Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI


Widzcie, że powinienen się teraz uczyć szkła labolatoryjnego oraz metod oczyszczania i otrzymywania związków organicznych :"*

===============================

Skórzane obicie oparcia krzesła było twarde i niewygodnie. Wbijało mi się w łopatki. Zapewne było przeznaczone dla osób nieco wyższych, jednak przywykłem do tego, że w Cienimstym Dworze meble wydawały się większe niż te, do których przywykłem. Do gabinetu Montgomery'ego wpadało światło przedpołudniowego słońca, a w jego towarzystwie przez uchylone okno wślizgiwał się wietrzyk niosący zapach morskiej soli. Cieszyłem się takimi chwilami. Sam nie do końca wiedziałem dlaczego. Być może czerpałem z nich poczucie normalności i zwykłości, jaką utożsamiałem z ludzkim życiem. Wpatrując się w niebo, z którego błękit spoglądał coraz śmielej na znajdujące się pod nim pola, odczuwałem przyjemną błogość. Zapominałem o tym, że znajdowałem się w gabinecie mężczyzny z żyłami wypełnionymi mieszanką krwi człowieczej i demoniej, w posiadłości będącej ostoją istot nadprzyrodzonych.

Starałem się nie przyglądać nowym rycinom przymocowanym szpilkami do tapety, aby to uczucie nie ulotniło się zbyt szybko. Niespiesznie popijałem assam z nieornamentowanej, białej filiżanki.

Nie dałem rudawemu blondynowi zbyt wiele czasu na rozpakowanie się, ale nie przeszkadzało mi, że teraz zajmował się wyciąganiem różnych rzeczy ze swojej wysłużonej walizki. Strącił kupkę notatek, gdy stawiał ją na na biurku. Gdy chciałem pozbierać papiery z podłogi, powiedział, że sam to zrobi, lecz podziękował za chęć pomocy.

– Wiem, że jestem bałaganiarzem, ale muszę wiedzieć, jak mam co poukładane, inaczej się nie odnajdę – wyjaśnił.

Nie umiałem stwierdzić z jakiego konkretnego powodu Montgomery wydawał mi się dzisiaj nieco przygaszony. Kojarzyłem jego osobę głównie z zapałem godnym ciekawego świata obserwatora czy naukowca-amatora. Jego sympatyczne usposobienie odmładzały go, a chociaż nie mogłem zarzucić mu tego, że mijający czas go nie rozpieszczał, teraz widać było po nim, że jest z dekadę starszy ode mnie. Zrzuciłem jego aurę na zmęczenie spowodowane podróżą, ale dla pewności wyraziłem swoje zaniepokojenie jego nastrojem.

– Czy coś się stało? Jesteś jakiś nieswój, czy jedynie mi się wydaje?

Chyba zaskoczyłem go tym pytaniem, ponieważ nerwowo wykręcił szyję w przeciwną stronę. Nie zamierzałem zmuszać go do zwierzania mi się, a jednak wstrzymałem się ze stwierdzeniem, że nie musiał mi niczego mówić, jeśli nie miał na to ochoty.

– Sam nie wiem. Chyba udziela mi się tutejsza atmosfera – westchnął lekko, przecierając prawe oko. – Hallgrim zatelegrafował do mnie i powiedział, żebym opóźnił swój przyjazd. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, dlaczego kazał mi tak zrobić. Zostanie dłużej w Szkocji nie było dla mnie wielkim problemem, ale zaniepokoiła mnie to polecenie pozostawione bez wyjaśnienia. – Skinąłem głową. – Cieszę się, że jednak wszyscy są bezpieczni.

Ciężko było mi zgodzić się co do ostatniego stwierdzenia. Nie mogłem powiedzieć, żeby Victoir wyrządziła mi jakąś krzywdę od czasu, kiedy pojawiła się w towarzystwie córki i własnych roszczeń. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie ufałem jej i sama świadomość przebywania z nią w jednym budynku wywoływała mój niepokój. Właściwie nawet nie spotkałem jej od ostatniego razu, choć czasem miałem wrażenie, jakby obserwowała mnie przez okna czy gdzieś zza rogu. Nie wiedziałem, czego mam się po kobiecie spodziewać. Wolałem jednak założyć, że jest w stanie posunąć się do wszystkiego w osiągnięciu własnych celów, a w tych, jako towarzysz Sebastiana, mogłem jej wadzić. Zawsze pozostawało liczenie na to, że nie sądziła, abym był dla demona czymś więcej niż jedynie kąskiem, którego pilnie strzeże, co wydawało się całkiem prawdopodobne. W końcu całkowicie zignorowała moją obecność, gdy miałem okazję obserwować jej huczne przybycie.

– Dobrze, że już wróciłeś. Miło jest mieć blisko kogoś... bardziej przystępnego. – Próbowałem znaleźć odpowiednie słowa, które nie obraziłyby żadnej z mieszkających tutaj istot.

– To miłe, że tak o mnie myślisz – stwierdził, nie dał jednak poznać po sobie, żeby moje słowa zawstydziły go lub w inny sposób skrępowały. Nadal wydawał mi się nieswój, ale nie drążyłem tematu, mając na uwadzę to, że mężczyzna mógłby sobie tego nie życzyć.

Nie chciałem rozwodzić się nad podstawami swojej opinii. Darzyłem Montgomery'ego sympatią z różnych powodów, choć głównie dlatego, że wydawał mi się on najbardziej ludzki z mojego obecnego otoczenia. Zwyczajnie czułem się przy nim dość swobodnie. Nie musiałem bać się, że najmniejszy mój gest zostanie źle odebrany i poniosę za to niespodziewane konsekwencje. Równie dobrze czas spędzałem jedynie przy Sebastianie, chociaż i on ostatnimi czasy wydawał mi się jakiś dziwnie odległy. Zrzucałem to na karb zaistniałych okoliczności, gdyż nie spodziewałem się, że oczekiwanie na przybycie Kościoklucza, który miałby rozstrzygnąć, czy jest on ojcem Ines czy nie, było dla bruneta czymś miłym. Ciężko było jednocześnie wspierać go w tym i nie przypominać bezustannie o owej sprawie.

Znalazłem się w gabinecie Montgomery'ego po części dlatego, że potrzebowałem w tej sprawie porady. Nie miałem okazji właściwie porozmawiać z kimś o zaistniałej sytuacji, a skrycie liczyłem na to, że młody uczony uratuje i mój podupadający nastrój jakimś uspokajającym zapewnieniem. Ponownie jednak słowa, które próbowałem zlepiać w zdania, nie chciały do siebie pasować. Milczałem zatem nadal, wpatrując się w pola za oknem.

– Wybacz, że nie mogłem powiedzieć ci o Victoir. Zwyczajnie nigdy o niej nie usłyszałem. Jestem tutaj od ładnych paru lat, a usłyszałem o niej dopiero dzisiaj. Nigdy nie wspominano tutaj jej imienia...

– Nie musisz się tym przejmować. Nie mogłem oczekiwać, że mi o tym powiesz, podobnie jak nie spodziewam się, że będziesz wiedział o wszystkich wydarzeniach ze świata demonów, a szczególnie tych, które miały miejsce dawno przed twoim urodzeniem. – Cisnęło mi się na usta stwierdzenie, że właściwie nie było to nic zaskakującego, jednak ostatecznie zachowałem to dla siebie.

Poczucie normalności i spokojnego życia prysło niczym mydlana bańka. Cóż, nie mogłem się imać go długo w tych warunkach.

– Wiem, a jednak... Lubię czasem poczuć się przydatny. Nie mam ku temu zbyt wielu okazji, dlatego czasem mam wrażenie, że wszystko co tutaj robię nie ma większego sensu – zwierzył mi się, wyciągając na biurko długie, cienkie rurki. Chwilę później obok nich spoczęła butelka z nieznanym mi płynem, nożyk i igły. Zdziwione spojrzenie, którym obdarzyłem te przedmioty, pochwycił Montogomery, nim zdążyłem go zapewnić o sensie w jego działaniach. – To do przetaczania krwi – rzucił.

Pomimo tego wyjaśnienia, nie mogłem domyśleć się, do czego mu owe sprzęty w tej chwili.

– Sven go potrzebuje. Ludzie nie doszli jeszcze do tego, jak można by leczyć jego chorobę, dlatego jedynym, co dodaje mu sił, jest transfuzja. Krew Hallgrima nie wydaje się działać na niego niekorzystnie, a wręcz przeciwnie, trochę ożywa po podobnym zabiegu. – Zaczął zbierać potrzebne rzeczy. – Wybacz, muszę się nim zająć. Teraz pewnie nie czuję się najlepiej, bo musiałem opóźnić swój powrót. Za jakiś czas wrócę i będziemy mogli porozmawiać dłużej. Przepraszam, naprawdę. – Ospałość nagle zastąpił pośpiech, a po momencie w pokoju nie było śladu po rudawym blondynie nie licząc oczywiście pozostawionego przezeń bałaganu.

Westchnąłem ciężko, choć z lekkim uśmiechem, obserwując znikającą za framugą drzwi rurkę. Nie wiedziałem, jak on mógł myśleć, że do niczego się nie przydaje.

Nie miałem nastroju na samotne przebywanie w specyficznym miejscu, jakim był gabinet Montgomery'ego, dlatego opuściłem go, chociaż z ociąganiem. Ciężko przychodziło mi znalezienie dla siebie miejsca ostatnimi czasy. Ines od kilku dni nie bawiła się ze mną i Sebastianem, ani nawet nie pojawiała się w zasięgu wzroku. Zupełnie jakby jej matka zamknęła ją pod kluczem. Zasmucił mnie taki obraz sytuacji, bo spędzanie czasu z tym, w ostatecznym rozrachunku, dzieckiem wnosiło coś ciekawego do codzienności. Mężczyzna, którego zastałem w jego pokoju, musiał myśleć podobnie, co wnosiłem po jego chmurnym spojrzeniu wbitym w jakiś odległy punkt za oknem. Część jego twarzy schowana była w cieniu zasłony, przez co z jego oczu biło jeszcze większe niż zazwyczaj przygnębienie.

Sebastian nigdy nie bywał tak markotny do czasu, gdy zmuszono go do zamieszkania w Cienistym Dworze. Znikł jego zwykły uśmieszek, częstokroć wyprowadzający mnie z równowagi. Nie emanował charakterystyczną dla niego energią i zacięciem. Niewiele też mówił, a stojący oparty o ścianę ramieniem oraz z założonymi rękami wydawał się przebywać jedynie w towarzystwie własnych zmartwień i problemów.

Wiedziałem, że moja obecność nie umknęła demonowi, lecz ten postanowił na nią nie reagować. Nie wiedziałem, czy chciał mi tym dać do zrozumienia, że wolałby pobyć sam i powinienem go zostawić, czy też nie miał podobnego zamiaru. Nie zważając na tę możliwość, podszedłem do niego i przytuliłem się lekko do jego pleców, próbując dostrzec to, co i on widział. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, zanim w końcu przerwałem niezmąconą ciszę własnym głosem:

– Na co tak patrzysz, Sebastianie?

– Spoglądam w stronę miasta – odpowiedział po chwili milczenia, potarłszy skroń palcami. – Brakuje mi... ludzi.

Na parapecie leżała złożona gazeta. Najwyraźniej suche informacje i kilka plotek nie wystarczało brunetowi. Dziwiło mnie jednak to, że tęskno mu za zbiorowiskami ludzi. Sam nie widziałem w nich niczego interesującego, pomimo tego że potrzebowałem bliższego kontaktu z kimś mi podobnym. Jednak Sebastiana i ludzi dzieliła ogromna przepaść i nie rozumiałem jego potrzeby stawania na jej krawędzi. Często wyrażał swoje niepochlebne zdanie o ludziach...

... tylko że sam miał wśród nich żyć.

Być właściwie jednym z nich...

... ale lata temu go odtrącono.

Nie umiałem powiedzieć, czy go to bolało, a jednak tęsknota za przebywaniem wśród ludzi u niego została. W końcu mógł sobie na to pozwolić przez ostatnie kilkaset lat i nagle zostało mu to zabrane. Nawet mając świadomość dzielących jego i gatunek ludzki różnic, czuł się lepiej w Londynie niż tutaj kiedykolwiek. W końcu nie wiadomo było, kiedy będzie mógł stąd odejść bez przeszkód.

Nie chcąc rozdrapywać starych ran, nie podzieliłem się swoimi rozmyślaniami z demonem. Przywarłem za to bardziej do jego pleców. Wiedziałem, że mój policzek dzieli od spiętych mięśni pleców jedynie cienka, matowa tkanina. Podobnie było z dłońmi przyciśniętymi mocno do torsu mężczyzny, jakby ten zaraz miał rozpłynąć się w niemożliwy do pochwycenia dym.

– Coś się stało? – Odchylił głowę w moją stronę, przestając w końcu szukać za horyzontem tego, czego potrzebował.

– Nie. Zwyczajnie zastanawiam się, czym mógłbym cię zająć, aby odegnać twoje ponure myśli.

W końcu mieliśmy chwilę dla siebie, kiedy nie musieliśmy się martwić, że Ines pojawi się znienacka między nami. Gdyby tylko nie markotny nastrój, który nam towarzyszył i moje problemy z przełamaniem się, może moglibyśmy...

Nie, to i tak nie jest dobry moment.

Cieszenie się bliskością Sebastiana w takiej formie właściwie mi wystarczało. Ciepło jego ciała pieściło skórę, a charakterystyczny zapach szybko odprężał. Na pozostałe przyjemności, które mógłbym otrzymać, starałem się pozostawać obojętny.

– Może twój brat pozwoliłby nam wybrać się chociażby do miasta, kiedy już będzie mieć pewność, że nic wam nie zagraża? – rzuciłem, próbując wzbudzić w brunecie cień nadziei.

– Obawiam się, że wolałby on nie kusić losu. – Odpowiedź pozbawiona była cienia wahania.

– Tak sądzisz? Jednak niedawno gdzieś cię wysyłał, nieprawdaż? Właściwie, dokąd się wtedy udałeś? – spytałem, nie chcąc rozdrażnić go pytaniem, w jakim celu musiał opuścić pozornie bezpieczną posiadłość będącą własnością jego brata.

– Nie chcę o tym rozmawiać. To... nie było nic miłego.

Jego klatka piersiowa uniosła się, kiedy to mówił, zupełnie jakby potrzebował głębokiego oddechu, by móc to z siebie wydusić.

– Rozumiem. Mogę jedynie powiedzieć, że jest mi przykro z powodu twojego chwilowego uziemienia. Chciałbym jednak, żebyś wiedział, że możesz mi mówić o wszystkim, jeżeli tylko zechcesz.

– Wolałbym tego nie robić. Nie chciałbym, żebyś zaczął się mnie bać.

Nie spodziewałem się usłyszeć takich słów, dlatego sprawiły one, że zamarłem na moment. Nie mogłem jednak pozostawić ich bez komentarza. Wypuściłem Sebastiana z objęć, żeby móc stanąć przed nim i powiedzieć, że nie uwierzyłbym w jego chęć skrzywdzenia mnie.

– Nie sądzisz, że to nieco naiwne z twojej strony? Ufać mi?

Staliśmy twarzą w twarz. Górował nade mną tylko trochę, ale i tak byliśmy w tamtej chwili nieznośnie blisko siebie. Niemalże moglibyśmy wyczuć powietrze wydychane przez nozdrza drugiego.

Pomyśleć, że do niedawna ja byłem z naszej dwójki tym łatwiejszym do rozdrażnienia.

Widziałem, że w oczach demona błysnął głód i jakaś skrywana w głębi siebie żałość. Nawet na to nie drgnąłem. Nie przestraszyłem też wrażenia, że powietrze zgęstniało, wypełniając się jakąś złowieszczą aurą. Sebastian potrafił mnie uraczyć już wcześniej podobnymi sztuczkami, do końca życia nie zapomnę przestawienia, które mi zaprezentował podczas naszego pierwszego spotkania. Do końca życia nie zapomnę rzezi, której wtedy dokonał z mojego polecenia. Wiele lat na wspomnienie tamtej nocy robiło mi się niedobrze, ale z biegiem lat przyzwyczajałem się do tego, że życie już takie było. Infiltrując przestępczy półświatek z ramienia Jej Królewskiej Mości, napatrzyłem się na niewiele gorsze przejawy ludzkiego okrucieństwa. Wątpiłem zatem by Sebastian mógłby mnie czymś zdziwić w tym zakresie, chociaż wolałbym nie nakłaniać go do próbowania.

Wydawało mi się, że niewidzialne sznury zaciskają mi się na gardle. Zacisnąłem zęby, nie wydając z siebie choćby piśnięcia. Jak już wspominałem, nie obawiałem się doznać krzywdy ze strony demona. Nie dało się zaprzeczyć, że część jego osoby żyła we mnie i być może mogłaby umrzeć razem ze mną w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Być może życie nie cieszyło Sebastiana, skoro nefesz został mu zabrany, a jednak nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłby zwyczajnie przestać chcieć ciągnąć swój długi żywot.

Nagle wszystko zniknęło. Powietrze przestało być ciężkie od napięcia, gdy Sebastian odwrócił wzrok. Gardło zostało wyswobodzone z uścisku, a płuca łapczywie zaciągnęły tlenu. Miałem wrażenie, że na mojej szyi zostały otarcia niczym po grubych linach, ale nie dostrzegłem niczego w ulotnym odbiciu w oknie.

– Nie powinno cię tu być – uciął.

– Dobrze wiesz, że jestem od ciebie zależny i muszę za tobą podążać. Nie myślałem, że trafię do takiego miejsca, to prawda, ale gdzie według ciebie mam się teraz podziać? Jeżeli się oddalę, jedyne co mnie spotka to biały kaftan z długimi rękawami.

Dostrzegłem, że mięśnie szczęki demona napięły się, zatrzymując słowa, które cisnęły się na zewnątrz. Odetchnął po chwili, zamykając oczy. Sam wiedział, że kłótnie niczego w naszej sytuacji nie zmienią, a już na pewno nie na lepsze.

– Wybacz, jestem rozdrażniony.

– Zauważyłem – mruknąłem, uniósłszy dłoń do własnej szyi. Rozmasowałem ją delikatnie, nie wyczuwając pod palcami żadnych niewielkich ran poza dwoma szybko znikającymi punktami – śladami po wczorajszym napitku Sebastiana. Wydawało mi się, że spijał ciemną posokę wyjątkowo łapczywie. Nie widać było jednak, by jego nastrój się po tym poprawił, jak zazwyczaj bywało. Nie oferowałem mu powtórki. Stwierdził wczoraj, że to musi być dla mnie utrapieniem i nie przyjął do wiadomości faktu, że wcale tak nie było. Sam zresztą przestawałem wiedzieć, jak miałbym traktować to wszystko. Niepewność dawała mi się we znaki.

Sam zaczynałem wyglądać przyjazdu Kościoklucza, który być może mógłby poradzić coś na rozszczepienie duszy Sebastiana. Przypadki utracenia części swojego ducha nie były rzadkie w świecie demonów, więc może będzie w stanie jakoś nam pomóc, chociaż Montgomery powiedział, że nie słyszał nigdy o tym, by nefesz czy inna część duszy demona zespoliła się z duszą człowieka. Byłem pierwszą taką osobą, o jakiej wiedział. Nie spodziewałem się, by informacja o moim istnieniu rozniosła się jakoś po tej wąskiej społeczności. Na tę chwilę miała ona poważniejsze zmartwienia. Zresztą być może lepiej by o mnie nie mówiono i zostawiono w spokoju. Nieściąganie na siebie uwagi, gdy nadal nie znało się zbyt dobrze zasad rządzących światem demonów, wydawało się rozsądne.

– Zapomnijmy o tym – rzuciłem, jednak moje słowa rozeszły się po sypialni demona bez odpowiedzi.

Obejrzałem się za siebie, by zobaczyć, czy Sebastian nadal znajdował się w pobliżu. Siedział na łóżku w pozie wyrażającej rezygnację. Spodziewałem się po tym, że nadchodzące dni będą ciężkie.

Ułożyłem kołnierzyk czarnej koszuli, zanim usiadłem na łóżku obok bruneta. Ułożyłem dłoń na jego kolanie, próbując dodać mu jakoś otuchy bez używania niepotrzebnych słów. Nie odsunął się i nie strzepnął mojej ręki.

– Nie kładziesz się do niego, prawda? – zapytałem, usiłując zmienić temat.

Kołdra połyskiwała w miejscach, na które padały promienie słońca. Wydawała się strasznie cienka, a delikatny materiał z pewnością nie trzymałby ciepła.

– Nie. Nawet jeżeli czasem myślę o zapadnięciu w sen, wiem, że to nie jest najlepszy moment. Mogę być potrzebny.

No tak, Sebastian tłumaczył mi, że demony jeżeli decydują się oddać w objęcia Morfeusza, znikają na długi czas. W tak niebezpiecznym dla nich czasie jak ten, mogłyby się nie obudzić.

Parsknąłem.

– Zabawne, pomyślałem o tym, że wyglądałbyś jak Śpiąca Królewna, jeżeli zapragnąłbyś takiej długiej drzemki.

– Nie sądzisz, że baśnie i legendy czerpały z podobnych zdarzeń? To zresztą bez znaczenia w tej chwili. Shedimy nie wypoczywają w taki sposób – stwierdził. Złapał za pościel za sobą i pociągnął, odsłaniając tym samym to, co znajdowało się pod nią. Nie spodziewałem się tego, co skrywała.

To nie materac wypełniał masywną ramę łoża, a różnobarwne drobinki pyłu. Wyciągnąłem rękę, by móc go dotknąć. Zanurzyła się w nim z taką łatwością jak w drobny piasek na plaży.

– To mieszanka popiołu wulkanicznego i piasku pochodzącego z Bliskiego Wschodu. Shedim zagrzebuje się w nim, jeżeli chce zapaść w sen. Najczęściej wtedy grzeje się dodatkowo rozżarzonymi węglami lub calabimy podgrzewają te pyły. Także naszej anabiozie nie towarzyszą pościele.

– Oh. Właściwie nie spodziewałem się tego, ale kiedy o tym mówisz, nie jestem też szczególnie zdziwiony.

Uniosłem dłoń ku twarzy. Była do połowy ubrudzona na szaro. Niektóre drobinki przyklejone do moich palców błyszczały się, udając jedyne białe punkty w pomieszczeniu.

Demon, zerkając na moje palce, ruszył delikatnie dłonią w powietrzu i proch zsunął się posłusznie z mojej dłoni z powrotem do skrzyni. Choć wiedziałem, że Sebastian potrafi poruszać materią w taki sposób, nadal nie przywykłem do tego, że robił tak w mojej obecności. Zastanawiało mnie, o ilu jeszcze umiejętnościach bruneta nie miałem najmniejszego pojęcia.

– Nie zamierzam teraz zniknąć – rzekł, czym zwrócił moje spojrzenie na swoją twarz. – Sam w końcu powiedziałeś, że jesteś ode mnie zależny. Zapomniałeś, że ja od ciebie częściowo także. – Wstał z łóżka. Bez zastanowienia przewróciłem oczami, nie wierząc, że w mojej obecności tak ciężko jest mu wysiedzieć w miejscu. Uśmiechnąłem się jednak, gdyż demon bardzo okrężnie zadeklarował, że byłem dla niego kimś ważnym.

– Zbliża się pora obiadu – stwierdziłem, chcąc znów wrócić do cieszenia się z pozornie normalnego życia.

– Zjesz w głównej jadalni?

– Nikogo tam dziś nie będzie. Sven i Montgomery są zajęci, a nie chciałbym jeść w samotności.

Nie pytał już o nic więcej. Domyślał się, że zapragnę zjeść w spokoju w salonie, dlatego zaoferował, że przyniesie mi posiłek. Chociaż dzisiaj nie przygotowywał go sam Sebastian, a bodajże Lawina, nie martwiłem się, że nie będzie mi smakować. Jej kuchnia była niemal tak dobra jak ta, do której przywykłem przez ostatnie piętnaście lat.

Ostatnio, kiedy zszedłem do kuchni w towarzystwie mojego demona, na kredensie stał talerz z niedużymi kawałkami surowego mięsa i czegoś, co przypominało pokrojoną w grube plastry wątrobę lub inne podroby. Ich ułożenie sugerowało, że nie były czekającym na przygotowanie składnikiem innego dania, a raczej czekały na postawienie na stole. Kiedy zapytałem, dla kogo został przygotowany ten półmisek, Sebastian odrzekł mi, że Hallgrim niekiedy zajada się takimi krwistymi kąskami. Od tego czasu wracała do mnie wizja mężczyzny przeżuwającego bez pośpiechu fragmenty mięśni innych zwierząt. Ani na chwilę nie przyszło mi do głowy, że mógłby się też zadowolić jakąś częścią ciała człowieka, za co powinienem być sobie wdzięczny. Nie potrzebowałem dodatkowych powodów do unikania brata Sebastiana.

Pamiętałem, że mówił mi on o tym, że ich rasa inaczej odczuwa smak niż ludzie. Nie sądzę jednak, by Hallgrim raczył się jakąkolwiek formą ludzkiego pokarmu, jeżeli spożywanie jej nie przynosiłoby mu absolutnie żadnej przyjemności.

– Nie chciałbyś zjeść kiedyś ze mną? – zapytałem, kiedy postawiono przede mną cassolette z łososiem.

– Wiesz, że za tym nie przepadam. – Usiadł na kanapie w pewnej odległości ode mnie, żeby nie przeszkadzać mi w posiłku.

– Nie trafiłeś jak Hallgrim na nic, co by ci smakowało? – Zaprzeczył, kręceniem głowy. – Oh... w takim razie nie będę cię namawiać. Więc może miałbyś ochotę coś wypić?

– Innym razem o tym pomyślmy, dobrze?

Lekko zrezygnowany zabrałem się do jedzenia. Kęsy ciepłej potrawy powoli znikały w moich ustach. Wiedziałem, że demon przyglądał się, gdy jadłem, ale miałem dużo czasu, by do tego przywyknąć. Zazwyczaj nie robił tego z tak bliskiej odległości. Odczuwałem przez to lekkie skrępowanie. Kiedy byłem w stanie sprowadzać Sebastiana jedynie do roli kamerdynera, praktycznie nie pamiętałem o tym uczuciu. Teraz patrzyłem na niego z innych perspektyw. Nie zapominałem także o tym, że był mężczyzną o specyficznych skłonnościach. Jednak czy mogłem o sobie myśleć inaczej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro