Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XX

Nie chciałem przebywać samotnie na drugim piętrze zbyt długo. Nawet mimo nieobecności jego głównego lokatora, nie czułem się na nim wystarczająco bezpiecznie, by się po nim rozglądać i myszkować po kątach. Przeszedłem wzdłuż korytarza, omiatając wzrokiem wymalowane nad lamperią freski. Przedstawiały głównie kwiaty. Szczególną uwagę poświęcono różom damasceńskim, skrzącym się rubinowym kolorem i wpełzającymi na sufit. Malunek był precyzyjny, może awangardowy. Podobał mi się, chociaż nie zastanawiałem się, kto go wykonał.

Zostawiłem naścienny ogród za sobą, wychodząc tym samym na klatkę schodową w zachodnim skrzydle. Nie zamierzałem pałętać się teraz po parterze. Nie chciałem przeszkodzić przypadkiem Svenowi w jedzeniu, gdybym zbłądził do jadalni, dlatego też spokojnym krokiem wróciłem z powrotem na piętro, w którym miałem swoją sypialnie. Raczej nie wyczuwałem na nim obecności jakiegokolwiek innego demona, chociaż wiedziałem, że zajmują część jego pomieszczeń. Hanish oraz Shukat prawdopodobnie mieli w posiadaniu jedną kwaterę jak ja i Sebastian. Ich aura była dla mnie mniej natarczywa, być może dlatego, że byli diablęciami, a może dlatego że ich krew nie należała do czystych rasowo. Wydawało mi się, że Damien również urzędował w pobliżu, chociaż nigdy się na niego nie natknąłem. Nie wiedziałem, gdzie pomieszkiwała Magalie, gdy zatrzymywała się we Dworze, ale wydawało mi się, że mógłbym się tego spokojnie dowiedzieć. Jeżeli Sebastian nie mógłby mi tego powiedzieć, Montgomery udzieliłby mi odpowiedzi.

Zmartwiłem się odrobinę. Ostatnio obecność Sebastiana wyczuwałem bardzo słabo, kiedy się od niego oddalałem. Kiedyś miałem wrażenie, że mógłbym z łatwością określić pomieszczenie, w jakim znajdował się w mojej posiadłości, a teraz nie umiałem nawet powiedzieć, jaki ma nastrój. Możliwe, że ukrywał swoje uczucia przede mną, chociaż nie przypominałem sobie, aby robił to wcześniej. Miałem jedynie pewność, że nie jest rozgniewany, tego z pewnością byłbym świadom.

Być może powinien napić się mojej krwi? Dawno tego nie robił. Zastanawiałem się, czy z tego powodu odczuwał jakąś słabość czy dyskomfort. Ja czułem się całkiem dobrze, wydawało mi się, że jego energia nie rozsadza mnie od środka, ani nie przyprawiała o problemy ze zdrowiem i psychiką. Myślałem, że wynikało to głównie z tego, że spędzamy ze sobą dużo czas, więc cząstka jego duszy czuła się spokojna, ponieważ on był blisko. Jakby nie musiała starać się wydostać i desperacko go odnaleźć, zjednać się z resztą jego jestestwa. Zaprzestała w tym starań. Przemknęła mi przez głowę myśl, że demon mógł wrócić do swoich dawnych praktyk, kiedy odbierał to, co należało do niego tak, że nawet tego nie zauważałem. Wydawało mi się, że rozsądnym byłoby zapytać, jak to robił, ale miałem wrażenie, że nie chciałby mi powiedzieć, więc porzuciłem ten pomysł.

Uchyliłem drzwi. Kiedy wszedłem do pokoju, otoczyło mnie znajome ciepło, znajomy zapach. Gdybym zamknął oczy, mógłbym pomyśleć, że wchodząc przechodząc przez próg od razu stanąłem przed Sebastianem. To była magia tego budynku, jego ścian. Zatrzymywał demona w środku, nie dawał wypełznąć jego obecności za drzwi.

– Już wróciłeś? – zapytał, choć nie okazywał ani odrobiny zdziwienia.

Przytaknąłem. Opowiedziałem mu krótko o tym, że spotkałem Svena wyglądającego na horyzont za oknem i o krótkiej rozmowie, którą z nim odpbyłem. Nie wydawał się być niezadowolony z tego wypadku. Nie sądziłem, by miał powód ku żywieniu w stosunku do chłopaka niechęci.

– To dobrze – powiedział w końcu.

Siedział w fotelu, w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiłem. Pomyślałbym, że w ogóle nie ruszył się ani o cal, gdyby nie garstka popiołu rozsypana na blacie stolika blisko jego krawędzi. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć na jej temat, zapytać, skąd się wzięła, kontynuował:

– Skoro masz człowieczego towarzysza czas powinien ci się od teraz mniej dłużyć.

– Nie dłuży mi się, Sebastianie. Jest w porządku. Naprawdę nie mam powodów, by narzekać na nudę – zapewniłem go, co było prawdą przynajmniej częściowo. Miałem dużo rzeczy do zbadania, dużo pytań do zadania, dużo zakamarków do przeszukania. Czułem się niemal jak sześciolatek, który poznaje świat jemu nieznany a jednak łudząco podobny do tego, z którym się już zaznajomił. – A ty? Nie czujesz się tutaj w pewnym sensie ograniczony?

– Czuję, dlatego nie chciałem tutaj przebywać – stwierdził poważnie, po czym ucichł.

– No tak, wybacz. Nie będę już o tym wspominał.

Trwaliśmy przez chwilę w ciszy. Stawała się ona naszym gościem od czasu do czasu, ale nie była męcząca czy nachalna. Niekiedy po prostu nie mieliśmy o czym rozmawiać, chociaż zdecydowanie częściej cisza stanowiła raczej zapowiedź omówienia poważniejszej sprawy.

– Wybacz mi moje dzisiejsze zachowanie. Nie powinienem był uciekać się do takich sugestii, już nie będę tego czynił. – Demon poruszył temat, który ja również zamierzałem. – Zapomniałem, że prawienie ci takich aluzji może przysporzyć ci przykrych odczuć. Naprawdę przepraszam.

– Nie przysporzyło ich tym razem, jednak dziękuję za to, że w przyszłości będziesz miał to na uwadze – odpowiedziałem, chociaż nie wiedziałem, czy dokładnie tego sobie życzyłem. Właściwie podobne dzisiejszym przekomarzanki z brunetem nie wywoływały we mnie negatywnych emocji, dopóki nie robiły się zbyt poważne. Podobało mi się, że Sebastian dotykał mnie stanowczo acz pieszczotliwie i że mimo wszystko pamiętał o tym przy moim komforcie. Nie dawałem mu właściwie nic w zamian, dlatego bałem się, że może on zapragnąć czegoś, czego oczywiście nie byłem w stanie mu dać.

Czasami myślałem o tym, jaki z mojego byłego lokaja byłby kochanek. Dojrzewanie miałem już za sobą, a jednak nachodziły mnie naprawdę dziwne myśli, które odrobinę mnie niepokoiły. Odpędzałem je od siebie najszybciej, jak mogłem. Nie miałem najmniejszej ochoty tego sprawdzać. Nie chciałem przeżywać ponownie poniżenia, które udało mi się od siebie odsunać.

– Nie musisz się martwić, że mam ci to za złe, Sebastianie – upewniłem go, chociaż wiedziałem, że nie było to konieczne. Nie mogłem się jednak powstrzymać, widząc jego strapioną minę. Zdarzało mi się zapominać, że właściwie mężczyzna, z którym dzielę sporą część swojego życia, nie był człowiekiem.

Nie wydawało mi się, by Magalie pojawiła się w naszych komnatach podczas mojej nieobecności, dlatego nie czułem potrzeby pytania o nią w tej chwili. Chętnie zapytałbym o obiad, ale jeszcze trochę czasu musiało upłynąć, nim nadeszła pora mojego posiłku.

Zerknąłem z powrotem na stolik, z którego zniknęły drobinki popiołu. Demon nie strzepnąłby ich tak po prostu na dywan, a nie dostrzegłem, by ruszył się z miejsca, więc powinny nadal leżeć na swoim miejscu. Zapytałem wprost, co się z nimi stało, chociaż pytanie to mogło się wydawać dziwne. Zamiast mi odpowiedzieć brunet odchylił delikatnie rękaw szarej koszuli, którą akurat miał na sobie. Za chwilę zza materiału wysypał się kurz czarny jak węgiel. Opadł, jakby zdmuchnięty delikatnym porywem wiatru z powrotem na blat z jasnego drewna. Sebastian tego nie skomentował w żaden sposób, nawet na mnie nie zerknął.

Wpatrywałem się w zjawisko oniemiały, chociaż właściwie powinienem już zdążyć przywyknąć do tego, że mój demon podlegał bardzo niewielu ograniczeniom, jak mi się zdawało. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy czarny proszek przybrał kształt czarnej wstążeczki, która następnie przerodziła się w węża. Zwinął się on na stole i już tak na nim zaległ nieruchomo.

– To dla mojej rasy całkiem zwyczajna umiejętność – powiedział i właściwie na tym jego wyjaśnienia się skończyły. – Nie ukazałem ci tego nigdy wcześniej, gdyż chciałeś, abym zachowywał się jak człowiek.

Demon ściągnął rękawiczkę z prawej dłoni. Czarna figurka wyprostowała się jak struna, po czym doskoczyła do odkrytej przed momentem skóry. Na krótką chwilę pale Sebastiana przybrały czarny, siny kolor, ale szybko wróciły do swojej zwykłej, bladej barwy.

– Mogę też powlec tym swoje ciało, wtedy niemalże nie sposób jest przebić się przez moja skórę – stwierdził. W jego głosie nie pobrzmiewała ani odrobina dumy czy samozadowolenia, potraktował to raczej jak suchy fakt.

– Nie zauważyłem, żebyś kiedykolwiek tak robił – stwierdziłem bez namysłu. Mężczyźnie często zdarzało się odnosić mniejsze lub większe rany, kiedy mnie chronił.

Wróciłem pamięcią do dnia, kiedy go poznałem. Faktycznie, wtedy jego skóra w większości była czarna jakby pokryta smołą. Nie kłopotałem się wtedy zastanawianiem się, co taki efekt powodowało. Możliwe nawet, że uznałem to po prostu za jakieś dziwaczne ubranie.

– Jak już mówiłem, powiedziałeś, że mam zachowywać się jak najbardziej człowieczo, co wiązało się również z przyjęciem na siebie części słabości.

– Nie chciałem, żebyś specjalnie przez to cierpiał – powiedziałem. – Przepraszam.

– Nie szkodzi. Bycie wiarygodnym człowiekiem sprawia mi nawet przyjemność. Raczej nie patrzy się dobrze na moje zapędy wsiąkania w świat ludzi. Demony nie przemijają, więc do niego nie pasują, ale ja przeważnie czułem się w nim dobrze. Na swoim miejscu niemal.

Spojrzenie Sebastiana stało się odległe i tęskne. Wyglądał, jakby miał zaraz westchnąć ciężko, spuścić smętnie głowę lub oprzeć ją o swoje lewe ramię, ale nie zrobił tego. Zamknął tylko oczy, jednak nadal można to było traktować jedynie jako przeciągłe i leniwe mrugnięcie.

– Zostałem stworzony by żyć pośród ludzi. Być może stwierdzenie, że miałem być jednym z nich, będzie zbytnim nadużyciem. Nie istniałem kiedyś po to, by służyć ludzkim kaprysom – wyznał. Wydawał wpatrywać się w płomienie niespiesznie trawiące palono w kominku. Odwrócił jednak wzrok i spuścił go na dłoń przywdziewającą jej bliźniaczą na powrót w rękawiczkę. Nie wątpiłem, że nie jego ruchy nie pobłądziłyby nawet, gdyby nie obdarzył ich spojrzeniem.

Sebastian sprawiał wrażenie spragnionego wolności, którą utracił. Wcześniej nie potrafiłem jednoznacznie określić, jakie uczucia można było odczuć podczas kontaktu z nim, ale teraz już to zrozumiałem. Tęsknił za czymś, czego nie miał.

– Pamiętasz to nadal? – spytałem, chociaż nie wiedziałem, czy taktownym było drążenie takich kwestii.

Skinął powoli głową.

– Nie jest to dla mnie do końca jasne. Ludzie nie pamiętają wyraźnie swoich wspomnień z dzieciństwa, ja również nie mam dokładnego obrazu początków mojego życia. Pamiętam, że miałem pomagać ludziom. Byłem silny, budowałem domy, świątynie i mury miast. Wszyscy wiedzieli, kim byłem, wszyscy poznawali po wyrastających z czoła rogach. Niegdyś były symbolem potęgi, potem dopiero zaczęły oznaczać zdradę. Nikt jednak nie wie o tym, że tak naprawdę to nas zdradzono. Mieszkańcy miasta, w którym mieszkałem wraz z braćmi zaczęli się nas obawiać, chociaż żaden z nas nie zrobił im niczego złego. Wygnano nas na nieprzyjazną pustynie, wszędzie zaczęto traktować jak wyrzutków. Zaczęliśmy żyć jako nomadzi, dochodziło między nami do niesnasek z powodu doszukiwania się winy. Hallgrim zamknął się na ludzi i do dziś dzień im nie ufa. Podejrzewam, że częściowo obwinia ich za śmierć Rauma, demona, którego nie tak dawno zabiły w Londynie anioły. Damien zaczął żywić do ludzi obrzydzenie. Ja czułem jedynie smutek, bo życie na jałowej pustyni nie było takim, jakie by mi odpowiadało. Brakowało mi gwaru życia miasta, choć wtedy nie były one tak duże jak dzisiaj. Nie uskarżałem się na tę niedogodność, bo uważałem to za niegodne skargi. Nie wyraziłem też słowa sprzeciwu, kiedy anioły zaproponowały nam... pewien układ. Nie dyskutowało się wtedy z aniołami, tak jak właściwie nie robi się tego dzisiaj. Ale... wtedy właściwie straciłem status stworzenia bliskiemu człowiekowi.

Trawiłem jego słowa przez chwilę. Starałem się je wszystkie dokładnie zapamiętać, czułem się do tego zobowiązany. Był dla mnie szczególną osobą, dlatego wydawało mi się naturalnym, że każda informacja, która pozwalałaby mi go lepiej zrozumieć miała wartość drogocennego diamentu.

– Przykro mi, Sebastianie. Chciałbym, żebyś był szczęśliwy. – Nie umiałem jednak odmienić biegu wydarzeń, ani sprawić, że nagle przeinaczy się w człowieka.

– Dziękuję, to miłe. Jestem wdzięczny, że przy tobie miałem okazję zasmakować życia prawie jak zwykły, aczkolwiek piekielnie dobry, kamerdyner.

Przypomniały mi się wszystkie chwile, kiedy wypominałem mu, że był człowiekiem. Że nie powinien udwać przede mną posiadania wyższych uczuć, choć naprawdę je odczuwał. Nie wiedziałem, na ile moje słowa mogły mu sprawiać ból, o ile faktycznie traktował je jako coś, czym warto by się przejmować. Nie pomyślałem nigdy o Sebastianie jak o istocie potępionej, gorszej od człowieka, dlatego nie pomyślałbym nigdy, że mógłby się chcieć stać jednym z nich. "Jednym z nas" właściwie.

Zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że życie ludzi nie jest idealne. Chorują, głodują, stają się niewolnikami, praca jest dla nich dużo cięższa, skazani są na starzenie się. Jednak jego życie też nie było. Wypełniała je przykra przeszłość, brak możliwości ucieczki w sen, posługa, której odmówić nie mógł. Wiedziałem o nim niewiele, jednak im większą część siebie odkrywał przede mną, wydawał mi się postacią coraz bardziej tragiczną.

Przyniósłbym mu ukojenie, gdybym tylko wiedział, w jaki sposób mógłbym to uczynić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro