Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.1

Środa, 11 czerwca 2014

— Co do cholery, Cas?! — Dean śmiał się, opierając o blat kuchenny z trzęsącymi się ramionami. Starał się nie pozwolić, by zdezorientowana zmarszczka na czole  Casa nie doprowadziła go do kolejnych ataków (bardzo męskich) chichotów. — Próbujesz złamać wszystkim zęby?

Dean wskazał na miskę z jajkami, pełną kawałków twardej skorupki, i wciąż zanosił się śmiechem. Cas nie mylił się wczoraj, naprawdę był najgorszym piekarzem, jakiego Dean kiedykolwiek spotkał. Może z wyjątkiem Sama, ale on przynajmniej miał wymówkę, że nigdy nie mieszkał sam. Cas najwyraźniej był po prostu rozpaczliwie beznadziejny.

Kiedy po raz pierwszy zawiązali fartuchy wokół swoich talii - co stało się na absolutne naleganie Casa, który spojrzał na Deana i wystarczyła chwila, by się poddał i nałożył coś, co ochroni ich ubrania przed niepotrzebnymi plamami - Cas stał całkowicie zaskoczony na środku kuchni i po prostu... gapił się na Deana. Jakby był gotów wykonać każde jego polecenie w najdrobniejszych szczegółach. W jego oczach było tyle zaufania, że Dean widział w nim tylko urocze kaczątko. Wyglądał śmiesznie słodko, czekając na instrukcje z otwartą buzią i krzywo zawiązanym fartuchem i Dean musiał zaciskać pięści, starając się nie wyciągnąć rąk i nie wyprostować go za niego.

Dean starał się przypomnieć o swoim pierwszym wypieku i pozostawił mu to, co jak przypuszczał, było najłatwiejszym zadaniem, polegającym na rozbijaniu jaj do miski. I tak, najwyraźniej nie była to odpowiednia droga. Dean był właśnie w trakcie odmierzania odpowiedniej ilości mąki, kiedy Cas odwrócił się, by spojrzeć na niego z dumą.

— Gotowe — powiedział z wyczekującym uśmiechem na twarzy i wtedy Dean zaczął się śmiać. Uśmiech Casa opadł, gdy zajrzał do miski.

— Poważnie, Cas, nigdy w życiu niczego nie upiekłeś? — Dean pokiwał głową. Ramiona Casa opadły.

— Nie.

— Nigdy nie przygotowywałeś jajek?

— Nie — westchnął Cas nieco ostrzejszym głosem, gdy zaczął majstrować przy końcu sznurka od fartucha. Dean pokręcił głową z niedowierzającym uśmiechem.

— To co ty do diabła jesz, stary?

Cas wzruszył ramionami i ze smutkiem spojrzał na miskę.

— Makarony? — odpowiedział. — I kanapki. I czasami pizzę.

Dean uśmiechnął się czule, podczas gdy Cas odwrócił wzrok i podszedł bliżej. Podał Casowi łyżeczkę i namówił go, aby zaczął wybierać kawałki skorupek.

— Cóż, kiedy będzie po wszystkim, definitywnie nauczę cię gotować.

Cas odwrócił głowę tak szybko, że wyglądało to całkiem boleśnie, a Dean natychmiast się zarumienił. Cholera. Naprawdę musi zacząć myśleć, zanim się odezwie.

— Uch — wydostało się z ust Deana. Potarł kark i oderwał wzrok od szeroko otwartych oczu Casa. — Albo nie. Nie ważne. Jestem pewien, że masz kogoś, kto cię nauczy.

Cas zamrugał i wrócił do swojego zadania, a Dean, ignorując różowy odcień na szyi Casa, kontynuował odmierzanie mąki.

— Właściwie to nie — powiedział ostrożnie Cas. — Gadreel mieszka w Kansas, Balthazar w Anglii, Anna w Nowym Jorku, a Gabriel żywi się słodyczami.

Dean zaśmiał się głośno, odchylając na chwilę głowę do tyłu, wdzięczny za zniesione napięcie.

— O rany — powiedział, kręcąc głową. — Stary dobry Gabe. Jak on się ma?

Cas wzruszył ramionami.

— Ma się dobrze. Chyba otworzy nowy sklep w okolicy.

— Tak? — zdziwił się Dean, wyciągając z szafki nad sobą sitko. — To zarąbiście! Wtedy mógłbyś go częściej widzieć, prawda?

— Tak, przypuszczam, że tak — Cas uśmiechnął się. — Mimo to, nie ufałbym mu, że nauczy mnie gotować.

— No tak — Dean zaśmiał się.

Nastąpiła chwila przyjemnej ciszy, podczas której Cas wyłowił ostatni kawałek skorupki i wypłukał łyżeczkę, zanim Dean zdecydował się jak najlepiej wykorzystać pozornie dobry nastrój.

— A więc — zaczął, posyłając Casowi skinienie, by przytrzymał sitko nad miską, podczas gdy on delikatnie wsypie przez nie mąkę. — Balthazar został w Anglii, co?

— Tak — odpowiedział Cas. — Jest właścicielem galerii sztuki w Londynie.

— Woah — Dean zastanawiał się, czy kiedykolwiek przestanie był onieśmielony przez całą rodzinę Novaków. — To super. Musi mieć dobry gust, racja?

— Sądząc po jego wyczuciu mody, muszę powiedzieć, że nie — Cas prychnął. Dean zmarszczył brwi i odwrócił się, by na niego spojrzeć.

— To znaczy, że nigdy u niego nie byłeś?

— Zabrał mnie na wycieczkę przez skype'a — Cas wzruszył ramionami. — Ale tak naprawdę nie jestem pewien, czym jest dobra sztuka.

Dean zanucił pod nosem melodię i wyciągnął rękę, by z roztargnieniem dotknąć nadgarstka Casa i powstrzymać jego zdecydowane ruchy sitkiem, aby nie zasypał kuchni białą mąką. Ledwo zauważył, co zrobił i Dean nie zdawał sobie sprawy, że nie było to dla nich częste zjawisko, dopóki nie usłyszał wstrzymywanego przez Casa oddechu, który zabrzmiał tak cicho, że na początku wydawało mu się, że to tylko jego wyobraźnia. Mimo to, puścił go.

Starał się zachować to ciepło spod palców.

Kaszlnął i pozwolił Casowi samodzielnie przesypać mąkę, podczas, gdy on ustawił piekarnik, aby się rozgrzał.

— I ugh — zaczął, próbując zmienić temat. — Co Anna robi w Nowym Jorku?

— Jest dziennikarką. Pracuje tam dla magazynu podróżniczego.

Dean uśmiechnął się. Był zadowolony, zawsze lubił Annę. Nie żeby znał ją jakoś dobrze, tak naprawdę zawsze odczuwał błysk irracjonalnego poczucia winy, ilekroć przypomniał sobie swoje krótkie spotkanie z nią, ale mimo wszystko ją lubił.

— To świetnie — odpowiedział, opierając się o piekarnik. — Spotkałem ją kiedyś na imprezie. Była fajna.

Cas nic nie odpowiedział i Dean nagle odniósł wrażenie, że nie była to właściwa rzecz do powiedzenia. Dłonie Casa zdawały się zaciskać wokół sitka mocniej niż wcześniej, a linia jego ramion wyglądała na napiętą.

Dean był w połowie drogi do otwarcia ust, by przeprosić, zanim zdał sobie sprawę, że nie miał pojęcia, za co niby powinien przepraszać. W tym co powiedział nie było absolutnie nic, co mogłoby wywołać w nim jakąkolwiek formę poczucia winy, a on nie był do końca pewien, dlaczego Cas wyglądał na tak spiętego. Chociaż było całkiem możliwe, że Dean jednak w ogóle nie powiedział nic złego. Napięcie było częstą cechą widoczną u Casa.

Dean wzruszył ramionami i cały ten dziwny moment sprowadził do wrodzonej dziwności Casa.

Przez chwilę piekli w milczeniu, Dean od czasu do czasu poświęcał chwilę, by wyjaśnić coś Casowi, który wykonywał rozkazy z wielką powagą, która naprawdę nie powinna być konieczna do robienia babeczek. To naprawdę urocze i Dean uważał ciszę za bardziej relaksującą, niż się spodziewał. Nie wydawało mu się to niezręczne ani napięte, ale po prostu normalne i już wkrótce włożyli do piekarnika dwadzieścia cztery babeczki.

— Teraz czas na najlepsze! — zawołał Dean, szczerząc się i chwytając miskę po cieście. — Wyliżemy miskę!

— Co? — Cas zmarszczył brwi.

Dean znieruchomiał z drewnianą łyżką w połowie drogi do ust.

— Stary — powiedział z szeroko otwartymi oczami. — Nigdy nie jadłeś resztek z ciasta?

Cas przechylił głowę, jakby to Dean był tym, który zachowywał się dziwnie.

— Nie — odpowiedział. — Ja sam niczego nigdy nie upiekłem, a Michael zawsze powtarzał, że zachorowałbym od tego.

Dean westchnął i patrzył na miskę. Żegnaj, słodka pyszności, odpowiedzi na wyższe powołanie.

Upchnął miskę w dłonie Casa i uniósł łyżkę do jego ust.

— Proszę — powiedział stanowczo.

Cas spojrzał najpierw na Deana i potem na łyżkę, po czym powoli wysunął język, by posmakować ciasta. Dean przełknął ślinę. Jasna cholera. Był prawie pewien, że nie mógłby teraz oderwać wzroku od ust Casa, nawet, jeżeli ktoś by mu za to zapłacił.

Po pierwszych kilku niepewnych chwilach Cas zamknął oczy i, do cholery, jęknął. Jego język malował szerokie paski na główce drewnianej łyżki, dopóki nie była cała czysta i Dean nie mógł, kurwa, oddychać.

Patrzył, z ciepłem gromadzącym się w podbrzuszu, jak Cas przeciągnął dwoma palcami po dnie miski, po czym wsunął je do ust, jakby próbował wywołać u Deana określoną reakcję. Westchnął radośnie wokół swoich palców, a Dean, który zastanawiał się, kto był teraz bardziej gorący - on czy pieprzone bramy piekielne - wydał zduszony jęk, zanim zdążył się powstrzymać.

Oczy Casa otworzyły się szeroko, a Dean zatrzasnął usta. Na policzkach Casa pojawiły się rumieńce, a Dean próbował ukryć narastający problem w dżinsach z niepewnym uśmiechem.

— Więc — powiedział nieco imponującym tonem. — Smakowało?

Cas przygryzł wargę i pochylił głowę, zawstydzony.

— Tak, bardzo, przepraszam. Masz tutaj.

Trzymał miskę, w której zostało jeszcze kilka kropli ciasta i uniósł ją w stronę Deana z nieśmiałym uśmiechem. Dean pokręcił głową.

— Nie. Dokończ to. Wyglądacie razem przytulnie, nie chcielibyście, abym stanął wam na drodze.

Cas oburzył się i zmrużył oczy, wlewając w siebie więcej ciasta.

— Czy nie to mówią o tobie i twoim samochodzie?

Dean przewrócił oczami, a kiedy Cas zjadł ostatnie ślady ciasta, Dean wyrwał mu miskę z rąk z figlarnym spojrzeniem.

— Hej! — Cas zmarszczył brwi. Dean nie miał wątpliwości, że ten głupek był prawdopodobnie gotowy, by dosłownie wylizać miskę.

— Co, chciałeś się z nią jeszcze poprzytulać? — zapytał Dean. Cas udawał niezadowolonego, kiedy podszedł do szeregu produktów do pieczenia.

Nastąpiło kilka minut spokoju, podczas których Dean przepłukał miskę, a Cas ułożył cukier puder i różne barwniki spożywcze na blacie. Dean spędzał czas na myśleniu z determinacją o najbardziej nieseksownych możliwych rzeczach. Przypomniał sobie, gdy przypadkowo wpadł na Bobby'ego, gdy całował Ellen pod jakąś jemiołą i dzięki Bogu, rozproszyło go to z ich wcześniejszej rozmowy.

— Więc kim jest Gadreel? — zapytał Dean, wycierając miskę. — Nie jest jednym z twoich braci, prawda?

Wiedział, że nie był, nadal pamiętał, jak Cas podał mu wszystkie imiona swojego rodzeństwa jeszcze na pierwszym roku, ale był całkiem pewien, że gdyby był zbyt pewny swojej wiedzy, mogłoby to zabrzmieć nieco przerażająco. Albo wiecie, jakby się w nim podkochiwał przez cztery lata.

— Nie — Cas oparł się o blat, czekając, aż Dean upora się z miską. — Jest przyjacielem z dzieciństwa.

Dean zmarszczył nos.

— Co z tobą i tymi dziwnymi imionami?

Cas zaśmiał się cicho i wziął miskę z rąk Deana.

— Poznaliśmy się w kościele. Obie nasze matki lubiły anielskie imiona.

— Mimo wszystko, Gadreel — powiedział Dean, kręcąc głową. — Biedny drań.

Cas westchnął i pokiwał głową.

— Tak. Michael i Anna są naprawdę jedynymi, którym udało się uniknąć upokorzenia.

— Nie — powiedział Dean, skupiając się na odmierzaniu cukru pudru. — Castiel ci pasuje.

Cas nic nie powiedział, ale stał na tyle blisko, że ich ramiona niemal się dotykały. Dean był prawie pewny, że w jakiś sposób poczuł, jak Cas się uśmiechał.

— Dlaczego Michael nie może cię nauczyć gotować? — zapytał Dean, kiedy skończyli przesiewanie cukru do miski. — Uczył się w domu, tak? Mówiłeś, że był całkiem dobry w gotowaniu.

Cas odwrócił się, by na niego spojrzeć z zaskoczeniem w oczach. Dean wzruszył ramionami, pocierając kark. Wzrok Casa podążył za tym ruchem, kąciki jego ust uniosły się lekko w górę, a Dean z rumieńcem na twarzy zdał sobie sprawę, że na jego dłoni był cukier puder.

— Opowiedziałeś mi o nim na pierwszym roku... — wymamrotał. — Zanim...

Urwał i zapadła niezręczna cisza. Oboje odwrócili się, by wlepić wzrok w miskę.

— Zanim dołączyłeś do drużyny — dodał ostrożnie Cas neutralnym tonem.

— Tak — potwierdził Dean i chwycił czerwony barwnik spożywczy.

— Tak, no cóż — westchnął Cas. — Michael najprawdopodobniej nie miałby czasu, aby mnie nauczyć. Spodziewałby się, że sam bym to zrobił.

Dean umieścił buteleczkę z kolorem na dłoni Casa, tylko po to, aby zobaczyć, jak się uśmiechał.

— Ale plus byłby taki, że jeśli gotowałbyś z nim w Kansas, byłbym w pobliżu, aby ugasić wszelkie nieuniknione pożary.

Cas zaśmiał się.

— Jestem prawie pewien, że mamy strażaków w Palo Alto, Dean.

Dean przylepił do siebie swój najbardziej pewny siebie uśmiech i poruszył brwiami.

— Tak, ale nie są tak samo niesamowici jak ja.

Trącił ramię Casa, który tylko przewrócił oczami.

Cas wlał do lukru trochę za dużo barwnika, ale nic nie szkodzi. Dziewczyny będą miały do czynienia ze wściekłym różowym, a nie z pastelowym różem, jak to sobie wyobrażał Dean.

Przez chwilę trwała debata, na temat jakiego aromatu użyć (Mięta jest orzeźwiająca i pyszna, Dean), (Cas, to różowy lukier, to musi być truskawka), która skończyła się na tym, że Dean wyrwał miętowy aromat z rąk Casa i wlał truskawkę, zanim było za późno.

Okazało się, że nadąsany Cas był w równym stopniu zabawny i cholernie uroczy, co zwykły Cas. Dean westchnął.

— Dobra. Cas, chcesz użyć miksera?

Cała twarz Casa rozjaśniła się i Dean przysięgał, że to jak praca z małym dzieckiem. I nie, nie zaproponował tego tylko po to, aby zobaczyć dumne spojrzenie Casa, gdy zaoferowano mu tak ważną pracę. Nie zrobiłby tego. Po prostu nie chciał, by Cas wpadł w swego rodzaju furię.

Kiedy Dean uniósł kciuki w górę - lukier był już naprawdę dobrze ubity - Cas uśmiechnął się triumfalnie i z rozmachem wyjął mikser z miski.

Bez wyłączenia go.

Dean poczuł, jak potężne rozpryski różowego lukru uderzyły go w twarz, a po gorączkowej walce Casa, aby wyłączyć mikser, nastąpiła chwila oszołomienia.

A potem Cas, ten mały głupek, zaczął się śmiać.

Zaczęło się cicho, Cas wpatrywał się w Deana z drżącymi ramionami i zaciśniętymi ustami, a potem, z czymś, co powinno być bardziej nieatrakcyjnym parsknięciem, zaśmiał się w dłonie jak pijany nastolatek. Szczerze mówiąc, Dean był trochę zbyt zaskoczony, żeby się nawet wkurzyć. Oczy Casa marszczyły się ze śmiechu, tak bardzo, że Dean prawie nie widział ich błękitu, a dźwięk śmiechu Casa, naprawdę prawdziwego rechotu, był tak obcy, że Dean musiał ciężko pracować, aby utrzymać swoją "jestem naprawdę na ciebie zdenerwowany" minę.

Wyciągnął mikser z dłoni Casa z najlepszym spojrzeniem, na jakie mógł się zdobyć, ale to tylko sprawiło, że Cas śmiał się jeszcze głośniej.

— Dean — dyszał, szczerząc się i bezsilnie próbując zapanować nad swoim śmiechem. — Wiem, że chcesz wyglądać groźnie, ale masz różowy lukier na całej twarzy.

Dean nie odwzajemnił uśmiechu.

— Mam nadzieję, że wiesz, co to oznacza — powiedział, patrząc prosto na Casa.

— Co? — Cas przechylił głowę. Jego uśmiech zaczął gasnąć, ustępując miejsca zmieszaniu. Dean uśmiechnął się złośliwie.

— Wojna.

I bez żadnego ostrzeżenia rzucił się do przodu, by wytrzeć swoją twarz o twarz Casa.

— Dean, nie! — krzyknął Cas, a jego ręce szarpały się, by go odepchnąć. Dean roześmiał się i cofnął, by zobaczyć twarz Casa równie pokrytą różowymi plamami.

— A więc to tak — uśmiechnął się Cas i rzucił się na Deana jak opętany. Deanowi udawało się utrzymać wymachujące, pokryte lukrem ręce Casa z dala od jego twarzy i po bójce, która trwała dobre kilka minut, udało mu się otrzeć twarz o nagie ramię Casa.

Castiel wydał z siebie oburzony pisk i wyrwał ręce z uchwytu Deana, by spróbować chwycić miskę z lukrem. Dean chwycił go w pasie, odwracając go od miski i sam ją chwycił, unosząc triumfalnie nad głową Casa.

— Nie! — krzyknął Cas, ale Dean się tylko uśmiechnął i powoli zaczął przechylać naczynie. Cas sięgnął w górę i udało mu się położyć ręce na misce. Oboje szarpali się z naczyniem, próbując przelać jej zawartość jeden na drugiego z zapierającym dech w piersiach śmiechem, dopóki nie usłyszeli bardzo głośnego i ostrego kaszlu.

Jakby w zwolnionym tempie, oboje odwrócili głowy i zobaczyli Sama, wysokiego i niewzruszonego, opartego z założonymi rękami o drzwi.

— Ile wy macie lat, dwanaście? — powiedział z niedowierzaniem i zmęczeniem w głosie, jakby miał wszystkiego po dziurki w nosie. Dean nagle zauważył, jak on i Cas blisko siebie stali.

Ich ręce były prawie splątane razem na misce nad ich głowami, a niewielka różnica wzrostu między nimi sprawiła, że Cas przycisnął cały swój przód do Deana, aby powstrzymać się przez przewróceniem się od stania na czubkach palców. Odwrócili się, by spojrzeć na siebie i Dean przysiągłby, że mógłby policzyć każdy odcień błękitu w oczach Casa z tej pozycji.

Odsunęli się od siebie niemal jednocześnie, a Dean z zakłopotaniem zaczął pocierać kark. Sam prychnął.

— Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś temu dupkowi cię zepsuć, Cas. Przecież byłeś taki dorosły i poważny.

— Hej! — Dean sapnął z oburzeniem. — To on zaczął.

— Z całą pewnością nie! — Cas oburzył się.

— O mój Boże — jęknął Sam, zwracając ich uwagę z powrotem na siebie. — Wiecie co? Naprawdę nie chcę wiedzieć. Po prostu posprzątajcie to, zanim Jess wróci do domu, bo inaczej skopie wam tyłki.

Sam odszedł, przewracając oczami i mamrocząc coś pod nosem o pracy z dziećmi, co Dean uważał za całkowicie bezpodstawne.

Dean położył miskę na blacie, a Cas wyjął ściereczkę spod zlewu i zaczął wycierać wszelkie ślady lukru z kuchni.

Nic więcej nie mówili i żaden z nich nie zaczął już walki o na jedzenie, ale kiedy nadszedł czas wyjęcia ciast z piekarnika, sprzątali w przyjaznej ciszy i układali ostygłe babeczki obok siebie w lodówce, pozwalając, aby ich ramiona ocierały się o siebie.

----------------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro