To twoja decyzja...
- Możecie usiąść, czuje się niezręcznie gdy tak mi stoicie nad głową- mruknął Fury w stronę zebranych.
Steve, Nat i Clint stali właśnie w sali konferencyjnej T.A.R.C.Z.Y. Byli jedynymi, z którymi Nick chciał omówić pewne rzeczy. Kiedy w końcu usiedli, przeszedł do rzeczy.
- Sytuacja w Dublinie została opanowana. Oczywiście jest to twoją zasługą- skinął w stronę Bartona- wezwałem was, jako że sprawa o której musimy porozmawiać dotyczy Starka... Jesteście tu tylko wy, bo od Bannera nie mamy żadnych wieści, z Thor załatwia coś w Asgardzie...
Nagle drzwi się otworzyły i do sali wszedł jakiś mężczyzna. Na oko miał jakieś 40 lat, zmęczoną twarz i wyglądał dość poważnie.
-Witam doktorze- rzekł Fury, wskazując mu miejsce aby również usiadł- to jest doktor Sharon. To on dba o stan Starka i również w tej sprawie przybył do nas. Słuchamy...
- Witam wszystkich. Tak więc jeśli chodzi o pana Starka, to sytuacja nie wygląda najlepiej. Maszyny są w stanie podtrzymywać go przy życiu jeszcze wiele lat, patrząc na Stark Industries, które opłaca jego pobyt w szpitalu. Będę jednak z wami szczery- przedarł twarz i zdjął okulary- ja nie widzę najmniejszych szans na to, aby się obudził. Jego mózg doznał mocnych obrażeń i nie mamy pewności w jakim stanie intelektualnym byłby gdyby się obudził. Być może do końca życia będzie w pewnym stopniu niepełnosprawny, ale mówię, niczego nie możemy być pewni dopóki się nie obudzi. A na to bym nie liczył. Przykro mi, ale trzy miesiące to bardzo długi okres czasu, jeśli człowiek leży w śpiączce. Przykro mi...
- Ale przecież są ludzie, którzy budzą się dopiero po wielu latacg, zawsze jest nadzieja- zaprotestował Steve
- Oczywiście, ludzie potrafią latami siedzieć przy łóżku bliskiej osoby, zupełnie zaniedbując swoje życie. Pytanie tylko czy wy możecie sobie na to pozwolić i czy warto...
- Czy WARTO?- Steve zerwał się z miejsca- jak może pan tak mówić? Czy warto walczyć o życie innego człowieka?!
- Kapitanie, usiądź.- zbeształ go Fury.- Nie czas teraz na sentymenty, ale na rozważane decyzje, zwłaszcza jeśli chodzi o twoją osobę.
- Nie zwracaj się tak do mnie. Doskonale wiesz, że nie jestem już Kapitanem Ameryką- warknął siadając z powrotem- dlaczego jeśli chodzi o moją osobę?
- Spójrz- lekarz wyciągnął teczkę z dokumentami- pan Stark kilka miesięcy temu zapisał w swojej woli, aby to Steven Rogers dokonał wyboru, czy oddać jego narządy po śmierci dla innych pacjentów, a także właśnie to, aby decydował pan za niego podczas pobytu w szpitalu, jeśli on nie byłby w stanie. To jest taka właśnie sytuacja.
- Moi eksperci stawdzali, te dokumenty są całkowicie autentyczne- dorzucił Nick, patrząc jak Steve bierze kartki w ręce- myślę, że zrozumiałeś. To ty musisz podjąć decyzję, czy odłączymy Tonyego czy też nnie
To był dla Stevea wstrząs. Wcześniej pozostawała mu nadzieja, że los sam pokaże kiedy Tony się obudzi, a teraz to on musiał o tym zadecydować.
- Ile mam czasu na decyzję?- starał się zachować spokój wertując dokumenty
- Nie ma ściśle określonego terminu, ale im szybciej podejmiesz decyzję tym lepiej- właściwie w każdej chwili możemy go odłączyć, więc możesz zwlekać ile chcesz...
Steve spojrzał na pozostałych. Lekarz wydawał się dość obojętny. Spotkał się już wiele razy z taką sytuacją, widział wiele śmierci, cudownych uzdrowień i była to dla niego codzienność. Nat patrzyła na niego z niepokojem i pewnym...współczuciem? Clint uparcie odwracał wzrok, nie wiedząc jak się zachować w tej chwili.
-Czy to wszytko?- zapytał- to jest ta poważna sprawą, czy mam się szykować na jakieś większe niespodzianki?
- Tak, to wszystko. Możecie odejść- pożegnał ich Fury- mądrze rozpatrz swoją sytuację..
Kiedy wyszli Steve zwrócił się do towarzyszy.
- Co o tym sądzicie?
- Nie mam pojęcia co powiedzieć...- zaczął Clint- to twoją decyzją i cokolwiek postanowisz, uznam to za słuszną decyzję
- Steve, idź do domu... Posprzątaj, zajmij się czymś i pomyśl o tym dopiero jak będziesz gotowy- poradziła mu Natasha- masz dużo czasu, wiem że to dla ciebie trudne, ale jesteśmy z tobą. Nie będziemy cię potępiać, pewnie wybierzesz słusznie...
- Dzięki- warknął Steve- serio, tylko to usłyszę? Radz sobie sam a nam to zwisa? Na prawdę nie macie zdania? Nikt nie zapewnia, że lepiej będzie jak będziemy wierzyć, że się w końcu obudzi?!
Po tych słowach opuścił budynek, nie dając im czasu do odpowiedzi.
- Cudownie- mruknął Barton- teraz będzie się zachowywać jak rozkapryszony nastolatek, któremu rodzice nie chcą powiedzieć na jakie studia powinien iść...
- Przestań- ofuknęła go Natasha- doskonale wiesz, jak on to przeżywa. Czuje się winny za całe zło tego świata, ma wyrzuty sumienia z powody Tonyego.
- Tak i może właśnie dlatego powinien odpuścić, sama słyszaś, że głupotą jest czekać aż się obudzi...
Zupełnie nie spodziewał się uderzenia. Popatrzył z zaskoczeniem na Natashę, która go właśnie spoliczkowała.
- Jak śmiesz tak mówić?! Jak możesz sądzić, że ta całą nadzeja jest na marne!- popatrzyła na niego z niedowierzaniem- A gdyby to chodziło o kogoś innego? Co ty byś zrobił, gdybym to ja była w szpitalnym łóżku, a ty musiał byś o mnie zadecydować?
- Nat... Okej, masz rację. Patrząc z tej strony, to rzeczywiście nie jest takie łatwe... Przepraszam.
- Cóż...- powiedziała, patrząc na drzwi, przez które niedawno wyszedł Rogers- pozostaje nam tylko nadzieja, że Steve nie będzie żałować swojego wyboru...
______________________________
Witom:) dzisiejszy rozdział nie do dłuższy, ale i tak nie napisałam w nim to co chciałam :') zdjęcie u góry jakieś takie trochę nieadekwatne ale no... co sądzicie? Jakieś sugestie do tego co powinien zrobić Steve?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro