8.3
Sam i Jess wyjechali tuż po dziewiątej, aby zdążyć na lot do Paryża. Dean przytulił ich kilka razy, zanim prawie musieli ich wepchnąć do samochodu, żeby nie spóźnili się na odprawę. Obserwował, jak zniknęli za rogiem, stojąc obok Bobby'ego, i wypuścił powietrze, wydymając policzki.
— Sammy jest żonaty.
— Tak — Bobby pokręcił głową. — Chłopak sprawia, że czuję się staro.
Dean prychnął.
— Cóż, przykro mi to mówić, staruszku...
Bobby uderzył go w głowę.
— Wystarczy tego gadania, synu, albo zacznę pytać o tego chłopca, do którego jesteś przyklejony przez całą noc.
Uniósł brwi, a Dean, rumieniąc się, szturchnął go w ramię.
— Nie jestem do niego przyklejony!
Bobby prychnął:
— Chłopcze, może urodziłem się w nocy, ale nie ostatniej nocy. Przez ostatnią godzinę byliście do siebie przyklejeni, chichocząc i rumieniąc się jak para zakochanych nastolatków.
Wzruszając ramionami, Dean uśmiechnął się radośnie do gwiazd.
— Cóż, byłem zakochanym w nim nastolatkiem.
Bobby odwrócił się, by rzucić mu uważne spojrzenie, zaciekawione i oceniające, ale nie zdziwione.
— A jednak — powiedział na koniec, czego Dean w ogóle nie zrozumiał. — Wiedziałem, że te dziewczyny wypełniały za kogoś miejsce. I co, tak się złożyło, że jest on przyjacielem Jess?
Wciąż nie wierząc własnemu szczęściu, Dean pokręcił głową.
— Tak. My... nie za bardzo dogadywaliśmy się w szkole. Nie widziałem go dziesięć lat. A potem, niespodziewanie, okazuje się być drużbą Jess i że... że też się we mnie podkochiwał.
Wyglądając na znacznie bardziej rozbawionego, niż Dean uważał to za stosowne, Bobby uśmiechnął się złośliwie.
— Czyż to nie scena prosto z taniego romansidła?
Dean zmarszczył brwi w poczuciu wstydu.
— Wiesz, powiedziałbym ci, żebyś się zamknął, ale ten tydzień naprawdę wyglądał jak z jakiegoś romansidła. — Dean myślał o tym, jakie to w rzeczywistości szalone i absurdalnie adekwatne. Byli w końcu na weselu, na miłość boską. Zaśmiał się sam do siebie.
— Boże, nawet mieliśmy dużą kłótnie przy innych!
Bobby zaśmiał się i poklepał go po plecach.
— Chłopcze, nadejdzie taki dzień, kiedy będę nalegać, żeby usłyszeć, jakim wielkim byłeś głupcem, ale teraz nie jestem do końca pewien, dlaczego, do cholerny, nadal tutaj stoisz.
Dean zmarszczył brwi i odwrócił głowę, by spojrzeć na Bobby'ego.
— Co masz na myśli?
— To znaczy — Bobby westchnął, przewracając oczami. — Że nas wszystkich możesz zobaczyć, kiedy tylko zechcesz, nie musisz tu stać i rozmawiać bez sensu, kiedy zakochane gołąbki opuściły już gniazdo.
Dean czuł się źle z powodu nagłego wybuchu nadziei w jego piersi.
— Uch... na pewno? — zapytał, wciąż nie będąc przekonanym, czy to nie jest jakaś dziwna zagrywka. — Ponieważ to nie tak, że nie lubię spędzać z wami czasu. Dobrze się tu bawię.
Bobby popchnął go w kierunku drzwi.
— Wiem, synu, nie robię tego dla ciebie. Robię to, ponieważ serduszka w twoich oczach przyprawiają wszystkich o mdłości. — Uśmiechnął się. — Zabierz tego chłopca do domu i przestań niszczyć wszystkim noc.
Dean zaśmiał się głośno z ulgą i w nagłym przypływie emocji, objął ramiona Bobby'ego.
— Dzięki, Bobby — szepnął, gdy starszy mężczyzna uniósł ręce, by chwycić jego plecy.
— Nie ma sprawy, dzieciaku — odpowiedział Bobby, wskazując ręką na korytarz.
Uśmiechając się od ucha do ucha, Dean pomachał mu żwawo i wrócił do środka. Kochał tu tak wiele osób, uwielbiał spędzać z nimi czas i widzieć ich szczęśliwych. Ale nie mógł zaprzeczyć, że mimo wszystko, to, czego najbardziej teraz chciał, to Cas cały dla niego. Nie musieli nawet nic robić, Dean nie chciał, aby Cas czuł się pospieszany lub nieswojo, ale perspektywa spędzenia trochę czasu tylko z Casem, naprawdę być z nim po raz pierwszy, napełniała Deana zawstydzającym poziomem podniecenia. Wszystko, co sobie wyobrażał, to siedzenie obok Casa na kanapie, może przytulając się trochę, kiedy by rozmawiali lub oglądali film, a jednak na samą myśl o tym miał ochotę skakać z radości.
— I Dean — zawołał Bobby, akurat w chwili, gdy Dean miał zamiar otworzyć drzwi. — Za niedługo masz go przyprowadzić na niedzielny obiad, słyszysz?
Dean zasalutował radośnie, po czym wbiegł do środka. Nie wiedział, czy łatwo będzie wyciągnąć Casa na obiad, Kansas i Kalifornia nie są wystarczająco blisko, aby ktokolwiek od tak wpadał na posiłek. Lot do domu Deana jest jutro po południu, w poniedziałek znowu zaczynał pracę i była duża szansa, że nie zobaczy się z Casem przez kilka miesięcy. Albo w ogóle, jeżeli Cas zdecyduje, że nie warto pokonywać tak długich dystansów.
W chwili, gdy Dean przechodził przez drzwi, Cas podniósł głowę znad miejsca, gdzie został osaczony przez Ellen, a Dean westchnął z ulgą. Cas uśmiechał się do niego z drugiej strony pomieszczenia i Dean nie mógł uwierzyć, że w ogóle pozwalał sobie na zmartwienia. Prawdopodobnie nie będzie to łatwe, Dean uważał, że poproszenie Casa o powrót do Kansas na czas wakacji uniwersyteckich było zbyt natarczywe, ale na razie, dzisiaj, to nie ważne. Oczy Casa marszczyły się w kącikach, gdy Dean podchodził coraz bliżej i Dean wiedział, że jeśli będą tego wystarczająco chcieli, to na pewno coś wymyślą.
Dean jest prawie pewien, że chce tego wystarczająco za nich obu.
— Hej — powiedział ciepło, gdy do nich dotarł, stojąc tuż za Ellen.
— Hej — odpowiedział Cas, a Ellen patrzyła na nich z zaciśniętymi ustami.
— A niech mnie — zaczęła, odciągając wzrok Deana od Casa. — Nie możesz już kpić ze mnie i Bobby'ego za to, jacy byliśmy, kiedy byłeś dzieckiem.
— Och, proszę, czailiście się na siebie od lat.
— Cóż, z tego, co właśnie powiedział mi twój chłopak, zajęło ci to jeszcze więcej czasu.
Dean zmrużył oczy, patrząc na Casa, zdeterminowany, by przekazać, jak bardzo go zdradził, ujawniając ich sekrety największemu wrogowi, ale Cas patrzył na niego szeroko otwartymi, poważnymi oczami, więc Dean po prostu się uśmiechnął.
Zauważył, że te oczy jeszcze nie raz nabawią mu kłopotów.
— Tak, tak — Dean przewrócił oczami, wyciągając rękę, by Cas mógł ją wziąć. — Masz coś przeciwko, jeśli ci go ukradnę?
Ellen zaśmiała się:
— Śmiało i na miłość boską Johhnniego Walkera zabierz go już do domu. Sposób, w jaki patrzycie na siebie, jest cholernie nieprzyzwoity.
Chichocząc, Dean pochylił się i uściskał ją jedna ręką.
— Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, Ellen.
Dean potrzebował prawie pół godziny, aby przejść przez resztę swoich pożegnań, ale w końcu udało im się wydostać na zewnątrz. Dean przywołał taksówkę i pociągnął Casa za rękę.
Poczuł ulgę w chwili, gdy taksówka odjechała od krawężnika, opierając się o oparcie i ściskając dłoń Casa.
— Moja rodzina jest taka męcząca.
Cas zachichotał.
— Bardzo ich kochasz — odpowiedział.
Zamykając oczy, Dean mruknął radośnie:
— Tak, chyba tak.
Dean nic nie widział, ale słyszał, jak Cas odchylał się do tyłu na swoim miejscu i poczuł jego wzrok z boku twarzy.
— Mam nadzieję, że poznam ich lepiej — powiedział Cas cicho po chwili, a Dean, z sercem wykonującym niewielki skok w piersi, otworzył oczy, by na niego spojrzeć.
— Tak — zgodził się. — Ja też.
Uśmiech Casa był mały ale szczęśliwy.
— Bardzo polubiłem Ellen.
— Tak? — Dean uniósł głowę z oparcia siedzenia. — Powiedz, że cię nie przesłuchiwała, prawda?
Cas wzruszył ramionami.
— Trochę, ale to nic w porównaniu z tym, co potrafi Michael. — Dean naprawdę, naprawdę miał nadzieje, że Michael będzie go przesłuchiwał. — Właściwie większość rozmowy spędził, opowiadając mi o twojej fazie kowboja.
Z jękiem, Dean puścił dłoń Casa, przyciskając obie do swojej twarzy.
— Nigdy więcej nie pozwolę ci zbliżyć się do mojej rodziny.
— Cóż, może to stanowić problem, gdy będę chciał odwiedzić Jess.
Dean nie był pijany, wypił tylko dwa piwa i kieliszek wina przez całą noc, więc naprawdę nie miał powodu, żeby śmiać się tak mocno, jak to robił teraz. Nie był pijany, ale czuł się jakby był i zastanawiał się, czy Cas też tak się czuł, odurzony bliskością.
Kiedy wracali do domu, w Deana uderzyło dziwne poczucie déjà vu, gdy Cas szukał kluczy w kieszeni. To nie było wspomnienie czegoś, co wydarzyło się wcześniej, a raczej coś, o czym marzył, i Dean nagle zaczął się stresować.
W końcu Cas znalazł klucze, światło księżyca odbijało się od jego triumfalnego uśmiechu, i otworzył drzwi. Odwrócił się, gdy zdał sobie sprawę, że Dean nie poszedł za nim przez próg i zmarszczył brwi.
Dean wpatrywał się w niego, tak przytłoczony tym, że w końcu tu jest, że jego stopy wbiły się w to miejsce. Cas cofnął się, by dołączyć do Deana na progu.
— Co? — zapytał, a zagadkowy uśmiech sprawił, że Dean wybudził się z transu.
— Tego właśnie bym chciał.
— Co? — Cas przechylił głowę na bok.
— Dziesięć lat temu. Po balu. Odprowadziłbym cię pod twoje drzwi i miał nadzieję na pocałunek na dobranoc.
Twarz Casa natychmiast zmiękła, gdy przesuwał się do przodu, aż znalazła się całkowicie w przestrzeni Deana.
— Myślę, że przeceniasz moją siłę woli — powiedział, unosząc powoli dłoń do policzka Deana. — Pocałowałbym cię na długo, zanim dotarlibyśmy pod moje drzwi.
Dean zaśmiał się, trochę zdyszany, i Cas pochylił głowę, aby złapać ten dźwięk ustami. To niesamowite i absurdalne, i Dean pozwolił sobie w to wtopić, zastanawiając się, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tego, że teraz może to robić.
Usta Casa były spierzchnięte i idealne, trochę niedoświadczone, ale chętne do poruszania się po jego, więc Dean wykorzystał ich względne odosobnienie, wciągając pełną dolną wargę Casa do ust. Cas jęknął, cicho i cicho, a Dean wzdrygnął się, czując to na sobie, i pogłębił pocałunek przez łatwo rozchylające się usta Casa i tak, Dean westchnął, ponieważ Cas smakował niesamowicie.
Pomimo tego, że był tylko o cal niższy od Deana, Cas stanął na czubkach palców, owijając ramiona wokół szyi, jakby nie mógł się dostatecznie zbliżyć, a Dean wsunął ręce pod kamizelkę Casa, uwielbiając sposób, w jaki Cas zadrżał.
W końcu Cas odsunął się, dysząc i rumieniąc się, i uśmiechnął się do niego oszołomiony, jakby patrzył na coś cennego.
— Co? — zapytał Dean, trącając go delikatnie z rękami wciąż owiniętymi wokół jego pleców. Uśmiech Casa stał się nieśmiały.
— Tak tylko myślę.
— O czym?
Cas westchnął, a oczy traciły skupienie, jakby patrzyły na obraz w jego własnej głowie.
— Chciałbym tylko móc się cofnąć — mruknął. — Tylko na sekundę, żeby powiedzieć osiemnastoletniemu mnie, że dostanie to, czego tak bardzo chciał. — Spojrzał z powrotem na Deana, niedowierzający i onieśmielony, a Dean nie mógł uwierzyć, że patrzył na niego w ten sposób. — Nie uwierzyłby, ale chciałbym, żeby wiedział.
Dean pogładził kciukiem po plecach Casa u uniósł głowę, żeby złożyć pocałunek na jego czole. Zastanawiał się, co zrobiłoby jego własne nastoletnie ja, gdyby powiedziano mu, że to się stanie. Najprawdopodobniej Cas miał rację i odpowiedziałby, że to bzdury, ale dałoby mu to jakąś nadzieję...
— Ja też — pocałował ponownie głowę Casa, zanim się cofnął. — Ale myślę, że ostatni tydzień nie byłby tak interesujący.
Potrząsając głową, Cas parsknął śmiechem, a Dean nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
— Naprawdę jesteśmy parą głupków.
Cas mruknął i położył ledwie widoczny pocałunek w kąciku ust Deana.
— Wolę słowo „naiwny" — powiedział, całując drugi kącik. — Bez głupków.
Dean zachichotał.
— Więc tylko parą?
— Mmmm — Cas pokiwał głową i zassał dolną wargę Deana między swoją.
Kiedy Cas odsunął się tym razem, zarumienił się i cofnął się, aż tylko jego ręce spoczywały na piersi Deana, a palce Deana wyślizgnęły się spod jego kamizelki.
Cas patrzył na niego przez rzęsy w sposób, który Dean uważał za całkowicie niesprawiedliwy.
— Czy zechciałbyś wejść do środka?
Zapytał nerwowo, jakby jego język nie był owinięty wokół Deana sekundę temu. Dean nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Castiel Novak, czy ty próbujesz mnie uwieść? — zapytał z uśmiechem kompletnie żartując, dopóki Cas, z własną opatentowaną formą szczerości, nawet nie mrugnął.
— Tak — odpowiedział natychmiast. I był całkowicie poważny. Oczy Deana rozszerzyły się.
— Cas — zaczął i nie był szczególnie dumny z tego, jak przyduszony wydawał się brzmieć. — Cas, nie miałem na myśli... Nie musimy dzisiaj nic robić...
— Wiem — odpowiedział Cas, wsuwając dłonie do kieszeń marynarki Deana. — Ale chciałbym. Jeśli ty też byś chciał.
Wyglądał na tak zestresowanego, że Dean nie mógł się powstrzymać od pocałowania go.
Cas zareagował natychmiast, rozluźniając się i wciągając Deana przez drzwi za kurtkę, całując go z pasją, która tylko cicho gotowała się we wszystkich innych pocałunkach. Zataczali się w kierunku korytarza, Dean kopnął za nimi drzwi, wpychając ręce pod koszulę Casa, przesuwając palcami po gęsiej skórce, która biegła wzdłuż jego palców i wyrastała z każdego skrawka skóry, którego dotknął.
Cas jęknął głośno, a plecy Deana uderzyły w zamknięte drzwi frontowe w chwili, gdy ręce Casa wbiły się w jego włosy.
— Cas — dyszał, przerywając ich pocałunek, by oprzeć głowę o drzwi, tylko po to, by jęknąć nisko w gardle, gdy Cas przytwierdził usta do szyi Deana. — Cas... Cas! — Odsunął ręce od pleców Casa, by przytrzymać go za ramiona. — Jesteś pewien?
Wyglądając na uroczo zniesmaczonego tym, że został oderwany od szyi Deana, Cas pokiwał głową i próbował się cofnąć. Dean tylko zacisnął ręce i trzymał go w miejscu, dopóki Cas nie napotkał jego oczu.
— Nie chcę, żebyś rano tego żałował — nalegał Dean i zasługiwał na cholerny medal za to, że kiedy usta Casa wyglądały tak grzesznie czerwono i były opuchnięte w miejscu, w którym całował go Dean, on musiał się wysilać, aby utrzymywać kontakt wzrokowy, a nie patrzeć na te piękne usta. — Powiedziałeś, że chcesz poczekać, aż będziesz z kimś, kto naprawdę coś dla ciebie znaczy.
Był taki moment, w którym Cas, z całkowitym niedowierzaniem, zrównał Deana z takim ostrym „o boże, jesteś największym idiotom na tej planecie" wzorkiem, że Dean był pewien, że spędzał zbyt dużo czasu z Samem. I już wszystkie myśli o Samie wyleciały mu z głowy, ponieważ och. Och.
I to już koniec tej dyskusji.
Zataczali się po schodach, zbyt niechętni, by przestać się dotykać na tyle długo, by dostać się szybko w dowolne miejsce i kurwa, zarost Casa tak dobrze czuć na jego szyi. Cas szarpał krawat Deana, warcząc, gdy ten nie chciał się rozplątać, a Dean, śmiejąc się bez tchu, wziął ręce z kamizelki Casa, by mu pomóc.
Chwilę później krawat Casa dołączył do tego Deana na podłodze. Obie marynarki uderzyły o ziemię w połowie schodów. Cas zgubił kamizelkę tuż przed sypialnią, a Dean zrzucił ją, gdy przycisnął Casa do wewnętrznej strony drzwi.
Zatrzymali się w tym miejscu na kilka chwil, podczas gdy Dean wysysał ślad na jego szyi, dokładnie tam, gdzie jego puls gwałtownie podskakiwał na języku Deana. Cas jęknął, zaciskając dłonie na jego koszuli, starając się utrzymać na nogach, gdy jego kolana zaczęły się trząść.
Dean obrócił ich wokół; musieli się za chwilę, kurwa, położyć. Ledwo przedostali się do łóżka, oboje chichotali sobie do ust, gdy nogi Casa uderzyły o ramę łóżka, a Dean musiał się przesunąć, by nie przewrócić ich obu.
Kiedy w końcu opadli na łóżko, Dean na Casie, oboje byli kompletnie zdyszani i szczerzyli się jak głupcy. Cas wspiął się w górę, aż jego głowa znalazła się poduszkach, ciemne włosy na białej pościeli i z falującą klatką piersiową, Dean niecierpliwie podążył za nim, chwytając usta Casa w głębokim, desperackim pocałunku, gdy przyciskał się wzdłuż ciała Casa.
— Och — jęknął Cas, odchylając głowę do tyłu w momencie, gdy ich biodra napięły się razem. Dean opuścił głowę do przodu, by sapać w odsłoniętą, mokrą szyję Casa.
To niesamowicie dobre uczucie. Dean był więcej niż trochę oszołomiony i nie mógł się powstrzymać od otarcia się gorączkowo o Casa, który był twardy i napięty we własnych spodniach.
— Kurwa — jęknął Dean, gdy trzęsące się ręce Casa zaczęły niechlujnie rozpinać guziki jego koszuli, a on wysunął język, by posmakować soli zbierającej się w zagłębieniu jego szyi.
Dean uspokoił swoje biodra, gryząc i ssąc w miejscu połączenia pomiędzy szyją a ramieniem Casa, dopóki nie zaczął pod nim drżeć.
— Dean — warknął Cas, trzymając ręce na jego piersi.
Dla przypomnienia, Cas walczący z guzikami od koszuli jest cholernie wysoko na liście „Rzeczy, które są kurewsko gorące".
Siadając okrakiem na biodrach Casa, Dean zachichotał, gdy Cas jęknął z powodu utraty ust Deana. Zatrzymał ruch bioder, koncentrując się na rozpinaniu guzików i zerwał koszulę w momencie, gdy odpiął ostatni guzik. Rzucił ją na bok, nie dbając o to, gdzie wylądowała i na widok oczu Casa, poczuł rumieniec na całej długości szyi. Cas wpatrywał się w klatkę piersiową Deana z wyraźnym głodem, źrenicami rozszerzonymi z niewielkim okręgiem niebieskości wokół i Dean miał tylko chwilę poczucia odsłonięcia, zanim Cas uniósł się w górę, by ssać sutek Deana.
— Kurwa — westchnął Dean, nieświadomie kręcąc biodrami, wyrywając jęk z Casa, który wibrował na jego wrażliwej skórze. Wykonał szybką pracę z guzikami Casa, pomimo niezręcznej pozycji i odmowy Casa z odsunięcia ust od jego klatki piersiowej, który mamrotał coś przy jego skórze, co podejrzanie brzmiało jak „piegi".
Kiedy w końcu zdjął koszulę Casa, ledwo poświęcił czas, by rzucić ją na ziemię, zanim rzucił nim ponownie na materac, całując go ponownie, długo i głęboko.
Chciałby mieć więcej rąk; dwie po prostu nie wystarczały. Nie, kiedy skóra Casa tak dobrze pasowała do jego dłoni, piekielnie gorąca i lśniąca od potu. Pod spodem ukryte były potężne mięśnie, silne, szczupłe i wspaniałe, i Dean nie mógł trzymać rąk nieruchomo w jednym miejscu, nie kiedy mógł przeciągnąć je w dół do płaskiego brzucha Casa, delikatnie przesuwać knykciami po jego bokach, pocierać palcami twardniejące sutki, żeby poczuć, jak sapał w jego ustach.
— Dean — dławił się Cas, rzucając się na niego, desperacko pragnąc więcej tarcia. — Dean.
Jego paznokcie wbijały się w plecy Deana, wbijały się w łopatki, a Dean został uderzony nagłym, okropnym zrozumieniem, że brakowało im czegoś istotnego.
— Cholera Cas — dyszał, opierając czoło o jego ramię, dłonie kojąco biegły w górę jego ramion, by go spowolnić. — Nie mamy żadnych rzeczy.
Tym razem jęcząc z frustracji, Cas rozluźnił dłonie na plecach Deana, przesuwając je w górę, by przeczesać jego włosy.
— Łazienka? — zapytał Cas między ciężkimi oddechami, najwyraźniej bardzo skupiając się, by nie uderzyć biodrami o Deana, a Dean uśmiechnął się przy jego szyi.
— Sprawdzę — pocałował lekko miejsce pod jego brodą, po czym podniósł się, żeby pocałować również jego usta.
Potrzeba jeszcze trzech pocałunków, zanim w końcu udało mu się odsunąć. Podniósł się i próbował nie poddać się temu, jak ręce Casa wykonywały mimowolne ruchy chwytające w jego kierunku.
— Nigdzie nie odchodź — poinstruował, pochylając się, by go pocałować po raz ostatni, na co Cas uśmiechnął się.
W łazience znalazł balsam, co do którego Dean był całkiem pewien, że należał do Jess (chodź tak naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby należał do Sama) i po dość gorączkowym przeszukiwaniu głównej sypialni w końcu znalazł prezerwatywy w szufladzie przy łóżku.
Nie było go może minutę, ale jakoś w tym czasie Deanowi udało się zapomnieć jak druzgocąco wspaniały był Cas, ponieważ w chwili, gdy wrócił do pokoju, prawie dostał zawału serca.
Cas, zawsze skuteczny, poświęcił trochę czasu na zdjęcie spodni i choć wcześniej było to dość oczywiste, teraz nie dało się ukryć, jak bardzo był podniecony. Na przodzie jego majtek była wilgotna plama i Dean nie mógł powstrzymać jęku, gdy ten widok w niego uderzył.
Dźwięk przyciągnął uwagę Casa, a kiedy opierał się na łokciach, przeczesując wzrokiem klatkę piersiową Deana, jakby chciał zrobić mu milion niegrzecznych rzeczy, Dean musiał walczyć, aby zdjąć własne spodnie i skarpetki.
Nie poczuł prawie żadnej ulgi, gdy się rozebrał, był tak twardy, że jego bokserki nieprzyzwoicie do niego przylegały, a sposób, w jaki Cas oblizał usta tylko pogorszyły sprawę.
Cas wyglądał na całkowicie podnieconego, mięśnie jego brzucha napinały się, starając utrzymać pozycję, a jego włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle. Jego usta były spierzchnięte, na szyi zaczynały już się pojawiać ślady, a świadomość, że Dean był jedyną osobą, która go takiego widziała, to zbyt wiele. Był piękny, a Dean nie mógł uwierzyć, że wolno mu było go dotykać.
— Dean — instruował Cas, a dźwięk jego głosu przeszedł prosto do jego penisa. — Chodź tutaj.
Deanowi nie trzeba mówić dwa razy. W jednej chwili znów usiadł okrakiem na Casie, pochylając się, by delikatnie owinąć językiem lewy sutek Casa. Jego głowa odchyliła się z westchnieniem zadowolenia, a ręce uniosły się, by przebiec po plecach Deana.
Dean powoli muskał ustami całą klatkę piersiową Casa, chcąc skatalogować każdy dźwięk, jaki Cas z siebie wydawał. Cas lubił, kiedy ssał jego sutki, z jego gardła wydostawały się strzępy jęków. Westchnął, gdy Dean całował jego obojczyk, nie mógł oddychać, kiedy przesuwał usta w dół brzucha i wypuścił najsmaczniejsze „och", kiedy Dean sięgnął do jego bioder.
Jego paznokcie wbijały się teraz w plecy Deana, biodra szarpały mocno, gdy Dean zasysał szczególnie interesujące miejsce w zagłębieniu przy jego biodrze. Dean odchylił się, by go pocałować, utrzymując powolne tempo, i powoli obejmując jego policzek lewą ręką.
— Hej, hej —uspokajał Dean, odsuwając biodra od Casa, pomimo okropnego pragnienia aby pójść na całość, poddać się momentowi jak para nastolatków dopóki nie skończą. — Mamy czas, okej? Mam cię.
Cas pokiwał głową, trochę się rozluźniając. Dean odchylił głowę do tyłu, by wziąć to, co znalazł.
— Nie musimy tego robić — powiedział, starając się wyglądać poważnie i pocieszająco pomimo gorąca, o którym wiedział, że miał w oczach. — Zrobimy co będziesz chciał, okej?
Nie spodziewał się warknięcia, które wydostało się z ust Casa i zanim mógł zarejestrować co się właśnie działo, został przewrócony, Cas nagle usiadł na nim okrakiem i przytrzymał mu nadgarstki po bokach głowy i cholera jasna, Dean jest oficjalnie bardziej podniecony niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Dean — powiedział surowo, patrząc prosto w jego oczy. — Jestem prawiczkiem, a nie płochliwym zwierzęciem. To, czego chcę... — Przycisnął do siebie ich biodra i urwał na sekundę, jęcząc i opuszczając głowę, by zassać miejsce na obojczyku Deana. — Chcę ciebie.
Dean pokiwał głową, wiedząc, że zgodziłby się teraz na niemalże wszystko, i wykręcił swoje nadgarstki, by chwycić tyłek Casa, ściskając go jeszcze mocnej i jęcząc, bo to wciąż za mało. Oddech Casa zatrzymał się na nim, biodra drżały, jakby nie mógł zdecydować, czy pchnąć biodrami w stronę penisa Deana czy z powrotem w jego ręce. Jego ramiona zaczęły trząść się tam, gdzie trzymały go nieruchomo nad Deanem, a on przewrócił go z powrotem, wciągając go na siebie.
— Dean — westchnął. — Dean, proszę.
Dean nie mógł już dłużej czekać, nawet gdyby spróbował. Składał pocałunki w dół ciała Casa, szybciej niż wcześniej, zsuwając się, aż klęknął między jego nogami. Przesunął dłońmi po mocnych udach Casa i rozsunął je, opadając do przodu, aby złapać i ssać delikatną skórę od wewnątrz. Dłonie Casa błądziły na prześcieradle u jego boku, chwytając go, gdy chętny język Deana zaczynał docierać coraz bliżej rowka, gdzie pachwina stykała się z udem.
Kiedy Cas znów zaczął szarpać biodrami, Dean wziął to za znak, że zdecydowanie nie byli jeszcze wystarczająco nadzy. Wcisnął palec pod gumkę bielizny Casa i usiadł, ściągając je bez ostrzeżenia i rozkoszując się westchnieniem ulgi, które wypłynęło z rozchylonych ust Casa.
Dean skłamałby, gdyby powiedział, że jego usta nie domagały się niczego, gdy nastał przed nim ten widok. Kutas Casa leżał już niemal płasko na jego brzuchu, zaróżowiony, opuchnięty i lekko przekrzywiony w lewo. Był nieco krótszy od penisa Deana, ale zdecydowanie grubszy i z główki już spływała kropla preejakulatu.
Dean, z rękami wciąż rozłożonymi na udach Casa, pochylił się do przodu i przyłożył do nich język, jęcząc na smak. Reakcja Casa była natychmiastowa, jego ręce wierciły się na prześcieradle, ciągnął za nie, gdy całe jego ciało się napięło, sapnął i odrzucił głowę do tyłu z zamkniętymi oczami.
Nie tracąc czasu, Dean przeciągnął językiem wzdłuż całej długości, podążając lepkim szlakiem, aż jego usta owinęły się wokół główki. Ssał, wyciągając z gardła Casa strumień zdławionych, krótkich jęków, i ochoczo przesuwał językiem nie omijając żadnego miejsca, by zebrać każdy ślad słonego, jaki tylko mógł. Kiedy zaczął opuszczać głowę, poruszał się tak powoli, jak tylko to możliwe; Cas wił się w pościeli, a Dean był zdeterminowany, by jeszcze nie pozwolić mu dojść. Brał go stopniowo, pocierając językiem żyłę wzdłuż spodu i przyciskając biodra Casa w dół łóżka silnymi rękami, aby powstrzymywać go od wpadnięcia całym sobą do ust.
Dean nigdy wcześniej nie przywiązywał szczególnie uwagi do obciągania, chociaż wiedział, że jest w tym dobry, ale cholera jasna, to było nierealne. Smak Casa był odurzający na jego języku, mocny i wyrazisty i tak bardzo Castielowy, że Dean musiał się delikatnie przycisnąć do materaca, aby uzyskać upragnione tarcie. Cas był najbardziej wrażliwym partnerem, jakiego kiedykolwiek miał, mamrotał jakieś złamane frazy w tym, co Dean myślał, że mogło być w połowie obcym językiem i udami drżącymi na jego przedramionach, i było to niesamowite, gorętsze niż cokolwiek, czego Dean kiedykolwiek doświadczył, a nikt jeszcze nie dotknął jego penisa.
Kiedy Cas zaczął dyszeć „proszę" pod nosem, Dean wiedział, że podchodził zbyt blisko i zamiast tego zwrócił uwagę na jego uda, rozsuwając je dalej i nakłaniając go do ugięcia kolan. Nałożył na palec balsam, podczas gdy Cas sapał natarczywie, z jego ust wydostawały się ciche dźwięki, które sprawiały, że Dean mruknął z rozbawieniem przy jego skórze.
W chwili, gdy palec Deana napotkał wejście do Casa, jego oczy otworzyły się szeroko, a Dean nałożył ścieżkę pocałunków na jego biodrach, gdy zaczął pocierać wokół nich delikatne kółka, masując otwór miękkim opuszkiem palca.
— Czy to w porządku? — szepnął, kojąco przesuwając wolną ręką w górę i w dół trzęsącego się uda Casa.
— Tak — westchnął Cas. — Tak, kontynuuj, proszę.
I tak też Dean robił, ssąc mocno uda Casa, jednocześnie drażniąc wejście Casa i jęcząc na widok Casa wyrzucającego nagle ręce nad głowę, by chwycić zagłówek. Kiedy Dean wsunął do środka czubek palca wskazującego, pocierając delikatnie wnętrze, Cas jęknął i szerzej rozłożył nogi.
Na ten widok penis Deana błagał o uwagę.
— To może był łatwiejsze, jeżeli się odwrócisz — powiedział ochryple, wsuwając drugi palec i wykręcając go tylko po to, by zobaczyć, jak usta Casa otworzyły się, gdy potrząsnął głową.
— Chcę cię widzieć — oddychał, spoglądając na twarz Deana z uwielbieniem w oczach, które tak naprawdę nie pasowało do sposobu, w jaki drżało jego ciało.
Dean przesunął się w górę, aż jego twarz znalazła się bezpośrednio nad twarzą Casa, powoli zaczął wysuwać palec, a następnie wsuwać z powrotem. Odsunął lewą dłoń od uda Casa, aby odgarnąć spocone kosmyki włosów z jego czoła.
— Nie chcę cię skrzywdzić.
— Nie skrzywdzisz — zapewnił go Cas, unosząc dłoń, by ująć policzek Deana. — Ufam ci.
Dean przełknął. To za dużo, Cas patrzył się na niego tymi słodkimi, niebieskimi oczami; palec Deana wbił się w niego, gdzie był gorący, ciasny i doskonały, oddech Casa urywał się z każdym pchnięciem. To było tak intensywne, że Dean nie mógł już dłużej utrzymywać kontaktu wzrokowego, musiał obsypać ciało Casa słodkimi pocałunkami, kiedy zsunął się z powrotem w dół. Cas po prostu rozłożył nogi jeszcze szerzej, zginając kolana, aż zrobiło się to niemal nieprzyzwoite, a Dean jęknął cicho na myśl o tym, by w przyszłości lepiej odkryć tę jego elastyczność.
Na razie jednak Dean trzymał usta na Casie; na brzuchu, biodrach i udach; czuł, jak drżał mu na języku, kiedy w końcu wsunął drugi palec. Kiedy chciał wsunąć trzeci, widok Casa rozciągniętego wokół jego palców był tak kuszący, że nie mógł się powstrzymać od wsunięcia języka, by go posmakować. W momencie, gdy język Deana obracał się w nim, oczy Casa rozszerzyły się, a całe ciało podskakiwało na łóżku.
— Dean! — dusił się, palce u stóp zginały się niekontrolowanie przy głowie Deana, a Dean nie mógł przestać czuć czystego smaku Casa, który był tak ciężki i uzależniający. Znowu kręcił językiem, raz, drugi, trzeci, zanim ręka Casa poleciała w dół, by chwycić jego włosy i ciągnąć go z powrotem w górę.
— Jeśli zrobisz to jeszcze raz, skończę o wiele wcześniej, niż byś chciał.
Cas jęknął, segregując informacje i mając nadzieję, że dobrze je później wykorzysta. Pewnego dnia zadowoli Casa tylko ustami, liżąc i ssać jego dziurkę, aż będzie błagał, otwierając go językiem, aż dojdzie nie zostając dotkniętym.
Ale na razie Dean całował go mocno w usta, prawie pewien, że mógłby dojść po prostu słuchając dźwięków wydawanych przez Casa, miękkich i chcących jego ust, gdy Dean wbił w niego trzy palce. Jego własny kutas był twardy jak skała, krzyczał, aby wypuścić go ze zbyt ciasnych bokserek, a sytuacja tylko się pogarszała, gdy Dean kręcił palcami, ocierając o prostatę Casa.
— Kurwa! — Cas krzyczał, jego całe ciało wręcz podskakiwało, a usta były otwarte w desperackim „o", a Dean chciał się rozpłakać, widząc, jak boleśnie pulsował w swoich bawełnianych ograniczeniach.
— Dean, proszę — jęczał Cas, nabijając się z powrotem na palce Deana.
— Cas...
— Dean Winchester, jeśli mnie znowu spytasz, czy jestem pewien, być może będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
Dean widział, że miało to być autorytatywne i poważne, ale sposób, w jaki Cas jęknął, kiedy Dean wyjął palce, przytępiło te słowa, a Dean, starając się nie zapłakać z ulgi, zdarł z siebie bieliznę szybciej niż kiedykolwiek.
Uśmiechał się słabo, szukając prezerwatywy.
— Czy ja wiem, Cas — powiedział, pochylając się, by pocałować go w czoło, nakładając prezerwatywę i wcierając więcej balsamu. — To brzmi całkiem gorąco.
Cas zaśmiał się, a Dean, uśmiechając się w odpowiedzi, usiadł na sekundę, by na niego spojrzeć.
— Jesteś wspaniały, Cas — powiedział szczerze, nie będąc w stanie się powstrzymać, kiedy Cas leżał tak blisko. Delikatnie przebiegł dłońmi po udach Casa, prowadząc je wokół talii. Jego lewę ramię opierało się tuż obok głowy Casa, a Cas wpatrywał się w niego z takim zdumieniem, że przez chwilę, przerażającą i intensywną, Dean poczuł, że to jest to. To jedyne miejsce, w którym kiedykolwiek chciałby być, a gdyby Cas go teraz opuścił, z pewnością wziąłby ze sobą cały tlen.
Cas uśmiechnął się, przesuwając kciukiem po piegowatym policzku Deana.
— Ty też — szepnął, a Dean odwrócił głowę, by złożyć pocałunek na jego dłoni.
Z niekontrolowanym wzdychaniem, Dean pchnął do przodu, główka jego penisa przepychała się przez pierścień mięśni i cholera, jest ciasno. Dean dyszał, przygryzając wargę, żeby przestać jęczeć, i pochylił się, by pocałować zmarszczoną brew Casa.
— Zrelaksuj się dla mnie — szepnął, starając się z całych sił nie poddać się całkowicie pożądaniu, nie pchać do końca, nie pchać za szybko. — Mam cię, mam cię.
Cas oddychał szybko, zaciskając w dłoni kawałki poduszek, a Dean uniósł ręce w górę, by połączyć je z Casem, gdy pokonywał resztę drogi do środka. Kiedy w końcu dotarł do końca, zatrzymał się, wypuścił drżący oddech, ponieważ to było niesamowicie dobre, i zlizywał drogę do otwartych ust Casa, aż poczuł, że zaczynał się rozluźniać.
Przez chwilę oddychali sobie nawzajem w usta, ich dłonie były mocno zaciśnięte, gdy Dean drżał z wysiłku, aby się nie ruszać. Gdy Cas otworzył oczy, ciemniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, w końcu, w końcu warknął:
— Ruszaj.
Dean z ulgą opuścił głowę na jego ramię, powoli zaczął kołysać się płytko w przód i w tył, zaciskając usta na jego szyi. Cas przechylił głowę jeszcze bardziej do tyłu z przeciągłym jękiem, wibrując przez usta Deana aż do samego dołu, powodując zwiotczenie palców u stóp. Jego ręce napinały się i rozluźniały w dłoniach Deana, zanim Dean zaczynał lekko wykonywać okrężne ruchy biodrami przy każdym pchnięciu, a Cas wyrywał je, by gorączkowo przebiegać nimi po skórze Deana, na ile mógł tylko dosięgnąć; drapał jego plecy i wbijał paznokcie w jego ramiona.
— Dea...ean — dławił się, gdy biodra Deana przyspieszyły, pchając coraz głębiej i głębiej, aż uderzał w niego, dziki i szalony. To za dużo, za ciasno, za gorąco. Naga skóra Casa ocierała się o niego, Dean wbijał się w niego desperacko, czując, jak zaciskał się wokół niego przy każdym wypchnięciu, jakby nie mógł znieść tego, że odchodził. Nie wytrzyma długo, nie z Casem wyglądającym i brzmiącym w ten sposób pod nim, wypuszczającym krótkie „och" przy każdym pchnięciu.
Ręce Casa schodziły niżej, chwytając garściami tyłek Deana i przyciągając go do siebie jeszcze mocniej, a Dean, z potem spływającym po jego plecach, musiał pochylić się, aby spojrzeć w twarz Casa. Zmiana kąta od razu zadziałała na Casa, na jego twarzy pojawiło się niezmierne skupienie, gdy Dean uderzył w jego prostatę, a sama twarz Casa pociągnęła Deana na samą krawędź. Jego oczy były zamknięte, usta otwarte w cichym, błogim westchnieniu, a plecy wygięte w łuk. Potrzeba tylko trzech dobrze wymierzonych pchnięć, zanim Cas mamrotał imię Deana i przyległ do jego brzucha mocno i długo.
I do cholery, Dean nawet go nie dotknął, a na skórze Casa widać było duże plamy spermy, kiedy jęczał, Cas pociągnął Deana do siebie, chwytając go za tyłek. To niesamowite, czuł się i wyglądał zbyt wspaniale i Dean potrzebował tylko kilku mocniejszych pchnięć w jego ciasne, drące ciepło, zanim podążył za nim na krawędź, na tyle mocno, że zobaczył białe plamki pękające pod jego powiekami, gdy dochodził.
Opadł na Casa, jego zmiękczający się penis wciąż w Casie, łapiąc oddech, a ramiona Casa przesuwały się w górę, by mocno go owinąć. Oddychali razem przez długi czas, twarz Deana w zagłębieniu szyi Casa, a jego usta potrząsały wilgotnymi włosami Deana przy każdym wydechu.
W końcu Dean wyciągnął się na łóżku, całując klatkę piersiową Casa w przeprosinach, kiedy skomlał z powodu straty, i rzucił zawiązaną prezerwatywę na podłogę do późniejszej utylizacji. Przewrócił się na plecy, uśmiechając się głupkowato do sufitu, a Cas znalazł się przy nim w ciągu kilku sekund, przyciśnięty wzdłuż lewej strony Deana, przysypując jego ramię pocałunkami. Dean odwrócił głowę, by spotkać usta Casa, przechylając głowę w górę i ich wargi w końcu musnęły się i to ledwie można nazwać pocałunkiem, ale Dean uważał, że mimo wszystko był on idealny.
— Czy to... — Cas pytał niepewnie. — Czy było w porządku?
Dean zaśmiał się z niedowierzeniem.
— Jezus, Cas, w porządku? To było cholernie niesamowite!
Cas wypuścił nierówny wydech z widoczną ulgą.
— Tak?
Wyglądał na tak nieśmiałego, że Dean nie mógł powstrzymać się od pocałowania go ponownie, nie wierząc, że ten wspaniały, cudowny mężczyzna leżał tutaj, martwiąc się o swój występ po takim orgazmie.
— Tak — odparł Dean stanowczo, a Cas uśmiechnął się do niego.
— Dobrze.
Dean znów go pocałował, ponieważ może nigdy nie chciałby przestać tego robić.
— A co z tobą, Cas? — zapytał, kiedy się trochę oddalili od siebie, by oddychać, i położył głowę na poduszce. — Warto było czekać?
Twarz Casa złagodniała i Dean zdał sobie sprawę, że jakkolwiek starał się, aby zabrzmiało to luźno, to wiedział, że Cas znał go tak dobrze, że na pewno widział, że stresował się odpowiedzią.
Cas objął policzek Deana pełną czci dłonią.
— Tak, Dean — powiedział, a jego oczy były tak szczere, że Dean nie mógł wątpić w jego słowa. — I mógłbym czekać na ciebie dużo dłużej.
Pochylił się, by pocałować usta Deana, a Dean był szczęśliwy. Gdyby to był ktokolwiek inny, te słowa zabrzmiały by tandetnie, wzdrygnąłby się, słysząc je, jednak to nie był ktoś inny. To był Cas. Cas, który nigdy nic nie mówił, chyba, że rzeczywiście miał to na myśli, który wyrażał swoje myśli bez zahamowań, który mówił wszystko ze śmiertelną powagą, w którą Dean zawsze wierzył. Zamknął oczy czując kłujące go łzy i z westchnieniem rozpływał się w pocałunku.
Po chwili lepkość stała się zbyt niewygodna, Deanowi udało się oderwać od ciepła Casa, tęskniąc za nim, gdy tylko wszedł do łazienki. Śmiał się z siebie jakie to absurdalne, że nadal chwiały mu się nogi, kiedy wycierał się i wracał do sypialni.
Czyścił Casa najdelikatniej, jak potrafił, przeciągając kawałkiem ręcznika po brzuchu i udach, a kiedy rozciągnął się przy boku Deana, zaczął zmywać z jego tyłka. Dean nie mógł się powstrzymać, delikatnie muskał palcami okolice jego wejścia, wrażliwe i zarumienione, tylko po ty, by poczuć, jak Cas słabo się o niego ocierał, jęcząc cicho na ramieniu Deana.
Kiedy oboje byli już czyści, Dean rzucił ręcznik na podłogę i pozwolił Casowi przyciągnąć się do niego. Cas wsunął głowę pod brodę Deana, na co Dean uśmiechnął się radośnie w jego włosy. Wiedział, że Cas był przytulaczem.
— Pewnego dnia — westchnął radośnie Cas, przesuwając zaspanymi palcami po piegach na piersi Deana. — Znajdę każdą konstelację na twoim ciele.
Ramiona Deana zacisnęły się wokół niego, jego serce waliło, gdy trzymał go tak blisko, jak tylko mógł.
— To może chwilę potrwać — powiedział cicho Dean i mówiąc to, miał na myśli „zostań ze mną".
Cas patrzył na niego, jego oczy zwęziły się w kącikach, jakby usłyszał niewypowiedziane błaganie, i uśmiechał się.
— Dobrze — odpowiedział i Dean poczuł, jakby nagle jego klatka piersiowa została wypełniona helem.
Cas położył się z powrotem na ramieniu Deana, kładąc dłoń tuż nad sercem, jakby promieniująca z niego radość ogrzewała w tym miejscu jego skórę. Dean odwrócił się, by złożyć pocałunek na jego czole.
— Dobrze — powtórzył i zamknął oczy.
Zasypianie nie zajęło mu dużo czasu, dźwięk oddechu Casa na jego obojczyku był najskuteczniejszym rodzajem kołysanki. Dean mruczał z zadowoleniem, czując, jak odpływał. Kiedy zamknął oczy, spodziewał się kalejdoskopu obrazów, błysków przyszłości, na którą miał nadzieję, ale one nie nadeszły. Przyszłość jest nieznana, wciąż do okrycia, a Dean był szczęśliwy, mogąc tylko czekać, aby zobaczyć te obrazy naprawdę, zobaczyć jak rozwijało się ich życie.
Zamiast tego myślał o sobie, gdy stał każdego ranka przy oknie w swojej kuchni, uśmiechając się. W końcu w jego ogrodzie pojawił się inny kolor. Niezapominajkowy niebieski.
--------------------
Tak, to był najbardziej wymagający i najdłuższy rozdział.
Wow.
W każdym razie dziękuję wszystkim, za gwiazdki i komentarze, to opowiadanie zdecydowanie na nie zasługuje. Naprawdę, to jedno z najlepszych opowiadań o destielu, jakie przeczytałam. Wielkie podziękowania należą się autorce, noangelsinthegarrison, wykonała kawał cudownej roboty i mam nadzieję, że nie zepsułam niczego swoim tłumaczeniem.
Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro