycznie już tutaj leżysz. To prawie jak kłamstwo, Sebastianie.

Twarz demona znajdowała się na wysokości mojej. Patrzyłem mu wyzywająco w roziskrzone oczy.

- Jeszcze niedawno uciekałeś przed moim dotykiem. Czy mam to poczytać za kłamstwo, paniczu?

- Milcz. Masz tutaj zostać, dopóki nie zasnę.

- Naturalnie.

Ponownie przewróciłem się na drugi bok. Nie chciałem, żeby patrzył, jak zasypiam.

W pokoju zapadła ciemność, gdy żar w kominku przestał się tlić. Łóżko skrzypnęło pod wpływem ciężaru demona, który przysunął się do mnie bardziej. Oczekiwałem, co zrobi. Nie bałem się. Nie mógł mnie skrzywdzić, choć nie miałby z tym najmniejszego problemu.

Odszukał dłoń, którą trzymałem rąbek pościeli, po czym nakrył ją swoją własną.

- Dobranoc.

Co masz na celu, robiąc to, Sebastianie? Chcesz zaskarbić sobie moje zaufanie? Uśpić moją czujność? Nie rozumiem. Przecież nie masz obowiązku troszczenia się o mnie. Mógłbyś mnie zostawić na pastwę koszmarów. To gorszące, spać z innym mężczyzną...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro