Myliłem się, cały świat się mylił...
W tej robocie próbujemy ocalić kogo tylko można... Wszystkich się nie da...
-Steve?
Nowy York... Waszyngton... Sokovia...
-Steve? Słuchasz mnie?
Ludzie się was boją...
Dlatego tu jestem...
-Steve??
Trzeba nas nadzorować... Każdy sposób jest dobry...
-Halo? Ziemia do Stevena!
Nie jesteśmy doskonali... Ale wciąż nie ma lepszych...
Myliłem się... Cały świat się mylił..
-Hej, popatrz na mnie!
To nie musi się tak skończyć...
Nie wstawaj, dobrze ci radzę...
Mógłbym tak cały dzień...
-Steve, do cholery!!
Dopiero mocne uderzenie w ramię sprowadziło Stevea na ziemię z tych ponurych wspomnień. Spojrzał z wyrzutem na Natashę, która właśnie próbowała nawiązać z nim kontakt. Siedzieli razem w jakiejś chińskiej knajpie, był wieczór, a Nat w końcu udało się wyciągnąć go z domu, którego nie opuszczał od kilku dni. Jednak Rogersowi trudno było się skupić na rozmowie.
- Wybacz Nat... Co mówiłaś?
- Pytałam czy nie wybierzesz się gdzieś ze mną i Bartonem w tym tygodniu. Dopiero co wrócił z Dublina i myślałam, że powinniśmy gdzieś wyjść.
- To Clint był w Dublinie? Po co?- spojrzał na nią zdezorientowany. Wiedział, że miał braki w znajomości ostatnich wydarzeń, ale nie przypuszczał, że aż takie.
- Steve! Fury wysłał go tam dwa tygodnie temu, przecież ci mówiłam!- Rosjanka była mocno zirytowana, że nic do niego nie docierało.- Mógłbyś się w końcu ogarnąć. Nie interesuje cię nic, co się ostatnio dzieje, chociaż informuję cię o wszystkim na bierząco. Z resztą jak ty wyglądasz? Kiedy ostatnio widziałeś się w lustrze?
- Wiem, przepraszam... Chyba rzeczywiście powinienem bardziej się przykładać...- westchnął, przecierając nerwowo powieki. Wiedział, że ma podkrążone oczy, co było wynikiem nocnych koszmarów i wizyt w szpitalu. Mało jadł, prawie w ogóle nie spał i zdawał sobie sprawę, że wszystkich to irytuje. Jego skóra miała niezdrowy, lekko szarawy odcień i ogólnie czuł się paskudnie. Kondycja też zaczęła się pogarszać i domagać solidnych ćwiczeń.
- Więc teraz pójdziesz do domu, wykąpiesz się, prześpisz w końcu więcej niż dwie godziny i weźmiesz w garść, okej?
- Jasne, Nat. Coś mi się zdaje, że jeśli cię zignoruję to mogę się spodziewać nalotów rosyjskiej armii, a sam najwyższy major mnie nakarmi łyżeczką, hm?
-Nie śmiej się, wiesz, że jestem do tego zdolna...
-Wiem... Dobra, spadam już.- Steve wstał od stołu i założył kurtkę- Dobrze pamiętam, że Fury kazał nam się jutro u niego stawić?
- Tak i lepiej żebyś jednak przyszedł, bo na prawdę musimy POWAŻNIE porozmawiać.
- Okej, pa.
Po tych słowach wyszedł z restauracji. Idąc do domu beształ sam siebie za swoją żałosną postawę. Romanov była profesjonalistką, szybko się pozbierała i żyła dalej, pracowała i nadal była zabójcza w tym co robiła. A on? On wolał się ukrywać w tym pieprzonym mieszkanku na Brooklynie i udawać, że nie istnieje, doprowadzając się do coraz gorszego stanu.
Otwierając drzwi, stwierdził, że nie może tak dalej żyć. Musi w końcu coś ze sobą zrobić i zacząć normalnie funkcjonować. Godzina była jeszcze dosyć wczesna, ale on był tak wyczerpany, że po szybkim prysznicu i kontrolnym pozmywaniu zalegającej w zlewie stercie naczyń, od razu podszedł spać. Była to jedna z niewielu nocy bez koszmarów...
______________________________
Ojejej... Przepraszam za interpunkcję. No i za to, że rozdział taki krótki. Znowu pisała go tak spontanicznie z racji,że mam depresję ;-; ogólnie miał być dłuższy, więc pomysł na kolejny już jest i postaram się go jak najszybciej napisać. To na dzisiaj tyle, napisałabym więcej, ale jestem tired... Dobranoc wszystkim :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro