zasiane idee
Na początku było słowo, a słowo pozwalało przetrwać ideom, które miały być nicością. Choć były zbyt rachityczne by pozostać w ludzkich czynach, zostały w sercach nielicznych jako kryształowe pojęcia. Niestety były zbyt słabe by przebić się przez zatwardziałość i panującą zgniliznę, które zauważały nawet najmniejsze istoty.
° ° ° ° ° ° °
- Czemu ludzie są tacy okrutni mamo? Przecież nie różnimy się za dużo od innych stworzeń. My tylko nie jesteśmy tak... Niesamowici? Magiczni? - zapytał się siedmioletni chłopiec kobiety, która opowiedziała mu przykrą historię o ludziach i magicznych stworzeniach.
- Wiesz skarbie, ludzie boją się tego, czego nie kontrolują. - zaczęła kobieta - Zamiast spróbować zrozumieć otaczający nas świat, zdobywają wszystko brutalną siłą, co prowadzi do rozlewu niewinnej krwi.
Matka dziecka była przeciętnej urody; ni to piękna, ni to brzydka. Jednak urok tej kobiety tkwił w innym aspekcie, bo zdecydowanie była nadzwyczajna. Roztaczała bowiem wokół siebie tajemniczą aurę, która sprawiała, że każdy kto chociażby chwilę przyglądał się jej poczynaniom, absorbował niezwykłą pogodę ducha.
Tą ów pogodę ducha odziedziczył po niej jej syn - mały Koutaro. Był beztroskim, małostkowym i rozkosznym dzieckiem, które promieniowało pozytywną energią na hektary. Określenie słońce pasowało w jego przypadku jak pióro do zgrabnych rąk pisarza.
Dziecko, każdemu w miasteczku, kojarzyło się z puchaczem śnieżnym, którego w tych okolicach często można było spotkać w porze zimowej. Jego roztrzepane włosy przypominały kolorem, jak i ułożeniem upierzenie śnieżnej sowy, a żółte i bystre oczy były identyczne, jak te drapieżnego ptaka. Z tej przyczyny do chłopczyka przylgnął przydomek "sowiątka" czy też w późniejszym czasie "sowiego chłopca".
Chłopiec podrapał się zaraz po głowie, a jego twarz wykrzywiła się w skupieniu.
- Nie rozumiem, za skomplikowane to wszystko. - powiedział i położył się na łóżko z pozycji siedzącej. - Tata nie mówił właśnie, że wszystko można osiągnąć siłą?
Kobieta westchnęła.
- Tata mówi wiele rzeczy, których nie rozumie.
Chłopak rozczochrał swoje włosy i wydał z siebie dźwięk irytacji, zaraz po tym jednak z powrotem usiadł z nową energią i zapytał się żywo zaciekawiony:
- A elfy naprawdę istnieją?
- O tak...
- To czemu nikt nie spotkał w wiosce? Jest tam przecież mnóstwo starszych ludzi. - przerwał sowi chłopiec swojej mamie. Delikatne zmarszczki przy oczach uwydatniły się, gdy na twarzy kobiety pojawił się smutny uśmiech.
- Od czasu tych wydarzeń wszystkie stworzenia schowały się w głęboko w lasach, nie ufając już nigdy człowiekowi.
- Chciałbym je przeprosić za to wszystkie szkody, jakie wyrządzili nasi przodkowie. Nie różnimy się od nich wcale, a przez to, że urodzili się troszkę inni, tak bardzo cierpieli. Myślisz, że kiedyś ich spotkam i będę mógł ich przeprosić? - zapadło pytanie.
Kobieta zamyśliła się. To nie była wina tego dziecka, a jednak pragnął przeprosić. Czuł odrażający oddech nieludzkich czynów na swoim karku i już w tak młodym wieku był świadomy ich konsekwencji.
- Słowa nie uleczą zranionego serca, ale nie zaszkodzi spróbować skarbie. - pocałowała chłopca w czoło.
- Mhm - przytaknął ochoczo główką.
W tym czasie po domu rozległ się dźwięk otwieranych ciężkich, dębowych, frontowych drzwi. Ojciec chłopca wrócił do domu. Kobieta podniosła się szybko spłoszona z łóżka swojego dziecka, zgasiła świece, rzuciła na pożegnanie "Tata wrócił, musisz iść spać skarbie." i zniknęła za framugą, rozmazując się sowiątku przed oczyma.
Tej nocy chłopiec śnił o elfach i innych stworach zamieszkujących najgłębsze zakątki spowitej mrokiem puszczy. Chciał móc spotkać je i udowodnić ludziom, że wcale się od są od siebie tak różni, że nie zasługują na takie traktowanie.
Jednak czy ludzkie serca są jeszcze w stanie przyjąć nieskażoną przesądami prawdę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro