Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~59~ "Chyba się nie zgubie"

Violetta

Obudziłam się około 8 rano. Zobaczyłam że Diego nie ma obok mnie. Pewnie poleciał do telewizora, bo razem z Federico oglądają jakieś głupie bajeczki dla dzieci. I to z samego rana, nudzi im się chyba. Ubrałam się i poszłam do Federico. Jednak on siedział sam, wgapiając się w telewizor.

- Nie ma z tobą Diego? - spytałam trochę zdziwiona. To gdzie on jest?

- Nie ma. Myślałem że śpi. Nie ma go w pokoju?

- No nie ma... Okey, potem do niego zadzwonię. Chodź na śniadanie, bo się spóźnimy.

Po chwili razem z Federico już poszliśmy. Niestety, tam Diego też się nie pojawił. Zadzwoniłam do niego jak już byliśmy w domu. Jednak zostawił telefon.

- Nie chciało mu się pewnie z nami siedzieć. - odezwał się Federico - Niedługo do nas wróci.

Diego.

Szedłem tak przed siebie, wcale nie zwracając uwagi na to gdzie idę. Tak czy inaczej, trafie do nich z powrotem, więc nie ma co się martwic. Chyba trafię... A jak nie trafie, to i tak tata znajdzie mnie na końcu świata. Ruszyłem przed siebie, w swoją drogę. Dopiero po chwili zorientowałem się że doszedłem na skraj lasu. Zastanawiałem się chwilę : Zawrócić, czy iść dalej? W końcu postanowiłem pójść dalej. Nie spieszyło mi się z powrotem. Wiedziałem że czeka na mnie "wielki ochrzan" ze strony Violetty, taty, a może i nawet mamy. Kto wie, kiedy zachce jej się zadzwonić. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero 9 rano. Gdybym teraz zawrócił, wróciłbym na wieczór... Zresztą, idę dalej. I tak już daleko zaszedłem.

Po pół godziny, usiadłem na jakieś polanie. Postanowiłem zjeść śniadanie. Wyciągnąłem z plecaka jakieś kanapki. Zacząłem szukać telefonu, aż zorientowałem się że go nie mam. Zostawiłem go? Violetta mnie zabije, to jest pewne. Zjadłem szybko kanapkę i ruszyłem z powrotem, by za bardzo nie martwić Violetty.

Po jakieś godzinie, a może i nawet dwóch (?) w końcu zorientowałem się że chyba już dawno powinienem wyjść z tego lasu. Tak... A jednak się zgubiłem. Jedno jest pewne. Jak będę szedł prosto, przed siebie, w końcu stąd wyjdę. No i tutaj się nie myliłem.

Po jakiś 2 godzinach, w końcu wyszedłem. Tylko... Gdzie ja jestem? Napewno nie wszedłem tutaj... W pobliżu tak naprawdę nie było nic, oprócz ulicy która ciągnęła się w nieskończoność. Chciałem iść... Tylko w którą stronę? Chyba jednak tata i Violetta mieli racje. Zdecydowanie mieli racje. Gdybym ich posłuchał, teraz leżałbym sobie w ciepłym łóżeczku i chociaż udawał że śpie, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Wszyscy, oprócz Violetty oczywiście. Potrafiłem z nią rozmawiać nawet wtedy, gdy byłem wściekły na cały świat. Nie umiałem wściekać się na nią. To mój anioł... Nie wiem czy bez niej bym sobie poradził. I mam nadzieje że nigdy nie będę musiał tego sprawdzać. Anioł stróż w ludzkiej skórze. Po prostu mój. Słodziutki anioł, którego nikomu nie oddam. Tak się o niej rozmyśliłem, że nie zorientowałem się nawet kiedy ruszyłem. Poszedłem w prawo. Możliwe że to właśnie tam gdzie jest to miejsce, w którym odbywała się nasza wycieczka. Chociaż szczerze w to wątpię. Jeśli jednak znajdę w najbliższym czasie jakieś miasto i miejsce w którym jest telefon, będę mógł poinformować gdzie jestem. Problem tkwi w jednym. Nie wziąłem ze sobą tabletek. Żeby nie myśleć że źle się czuje, stwierdze że najlepiej to nie jest. Ale wydaje mi się że w końcu dojdę gdziekolwiek, a jak nie, to mnie znajdą. Mama znajdzie mnie na końcu świata, tak naprawdę... Więc nie ma czym się przejmować.

Violetta.

- Gregorio! - krzyknęłam, biegnąc do nauczyciela tańca. Jest już 16, a Diego nadal nie ma. Należy w końcu poinformować jego ojca, że go nie ma.

- Co się stało, Violetto? - zapytał, odwracając się w moją stronę.

- Diego nie ma.

***
Bam, bam, bam.
Krótko i nie ma tutaj nic ciekawego.. Przedostatni rozdział. Ostatni mam już napisany. Teraz jeszcze epilog i gotowe 😇

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro