~59~ "Chyba się nie zgubie"
Violetta
Obudziłam się około 8 rano. Zobaczyłam że Diego nie ma obok mnie. Pewnie poleciał do telewizora, bo razem z Federico oglądają jakieś głupie bajeczki dla dzieci. I to z samego rana, nudzi im się chyba. Ubrałam się i poszłam do Federico. Jednak on siedział sam, wgapiając się w telewizor.
- Nie ma z tobą Diego? - spytałam trochę zdziwiona. To gdzie on jest?
- Nie ma. Myślałem że śpi. Nie ma go w pokoju?
- No nie ma... Okey, potem do niego zadzwonię. Chodź na śniadanie, bo się spóźnimy.
Po chwili razem z Federico już poszliśmy. Niestety, tam Diego też się nie pojawił. Zadzwoniłam do niego jak już byliśmy w domu. Jednak zostawił telefon.
- Nie chciało mu się pewnie z nami siedzieć. - odezwał się Federico - Niedługo do nas wróci.
Diego.
Szedłem tak przed siebie, wcale nie zwracając uwagi na to gdzie idę. Tak czy inaczej, trafie do nich z powrotem, więc nie ma co się martwic. Chyba trafię... A jak nie trafie, to i tak tata znajdzie mnie na końcu świata. Ruszyłem przed siebie, w swoją drogę. Dopiero po chwili zorientowałem się że doszedłem na skraj lasu. Zastanawiałem się chwilę : Zawrócić, czy iść dalej? W końcu postanowiłem pójść dalej. Nie spieszyło mi się z powrotem. Wiedziałem że czeka na mnie "wielki ochrzan" ze strony Violetty, taty, a może i nawet mamy. Kto wie, kiedy zachce jej się zadzwonić. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero 9 rano. Gdybym teraz zawrócił, wróciłbym na wieczór... Zresztą, idę dalej. I tak już daleko zaszedłem.
Po pół godziny, usiadłem na jakieś polanie. Postanowiłem zjeść śniadanie. Wyciągnąłem z plecaka jakieś kanapki. Zacząłem szukać telefonu, aż zorientowałem się że go nie mam. Zostawiłem go? Violetta mnie zabije, to jest pewne. Zjadłem szybko kanapkę i ruszyłem z powrotem, by za bardzo nie martwić Violetty.
Po jakieś godzinie, a może i nawet dwóch (?) w końcu zorientowałem się że chyba już dawno powinienem wyjść z tego lasu. Tak... A jednak się zgubiłem. Jedno jest pewne. Jak będę szedł prosto, przed siebie, w końcu stąd wyjdę. No i tutaj się nie myliłem.
Po jakiś 2 godzinach, w końcu wyszedłem. Tylko... Gdzie ja jestem? Napewno nie wszedłem tutaj... W pobliżu tak naprawdę nie było nic, oprócz ulicy która ciągnęła się w nieskończoność. Chciałem iść... Tylko w którą stronę? Chyba jednak tata i Violetta mieli racje. Zdecydowanie mieli racje. Gdybym ich posłuchał, teraz leżałbym sobie w ciepłym łóżeczku i chociaż udawał że śpie, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Wszyscy, oprócz Violetty oczywiście. Potrafiłem z nią rozmawiać nawet wtedy, gdy byłem wściekły na cały świat. Nie umiałem wściekać się na nią. To mój anioł... Nie wiem czy bez niej bym sobie poradził. I mam nadzieje że nigdy nie będę musiał tego sprawdzać. Anioł stróż w ludzkiej skórze. Po prostu mój. Słodziutki anioł, którego nikomu nie oddam. Tak się o niej rozmyśliłem, że nie zorientowałem się nawet kiedy ruszyłem. Poszedłem w prawo. Możliwe że to właśnie tam gdzie jest to miejsce, w którym odbywała się nasza wycieczka. Chociaż szczerze w to wątpię. Jeśli jednak znajdę w najbliższym czasie jakieś miasto i miejsce w którym jest telefon, będę mógł poinformować gdzie jestem. Problem tkwi w jednym. Nie wziąłem ze sobą tabletek. Żeby nie myśleć że źle się czuje, stwierdze że najlepiej to nie jest. Ale wydaje mi się że w końcu dojdę gdziekolwiek, a jak nie, to mnie znajdą. Mama znajdzie mnie na końcu świata, tak naprawdę... Więc nie ma czym się przejmować.
Violetta.
- Gregorio! - krzyknęłam, biegnąc do nauczyciela tańca. Jest już 16, a Diego nadal nie ma. Należy w końcu poinformować jego ojca, że go nie ma.
- Co się stało, Violetto? - zapytał, odwracając się w moją stronę.
- Diego nie ma.
***
Bam, bam, bam.
Krótko i nie ma tutaj nic ciekawego.. Przedostatni rozdział. Ostatni mam już napisany. Teraz jeszcze epilog i gotowe 😇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro