Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.2

Piątek, 6 czerwca 2014

Dean był człowiekiem racjonalnym i bez względu na to, co jego brat, zastępczy rodzice czy najlepszy przyjaciel mogli powiedzieć, on absolutnie nigdy nie reagował na nic przesadnie. Dlatego było to całkowicie rozsądne, że Dean w tej chwili bez przerwy uderzał własną głową o stół na środku kuchni jednostki strażackiej. A tym co nie było rozsądne, był dupek Benny, który się z niego śmiał.

— Nie gadaj — powiedział swoim południowym akcentem, potrząsając z niedowierzaniem głową. —  Ten sam Castiel, który cię uderzył, bo zaprosiłeś go na prom*? 

Dean uniósł głowę znad stołu i posłał w stronę przyjaciela swoje najgroźniejsze spojrzenie, na jakie mógł się zdobyć.

— Nie, jeden z innych Castieli, których znam.

Benny był irytująco niewzruszony jego śmiertelnym spojrzeniem. Gwizdnął cicho i współczująco.

— Bracie, no nieźle. Mały świat, co?

Dean jęknął i opuścił czoło z powrotem na stół. Benny położył swoją dużą, ciepłą dłoń na ramieniu i uścisnął go.

— Co ja, kurwa, zrobię? — zapytał Dean podnosząc się; Benny nadal ściskał jego ramię.

— Dean, nie widziałeś tego faceta odkąd skończyłeś osiemnaście lat. Proszę, nie mów mi, że nadal się nim przejmujesz.

— Że co? — Dean prychnął, ponieważ nie, okej? Nie przejmował się nim. — Facet jest wyraźnie homofobicznym dupkiem. Nie chcę go widzieć, bo to było cholernie żenujące! On jest kutasem. Dlatego nie chcę go widzieć, a nie dlatego, że wciąż go lubię.

Benny westchnął.

— Dean, dziesięć lat to sporo czasu. Może z tego wyrósł.

— Ta — powiedział Dean absolutnie się nie dąsając. — Ugh, nadal nie mogę uwierzyć, że powiedział Samowi, że mnie nie pamięta. Już w to uwierzę!

Benny zaśmiał się.

— Może nie zapadasz w pamięć tak łatwo, jak uważasz, chłopie — wyszczerzył zęby w uśmiechu i poklepał Deana po policzku.

Dean odrzucił jego rękę i przewrócił oczami.

— Zamknij się, jestem uroczy. Poza tym nienawidził mnie na tyle, żeby mnie uderzyć. A on nigdy nikogo nie uderzył. Nawet tych kutasów, którzy się nad nim znęcali.

Benny posłał mu smutne spojrzenie.

— Dean — powiedział cicho. — Ty byłeś jednym z kutasów, którzy go gnębili.

I właśnie tak kiepski nastrój Deana stał się jeszcze gorszy. To nie tak, że zapomniał - w zasadzie to było właściwie wszystko, o czym myślał przez ostatnie cztery dni (i może przez niektóre z jego bezsennych nocy w ciągu ostatnich dziesięciu lat), ale słysząc to na głos sprawiło, jakby ołowiany ciężar spadł prosto w jego żołądek.

— Nie... — mówił. — Nie byłem...

— Tak, wiem. — Benny ponownie ścisnął jego ramię. — Ale on prawdopodobnie nie.

— Cóż, może by wiedział, gdyby pozwolił mi przeprosić bez bicia mnie w twarz! — Dean prychnął. Benny westchnął. Tym razem wydawał się być mniej czuły, a bardziej zirytowany.

— Dean, nie mogę uwierzyć, że nadal o tym rozmawiamy. Nawet o nim nie wspomniałeś, odkąd byliśmy na treningu, myślałem, że zostawiłeś to już za sobą!

— Bo zostawiłem! — Dean nalegał. — Naprawdę zostawiłem. Szczerze mówiąc, nie myślałem o nim od lat — dodał, gdy Benny uniósł brew. — Po prostu nie sądziłem, że znów go spotkam, wiesz? Nie mówiąc już o dzieleniu z nim pieprzonej sypialni przez tydzień.

Benny prychnął.

— Ta, naprawdę ci nie zazdroszczę, bracie. Po prostu — wyglądał na zmartwionego — postarajcie się nie pozabijać  nawzajem aż do końca ślubu, okej?

Dean sapnął i pokiwał głową. Z jego ust wydostał się po chwili nerwowy śmiech.

— Ta, stary. Chciałbym żebyś tam był.

Benny uśmiechnął się i pokiwał głową.

— Ja też. Chcę poznać faceta, który zmiękczył wielkiego i złego Deana Winchestera.

I na szczęście dla Benny'ego, w tej właśnie chwili rozległ się alarm, bo Dean już miał wymyślić naprawdę niesamowitą, mocną ripostę. Oboje zerwali się i skierowali w stronę garażu. Żartobliwie popchnął Benny'ego i kiedy widział, że ten się zaśmiał, poczuł się trochę rozluźniony.


Poniedziałek, 4 października 2000

— Cześć wam — powiedział Dean z delikatnym uśmiechem, otwierając swoja szafkę. Na wewnętrznej stronie drzwi było przyklejone zdjęcie; ładna blondynka i ciemnowłosy mężczyzna uśmiechali się radośnie do aparatu, a między nimi siedział chłopiec o zielonych oczach z szerokim, głupkowatym uśmiechem. Chłopiec trzymał na rękach noworodka i cała czwórka wyglądała, jakby nic innego ich nie obchodziło.

Dean lubił ich tam codziennie widzieć - potrzebował, aby uśmiechnięte twarze jego rodziców były zawsze świeże w jego pamięci.

Uśmiechnął się podekscytowany, gdy zaczął odkładać swoje książki. "Zgadnijcie co", powiedział, wyobrażając sobie, że mówił do nich naprawdę: "Dostałem się do drużyny footballowej!". Zdjęcie mu nie odpowiedziało, jednak mama w jego głowie objęła go w ciepłym uścisku, podczas gdy jego tata czochrał mu włosy, w sposób, który Dean udawał nienawidzić.

— Hej, Winchester! — dobiegł go głos zza pleców. Spojrzał przez ramię, zmieszany. To była reszta drużyny footballowej i Dean spiął się, kiedy ruszyli w jego stronę. Rozpoznał pośród nich Alastaira, chłopaka, który w zeszłym miesiącu zabrał Casowi okulary.

Kiedy się zbliżali, Dean wyprostował ramiona i odwrócił się do nich. Kątem oka widział Casa, który obserwował wszystko spod swojej szafki na drugim końcu korytarza. Dean chciał mu spojrzeć w oczy, tak jak robił to zwykle, kiedy widzieli się na korytarzu, jednak tym razem tego nie zrobił. Uniósł podbródek i patrzył, jak zbliżał się Alastair.

— Słyszałem, że właśnie dołączyłeś do drużyny — oznajmił, gdy Dean próbował się rozluźnić.

— Tak, trener mi właśnie powiedział. — Dean wzruszył ramionami. — Chcesz czegoś?

Chłopcy stojący bezpośrednio za Alastairem, Uriel i Raphael zjeżyli się lekko. Dean czerpał przyjemność z faktu, że już udało mu się ich zdenerwować. Jednak Alastair - a Dean nie wiedział, czy to z ulgi czy dziwactwa - zaczął się śmiać.

— Och, naprawdę przepraszam, jeśli ci przeszkadzamy, Dean. Czy mogę nazywać cię Dean? Po prostu musieliśmy przyjść i sprawdzić, czy się nadajesz.

I radość Deana z powodu dostania się do drużyny i cała nadzieja, jaką miał, że mógłby być za coś ceniony w tej szkole, a nie wyśmiewany z jego zamiłowania do książek i astronomii, powoli zaczynała się ulatniać.

— Mam zamiar się nadawać — oznajmił Dean, a Alastair podszedł do niego bliżej.

— To dobrze — uśmiechnął się zbyt szeroko. — Ponieważ zaczynaliśmy się martwić, że przyjaźnisz się z tym chłopakiem.

Alastair odwrócił głowę, aby spojrzeć na Casa. Wraz z nim odwrócił się Dean w sama porę, aby spojrzeć mu przez chwilę w oczy, na sekundę przed tym, jak ciemnowłosy chłopak odwrócił wzrok. Na jego policzkach pojawiły się  różowe plamy.

A ostatnie ślady radości Deana odpływały jak piasek w klepsydrze. Od tamtego wrześniowego dnia nawet nie rozmawiał z Casem i nie miał pewności, czy w ogóle byli przyjaciółmi. Może i Dean czasami robił wszystko co w jego mocy, aby upewnić się, że wpadnie na Casa w drodze między zajęciami, może za każdym razem, gdy Cas uśmiechał się do niego swoim delikatnym uśmiechem, czuł się lżejszy niż wcześniej, ale nigdy nie zebrał się na odwagę, by zrobić coś więcej, niż głupkowato się uśmiechnąć.

Cas był mądry; był genialny, odważny i piękny. A Dean powinien zmusić się do czegoś więcej niż do jednej rozmowy, którą kiedyś odbyli. Teraz był przerażony. Alastair uśmiechnął się złośliwie, widząc zaciskającą się szczękę. Dean wiedział, że ten kruchy fundament przyjaźni, który zbudował razem z Casem, zostanie zburzony.

— Z pewnością patrzył na ciebie, jakby cię znał — powiedział inny z chłopaków stojących za Alastairem i Deanem, wzruszając ramionami.

— Widziałem go w pobliżu — odpowiedział i wiedział, że jego głos był o wiele spokojniejszy niż on sam. — Ale nie powiedziałbym, że jesteśmy przyjaciółmi.

— Dobrze! — Alastair uśmiechnął się. — W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko zabraniu jego okularów.

Dean poczuł się niedobrze.

— Co? — zapytał głosem, który nie był już taki spokojny, jakby tego chciał. — Dlaczego? Przecież on nic ci nie zrobił!

— Dlaczego? — Oczy Alastaira pognały w górę, ponad ramię Deana, który poczuł jak jego twarz zapłonęła, gdy uświadomił sobie, że osiłek musiał zobaczyć zdjęcie. — Dlatego, że obiło mi się o uszy, że masz młodszego brata. Musi być w gimnazjum, po drugiej stronie  szkoły.

Wnętrzności Deana zamieniły się w lód, gdy Alastair uśmiechnął się, wiedząc co się za chwilę stanie.

— I mam przeczucie — pochylił się bliżej Deana, który zmuszał się, aby stać nieruchomo — że może mu się przydarzyć coś złego, jeśli ten dzieciak — wskazał głową na Casa — nie zgubi okularów.

Dean poczuł lód w żyłach, a jego odłamki za oczami. Cas już prawie skończył rozpakowywać swoją torbę i Dean chciał, błagał, aby się pospieszył. Żeby zamknął drzwi swojej szafki i wyszedł, zanim Dean cokolwiek zrobi.

Jeśli by się przysłuchał, usłyszałby Sammy'ego, mówiącego, żeby tego nie robił, nalegając, że potrafił o siebie zadbać. Usłyszałby swoją mamę mówiącą głosem, którego Dean nie był pewien, żeby zrobił to, co uważał za słuszne. Usłyszałby wujka Bobby'ego mówiącego mu, żeby dla odmiany zrobił coś dla siebie, i ciotkę Ellen, mówiącą, że nie musiał się już martwić o Sama.

Ale przede wszystkim słyszał ostatnie słowa, jakie wypowiedział do niego John Winchester, które dzwoniły mu w uszach, zagłuszając wszystko inne. "Zajmij się swoim młodszym bratem, dobrze?". A Dean zapłakał mu w ramię przy dźwiękach piszczących maszyn i obiecał, że to zrobi.

— Tik tak — mówił Alastair. Dean zatrzasnął swoją szafkę.

Dystans między ich szafkami zawsze wydawał mu się zbyt duży, jednak teraz marzył, aby faktycznie tak było. Cas spojrzał na niego, kiedy był w połowie drogi i po raz pierwszy uśmiech Casa sprawiał, że Dean w ogóle nie czuł się lżejszy.

Kiedy Dean zatrzymał się bezpośrednio przed nim, Cas wciąż się uśmiechał, trochę zdezorientowany. Dean musiał się zmusić do spojrzenia mu w oczy. Kiedy to zrobił, miał nadzieję, że jego twarzy mówiła to, czego nie potrafiły jego usta.

— Dean? — zapytał Cas, przechylając głowę na bok. Zanim Dean zdoła skazać swojego brata na lata męki, stłumił rosnące uczucie czułości i podniósł rękę.

Na początku Cas nawet nie wyglądał na urażonego, co w jakiś sposób pogorszyło wszystko dziesięć razy. Patrzył na Deana z taką ufnością w oczach, że nawet gdy jego palce odrywały okulary od twarzy Casa, jedyną emocją, jaką Dean widział, było zmieszanie.

— Co robisz? — zapytał, mrużąc oczy i usiłując rozpoznać motywy tego czynu. Przez chwilę Dean pozwolił sobie wyobrazić jego śmiech, udając, że chciał je tylko przymierzyć, kładąc je na własnej twarzy z uśmiechem.

Ale tego nie zrobił. Zamiast tego pomyślał o Sammym i upuścił okulary na podłogę. Twarz Castiela zastygła. Dean odszedł, zanim by się złamał lub zrobił coś bardziej wstydliwego jak rozpłakanie się.

---------------------------------------------------------

*prom - bal, studniówka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro