Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

But he's my friend...

Wielu ludzi uznaje pana za bohatera, kapitanie, ale są i tacy, którzy uważają pańskie działania za akty samowoli. Ameryka nie jest miejscem na pańskie samosądy, na nielegalne działania ludzi o supermocach, bez jakiegokolwiek nadzoru...

Wiesz, że mam ochotę przywalić ci w te perfekcyjne ząbki?

Przepraszam Tony. Wiesz, że zrobiłbym to gdybym nie miał innego wyjścia, ale Bucky to mój przyjaciel...

Tak jak ja kiedyś...

Jakże łatwo jest uderzyć z całej siły w hełm Iron Mana tarczą z vibranium...

Steve obudził się cały zlany zimnym potem. Już od kilku tygodni miewał koszmary, ale nie przyzwyczaił się do nich. Ile było takich nocy, gdy budził się z krzykiem gdy przed chwilą śnił o tych strasznych zdarzeniach. Odetchnął głęboko, uspokajając oddech i spojrzał na budzik. Była trzecia nad ranem. Przetarł oczy i stwierdził, że i tak już nie zaśnie. Te koszmarne sny nie dawały mu spokoju, tak samo jak wyrzuty sumienia. Właściwie powinien się już z tym pogodzić, ale nie umiał. Zwlekł się z łóżka, wziął szybki prysznic i wyszedł z mieszkania. Szedł ulicą, w doskonale znanym mu kierunku. Właściwie prawie co dzień pokonywał trasę do pobliskiego szpitala. Babka na recepcji już się przyzwyczaiła do jego nocnych odwiedzin. Tylko on przychodził tu po nocach, bo wiedział, że nie spotka wtedy pozostałych Mścicieli. Udał się na najwyższe piętro, które zostało zarezerwowane tylko dla jednej osoby. Osoba ta leżała od trzech miesięcy w śpiączce i nic nie zapowiadało, aby miało się jej poprawić. Steve wszedł do żali i usiadł na krześle obok łóżka pacjenta. Tony Stark był podłączony do wszelkich możliwych urządzeń przytrzymujących go przy życiu, jednak żadno nie potrafiło sprawić, aby geniusz się ocknął. Jego serce biło równo, a oczy miał zamknięte, przez co wyglądał jakby po prostu spał...

-Hej Tony...- zaczął Steve, patrząc na jego spokojną twarz- pewnie masz już mnie dosyć, prawda? Przychodzę tu prawie codziennie, trując ci jak bardzo jest mi przykro. Ale podobno możesz wszystko usłyszeć, więc dlatego tu jestem. Chcę cię jeszcze raz przeprosić. Wiem, że miałem wtedy wybór i okazałem się zdrajcą... Ale tu chodziło o Buckiego... Dopiero co go odzyskałem i już miałem go uznać za wroga? Teraz to już nie ma znaczenia, on odszedł... To znaczy, zostawił mnie, pewnie zaszywa się gdzieś w ukryciu. Najbardziej chce cię przeprosić nie za Buckiego... Nie... Wydaje mi się, że powinienem pozostać wtedy bezstronny. Cholera, przepraszam cię za to, że wtedy z tobą walczyłem! Zawsze mi wytykałeś, że jestem idiotą i udowodniłem, że się nie myliłeś. Jestem skończonym idiotą. Przepraszam... Wróć do nas, okej? Tyle cię ominęło... Wiesz, że Clintowi urodził się synek? Wykapany Barton... Polubiłbyś go, z resztą słyszałem, że podobno masz zostać jego ojcem chrzestnym, więc do cholery, przestań się wydurniać i się w końcu obudź! Możesz wtedy dać mi w pysk, zwyzywać, wyrzyć się na mnie, ale proszę wróć. Potrzebujemy cię. Ekipa się rozpada i musisz coś z tym zrobić. Ty jesteś tym co nas łączy, tym kimś, który pokazał nam że jesteśmy zespołem. Nie Phil, nie Fury. Ty... Ty nam pokazałeś kim na prawdę jesteśmy... Wiem, że należy ci się wypoczynek, bo prawie nigdy nie dosypiałeś, ale obudź się w końcu!

Po policzku Steve'a spłynęła samotna łza. Przychodził tu od trzech miesięcy, mając nadzieję, że w końcu Tony się ocknie. Ale na próżno, on nigdy nie zareagował na monolog Rogersa. Przymknął oczy i złapał go za rękę, lekko ją ściskając. Wiedział, że to żałosne ale nie pozostało mu już nic innego poza nadzieją i codziennych nocnych wizytach.

-Tony, błagam... Wróć!... Potrzebujemy cię... Ja cię potrzebuję...

_________________________

Eh, ale powiało melodramatem XD Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale jakoś tak usiadłem do niego na spontanie i coś wyszło :')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro