Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.5

Piątek, 13 czerwca 2014

Kiedy Dean obudził się następnego ranka, Casa już nie było w łóżku i właśnie brał prysznic. Przez chwilę czuł rozczarowanie, że nie zobaczy go skulonego w kocach, zanim przypomniał sobie, żeby wziąć się do cholery w garść.

Jeszcze bardziej denerwujący niż budzący się przed dziesiątą Cas jest sposób, w jaki Jess zareagowała, gdy wszedł do kuchni. Jasne, Dean był zabawnym gościem, ale nie powiedział ani nie zrobił niczego, poza przejściem przez drzwi, a Jess już wyła ze śmiechu.

Dean spojrzał na swojego brata, szukając wyjaśnień, ale on tylko uniósł głowę znad śniadania, słysząc śmiech Jess, rzucił spojrzeniem na jego twarz i również wybuchł śmiechem.

Cóż, w takim razie okej. Dean trochę zdezorientowany, zaczął się niepokoić ich zdrowiem psychicznym.

— Stary — westchnął Sam, opierając się na ramieniu Jess. — Masz coś tu... — wskazał na swoją twarz.

Dean wziął łyżkę ze stołu i przybliżył ją do twarzy. Och.

Jego twarz rozjaśniła się jak latarnia morska. Mały projekt artystyczny Casa wciąż był na jego twarzy, zakrywający twarz drżącymi, nierównymi liniami. Nie miał prawdziwego powodu, dla którego miałby czuć się zawstydzony w tym momencie, Cas nie miał na myśli niczego, rysując je, ale Dean czuł, że wyrażały jego uczucia, które teraz wszyscy mogli zobaczyć. Cas narysował je jako gałązkę oliwną ich przyjaźni, ale Dean czuł każdą linię niczym pieszczotę.

— Co się dzieje? — zapytał głos za nim, a Dean, zaskoczony, odwrócił się.

Włosy Casa były wilgotne, kilka włosków zakręciło się na jego karku, a jego policzki były trochę zaróżowione od prysznica. Dean prawdopodobnie spędziłby kilka sekund za dużo, obserwując krople wody zbierające się w zagłębieniu jego obojczyka, gdyby nie fakt, że Cas po jednym spojrzeniu na twarz Deana, uśmiechnął się tak szeroko, że widać było jego dziąsła, a nos okropnie się zmarszczył.

Śmiał się, podchodząc bliżej, by przyjrzeć się swojemu dziełu i nagle Dean poczuł się młody, zawrotny, a nawet i zabawny. Czuł, że każdy fragment Casa wbijał się w jego serce jak odłamek i wiedział, że nic tego nie powstrzyma.

W końcu Dean nie mógł się powstrzymać i poddał się ogólnemu rozbawieniu wokół siebie i prychnął, potrząsając głową.

— W porządku, okej — przewrócił oczami i odwrócił się do stołu. — To nie moja wina, że Cas jest miłośnikiem astronomii.

Sam i Jess wymienili znaczące spojrzenia, o których Dean nawet nie chciał rozmyślać, ponieważ naprawdę nie chciał wiedzieć, co oznaczały. Przynajmniej Cas zdawał się tego nie zauważyć.

— Och, a więc to się wydarzyło? — zapytał z uniesioną brwią. — Myślałem, że po prostu LARPowałeś z motywem nocnego nieba.

Na twarzy Casa pojawił się krzywy uśmiech, którego Dean nigdy wcześniej nie widział i czekaj... czy to... czy Cas się z nim drażnił?

Dean nałożył na twarz swoją najlepszą minę, czyli jestem-zbyt-dobry-na-ten-twój-uśmieszek, i upewnił się, że uderzył ramieniem o Casa, gdy szedł w kierunku drzwi.

— Śmiejcie się, lamusy, idę wziąć prysznic! — Dean zawołał przez ramię.

— Dean, czekaj! — Cas nalegał, a Dean odwrócił się z uśmiechem.

— Co? — zapytał, a Cas, kurwa, skierował telefon na Deana i zrobił zdjęcie z najgorszym na świecie uśmiechem na twarzy.

Sam zaśmiał się tak głośno, że pomimo tego, jak zszokowany musiał wyglądać, Dean czuł się cieplej niż na letnim słońcu, a Jess opierała się ciężko o bok Sama, jakby nie mogła bez niego się utrzymać.

A Cas... Cs uśmiechał się do zdjęcia z wyrazem oczu, którego Dean nie potrafił rozszyfrować, ale myślał o tym przez cały czas trwania prysznica.

Jego dobry nastrój trwał przez całe śniadanie, częściowo dlatego, że Cas wyglądał na tak urażonego, kiedy Dean zmył z siebie tusz z długopisu, a częściowo dlatego, że bardzo tęsknił za Charlie.

Uśmiechał się przez cały ranek, śmiejąc się razem z Samem, widząc wyraz czystego przerażenia na twarzy Jess, kiedy Cas pokazał jej szachownice z ostatniej nocy, i uśmiechał się przez cały lunch, gdy szczęśliwa para praktycznie podskakiwała na swoich krzesłach z ekscytacji.

— Okej, więc z powodu tego, że Sam i ja wypiliśmy troszkę za dużo zeszłej nocy...

— No co ty! — Dean zawołał sarkastycznie. — Naprawdę?

— Muszę to rozbiegać — skończyła Jess, rzucając Deanowi groźne spojrzenie. — I właśnie dlatego dołączysz do mnie.

Dean prychnął.

— Ja? Dlaczego on nie musi?! — Dean wskazał ręką w kierunku Casa, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.

— Ponieważ idzie z Samem, aby rozłożyć wizytówki na stołach.

Twarz Casa złagodniała i teraz nadeszła kolej Deana, aby uśmiechnąć się triumfalnie. Karma to jednak suka.

Dean nie miał nic przeciwko bieganiu z Jess. Jasne, nie miał takiego samego romansu z ćwiczeniem jak Sammy i na pewno nigdy nie użyłby joggingu jako leku na kaca, ale hej, właśnie dlatego byli dla siebie idealni, domyślał się. Mogą razem być parą zdrowych dziwaków.

Dzień był piękny, może trochę za gorący na ćwiczenia, ale był w wystarczająco dobrym nastroju, że i tak dobrze się bawił, a bieganie po parku było całkiem satysfakcjonujące, chociaż oznaczało to, że będzie potrzebował kolejnego prysznica, gdy wrócą do domu.

— A więc — zaczął Dean, gdy zaczął czuć pieczenie w udach. — pojedziesz prosto do domu rodziców po tym, jak odbierzemy Charlie?

— Tak — odpowiedziała Jess. — Cas i ja zostaniemy tam dziś w nocy, więc on i dziewczyny będą mogli mi pomóc przygotować się rano. Chciałam zostać po prostu w domu, ale Sam nalegał na trzymanie się tradycji „nie spania razem poprzedniej nocy".

Dean zaśmiał się. Typowy Sam.

— Nie mogę uwierzyć, że jutro o tej porze będziesz moją szwagierką.

I naprawdę nie mógł. Nie dlatego, że ona i Sam nie zachowywali się już jak małżeństwo, ale dlatego, że Dean wciąż nie mógł uwierzyć, że jego młodszy brat nie jest już dzieckiem. Czasami patrzył na Sama i widział w nim malucha, który stawiał do niego pierwsze kroki lub trzynastolatka, który miał obsesję na punkcie magicznych sztuczek.

— Tak — Jess westchnęła radośnie, a Dean mrugnął do niej.

— Ostatnia szansa, aby zmienić zdanie i wybrać tego przystojniejszego Winchestera.

Jess odrzuciła głowę do tyłu i śmiała się, gdy zatrzymali się przy źródle z wodą.

— Choć ta oferta jest kusząca, myślę, że jednak zostanę przy łosiu. Polubiłam go.

Pochyliła się, żeby się napić, a Dean czule się do niej uśmiechnął.

— Tak — przyznał. — Myślę, że mogę to zrozumieć.

Jess wyprostowała się z uśmiechem, a Dean pochylił się, by samemu się napić.

— Poza tym — kontynuowała Jess, kiedy przełknęła. — Nie sądzę, że to mnie masz na oku.

Dean się zadławił.

Śmiejąc się, Jess poklepała go po plecach i cierpliwie czekała, aż Dean odzyska oddech.

— Co? — w końcu wychrypiał, ale Jess tylko uniosła brew i kontynuowała bieganie wzdłuż ścieżki.

Cholera jasna. Dean biegł, by ją dogonić i nie ośmielił się dalej jej wypytywać.

Kiedy cała czwórka dotarła na lotnisko później tego popołudnia, Dean prawie zapomniał o tej całej wymianie zdań, taki był zajęty podskakiwaniem na palcach.

Sam zaśmiał się:

— Stary, widziałeś Charlie jakoś... trzy tygodnie temu! Ja nie widziałem jej od miesięcy!

Dean pokiwał głową z udawaną powagą.

— To właśnie się dzieje, gdy opuszczasz gniazdo, Sammy — zarzucił mu rękę na ramiona i poczochrał mu włosy.

Sam krzyknął i wszyscy byli tak zajęci śmiechem, podczas gdy Sam próbował przygładzić włosy, że nikt z nich nie zauważył błysku rudych włosów wychodzących z bramy.

— WINCHESTER!

Dean i Sam odwrócili się w stronę dźwięku i zobaczyli Charlie biegnącą w ich kierunku. Z okrzykiem oboje pobiegli naprzód, by ją uściskać.

Charlie wydała kilka zdławionych dźwięków.

— Chłopaki. Oddychać. Potrzebuję.

Puścili ją z nieśmiałym uśmiechem, a Sam skinął na pozostałych. Jess przytuliła Charlie trochę mniej mocno, a Charlie podziękowała jej uderzeniem w ramię.

— Nie mogę uwierzyć, że miałaś wieczór panieński beze mnie! — wydymała wargi.

— O rany, było wspaniale — Jess uśmiechnęła się. — Cas pozwolił nam nałożyć na siebie makijaż!

Cas prychnął z miejsca, w którym stał obok Deana, a kiedy Dean się zaśmiał, Cas uderzył go żartobliwie w ramię.

— Zostałem zmuszony! — odparł z lekkim uśmiechem, gdy patrzył na Deana, a kiedy Dean odwrócił się do Charlie z szerokim uśmiechem na twarzy, zauważył jak uniosła do góry brew patrząc wprost na niego.

Dean zarumienił się i dyskretnie odsunął się od Casa.

— Więc — Charlie zrobiła krok do przodu. — Ty jesteś Cas? Wiele o tobie słyszałam.

Nie ma mowy, żeby Cas nie zauważył spojrzenia, które rzuciła na Deana, a Dean zastanawiał się, dlaczego nie mógł się doczekać na jej przyjazd. Nienawidził Charlie. Była najgorsza.

Cas podał jej dłoń, ale jego oczy próbowały uchwycić wzrok Deana. Zamiast tego Dean skupił się na dziewczynie stojącej nieco z tyłu i na prawo od Charlie.

— Uch, Wasza Wysokość? — Dean zapytał, odciągając uwagę rudej od Casa. — Masz nową służącą odkąd mnie zabrakło?

Kobieta, której ciemne włosy były starannie upięte w warkocz po jednej stronie głowy, prychnęła i zrobiła krok do przodu.

— Um wybacz — powiedziała, opierając ręce na biodrach. — Ale jestem rycerzem.

Dean już ją polubił.

— Och, przepraszam! — Charlie zarumieniła się, wyciągając dłoń, by wziąć dziewczynę za rękę.

— Wszyscy, to moja dziewczyna, Dorothy! Dorothy, to wszyscy — machnęła dookoła ręką, a Sam, śmiejąc się, zrobił krok do przodu, by ją przywitać.

— Hej! miło cię poznać, jestem...

— Jesteś Sam — skończyła za niego Dorothy, ściskając jego dłoń z uprzejmym uśmiechem. — Charlie powiedziała mi, że jesteś dziwacznie wyrośnięty.

Sam prychnął, a Dean zaśmiał się, wyciągając rękę.

— Ach, słynna Dorothy. Już cię lubię.

Podała Deanowi dłoń ze zdezorientowaną miną.

— Słynna?

Charlie szaleńczo wykonała tnące ruchy na jej gardle z różowymi policzkami, kiedy Dorothy odwróciła się, by na nią spojrzeć, a Dean zaśmiał się.

— Powiem ci później — powiedziała, pochylając się konspiracyjnie. Dorothy zaśmiała się, całując Charlie w policzek, kiedy mówiła Deanowi, że go nienawidzi.

Dopiero gdy Jess sama się przedstawiła, a Dean pochylił się, by podnieść torbę Charlie, zauważył Casa.

O kurwa, zupełnie zapomniał o Casie.

Stał nieruchomo, wpatrując się to na Deana, to na Charlie, jakby obojgu właśnie wyrosła dodatkowa głowa. Dean czuł, jak przyspieszył mu puls. W szalonym wichrze powracających uczuć i motyli, prosto jak z jakiegoś ckliwego romansidła, Deanowi udało się zapomnieć, że właściwie były spore szanse, że Cas będzie miał z tym problem.

— Co? — zapytał Dean, starając się nie brzmieć defensywnie, ale automatycznie podszedł bliżej Charlie. Twarz Casa pociemniała, jakby przypomniał sobie coś, czego nie chciał pamiętać. A może, jakby przypomniał sobie, dlaczego nie chciał się przyjaźnić z Deanem od samego początku. Dean został nagle przepełniony lękiem, że coś się właśnie zmieniło, coś między nimi pękło, i że te ostatnie dni zostaną wrzucone pod pędzący autobus.

Wszyscy nagle umilkli, wpatrując się między nimi w zakłopotaniu, gdy Dean wyprostował ramiona, przygotowując się do walki, a Cas zmrużył oczy.

Ale potem jego oczy odwróciły się do Deana, tylko na tyle, by zobaczyć, jak wszyscy go obserwowali, i sztywno wzruszył ramionami.

— Nic.

Dean chciał odpuścić. Powinien odpuścić. Cas odwrócił się od niego, ale Dean nigdy nie bał się wskoczyć prosto w płomienie.

— Jestem prawie pewien, że jednak o coś chodzi.

Cas westchnął i odwrócił się, by na niego spojrzeć. Na jego twarzy pojawił się wykrzywiony uśmiech, który wyglądał, jakby chciał być szczery, ale nie do końca sobie z tym radził.

— Miło jest widzieć, że pokonałeś swoją homofobię, Dean.

I oto... czekaj, co?

— Co? — zapytał Dean głupio, a cztery głosy za nim powtórzyły jeszcze głośniej:

— Co?

Cas tylko przechylił głowę.

— Powiedziałem, że miło jest...

— Słyszałem cię — przerwał Dean, czując się bardziej zdezorientowany niż kiedykolwiek w życiu. — Ale chciałbym wiedzieć, co, kurwa, miałeś przez to na myśli.

Z jakiegoś powodu wydawało się to niewłaściwą rzeczą do powiedzenia, ponieważ Cas natychmiast spoważniał.

Sam kaszlnął niezgrabnie zza Deana.

— Um, Cas, chyba musiało zajść jakieś nieporozumienie...

— Nie, nie zaszło — warknął Cas, rzucając Samowi przeszywające spojrzenie, po czym zwrócił się do Deana. — Dean, bardzo się cieszę, że nie jesteś już homofobicznym dupkiem. — Usta Deana otworzyły się. — Ale nie możesz oczekiwać, że tak po prostu zapomnę, że dręczyłeś mnie w liceum z powodu mojej orientacji seksualnej.

Co. Do. Cholery. Kurwa.

Cztery pary zszokowanych oczu odwróciły się, by na niego spojrzeć, a Dean w ciągu kilku sekund przeszedł z rozdrażnienia we wściekłość.

— Co do cholery?! — warknął, zaciskając zęby, aby nie krzyknąć. — Że niby ja jestem homofobicznym dupkiem? To ty uderzyłeś mnie w twarz, ponieważ chciałem się z tobą umówić!

Cas wyglądał na bardziej wściekłego, niż kiedykolwiek widział go Dean, jego oczy błyszczały niebezpiecznie.

— Tak, bo to było kurewsko okrutne!

Ktoś wstrzymał oddech i może Dean też zostałby oszołomiony, słysząc przekleństwo z ust Casa, gdyby mógł teraz myśleć o czymkolwiek innym niż o swoim własnym gniewie.

Cas zrobił krok w jego stronę, z trzęsącymi się dłońmi, zaciśniętymi w pięści.

— Dowiedziałeś się, że ten dziwny, samotny chłopak się w tobie podkochuje, więc popchnąłeś go w błoto i żartowałeś z niego, udając, że prosisz go na bal!

— Nie udawałem, że zapraszam cię na bal, ja faktycznie zapraszałem cię na bal! — Dean ryknął, nie wierząc w to, co słyszał.

Cas znieruchomiał tak nagle, że Deana niemal zmroziło.

Cisza wokół nich była tak gęsta, że nie dałoby się jej przeciąć piłą łańcuchową. Dean nie widział twarzy pozostałych, ale był pewien, że gapili się na nich z otwartymi ustami. Nie widział nawet przechodniów, którzy zatrzymywali się, by się na nich gapić. Cała jego istota skupiona była na Casie, jego twarz była blada, a oczy miał szeroko otwarte, zastygnięte w miejscu, mimo, że wyraz jego twarzy przepełniało przerażenie.

— Kłamiesz — wychrypiał, wciąż się gapiąc. Dean zaśmiał się chłodno.

— Właściwie nie. Naprawdę, naprawdę nie.

Twarz Casa złagodniała. Zamrugał w nadchodzącej świadomości i wyglądał na tak zagubionego, że cała złość wypłynęła z Deana w jednym długim, drżącym wydechu. Cas wyglądał nieszczęśliwie. Ścisnął pasek swojego trenczu i wydawałoby się, jakby nagle ponownie rozmyślał nad setkami wspomnień.

— Jezu — Dean szepnął, przeczesując dłonią włosy i próbując oddychać przez ból, który go ściskał. — Tak myślałeś? Przez ten cały czas ty... Naprawdę tak o mnie myślałeś?

Przesunął drżącą dłonią po twarzy. Dziesięć lat myślenia, że Cas nienawidził go za lubienie mężczyzn, podczas gdy on myślał dokładnie to samo o nim.

Czy to powinno sprawić, że poczuje się lepiej? Ponieważ tak nie było. W tej chwili czuł się jak gówno. Cas przyznał, że kiedyś się w nim podkochiwał i nawet nie napełniało to jego serca radością, a po prostu przyprawiało go to o mdłości.

— Pieprz się, Cas — powiedział, ściskając uchwyt torby Charlie. — Nie wiem, do jakiego pieprzonego gówna sądzisz, że jestem zdolny, ale naprawdę cię lubiłem. I może zachowywałem się jak dupek z tego powodu, ale wychodzi na to, że ty też byłeś dupkiem.

Minął go, zanim usłyszał, co ktoś miał do powiedzenia, i nie czekał na innych. Wezwał taksówkę, zanim Sam lub Charlie będą chcieli spróbować go przekonać, by o tym porozmawiali, i sam wrócił do domu Sama.

Może przesadzał, może świadomość o tym, co Cas tak naprawdę o nim myślał, nie powinna tak bardzo boleć, ale w tej chwili nie mógł się zmusić, żeby się tym przejmować. Spędził całą drogę do domu gapiąc się przez okno, obserwując mijające rzędy pustych trawników, i starał się zignorować głos, który przypominał mu, że tak naprawdę to wszystko jego wina.

-------------------------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro