6.4
Piątek, 21 maja 2004
Prom jest już za trzy tygodnie, a słowa Sama powtarzały się w głowie Deana, jak ta jedna scena z „Lśnienia". Ciągnęła się i była niemożliwa do zignorowania, jak maszyna do pisania, która zacięła się na tych samych słowach, ścinając nieprzyjemnie na końcu każdej linijki, uniemożliwiając Deanowi jej zablokowanie.
„Dlaczego po prostu nie zaprosisz jej na bal? Jeśli kochasz tę dziewczynę, wydaje mi się to całkiem proste".
Ignorując niepoprawne zaimki, Dean nie mógł przestać zastanawiać się, czy Sam miał rację. A raczej chodziło o to, że wiedział, że miał rację, ale po prostu nie wiedział, co z tym zrobić.
I to nie tak, że Dean był zakochany w Casie. Tylko czasami tak się czuł, kiedy jego oczy napotykały oczy Casa i wtedy serce zatrzymywało się w jego klatce piersiowej, kiedy w nocy nie mógł myśleć o niczym innym, tylko o sposobie, w jaki Cas uśmiechnął się do niego, kiedy się poznali. Czuł się, jakby był zakochany, kiedy ich palce przypadkiem się dotykały, kiedy Cas pod koniec każdego dnia zakładał swój trencz, kiedy patrzył na Deana tak jakby faktycznie go widział. Dean wiedział, że to nie mogła być miłość, jeszcze nie teraz. Nie znał Casa na tyle ile by chciał, od drugiego roku ledwie wymienili więcej niż kilka słów i Dean doskonale wiedział, że to za mało.
Ale wydawało się to równie nieuniknione - nieuchronne i potężne - kiedy Dean myślał o tym, jak próbował skupić się na czymś innym, ale mu się nie udawało; kiedy przyciskał dziewczynę do swojego ciała starał się nie myśleć o niebieskich oczach i szczupłych ramionach, które byłby takie inne pod jego dłońmi.
Dean nie był zakochany, ale się tam zbliżał. Był niebezpiecznie blisko, wisiał nad przepaścią na czubkach palców i nie był pewien, czy w ogóle chciał tak dalej balansować. Czy Cas go złapie? Prawdopodobnie nie. Ale może jednak warto byłoby spróbować.
Oczywiście fakt, że Dean jeszcze nie zaprosił nikogo na prom, nie przeszedł niezauważony przez resztę szkoły. Nie było to do końca zaskoczeniem, w końcu zostały jeszcze trzy tygodnie, a on nie miał dziewczyny od miesięcy.
Powinno go satysfakcjonować, ile dziewczym wydawało się walczyć o jego uwagę, ale zamiast tego po prostu czuł się nieswojo. Czuł się przedmiotowo, jak kawałek mięsa, o którego walczono. Słyszał, jak dziewczyny kłóciły się między sobą, walcząc o prawo do bycia przez niego zaproszoną, jakby on nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie. Słyszał o zakładach i wyzwaniach, jakby był jakąś nagrodą, i było boleśnie oczywiste, że nikogo z nich tak naprawdę nie obchodził. Nikogo nie obchodziło czego chciał, kogo lubił lub jaka jest jego ulubiona książka.
Mógłby zaprosić każdą z nich, wiedział, że Lydia z drużyny cheerleaderek oczekiwała, że zaprosi ją przed końcem miesiąca, ale nie mógł się do tego zmusić. I to wszystko wina Sama.
Jeżeli chodzi o resztę drużyny, ostatnio było całkiem spokojnie. Sezon footballowy dobiegł końca i chociaż Dean nadal często siadał z nimi na lunchu, to był teraz w ostatniej klasie i tak naprawdę tylko Gordon i Bartholomew mieli nad nim jakąkolwiek siłę nacisku. Żaden z pozostałych nie odważyłby się zagrozić Samowi i minęło dużo czasu, odkąd ktokolwiek zmusił do czegoś Deana.
Wydawało się, że nie próbowali wciągnąć Deana w swoje sprawy, ale z miejsca, w którym siedział i kończył swój lunch na boisku, Dean miał doskonały widok na Gordona i Barta kilka stóp dalej i nagle jego serce zamarło. Przyczajali się na Casa.
Cas nawet nic szczególnego nie robił. Trzymał książkę w dłoniach, kiedy niewinnie przedzierał się przez błotniste brzegi boiska, i Dean miał już dosyć. Wstał i bez namysłu podszedł do nich.
Te kutasy już dotarły do Casa, który zatrzymał się z szeroko otwartymi oczami, przyciskając książkę do piersi. Dean dotarł do nich w samą porę, by złapać Barta, który już próbował wyrwać książkę z jego rąk.
— No dalej, Novak, po prostu chcę ją zobaczyć — powiedział, gdy Dean podszedł, by stanąć obok nich. Na twarzy Barta pojawił się uśmieszek, który sprawiał, że krew Deana aż zawrzała.
Oczy Casa spoglądały na Deana, gdzieś pomiędzy pełnią nadziei a beznadziejnością. Po chwili odwrócił wzrok z powrotem na Barta, z uniesionym podbródkiem.
— Nie — odpowiedział, stojąc dalej w miejscu i przyciskając do siebie książkę.
— Nie? — zapytał Bart, a jego twarz zrobiła się ciemniejsza. — Czy zdajesz sobie sprawę, z kim do cholery rozmawiasz?
Szczęka Casa zacisnęła się ale otworzył usta, by odpowiedzieć, tak samo jak zrobił to Dean, jednak oboje zostali uprzedzeni.
— Nie martw się, Bart — powiedział Gordon cichym i o wiele groźniejszym tonem. — Winchester mu ją zabierze.
Nie, Dean chciał krzyczeć, nie zabiorę. Cas patrzył na niego błagalnymi oczami i naprawdę tego nie zrobi. Chciał krzyczeć, przeklinać i śmiać się w niebogłosy, ponieważ nie zamierzał już robić tego, co mu kazali. Ale nie mógł zmusić swoich ust do otwarcia się, nie mógł nawet zmusić się do odwrócenia wzroku od oczu Casa, do poruszania mięśniami. Po prostu stał, gapił się i miał nadzieję, że Gordon odczyta tą pieprzoną wiadomość.
Cas odwrócił wzrok, zanim Dean wymyślił, jak najlepiej powiedzieć Gordonowi, aby się pieprzył, i schylił głowę. Ruszył z miejsca i ominął ich, próbując odejść, a Dean nawet nie pomyślał o zostawieniu go w spokoju. Nie chciał, aby odszedł, nie wiedząc, że Dean nie będzie już dłużej dupkiem, nie chciał, aby odszedł, gdy Dean zaczynał się czuć odważny, więc z automatu wyciągnął rękę w kierunku ramienia Casa kiedy ten próbował przejść obok niego.
Cas gwałtownie cofnął się przed wyciągniętą ręką Deana, odwracając się do niego plecami, by osłonić swoją książkę. Dean nagle poczuł, jakby ktoś dźgnął go prosto w serce, gdy Gordon pchnął ramię Deana tak mocno, że poleciał prosto na plecy Casa.
Cas, nieprzygotowany, z rękami na piersi, upadł prosto w błoto.
Dean stał nieruchomo, wpatrując się z szeroko otwartymi oczami w miejsce, w którym Cas leżał rozciągnięty na ziemi, ledwo słysząc okropny śmiech pozostałej dwójki za sobą. Okulary Casa były nienaruszone, ale całe pokryte błotem kilka stóp od jego lewej ręki, a jego książka, o czymkolwiek była, wyleciała w powietrze. Teraz leżała otwarta, cała w błocie, a Dean pragnął z całego serca, żeby to on upadł na ziemię.
— Tak trzymaj, Winchester! — Gordon wiwatował z tyłu, klepiąc go po plecach w przesadnym pokazie dumy, a Bart zaczął klaskać w dłonie, jakby to był cholerny mecz footballowy. — Dobre to było, Dean!
Cas wyciągnął trzęsącą się dłoń, by założyć okulary z powrotem na nos i wstał, ponownie przyciskając książkę do piersi. Odwrócił się i Dean poczuł, jak zaciskało mu się gardło. W jego oczach pojawiły się łzy, jakich nigdy wcześniej nie było, a Dean czuł, jak jego własne łzy zaczęły kłuć go w kącikach oczu. Wyglądał na tak bardzo zranionego, a Dean czuł się jakby został uwięziony we własnej głowie, jakby śnił; jak w tych koszmarach, w których próbujesz krzyczeć, ale z ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Cas wyglądał na tak małego i pokonanego, jakby właśnie złamano mu serce, tak jak Deanowi.
I zanim Dean zdążył mrugnąć, odszedł z powrotem do budynku.
— O rany, to było wspaniałe! — zaśmiał się Gordon. — Widziałeś jego twarz?
Słysząc to, Dean w końcu nie wytrzymał. Odwrócił się twarzą do niego.
— Zamknij się do kurwy, Walker.
Trzech innych członków drużyny pojawiło się za Gordonem i Bartem i cała piątka wydała z siebie głośne "oooooo", jakby te słowa ich tylko rozbawiły.
— Ktoś tu ma kija w dupie — Gordon uśmiechnął się złośliwie, a pozostali zaczęli się śmiać. Dean zacisnął pięści.
— Wiesz co, nie mam pojęcia, co on ci zrobił, ale skończyłem z tym. Kończę z wami.
Widząc Casa tak zagubionego, poczuł się jak nic nie warte gówno, mniejsze niż kiedykolwiek, ale wypowiedzenie tych słów, w końcu, dało mu nadzieję, że poczuje się lepiej niż przez te wszystkie lata. Wyczuł zapach tego, jak mógł się czuć - wysoki, odważny i wolny - i chciał śpiewać te słowa niczym pieśń.
Chciał się również pobić do nieprzytomności, za to, że nie zrobił tego te cztery lata temu.
Podszedł do przodu i chwycił Gordona za koszulę.
— A jeśli zobaczę, że któryś z was znowu zamienia jego życie w piekło — warknął, cicho i bardziej groźnie, niż myślał, że był do tego zdolny — przysięgam na Boga, że gorzko tego pożałuje.
Z szarpnięciem puścił Gordona, co spowodowało, że potknął się trochę bardziej z zaskoczenia niż siły. Dean patrzył na nich ponuro, na ich twarze zamrożone w szoku i nerwowym rozbawieniu.
Dean odwrócił się, żeby odejść, ale Gordon za nim zawołał:
— Skoro tak go lubisz, to może zaproś go sobie na prom!
Dean zaczął się śmiać. Odwrócił się twarzą do nich, ze szczerym uśmiechem wymalowanym na twarzy i nie mógł powstrzymać się od odchylenia głowy w tył, gdy tak głośno się śmiał, ponieważ właśnie zdał sobie sprawę, że właśnie to zamierza zrobić. Znajdzie Casa, przeprosi go, padnie na kolana, jeśli będzie musiał i zaprosi go na prom.
A nawet jeśli Cas się nie zgodzi, może przynajmniej zostaną przyjaciółmi. Może uda im się spędzić lato razem, a Dean w końcu będzie mógł zadać te wszystkie pytania, na które chciał znać odpowiedzi już od tak dawna. Może lipiec i sierpień miną na maratonach filmowych, wycieczkach do parku, a Dean wreszcie będzie mógł porozmawiać z nim o książkach i gwiazdach, o których nigdy się nie dowiedział, ponieważ klub astronomiczny nie był dostatecznie „fajny".
A może Cas się zgodzi i będą mogli zatańczyć do jakiejś tandetnej popowej piosenki, podczas gdy Dean będzie szeptał mu do ucha przeprosiny i obietnice. Może Dean odwiezie go później do domu i pocałuje w drzwiach.
Dean spoglądał na pięciu chłopaków, wpatrujących się w niego, jakby oszalał.
— Wiesz co? — uśmiechnął się, cofając się w chwili, gdy rozległ się dzwonek na lekcje. — Właśnie to zamierzam zrobić!
---------------------------------
Ten rozdział złamał mi serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro