6.2
Niedziela, 2 maja 2004
Kiedy Dean w styczniu skończył osiemnaście lat, nie było przy nim nikogo, oprócz Sama. Bobby był w Sioux Falls od grudnia, nie mogąc opuścić warsztatu w Południowej Dakocie w okresie poświątecznego boomu biznesowego, a Ellen nie mogła sobie pozwolić na zamknięcie Roadhouse w sobotni wieczór. Dean nie chciał prosić szeryfa Mills ani Rufusa, żeby opuścili pracę tylko dla niego, więc nawet im o tym nie wspominał, a nie znał nikogo ze szkoły, kogo chciałby zaprosić.
No dobrze. Nikogo, kogo mógłby zaprosić.
Więc był tylko on i Sammy w małym domku, który zwykle dzielili z Bobbym, a Dean był z tego bardziej niż zadowolony. Sam kupił mu tort w sklepie na dole ulicy i uśmiechał się, śpiewając bardzo nieprzyzwoitą wersję "sto lat". Dean przewrócił oczami, zanim zdmuchnął świecie i ściągnął z głowy domowej roboty urodzinową czapeczkę i zażyczył sobie, aby wszyscy tutaj byli na urodziny Sama.
Okazało się, że życzenia urodzinowe mogą się spełnić i niewielki kawałek Deana żałował, że nie poprosił o coś innego (a właściwie kogoś z niebieskimi oczami, rozczochranymi włosami i ustami, stworzonymi do całowania). Ale kiedy spojrzał na uśmiechniętą buzie swojego brata, być może jednak niczego nie żałował.
Dean i Sam spędzili dzień grając w gry wideo i oglądając powtórki "Star Treka" na swoim starym, zniszczonym telewizorze. Sam nie prosił o nic innego - nie prosił nikogo, poza Deanem, aby przy nim był. Dean pozwolił spędzać Samowi południe z przekonaniem, że ten dzień zakończy się tortem i solowym występem Deana.
Ale tak się nie stało. Zamiast tego, za kwadrans szósta Dean zagonił Sama do Impali i odmówił odpowiedzi na wszelkie pytania, dopóki Sam nie został wciągnięty przez drzwi Roadhouse prosto w ramiona Ellen.
— Wszystkiego najlepszego, mały — mruknęła mu do ucha Ellen, obejmując go, a Sam, pozornie z opanowanymi emocjami, odpowiedział tylko zaciśnięciem własnych chudych ramiona wokół jej talii.
Dean oparł się o framugę drzwi i uśmiechnął się. Był prawie pewien, że w oczach Sammy'ego zgromadziły się łzy, zanim Ellen go puściła. Bobby podszedł, aby poklepać go po plecach, Jody Mills pocałowała Sama w policzek, a Rufus uniósł swoje piwo w pozdrowieniu z miejsca, w którym siedział przy stole na środku pomieszczenia. Dzisiaj nie było klientów, a Ash najwyraźniej spędził cały dzień na dekorowaniu, chociaż Dean podejrzewał, że koleś zapomniał, że Sam miał teraz czternaście lat, a nie cztery, sądząc po liczbie wielokolorowych serpentyn.
Jo i Kevin byli ostatnimi, którzy przywitali Sama. Oboje zaczęli walczyć o to, czyją urodzinową czapeczkę Sam miał założyć. Kevina spotkał kilka razy, był na tym samym roku co Sam i Jo, ale nie miał zbyt wiele wolnego czasu, aby często go odwiedzać. Pomimo tego Dean i tak polubił tego dzieciaka. Każdy, kto odważył się walczyć z Jo Harvelle z takim przekonaniem, zasługiwał na natychmiastowy szacunek.
Dean nie mówił wiele podczas imprezy, już wcześniej podarował Samowi swój prezent (encyklopedię mitologii greckiej, dzięki której jego twarz rozjaśniła, niczym małemu kujonowi, którym zresztą był) i był zadowolony, że Sam pochłaniał całą uwagę. Wyglądał na podekscytowanego i niesamowicie wdzięcznego za każdy prezent, który otrzymał, a Dean kochał wszystkich za to, że sprawili, że na twarzy Sama gościł tak szeroki uśmiech.
— Już dobrze, dobrze — zaśmiała się Ellen, gdy Sam ucieszył się z ostatniego prezentu (jakaś nudna książka naukowa od Kevina). — Jestem za tym, żebyśmy zjedli obiad, zanim Sam zmieni się w rozpuszczonego bachora.
Nastały różne okrzyki zgody i Dean zaśmiał się, gdy Sam przylepił sobie na twarz najbardziej dramatyczny grymas, jaki kiedykolwiek widział.
— Hej, Dean — Ellen kiwnęła, wstając. — Chodź, pomóż przynieść talerze, dobra?
— Jasne — Dean uśmiechnął się i ruszył za nią. Był tylko kilka kroków za Ellen w drodze do kuchni, ale zanim zdążył ją dogonić, usłyszał za sobą kroki, które od razu rozpoznał. Chwilę później para rąk zacisnęła się mocno wokół jego talii.
Zatrzymał się i odwrócił w uścisku, zaskoczony ale mimo to czule zmierzwił włosy Sama.
— Sammy?
Sam uniósł głowę, by uśmiechnąć się do niego szczerymi oczami.
— Zorganizowałeś to wszystko, prawda? — zapytał, ale to wcale nie zabrzmiało jak pytanie. Dean pochylił głowę i wzruszył ramionami.
— To nic wielkiego.
— Nie prawda — odpowiedział Sam, przytulając go mocniej. — Właśnie, że to jest coś wielkiego. Dzięki, Dean.
Dean przełknął i potarł dłonią plecy między łopatkami Sama.
— Nie ma sprawy, Sammy — uśmiechnął się. — A teraz wracaj tam, zanim Jo ukradnie ci wszystkie prezenty. Widziałem, jak przyglądała się twojemu sprzętowi.
Uśmiechnął się i poruszył brwiami, przez co Sam puścił go z wykrzywioną twarzą.
— Obrzydliwe, Dean.
Dean zaśmiał się głośno, gdy Sam odszedł, prawdopodobnie po to, by odebrać swój nowy scyzoryk od Jo, i podążył za Ellen.
Kolacja była hałaśliwą sprawą, która napełniła Deana ciepłem. Kevin wyglądał na niemal zgorszonego większością opowieści Asha, a Rufus patrzył na wszystkich, jakby wolał być gdziekolwiek indziej, mimo, że wszyscy wiedzieli, że był dokładnie tam, gdzie być chciał. Bobby i Ellen próbowali udawać, że nie flirtowali w sposób, który był całkowicie i żenująco oczywisty, a Jody wyglądała na gotową do adoptowania Jo. Dean przez większość czasu tylko obserwował, co się działo.
— A więc, Dean — powiedziała Jody z drugiej strony stołu. Jego mała, szczęśliwa bańka cichego zadowolenia pękła. — Liceum prawie się skończyło, prawda?
Serce Deana zamarło. Doskonale wiedział, dokąd to zmierzało.
— Tak — westchnął Bobby, szorstko i z irytacją. — A uparty idiota wciąż odmawia pójścia do college'u.
Tak, właśnie o to chodziło. Dean jęknął.
— Bobby...
— Nie Bobby'uj mi tutaj, chłopcze, nie zmienisz mojego zdania.
— A ty nie zmienisz mojego! — warknął Dean, na co Bobby pokręcił głową z irytacją.
— Czekaj — krzyknął Kevin z miejsca, w którym siedział, obok Sama. — Nie chcesz iść na studia?
Dean otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Sam go uprzedził.
— Oczywiście, że chce — powiedział Sam, smutny i cierpliwy, jakby już dawno przestał przekonywać Deana do słuchania. — On po prostu myśli, że jego obowiązkiem jest upewnienie się, że to ja pójdę do college'u.
Nastało kila niesamowicie niezręcznych sekund, podczas których wszyscy odwrócili się i spojrzeli w stronę Deana z różną ilością litości i niedowierzania, podczas gdy Sam spoglądał wyzywająco na zarumienione policzki Deana.
Dean poruszył się niespokojnie na krześle i spojrzał na swój talerz.
— Dean — zaczęła Ellen, miękko i miło. — Wiesz, że nie jest jeszcze za późno. Nadal możesz złożyć kilka spóźnionych aplikacji.
To niesprawiedliwe. Dean nie musiał teraz tego słyszeć. Oczywiście, że nie było za późno, Dean o tym wiedział. Dokładnie wiedział, co mógłby zrobić, które uczelnie nadal przyjmowały podania, jakie kursy mógłby zrobić ze swoimi ocenami. Sprawdził to. Wiedział. Mógłby dostać się na Kansas University, gdyby chciał. Do diabła, pewnie mógłby dostać się na Stanford, tak jak chciałby Sammy.
Mógł to zrobić. Ale zarówno nie mógł. Jak mógłby poprosić Bobby'ego, aby za to zapłacił? Nie był na tyle sprytny, aby dostać stypendium i nie był w stanie pracować w liceum tak, jakby chciał. Nie mógł zostawić Sammy'ego samego w domu.
Naprawdę nie mógł teraz zostawić Sammy'ego. Nie mógł prosić Bobby'ego ani Ellen, by przyjęli Sama, mimo że wiedział, że przyjęliby go w mgnieniu oka. Nie mógł pozwolić im zapłacić za siebie, aby poszedł do college'u, kiedy tak naprawdę nie musiał. Mógł dostać pracę bez tego - miał już pracę z Bobbym w swoim warsztacie, tutaj w Lawrence. Sammy musiał dostać się na studia, tylko to się liczyło, Sammy i jego marzenia o zostaniu prawnikiem. Dean miał cztery lata, aby zarobić pieniądze. Było to możliwe, nawet więcej niż możliwe i Dean był z tego zadowolony, naprawdę. Lubił pracę z samochodami, Sam dzięki temu mógł pójść na studia, wszyscy wygrają.
— Wiem — powiedział Dean, zmuszając się do uśmiechu. — Ale szczerze, to nic wielkiego. Bobby dał mi pracę w warsztacie, jestem ustawiony.
Był prawie pewien, że nikt przy stole tak naprawdę mu nie wierzył, ale zrezygnowali z tego tematu, więc Dean uznał to za zwycięstwo.
Dean zgłosił się do sprzątnięcia po kolacji; w końcu Sam miał go dzisiaj przez cały dzień i prawdopodobnie wolałby, aby Ellen nie zniknęła w kuchni, aby sprzątać. Dlatego Dean z uśmiechem układał talerze w stosie i przystąpił do umycia wszystkich ręcznie. Lubił sprzątać, od zawsze. Uważał to za relaksujące i miało to jeden, jasny cel, który zapewniał wszystkim satysfakcjonujące poczucie spełnienia, gdy się go osiągnęło.
— Za niedługo zmienisz się w uroczą kurę domową, chłopcze — sapnął rozbawiony głos za nim. Dean odwrócił się i przewrócił oczami na Rufusa, który opierał się o drzwi.
Rufus Turner był najlepszym przyjacielem Bobby'ego, odkąd Dean pamiętał. Nigdy nie było jasne, w jaki sposób się dokładnie poznali, chociaż Dean podejrzewał, że było to o wiele bardziej przyziemne niż chcieliby się do tego przyznać i przez większość czasu kłócili się jak stare małżeństwo. Rufus zawsze udawał, że nigdy nikogo nie lubił, trochę tak samo jak Bobby, ale nikomu nigdy i tak nie przyszłoby do głowy, że myśleli dokładnie to, co wszystkim pokazywali. W końcu Rufus wciąż tu był, na czternastych urodzinach Sama, a Dean wiedział, że by go tu nie było, gdyby rzeczywiście nie chciał.
Dean lubił Rufusa, lubił go nawet, gdy byli mali, a Sam był nieśmiały i nerwowy w stosunku do „strasznego przyjaciela Bobby'ego, który nigdy się nie uśmiechał". Pracował w remizie, będąc na dobrej drodze do zostania przełożonym, jeśli plotki były prawdziwe - Dean zawsze uważał, że był on niesamowitym facetem.
— Albo zacznij być pożyteczny, albo przestań się pałęsać pod nogami, starcze.
Rufus wydał z siebie oburzony dźwięk, podnosząc ręcznik.
— Uważaj na siebie, chłopcze, wciąż mógłbym skopać ci tyłek.
Dean odwzajemnił uśmiech i zaczął podawać mu talerze do wytarcia. Prawda była taka, że faktycznie mógłby skopać Deanowi tyłek i nawet się tego nie wstydził. Rufus był niezłym twardzielem.
— Wiec, uch — Rufus kaszlnął i Dean miał wrażenie, że nie przyszedł tu tylko po to, aby się z niego naśmiewać. — Właściwie to chciałem cię o coś zapytać, synu.
Przez chwilę Dean czuł, jak jego ręce zamarzały na talerzu, którego właśnie mył. Rufus nigdy wcześniej nie nazwał go synem i na pewno nigdy nie podżegał do żadnej rozmowy, która nie zawierałaby jawnych obelg ani drobnych narzekań.
Dean wpatrywał się w niego tylko przez chwilę, po czym spokojnie spojrzał na swoje dłonie.
— Okej — powiedział, prostując się, aby ukryć zmieszanie. — Wal śmiało.
Rufus westchnął i odwrócił się twarzą do niego.
— Bobby powiedział mi, że kilka tygodni temu znalazł kilka książek pod twoim łóżkiem. Książki o egzaminach wstępnych na szkolenie przeciwpożarowe.
Dean zarumienił się i wzruszył ramionami, aby to ukryć.
— A więc — podkreślił Rufus, wyciągając rękę, by pociągnąć Deana do siebie. — Chciałbyś zostać strażakiem?
Dean odmówił spojrzenia mu w oczy.
— Po prostu sprawdzałem... Nie mogłem... Wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie wiem, dlaczego w ogóle przyszło mi to do głowy.
Rufus westchnął i potrząsnął ramieniem Deana, dopóki ten nie spojrzał na niego w górę, zakłopotany.
— Nie pytałem, czy możesz czy nie — powiedział surowo Rufus. — Zapytałem, czy chcesz.
Dean przełknął.
Nigdy nikomu o tym nie powiedział, nawet Samowi. Nie wiedział, że Bobby znalazł te książki, a teraz czuł się przez to zawstydzony. Jaki był sens tego, żeby ludzie wiedzieli, czego on chciał? Nie mógł rozpocząć tego szkolenia, tak jak nie mógł pójść na studia. Sam chciał iść na Stanford, a Dean musiał mu to zapewnić. Musiał zarobić pieniądze w stabilnej pracy dopóki Sammy nie będzie miał wszystkiego. Więc po co mówić o rzeczach, które nie mogły się wydarzyć?
Ale Rufus spojrzał mu w oczy, uniósł brwi i Dean wiedział, że nie może kłamać. Kiwnął głową i gwałtownie odwrócił wzrok.
— Więc co cię powstrzymuje?
— Muszę zająć się Samem.
— Bzdura — odparł Rufus, krzyżując ramiona. — Sam ma wystarczająco dużo ludzi, którzy się nim opiekują. Nie zauważyłeś ile przyszło dzisiaj osób?
Dean milczał, wpatrując się w swoje stopy.
— Dean, twój brat da sobie radę. Wiesz, że nikt nie pozwoli mu zrezygnować z college'u. Musisz w końcu zacząć myśleć o tym, czego ty chcesz, dzieciaku. A jeśli chcesz wskakiwać ze swoim tyłkiem w płonące budynki, to właśnie to powinieneś robić.
Dean tak bardzo chciał się zgodzić. Wiedział, że jeśli powie tylko słowo, Rufus pomoże mu wdrążyć się na to całe szkolenie, bez żadnego problemu. Dean wiedział, że mógłby zdać egzaminy wstępne, czytał książki od deski do deski, znał się na rzeczy. Pomyślał o swojej mamie, dokładnie trzynaście i pół roku temu otoczonej ogniem i chciał ją uratować. Chciał biec prosto w płomienie, każdego dnia do końca życia i wciąż na nowo ratować mamę poprzez każdą inną osobę, którą wyciągnie. Chciał uratować jak najwięcej dzieci przed dorastaniem bez rodzica.
Ale teraz, kiedy Sammy był jeszcze młody, a kieszenie Dean wciąż były puste, nic z tego nie miało znaczenia.
— Może — wymamrotał Dean, doskonale wiedząc, że będzie pracował w warsztacie, gdy tylko skończy szkołę. — Pomyślę o tym. Dzięki, Rufus.
Rufus westchnął i zabrał ścierkę z rąk Deana.
— No dalej, wracaj tam — powiedział, wskazując głową w kierunku drzwi od kuchni. — Ja tu skończę.
Dean otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale Rufus tylko uniósł rękę, by go powstrzymać.
— Nie chcę tego słyszeć. No już, wynoś się.
Dean zaśmiał się cicho i kiwnął głową w podziękowaniu, kierując się z powrotem na salę.
— Dzieciaku — zawołał Rufus, zanim zniknął za drzwiami. Dean odwrócił się, by na niego spojrzeć. — Kiedy w końcu zdecydujesz się zrobić coś dla siebie, zadzwoń do mnie. Myślę, że byłbyś cholernie dobrym strażakiem.
Dean znowu pokiwał głową, zbyt skołowany, by cokolwiek powiedzieć, i próbował przełknąć gulę w gardle. Rufus odwrócił się w stronę zlewu, kontynuując zmywanie, jakby właśnie nie dał Deanowi nadziei na przyszłość, a Dean odszedł zanim dałby się skusić jego słowom już teraz.
Kiedy wrócił na salę zaśmiał się. Wszyscy byli pogrążeni w swoim zadowoleniu i radości z jedzenia, jakby znajdowali się w wielkiej bańce, ciepłej i szczęśliwej, z której nie chciało wyjść. Ash leżał już po drugiej stronie stołu bilardowego, gdzie Jo szturchała go bez przekonania kijem, a Ellen siedziała tak blisko Bobby'ego, że Dean miał ochotę się z nich śmiać, gdyby nie wyglądaliby tak cholernie uroczo.
Dean usiadł na stołku barowym, mierzwiąc włosy Sama, gdy ten przechodził obok, i uśmiechał się patrząc, jak Sam próbował je z powrotem przygładzić, spoglądając w kierunku Deana.
— Szczerze — uśmiechał się Dean — wychodzę na pięć minut i impreza od razu wygląda na martwą.
— Masz rację — prychnął Bobby, z czapką bejsbolową ułożoną pod bardziej dziwnym kątem niż zwykle. — Może powinieneś nas zabawić.
— Tam jest szafa grająca — Jody uśmiechnęła się. — Zaśpiewaj coś, Winchester.
Ellen zaśmiała się, a Sam i Jo jęknęli jednocześnie.
— Och, nie mów tak! — powiedziała Jo, przewracając oczami. — On to naprawdę zrobi.
— Och, proszę. Przecież uwielbiasz mój śpiew! — Dean udawał urażonego.
Jody przekręciła głową na bok, gdzie siedziała na podłodze oparta o bar i patrzyła z zainteresowaniem na Deana.
— Umiesz śpiewać?
— Nie ma znaczenia, czy umie czy nie. I tak to zrobi. — Sam westchnął.
— Tak! — zaśmiał się Dean i oparł łokcie z powrotem na blacie baru. — Może wam pokażę, jeśli ładnie poprosicie.
— Chyba jednak odpuścimy — Jo prychnęła.
— Jasne, Harvelle, boisz się, że nie będziesz w stanie mi się oprzeć, kiedy usłyszysz, jaki mam seksowny głos.
— Ew, Dean — Jo zmarszczyła nos. — Szkoda mi tego kogoś, kogo teraz pieprzysz.
— Joanna Beth! — Ellen krzyknęła z drugiego końca pomieszczenia, na co Jo zarumieniła się na czerwono, jakby zapomniała, że jej mama tu była. Dean zaśmiał się.
— Sorry — Jo uśmiechnęła się nieśmiało w kierunku Ellen, po czym odwróciła się do Deana. — Miałam na myśli kogoś, z kim aktualnie kręcisz.
— Z nikim nie kręcę — Dean przewrócił oczami.
— Nie? — Jo podparła się na łokciach. — Nadszedł suchy okres dla wielkiego Deana Winchestera?
— Nie miał dziewczyny od listopada — wtrącił się Sam, skulony nad książką od Kevina. Dean spojrzał na niego.
— Przestańcie już — Bobby przewrócił oczami, a Kevin uśmiechnął się do Deana.
— Co się stało, Dean? — zapytał. — Czyżbyś się zakoooochał?
Dean rzucił szmatką używaną do wycierania blatu prosto w głowę Kevina. Ale niestety nie był pewny, czy to wystarczyło, aby ukryć rumieniec.
Wszyscy zaśmiali się i pomimo faktu, że nie było to możliwe, to jednak Dean czuł, jakby miał na czole wytatuowane imię Casa, jakby wszyscy mogli zobaczyć w jego oczach dosłowne serduszka jak w kreskówce, gdy tylko o nim pomyślał. Powiedział im, żeby się zamknęli, ale tego nie zrobili i trochę go to zabolało.
— Założę się, że to Cassie — Ash uśmiechnął się i Dean próbował zignorować sposób, w jaki jego serce podskoczyło mu do gardła przy pierwszej sylabie, pewny przez jedną przerażającą sekundę, że Ash go przejrzał.
— Niee, myślałem, że Lisa była jego ulubioną — Kevin pokręcił głową.
— A nie Tessa, która nauczyła go grać na gitarze? — zapytała Jo, na co Sam zmarszczył nos.
— Nie, to była Robin.
— Ej, halo! — Dean prychnął. — Ja tu jestem! I w żadnej z nich nie jestem zakochany, jasne?
Jo uśmiechnęła się w sposób, który przypominał Deanowi rekina patrzącego na swoją zdobycz, i poczuł się trochę zaniepokojony. — Och, a więc jesteś w kimś zakochany?
Dean chciał umrzeć.
— Oczywiście, że nie! — warknął. — Jezu, czy facet nie może po prostu skupić się na swojej pracy, a nie na dziewczynach, bez wzbudzania podejrzeń?
Jo uniosła ręce w górę w geście poddania się.
— Dobra, dobra. Ktoś się tutaj bardzo broni.
Dean właśnie otwierał usta, aby na nią warknąć, kiedy Ellen im przerwała.
— W porządku, wystarczy. Zostaw biednego chłopaka w spokoju, Jo.
I na tym się skończyło. Rozmowa toczyła się dalej i bez względu na to, jak bardzo Dean chciał się dąsać, było to zbyt trudne, kiedy Ellen i Bobby tak bardzo starali się udawać, że nie byli sobą zainteresowani, a Sam i Jo drażnili Kevina z powodu jakiejś dziewczyny w ich klasie. Rufus wrócił z kuchni i zaczął się kłócić z Jody o to, kto poradziłby sobie lepiej podczas apokalipsy zombie - policja czy straż pożarna, a Ash budował zamek z pustych butelek po piwie.
To niesamowite, być tutaj i mieć tych wszystkich ludzi, którzy tak bardzo troszczyli się o Sama, a nawet, pomyślał, troszkę i o niego. Wszyscy byli dziwni, głupkowaci, irytujący i uparci, ale byli rodziną i Dean cieszył się, widząc wszystkich uśmiechniętych.
Było już późno, gdy Dean spakował Sama na miejsce pasażera i wracali do domu. Czuł się trochę winny - Sam miał jutro szkołę i powinien był upewnić się, że wrócą przed jedenastą, ale odpuścił sobie. Zbyt dobrze się bawili. Sam uśmiechał się do siebie, co sprawiło, że Dean również wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Jakieś pięć minut przed dotarciem do domu Sam odwrócił głowę, by spojrzeć na Deana.
— Lubisz kogoś, prawda? — zapytał cicho i wcale nie brzmiało to jak pytanie. Sam patrzył na niego z czymś w rodzaju troski w oczach, a Dean wpatrywał się w drogę przed sobą.
— Sam...
— Wiem, że nie zakochałeś się dziewczynach, z którymi się umawiałeś, ponieważ gdzieś tam jest ta, którą naprawdę polubiłeś.
Dean westchnął i odwrócił się, by na niego spojrzeć, gdy czekali na czerwonym świetle. Przez chwilę Dean zastanawiał się, co by się stało, gdyby wyjawił Samowi wszystko tu i teraz. Gdyby po prostu powiedziałby mu o tych kutasach ze szkoły, o tym, do czego go zmuszali i zakończyć na swoich uczuciach do Casa. Odczuwał desperację przez jedną ulotną chwilę, by zwierzyć się ze wszystkiego swojemu młodszemu bratu - że oczy Casa były koloru niezapominajki w słońcu i jak w jego snach usta Casa odciskały pocałunki na jego czole, gdy był smutny i na uśmiechniętych ustach, gdy był szczęśliwy.
Ale to by nic nie dało. Sam nie mógł niczego zrobić, żeby mu pomóc i to go frustrowało. Dzisiejszy dzień był miły, nawet wspaniały. Dean nie zepsuje go swoimi żałosnymi problemami. Odwrócił się, by spojrzeć na drogę i ruszył dalej.
— Od kiedy z ciebie taki znawca związków, co? — mruknął i kątem oka widział, jak Sam kręcił głową.
— Dlaczego po prostu nie zaprosisz jej na prom, Dean?
— Nie mogę.
— Dlaczego?
Dean trochę za mocno zacisnął dłonie na kierownicy.
— To skomplikowane.
— Nie. Nie jest — powiedział Sam tak mocno przekonany do swoich słów, że Dean prawie mu uwierzył. — Te rzeczy są skomplikowane tylko wtedy, kiedy sam je komplikujesz. Jeśli kochasz tę dziewczynę, to wydaje się to dla mnie całkiem proste.
Dean tak bardzo kochał swojego młodszego brata w tym momencie, że prawie czuł, jak łzy gromadziły się w kącikach oczu. W Deanie zaiskrzyła nadzieja, której nie czuł od pierwszego roku i Dean pozwolił sobie pomyśleć, po raz pierwszy od czterech lat, że może mógłby to zrobić. Może mógłby zaprosić Casa na prom i nie ważne co usłyszałby w odpowiedzi - przynajmniej dał temu szansę. Najprawdopodobniej by odmówił, oczywiste, że Cas nie mógłby go lubić po tym wszystkim, co zrobił, nawet jeśli lubiłby facetów. Ale wiedziałby przynajmniej, że był tak... że ktoś się o niego troszczył.
Nie był pewien, czy kiedykolwiek przez to przejdzie, ale miło było wiedzieć, że ktoś będzie go wspierał, jeśli to zrobi. Dean czuł się szczęśliwszy, gdy Sam uśmiechnął się do niego zachęcająco.
Dean wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął rękę, by szturchnąć Sama w ramię.
— Dzięki, doktorze Phil — powiedział i pomyślał, że gdyby w całym swoim życiu miał uratować tylko jedną osobę z płonącego budynku, cieszył się, że był nią Sammy.
-----------------------------------------
Rozdział dodany z małym opóźnieniem, ale w końcu jest. Dajcie znać co sądzicie o tej całej postawie Deana co do Sama, bo mnie osobiście to denerwuje, Dean jest okropnym uparciuchem, który nie da sobie nic powiedzieć. Ale i tak jest kochaaany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro