Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

złamane obietnice

°°°°°°°

dziesięć lat później

Pojedyncze promyki słońca wyłoniły się zza leniwie płynących chmur. Drzewa zrzuciły pojedyncze liście przy mocniejszym podmuchu wiatru, a kot stojący na drewnianym ogrodzeniu, lizał w spokoju prawą łapę, próbując wyczyścić ją po skonsumowanym posiłku.

W tym wszystkim młody, siedemnastoletni chłopak, otworzył z samego rana okno, by wpuścić do swojego pokoju świeżego powietrza wraz z promieniami letniego słońca. Przeciągnął się leniwie, otarł łzy zmęczenia oraz śpiochy, które osadziły się w kącikach oczu, po czym rozczochrał swoje włosy, właściwie już z nawyku. W tym momencie zapiał kogut, by przypomnieć wszystkim mieszkańcom, którzy rezydowali w dworku, o tym, że najwyższa pora przebudzić się z regenerującego snu.

Posiadłość nie była zbyt duża. Co prawda rodzina sowiego chłopca była arystokracją, jednak nie jakąś wielce wpływową. Odziedziczyli niewielkie gospodarstwo i urokliwy dworek ze skromnymi zdobieniami. W miejscowym folwarku pracowała garstka chłopskich rodzin. Codziennie wstawali o świcie i w pocie czoła wykonywali żmudne obowiązki. Wśród nich znajdował się on - mały przyjaciel sowiego chłopca Hinata Shoyo. Dosłownie mały, bo chłopak miał może z metr sześćdziesiąt wzrostu, a jego głowa była usłana rudą czupryną, co sprawiało, że na myśl przywodził letni zachód słońca.

Nić porozumienia, która splotła ich dusze, była odskocznią od niezadowalającej ich rzeczywistości. Sowi chłopiec zapominał o ojcowskich wymaganiach, a Shoyo mógł udawać, że jego przeznaczeniem nie jest umrzeć przykutym do pańskiej ziemi.

- Wstałeś już Koutaro? - usłyszał z głębi domu kobiecy głos, który należał do jego matki. Dobiegał prawdopodobnie z kuchni, gdzie kobieta przygotowywała poranny posiłek.

- Tak mamo, już idę! - odpowiedział z entuzjazmem i ruszył do pomieszczenia, wiedziony przyjemnym zapachem potraw. Gdy wszedł do kuchni, zauważył położone na stole stos pajd chleba posmarowanych pastą z warzywami na wierzchu. Przy piecyku stała jego mama, mieszając na patelni jajka i prawdopodobnie robiąc jajecznicę ze świeżo pokrojonym szczypiorkiem. Choć mieli osoby za to odpowiedzialne, jego mama upierała się, że może zrobić chociaż tyle. Gotowanie sprawiało jej przyjemność.

Nim kobieta była odwrócona tyłem do syna, ten rzucił się wygłodniały w kierunku stołu. Jednak zanim zdołał cokolwiek dotknąć, poczuł na swoich dłoniach ogromny ból.

- Oj, bo po łapach. - zaśmiała się pani Bokuto. Zdezorientowany chłopak odsunął się w pośpiechu od stołu. Dostał po dłoniach ścierką i to nie suchą, a już całkiem mokrą, więc ból był spotęgowanym kilkukrotnie.

- To bolało! - krzyknął. - Zaraz ręce mi odpadną!

-Było nie ruszać, póki nie gotowe. Czekamy na ojca. - odpowiedziała - Kiedy w końcu nauczysz się, że musisz zaczekać skarbie?

Koutaro udawał naburmuszonego. Kochał, jak niewinnie pogrywał sobie z mamą i mógł poczuć, że jest jeszcze dzieckiem, choć od niedawna było inaczej. Mimo że jego czas beztroskiej zabawy minął bezpowrotnie, to wciąż wiele godzin przesiadywał w bibliotece, ucząc się lub w pobliskim sadzie wyjadając owoce z rudowłosym chłopakiem.

Ojciec Bokuto wszedł do kuchni i siadł przy dębowym stole. Kobieta nałożyła na talerze usmażone jajka, a do kubków nalała kompot rabarbarowy, który sowi chłopiec nieskrycie uwielbiał. Potem sama usiadła do stołu, spojrzała na męża a następnie syna z zapytaniem w oczach. Atmosfera zgęstniała, a zanim ktokolwiek zdążył podziękować za posiłek, starszy mężczyzna wziął na widelec kawałek jedzenia i włożył do buzi, głośno mlaskając. Twarz sowiego chłopca wykrzywiła się od nieprzyjemnego dźwięku. Złożył ręce do krótkiej modlitwy, której mama nauczyła go w dzieciństwie i również wziął się za posiłek.

Był już przekonany, że dzisiejsze śniadanie będzie całkiem znośne i spokojny, bo odbędzie się bez zbędnych słów ze strony ojca. Niestety omylił się. Pan Bokuto wziął łyka napoju i odłożył niechlujnie szklankę, tak że część napoju wylała się na stół. Odchrząknął, wyjął językiem kawałek szczypiorku, który utknął mu między zębami, przygotowując się, na rozpoczęcie rozmowę.

-Synu, jesteś już prawie dorosły... - wyszły z jego ust pierwsze słowa. Na twarzy miał już widoczne pierwsze zmarszczki, włosy przyprószone siwym włosem, a wąs nad jego ustami poruszał się wściekle przy każdym słowie.

Do Koutaro dotarło, że nastał koniec spokoju. Jego ojciec prawie codziennie wymyślał coraz to nowsze sposoby, by go upokarzać i nie dało się z tym nic zrobić. Jego słowo było prawem, a on sam katem, który wszystkim po kolei skracał chęci do życia. Bokuto aż przestraszył się, co tym razem wymyślił jego rodzic.

-.. więc to już czas, byś zaczął myśleć o przyszłości, jak na moje dziecko przystało. Syn sąsiadów już dawno jest po ożenku. Dostał w posagu wieś i całkiem niezła sumka wpadła do niego. Nam też przydało by się trochę powiększyć majątek. - twarz sowiego chłopca zbladła, wiedział do czego dąży ojciec. - Tak więc rozmawiałem już z pewną osobą i mam dla ciebie idealną kandydatkę. - klasnął uradowany, myśląc już o pieniądzach, które znajdą się w jego posiadaniu.

Koutaro zamarł. Zaczęło mu się nieprzyjemnie kręcić w głowie, a dzisiejszy posiłek podszedł do gardła. Nie był gotowy, nie chciał, nie mógł. Nie mógł tego zrobić, to było wbrew jemu samemu. Miał plany, marzenia. Małżeństwo nigdy nie było tym, czego chciał. Wstał wzburzony.

-Ale ojcze! - zaczął - Ja nie chcę... - nie dokończył, bo wtrąciła się wściekła kobieta:

- Rozmawialiśmy już na ten temat! - jej zazwyczaj spokojna aura odeszła na bok. Mężczyzna obiecał jej, że Koutaro będzie mógł ożenić się z kim będzie chciał i nie będzie czuł przymusu w tej kwestii. - Ma jeszcze całe życie przed sobą! Nie będziesz go zmuszał do niczego dla swojego zysku! To twój syn! - zaczęła krzyczeć zdenerwowana, obiecał, a teraz chciał to wszystko zaprzepaścić swoją chciwością i pazernością.

- Przykro mi, ale już wszystko jest ustalone, ślub odbędzie się za dwa tygodnie. - powiedział stanowczo. Nikt nie będzie z nim dyskutować. Będzie podejmować decyzje, które uważa za słuszne. A ta zdecydowanie była. - Powinnaś się cieszyć kobieto, że twój syn będzie prawdziwym mężczyzną. Jedyne co robi to spędza czas przy książkach i rozmyśla nad głupotami. Jako mój syn powinien zacząć myśleć jak chłop, nie jak baba.

Te kilka słów odbijało się głucho w głowie Koutaro jak zacięta płyta. Jego cały świat zaczął się walić. Nie chciał, nie mógł.. Nie.

Odsunął się nerwowo od stołu i powiedział ciche "Dziękuję za posiłek.", mimo że prawie niczego nie ruszył, po czym wyszedł z pomieszczenia i skierował się do biblioteki. Kręciło mu się w głowie i zrobiło słabo. Otworzył drzwi i upadł na podłogę. W oczach pojawiły się łzy. Miał zostać sprzedany przez swojego ojca. Miał ożenić się z kimś kogo nie kocha i skończyć jak jego matka, całe życie być niewolnikiem, wejść w określoną formę, zatracić siebie... dla dobra ojca, którego nienawidził. Uderzył z frustracji w najbliższy regał i podskoczył, gdy na ziemię spadła książka.

 Mijający czas nie był dla niej łaskawy. Strony próbowały uciec z więzienia zwanego grzbietem, a tytuł wyblakł na tyle, że jedynie wprawione oko mogło odczytać jego znaczenie. Sowi chłopiec jednak nie potrzebował odgadywać słów na obwolucie, doskonale wiedział czym był ten przedmiot. Wspomnienia z wieczorów, gdy rodzicielka czytała mu historie o magicznych stworzeniach, na nowo odżyły w jego głowie. Wstał i chwiejnie podszedł do biurka, przy którym spędzał wiele czasu studiując mapy odległych lądów. Przyjrzał się jednej z nich z szaleńczym błyskiem w oku. Wziął pustą kartkę i pióro w dłoń, a następnie zaczął pisać, jakby od tego zależało jego życie.

Gdy nastał nowy dzień, przy stole nie pojawił się nikt. Leżał na nim jedynie otwarty list zmoczony kobiecymi łzami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro