Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII

Rozdział jaki długi jest, każdy widzi. Ciężko wrócić do czegoś, czego nie pisało się tak dawno... ;-;
Proszę o wyrozumiałość...
---------------------------------------------

Częściowo przyzwyczaiłem się już do chaotycznej struktury ogrodu otaczającego Cienisty Dwór, a jednak dawno nieprzycinane krzewy nadal budziły we mnie niepokój. Zupełnie jakby nachylały się w moją stronę, żeby w jednej chwili opleść ciernistym pędem i wciągnąć gdzieś za omszały murek. W chwili obecnej unosiła się nad nimi efemeryczna mgiełka, która zaczęła znikać, kiedy słońce też wychyliło się zza chmur. Zaczynało się robić cieplej.

Wiklinowe krzesło zapiszczało odrobinę, kiedy poprawiłem na nim swoją pozycję. Nogi przykrywał mi granatowo-czarny pled, chociaż mówiłem Sebastianowi, że wcale nie potrzebowałem okrycia. Obok mnie siedział niemalże nieruchomo Swen. Zasugerowałem mu wspólne śniadanie, na co przystał za zgodą Hallgrima. Cieszył się świeżym powietrzem i uczuciem wilgoci na swoich policzkach. Jego powieki poruszały się powoli jak pod wodą, a na rzęsach zdawały się osiadać drobne krople.

Nie słychać było ptasich treli, a jedynie złowrogie krakanie gdzieś w oddali. Za naszymi plecami strzelały w górę masywne ściany starego domostwa, a z nieszczelnych rynien co jakiś czas spadały krople deszczu. Rozbijały się głucho o parasol nad naszymi głowami.

– Dziękuję, że okazujesz mi zainteresowanie, nawet jeżeli marne ze mnie towarzystwo – odezwał się sennie. Od czasu do czasu powtarzał to, zupełnie jakby chciał wypełnić nie do końca niezręczną ciszę, która czasem między nami zapadała. Nie musiałem chyba mówić, że wcale nie rozluźniało to atmosfery.

– Przecież to nic takiego... – zacząłem, chociaż nie wiedziałem, co miałbym dodać. – Nie rozumiem, dlaczego nie miałbym ci nie okazywać zainteresowania – odparłem, spodziewając się otrzymać w odpowiedzi jedynie ciężkie, anemiczne westchnienie.

Ostatnio całkiem sporo czasu spędzaliśmy razem. Grywaliśmy wieczorami w szachy, jeżeli Swenowi starczało sił. Chadzaliśmy razem do biblioteki, gdzie zajmowałem się przeglądaniem wiekowego księgozbioru, podczas gdy mój rówieśnik oddawał się lekturze. Pijaliśmy herbatę pod najbliższymi krzewami róż. Niekiedy prowadziłem jego wózek po korytarzach trzeciego piętra, skąd patrzyliśmy na zachodzące słońce. Ot, zwykłe ludzkie rozrywki...

... o które Sebastian zdawał się być niespodziewanie wręcz zazdrosny.

Z początku uznałem, że jedynie odbieram mylnie zachowanie demona. W końcu nie miał powodów, by się obawiać o to, że stracę nim zainteresowanie. Wcześniej też nie wydawał się Swenowi niechętny, więc nie spodziewałem się, że zacznie żywić wobec niego jakieś negatywne uczucia. Nadal zachowywał się wobec niego bardzo taktownie i z szacunkiem należytym ofierze jego brata. Nie oponował, kiedy prosiłem go czasami, aby przyniósł nam herbatę czy też przyniósł dwa kawałki ciasta. Dopiero wieczorem, kiedy zostawaliśmy sami, ukazywał swoją zaborczą stronę. Nie robił tego za pomocą słów, raczej nie miał podobnych rzeczy w zwyczaju, ale swoimi gestami dawał mi odczuć, że zupełnie nie chce się mną dzielić.

Tymczasem jednak bez słowa skargi podał nam gofry upstrzone lawiną owoców o intensywnej barwie. Swen nie okazał się równie wielkim amatorem słodkości co ja, co nie oznaczało jednak, że nie umiał ich docenić. Nie nazwałbym tego oczywiście najlepszym przykładem zbilansowanego drugiego śniadania, ale dzisiejszego dnia nie umiałbym zacząć w inny sposób niż od dostarczenia sobie możliwie jak największej ilości cukru.

– Życzę smacznego – powiedział, po czym oddalił się. Zwykle zostawiał nas samych, chociaż nie wiedziałem, czym w takich chwilach się zajmował. Nie umiałem powiedzieć, czy kręcił się bez celu po wielkim domu, czy też rozmawiał z jego mieszkańcami, którym okazywał nieco więcej sympatii, czy też spędzał czas w naszych pokojach, bawiąc się drobinkami węgla. Nigdy nie chciał tego robić w mojej obecności...

– Dziękujemy – mruknąłem, kiedy znikał we wnęce prowadzącej do kuchennych drzwi.

Swen wyprostował się na krześle, na którym siedział i zwrócił bardziej w stronę stołu. Na zwykle bladą twarz wpełzły mu delikatne rumieńce. Upił łyk herbaty z filiżanki, którą Sebastian zaserwował nam już wcześniej. Pomimo że młodzieńca zdawała się dręczyć choroba, przez co brakowało mu witalności, kiedy chciał potrafił znaleźć siłę, by nadać swoim ruchom elegancję i godność. Przypominał wtedy Hallgrima, chociaż nie sądziłem, by demon przymuszał go do nauki etykiety, skoro chłopak niekiedy ledwo przebierał kończynami.

– Uwielbiam wypieki Sebastiana. – W jego głosie dało się nawet słyszeć lekki entuzjazm, nawet jeżeli zwykle brzmiał on jak głos kogoś zmęczonego czy znudzonego. – Gdzie się tego nauczył? – zapytał.

– Hmmm... wydaje mi się, że wszystkiego, co potrafi, nauczył się sam z pomocą książek. Nikt go właściwie nie szkolił w żadnym zakresie. – Przynajmniej niczego podobnego sobie nie przypominałem.

– Rozumiem... – mruknął przed tym, jak włożył sobie do ust truskawkę. – Jest bardzo zdolny.

– Tak ci się wydaje? Myślałem, że demony są z natury pojętne...

– Nie wydaje mi się, żeby była to do końca prawda. Są jak ludzie – mają różne talenty i z różnymi rzeczami nie radzą sobie zbyt dobrze, delikatnie mówiąc. Hallgrim, na przykład, doskonale radzi sobie z instrumentami, aczkolwiek zupełnie nie radzi sobie z ludźmi czy zwierzętami. Nie potrafi skutecznie ukryć swojej demoniej aury, dlatego zazwyczaj wzbudza w istotach żywych strach, nawet jeżeli nie jest to jego zamiarem. Zdaje się, że ty też unikasz jego towarzystwa. – Nie wypowiedział tego jak oskarżenie, a jednak kawałek puszystego ciasta stanął mi w gardle na jego słowa.

– Cóż... odniosłem wrażenie, że nie jest mi zbyt przychylny i wolałby, żeby mnie tutaj nie było... – odpowiedziałem szczerze, bo nie widziałem sensu, aby kłamać w tej sprawie.

Westchnął ciężko.

– Nie mogę powiedzieć, że nie masz racji. Ponieważ, jak twierdziłeś, część duszy Sebastiana zespoliła się z twoją, nie umie on zaklasyfikować cię jednoznacznie ani do ludzi, ani do jakiejś klasy demonów, dlatego traktuje cię jako potencjalne niebezpieczeństwo. Nie sądzę, by miał wobec ciebie złe zamiary, póki co nie stanowisz dla nas, czy raczej dla nich – demonów – zagrożenia. Nie zmienia to faktu, że uważnie cię obserwuje. Ponadto... to tylko moje domysły, ale Hallgrim może być lekko uprzedzony wobec twojej rodziny... – szepnął, jakby bał się, że jego opiekun go usłyszy. Nikt nie gwarantował, że nie przesłuchuje się każdemu szmerowi rozchodzącemu się po jego domostwie.

– Co masz na myśli? – Jego słowa mnie zaniepokoiły. Właściwie większość mojej rodziny nie żyła, zatem czy moi przodkowie mieli jakiś kontakt z demonami podobnie jak ja?

– Pamiętasz, dlaczego Sebastian się tutaj znalazł?

Skinąłem głową. Zabito kogoś z jego klanu.

– Raum, tak nazywał się ów demon, który padł ofiarą napaści, służyć miał w posiadłości Middfordów. Jesteś z nimi spokrewniony, prawda?

– Tak, tylko... Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek poznał kogoś, kto zamieszkiwałby ich posiadłość i wydał mi się demonem... Sebastian również nigdy nie doniósł mi, że coś takiego mogłoby mieć miejsce. Co prawda nie odwiedzaliśmy ich zbyt często... – tłumaczyłem się, chociaż właściwie nie miałem do tego powodów. Nie mogłem mieć na to żadnego wpływu, prawda?

– Raum zawsze potrafił się dobrze kryć, dlatego nawet Damien nie dał rady go znaleźć.

– Czy to znaczy, że ktoś z rodziny Middfortów zawarł z Raumem kontrakt? – dopytywałem. Gofry zgoła przestały mnie interesować. – Wiesz może?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale nie sądzę, żeby był skłonny coś takiego zrobić. Nigdy go co prawda nie spotkałem osobiście, ale z tego, co opowiadał mi Hallgrim, Raum nie był skłonny do zawierania kontraktów. Podobno nigdy się do tego nie posuwał. Ukrywał się, a podobna aktywność mogłaby zdradzić jego pozycję.

– Ukrywał się?

Przytaknął, usta mając pełne słodkiego kremu.

– Przed aniołami. Przed demonami też. Przed żniwiarzami może także. – Wzruszył ramionami. – Chciał żyć w spokoju, mogę mieć jedynie nadzieję, że mu się to ostatecznie udało.

Zapadła cisza. Nawet kraczący gdzieś w oddali ptak zamilkł.

Nie potrafiłem się ustosunkować do śmierci demona. Nie wiedziałem, co miałybym o niej myśleć. Nie znałem go, a jednak wydawało mi się, że świat stracił coś ważnego. Osobnika gatunku stanowiącego dla ludzi niezgłębioną tajemnicę? Wiekową istotę, która miała lepsze pojęcie o ludzkiej historii niż sami ludzie? Kogoś, kto czuje niemniej niż inne stworzenia i niemniej jak one chciałby żyć?

Im dłużej zastanawiałem się nad tym, tym bardziej traciłem apetyt. Kiedy natomiast zacząłem myśleć o bezpieczeństwie Sebastiana, żołądek ścisnął mi się w supeł.

Czy on jest tutaj bezpieczny?

Czy on byłby bezpieczny gdziekolwiek?

-------------------------------------------------

Zastałem Sebastiana w naszym saloniku, w którym spędzaliśmy razem każdy wieczór. Na sofie rozkładała się rozchichotana Magalie. Jej białe włosy układały się niczym biała pajęczynka na ciemnogranatowej poduszce. Najwyraźniej lubiła spędzać czas z Sebastianem, on chyba również nie miał nic przeciwko jej obecności. Przestałem przejmować się tym, że mogłaby mi go odebrać – wyjaśniliśmy sobie tę sprawę z Sebastianem.

Siedział na fotelu, a luźno splecione ze sobą dłonie trzymał na kolanach. Wyglądał na zrelaksowanego i spokojnego. Wydawało mi się, że obserwował pokój z półprzymkniętych powiek, jednak uniósł wzrok, gdy przyszedłem. Uśmiechnął się, zachęcając, bym do niego podszedł.

Zbliżała się pora kąpieli. Nie śpieszyło mi się, chociaż przyznałbym, że miałem na nią wyjątkową ochotę. Lato postanowiło dać się we znaki popołudniem, dlatego też w ciągu dnia strasznie przetłuszczyły mi się włosy.

Dziewczyna wyprostowała się i usiadła na kanapie, tak jak przystawało kobiecie w jej wieku. Jej mina wskazywała na to, że spełniała jedynie obowiązek, za którym nie przepadała. Etykieta była cokolwiek kapryśną towarzyszką salonowych pogawędek czy innych spotkań. Skinęła mi uprzejmie głową, ale nie pozwoliła sobie na nic więcej. Nie sądziłem, aby przesadnie przejęła się tym, że zobaczyłem jej nie do końca stosowne zachowanie. Nie przeszkadzałoby mi ono właściwie, już przywykłem do tego, że demony w sytuacjach prywatnych preferują swobodę niż krępujące więzy savior vivru jakiegokolwiek. Stało się to dla mnie całkiem zwyczajne.

Przed chwilą miałem ochotę przytulić bruneta, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Jednak okazywanie czułości w towarzystwie kogoś innego odrobinę mnie przerastało. Dlatego też miast siadać na kolanach Sebastianowi, zająłem fotel obok niego.

Wydawało mi się, że wyrwałem tych dwoje z rozmowy, do której teraz głupio było im wracać. Przerwałem zgoła niezręczne milczenie, które wypełniło pomieszczenie.

– Magalie... być może niezręcznym byłoby pytać cię o to, jednak chciałbym dowiedzieć się czegoś o życiu demonów. Sebastian nie umie mi wiele powiedzieć, gdyż wielu rzeczy nie pamięta, ty natomiast, jak mi się zdaje, dużo podróżujesz i wydajesz się być zaznajomiona z realiami różnych... ras – ostatnie słowo wypowiedziałem ostatnie słowo z zawahaniem. – Czy mogłabyś mi coś opowiedzieć? Coś, co pomogłoby mi się tutaj odnaleźć?

Sebastian spojrzał na mnie z lekkim zaniepokojeniem, ale nie skomentował moich słów w żaden sposób. Przez chwile wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale ostatecznie powstrzymał się od tego. Pozwolił mi mówić dalej, mimo malującego się na jego twarzy niepokoju.

– Jeżeli to dla ciebie problem, oczywiście nie będę cię zmuszać, jednak domyślasz się zapewne, że moje położenie wymagałoby przynajmniej podstawowej wiedzy o świecie, w którym się znalazłem, byłabyś mi nieocenioną pomocą.

Zastanawiała się nad tym, co powiedziałem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety nie śpieszyła się z odpowiedzią.

– Nie widzę powodów, dla których nie miałabym zdradzić ci tego czy owego... – zaczęła nieco niepewnie. – Jednak nie wiem, czego chciałbyś się ode mnie dowiedzieć. Świat równoległy z ludzkim jest niemniej skomplikowany od niego – wytknęła mi to niczym faux pas.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Montgomery powiedział mi, że mogłabyś mi opowiedzieć o różnych rasach demonów z racji tego, jaką funkcję pełnisz.

Przełożyłem nerwowo jedną nogę na drugą nogę. Niecodziennie rozmawiało się o podobnych kwestiach z osobą pokroju podobnego Magalie.

– W porządku... W takim razie od czego należałoby zacząć...? Hmmm...

Naprawdę żałowałem, że nie mogłem umościć się w tej chwili na kolanach Sebastiana, gdzie czułbym się wyjątkowo bezpiecznie.

– Dobrze. Jak już zapewne zauważyłeś, społeczeństwo demonów i diabłów jest dość silnie zhierarchizowane. Podzielić je można podobnie jak chóry anielskie, choć nie wiem, czy masz o nich choćby mgliste wyobrażenie. Nieważne. W każdym razie najważniejszymi demonami są członkowie Rady Stygilijskiej, do której należy chociażby Lucyfer – cóż, jego z pewnością kojarzysz. Są oni najstarsi i najsilniejsi spośród demonów, jednak gromadzą się jedynie w sytuacjach nadzwyczajnych i najczęściej nie mieszają się w politykę, zostawiając ją belsepharom. Słyną z tego, że każde kłamstwo uczynią prawdą. Osobiście ich nie lubię. Większość z nich ma sztuczne uśmiechy przyklejone do twarzy, a ich okrzesanie jest tylko na pokaz.

Kolejne są djiny – spełniają życzenia. Są przebiegłe i wredne. Raczej nie będziesz miał z nimi do czynienia. Gnieżdżą się na pustyniach i w wyjątkowo ciepłych krajach. Spodziewam się, że przeczytałeś o nich w książkach z baśniami...

Z calabimami styczność masz na co dzień. Ich krew noszą w sobie Hanish i Shukat. Właściwie doskonałe odzwierciedlają wszystko, co Calabimy mają do zaoferowania. W skrócie – ogień, chaos, zniszczenie i niechlujstwo. Hallgrim trochę ich ucywilizował, aczkolwiek... nie wyrośnie z nich nic dobrego. Są oni nieco poza hierarchią, ponieważ są mieszańcami. Ich status jest z tego powodu nieco niejasny, aczkolwiek traktowane są zazwyczaj na równi z shedimami dla uproszczenia.

Habballahowie są mi najbliżsi, mimo że się od nich nie wywodzę. Pełnią oni funkcję podobne do sędziów. Z reguły są empatycznymi stworzeniami. Okazują litość i miłosierdzie. Służą też pomocą, gdy jest się w potrzebie. Zamieszkują tereny Afryki, głównie jej północne wybrzeże. Ich skóra ma przyjemny, brązowy odcień. Najczęściej zamiast ludzkiej głowy na karku mają zwierzęcą czaszkę. Lepiej wiedzieć o tym wcześniej, bo później pozostaje się tylko dziwić. – Słuchałem uważnie jej słów, zapamiętując każde z nich.

Następni są lilinowie. Po części to nasi krewni. Wywodzą się z Asyrii. Rozprzestrzenili się także na Indię i Europę. Kojarzy się ich głównie z seksualną rozwiązłością, nie będę się rozwodzić nad tym czy jest to podstawne skojarzenie. Ubierają się w luźne jedwabie i nie mają nic przeciwko odsłanianiu swojego opalonego i wyrzeźbionego ciała. Na kostkach i nadgarstkach noszą błyszczące, brzęczące bransolety.

Przez krótką chwilę próbowałem wyobrazić sobie Sebastiana w luźnym, barwnym stroju z przywiązanymi do kończyn dzwonkami. Zupełnie to do niego nie pasowało. 

– Teraz jesteśmy my – shedimy. Nie mamy zbyt dużej władzy, ponieważ jak chyba wiesz wywodzimy się niemal od ludzi. Nie zmienia to faktu, że pozostałe demony liczą się z naszym zdaniem i powierzają nam dość ważne funkcje. Nie sądzę, aby rozwodzenie się nad nami było konieczne, raczej dużo rzeczy jesteś w stanie zaobserwować sam. – Chciałem powiedzieć, że nie była to prawda, a jednak nie zamierzałem przerywać jej wykładu. Najwyraźniej złożoną naturę shedimów zmurzony będę odkrywać samemu. – Ostatnie są impy. Nie lubię gnojków. Są małe, wredne i na dodatek cały czas się obżerają. – Dziewczyna prychnęła na myśl o nich. Odetchnęła, zanim zaczęła mówić dalej. – To by było, w wielki uproszczeniu, na tyle. Należy sobie zdawać sprawę, że nie wszyscy się wpasują w ten obrazek. Wiele demonów to indywidualiści i zrobią wiele, by zachowaniem odbiegać od swoich pobratymców.

– Rozumiem...

– To miłe, że starasz się czegoś dowiedzieć, zrozumieć to, co jest trudne. Uważaj jednak, komu zadajesz pytania. Nie każdy życzyłby sobie być wypytywanym przez człowieka... Chyba wiesz, kogo mam na myśli... – Skinąłem głową, w myślach mając Hallgrima.

– Dziękuję ci. Tyle powinno mi starczyć, przynajmniej na razie. Przyswoję to sobie. Jestem bardzo wdzięczny. – Pochyliłem głowę.

– Do usług – ucięła krótko.

– Jest już późno – Sebastian postanowił włączyć się do rozmowy po skończonym temacie. – Sugerowałbym, byś zażył kąpieli i powoli układał się do snu. Magalie, mogłabyś nas zostawić sama, proszę? Wydaję mi się, że musimy przedyskutować parę spraw...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro