Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Kochani, pod spodem krótka notka :) Proszę abyście przeczytali :))


Stoję nad łóżkiem Hombre, z nadzieją wpatrując się w jego piękną, choć bladą twarz. 

Nie dalej, jak godzinę temu udało mu się otworzyć oczy, jednak chwilę później, zmęczone powieki ponownie się zamknęły. Myślałam, że coś jest nie tak. Nie podobało mi się to, z jaką trudnością wybudzał się z ponad dwutygodniowej śpiączki, jednak jego lekarz prowadzący uświadomił mi, że ten proces ani trochę nie wygląda w sposób jaki zazwyczaj pokazują nam w filmach, czy opisują w książkach. Minie wiele czasu, aż mój mąż dojdzie do siebie na tyle, by móc swobodnie spojrzeć w moje oczy.

Przełykając głośno ślinę, z mocno walącym sercem wyciągam dłoń, by pogłaskać jego zarośnięty policzek. Uśmiecham się słabo, choć wcale nie jest mi do śmiechu. Tak naprawdę, to umieram ze strachu. Nie mam pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać. Nasza przyszłość to jedna wielka niewiadoma. Lekarz mówił, że bardzo prawdopodobne iż po takim urazie, mój mąż może stracić pamięć. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że mógłby nie zapamiętać tych wszystkich cudownych chwil naszego życia jakie razem dzieliliśmy. Nie chciałam, by pamiętał o tym co było złe, ale nie chciałam też, by zapomniał o tym co było dobre. O mnie, o naszych dzieciach... O tym, jak jeszcze do niedawna dobrze było nam razem.

Przykre wspomnienia mogły zaprzątać moją głowę, ale nie chciałam by kotłowały się w jego. Pragnęłam tego, by dostał czystą kartę. By mógł zacząć od nowa. Ze mną i swoimi dziećmi przy boku. Liczyłam się z tym, że może być ciężko, ale wiedziałam że mam wystarczająco wiele siły, by poradzić sobie ze wszystkim za nas dwoje.

Po prostu chciałam mieć go z powrotem. Nic innego nie miało już dla mnie żadnego znaczenia. Mieliśmy być na zawsze i właśnie tego pragnęłam... Czyste konto i nasza czwórka. Niezwyciężona, kochająca się, nieprzejednana...

*

- Kochanie, słyszysz mnie? – pytam, kiedy jego wzrok ląduje na mojej zmartwionej twarzy. Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jednak nie wydaje z siebie nawet najmniejszego dźwięku. – Obudź się, Hombre – mówię delikatnie, pocierając kciukiem jego zarośniętą szczękę. 

Przed kilkoma minutami jedna z pielęgniarek zajmująca się Hombre wyjęła z jego ust rurkę, aby ułatwić mu mówienie, ale do tej pory z jego ust nie padło ani jedno słowo.

Nasze dzieci podchodzą niepewnie do łóżka ojca, czekając niecierpliwie na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Widzę czający się na ich twarzach strach i mam ochotę powiedzieć im, by wrócili na korytarz, nie chcąc ich męczyć tą niecodzienną sytuacją, jednak wiem, że Hombre w tym momencie potrzebuje nas wszystkich. Uśmiecham się do nich lekko, po czym kiwam głową zachęcając ich by podeszli nieco bliżej. Gdy stają przy moim boku, wzrok Hombre ląduje na buzi jednego z nich. Po chwili dzieje się coś, czego się nie spodziewałam. Hombre ściska delikatnie moje palce, a po jego policzkach spływają łzy.

- Synu – szepcze ledwo słyszalnie, przez co już wiem, że z jego pamięcią jest wszystko w porządku. 

Oczy mojego męża wypełnione są iskierkami wstydu i niewypowiedzianego żalu, co daje mi pewność iż demony ostatnich wydarzeń ani na chwilę nie opuściły jego głowy.

Słyszę jak Martin przełyka głośno ślinę, nie wiedząc zapewne co powinien zrobić, dlatego też, odsuwam się od męża i kładąc dłoń na ramieniu syna, popycham go delikatnie w stronę ojca. Patrzy na mnie przerażony, na co posyłam mu pocieszający uśmiech. Wiem, że teraz nadszedł czas ich pojednania.

Od tamtego dnia... Od momentu w którym nasz syn stanął w obronie mojej i swojej siostry, mierząc do ojca z pistoletu, nie mieli okazji by ze sobą porozmawiać i wyjaśnić sobie kilka spraw. Teraz był idealny moment, by nadrobić stracony czas i zapomnieć o tym co przydarzyło się naszej rodzinie...

- Tak bardzo cię przepraszam – jęczy z wysiłkiem Hombre, na co Martin kiwa niepewnie głową. 

Podchodzi do ojca jeszcze bliżej i wyciągając drżącą dłoń, głaszcze go po policzku, dokładnie tak jak ja zrobiłam to parę sekund wcześniej. Wzdycham ciężko, próbując rozluźnić zaciskające się z emocji gardło i zerkając na niepewnie stojącą Melanie, pochylam się do niej, by wziąć ją na ręce. 

Mimo iż jest jeszcze za malutka na to by zrozumieć to co się tu właśnie dzieje, mam wrażenie, że przeżywa to wszystko tak samo jak nasza trójka. Wie, że to ważna chwila dla naszej rodziny. Mimo iż tak naprawdę jeszcze nic nie zostało powiedziane, winy nie zostały jeszcze przebaczone, na nowo stawaliśmy się jednością... To było dla nas coś wielkiego. Coś znaczącego.

*

- Jak się czujesz? – pytam, spoglądając w jego piękne oczy, na co z lekkim uśmiechem na twarzy powoli kiwa głową

- Jest okej – mówi cicho, zerkając ukradkiem na śpiącego w fotelu Martina z Mel przyczepioną do jego boku.

- Bardzo cię boli? Lekarz mówił, że wszystko powoli zaczyna się goić, ale przez jakiś czas możesz jeszcze odczuwać pewien dyskomfort

- Jest dobrze, naprawdę – zapewnia, ponownie skupiając spojrzenie na mojej twarzy. Uśmiecha się lekko i wyciągając powoli dłoń, kładzie ją na mojej – A wy? Jak wy się czujecie? Może powinniście pojechać do domu? – pyta, na co od razu kiwam głową na boki

- Nie – mówię pewnie – Zostaniemy tutaj

- Marge...

- Nie, Hombre... Nigdzie się stąd nie ruszam – wchodzę mu w słowo, na co przewraca oczami

- Jesteś wykończona. Powinnaś zabrać dzieci do domu. Powinniście odpocząć. Ja jak na razie nigdzie się nie wybieram. Możecie się przespać, a potem wrócić... Oczywiście jeśli będziecie chcieli – mówi, kończąc cicho i niepewnie. 

Wyraz jego twarzy podpowiada mi, że nie wie na czym stoi. Zapewne zastanawia się czy to, że nasza trójka czuwa przy jego łóżku to kwestia pewnego rodzaju przywiązania, współczucia, litości, czy oznaka przebaczenia wszelkich grzechów jakie do tej pory popełnił. Nie wie jeszcze, że po raz kolejny dostał szansę, że już wszystko zostało mu wybaczone... Zarówno z mojej strony jak i naszych dzieci...

Przysuwam się bliżej niego i wpatrując się w jego niesamowicie piękne i błyszczące oczy, pochylam się by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach

- Mamy czystą kartę, Lucas – szepczę między jednym pocałunkiem, a drugim – Znów mamy swoje na zawsze, kochanie... - zapewniam, na co z wpatrując się we mnie oczami pełnymi łez, przełyka głośno ślinę, po czym uśmiecha się słabo

- Przepraszam za wszystko, Marge - mówi - Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało i nie mogę uwierzyć w to, że tak łatwo zepsułem to co było między nami...

- To już nie jest ważne - wchodzę mu w słowo, na co z westchnieniem kiwa głową na boki

- Zmieniłem wasze życie w piekło, Marge, więc to jest ważne... Nie starczy mi czasu na to, by odkupić swoje winy. Tak bardzo cię przepraszam i z całego serca proszę cię o wybaczenie

- Już dawno je dostałeś, kochany...

*

5 miesięcy później

- Co planujecie? – pyta Elena, zerkając w stronę bawiących się na podwórku dzieci.

Po czteromiesięcznej rehabilitacji Hombre, kiedy lekarz z radością oznajmił nam że mój mąż wraca do formy sprzed wypadku, oddaliśmy klub w ręce Johna, a dom wystawiliśmy na sprzedaż, stwierdzając że najlepszym rozpoczęciem nowego życia, będzie pozbycie się starych wspomnień. Nie było łatwo, bo przeżyliśmy tam naprawdę cudowne chwile, ale po namyśle uznaliśmy że tak będzie najlepiej dla naszej rodziny. Później spakowaliśmy walizki i nie oglądając się za siebie, ruszyliśmy w drogę. Pierwszym naszym celem była Pattie – matka Justina, mieszkająca w Brazyli, a kolejnym dom naszych przyjaciół w Austrii. Nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie postanowimy zabawić na stałe, ale było pewne, że będzie to miejsce z dala od wszelkich kłopotów. Miejsce w którym nasza czwórka na nowo stanie się kochającą się rodziną.

- Zostaniemy tutaj przez pewien czas, a później ruszymy dalej – odpowiadam, wzruszając ramionami, na co Elena posłała mi ciepły uśmiech

- Możecie zostać tu tak długo jak tylko chcecie – oznajmia, kiwając głową – Spójrz tylko – mówi, wskazując ręką wkoło – Miejsca jest pod dostatkiem dla nas wszystkich. Możecie postawić swój dom obok naszych – świergocze pełna radości, a na jej twarzy maluje się błaganie – Bylibyśmy znów razem, Marge... Jak jedna, wielka rodzina – kończy podekscytowana, na co chichoczę cicho.

Przyznam szczerze, że myśleliśmy o tym przez chwilę, ale koniec końców stwierdziliśmy wspólnie z Hombre że chcemy mieć coś naszego. Coś, co da nam poczucie szczęścia i przynależności. Nie to, żebyśmy nie czuli się szczęśliwi tutaj, w towarzystwie naszych najlepszych przyjaciół, ale po prostu chcieliśmy mieć coś, co będzie nasze od początku do końca. Miejsce w którym będziemy obserwować jak dorastają nasze dzieci, a potem ich dzieci i dzieci ich dzieci... Mały biały domek, z werandą i fotelem bujanym. Przystrzyżony równo trawnik i niewielką budę z przygarniętym, wyliniałym kundlem...

Kiedy nadchodzi wieczór, a wymęczone zabawą dzieciaki padają jedno po drugim jak muchy, siadamy wszyscy w salonie Eleny i Justina i delektując się czerwonym winem – kobiety, mężczyźni zaś popijając złocistą whisky – wspominamy stare dobre czasy. 

Po raz kolejny opowiadamy Rosie i Zaynowi historię o tym, jak razem z Eleną poznałyśmy Justina i Hombre. Żadne z nas nie może uwierzyć w to, jak potoczyło się nasze życie. Kto wie, co by było gdybyśmy wtedy nie zdecydowały się na propozycję naszego ówczesnego szefa i gdybyśmy nie wyjechały do Kolumbii. Prawdopodobnie, w dalszym ciągu byłybyśmy striptizerkami bez perspektyw na szczęśliwe zakończenie. I mimo iż w naszym życiu było wiele zawirowań, chyba żadne z nas nie żałuje ani sekundy z tego jak ono wygląda... 

Wszyscy jesteśmy szczęśliwi i widać to na twarzy każdego z nas. Jesteśmy rodziną i nie ważne gdzie koniec końców wylądujemy... Zawsze będziemy dla siebie nawzajem. 

Możemy na siebie liczyć.

*

Dwa tygodnie później

- Jesteście pewni, że nie chcecie zostać? – pyta Justin, spoglądając na nas i przytulając szlochającą cicho żonę do swojego boku. 

Uśmiecham się lekko i spoglądając na Hombre, kiwam głową na boki

- Jesteśmy pewni – mówię, na co stojąca obok siostry Rosa wzdycha ciężko, po czym podchodząc bliżej, wyciąga ramiona, następnie zamykając mnie w szczelnym uścisku

- Ale to nie koniec, prawda? – szepcze do mojego ucha – Będziecie dzwonić? Zobaczymy się jeszcze kiedyś?

- Oczywiście, kochanie – mówię pewnie. 

Nie potrafiłabym zostawić ich wszystkich za sobą i nigdy więcej do nich nie wrócić. Umarłabym z tęsknoty. Pomimo tego, że sami jeszcze nie wiemy gdzie zapuścimy swoje korzenie, jestem pewna, że nic nie powstrzyma nas przed ponownym odwiedzeniem naszych przyjaciół. Choćbyśmy wylądowali na końcu świata, nie ma takiej siły która zatrzymałaby nas przed ich zobaczeniem.

- W takim razie, uważajcie na siebie – mówi Elena, ocierając mokre od łez policzki – Znajdźcie swoje szczęście, a potem wyślijcie nam pocztówkę ze zdjęciem waszego nowego miejsca

Po raz ostatni wymieniamy ze wszystkimi mocne uściski, po czym całą czwórką wsiadamy do zapakowanego po brzegi samochodu, który sprezentował nam Justin. Hombre odpala silnik i w końcu ruszamy w drogę po nasze szczęście.

Wzdycham ciężko zerkając ostatni raz na swoich przyjaciół, ale kiedy wyczuwam na sobie wzrok mojego męża, odwracam się w jego stronę, po czym uśmiecham się ciepło. Wyciąga do mnie rękę i kładąc ją na moim kolanie, pociera nią pocieszająco, w ten sposób próbując dodać mi nieco otuchy. Choć wiem że w tym miejscu zostawiam kawałek siebie i mimo iż nie mam pojęcia kiedy ich wszystkich znowu zobaczę, mam świadomość tego, po co to wszystko... Dla Hombre – mojego męża, którego kocham całym swoim sercem i dla naszych dzieci, które z naszej winy, w pewnym momencie swojego niezbyt długiego życia przeszły przez swego rodzaju piekło. Pragnęłam byśmy wymazali z pamięci wszystkie czarne, psujące nas plamy wspomnień, a zastąpili je tymi pełnymi kolorów i radości. 

I miałam nadzieję, że znajdziemy to wszystko w nowym, nieskażonym żadnymi złymi wspomnieniami miejscu.

- Mamusiu? – cichutki głosik Mel wyrywa mnie z chwilowego zamyślenia. Odwracam się przez ramię i uśmiechając się ciepło nieznacznie kiwam głową – Czy przeprowadzamy się już na zawsze? – słysząc zadane przez nią pytanie uśmiecham się jeszcze szerzej, po czym bez wahania kiwam głową

- Tak skarbie, na zawsze...

*

I tak oto mamy swoje na zawsze...

Niecałą godzinę drogi od miejsca gdzie opuściliśmy naszych przyjaciół, znaleźliśmy to czego szukaliśmy.

Spokój, ciszę, radość i niekończące się szczęście...

Mamy swój mały biały domek z werandą i kundla w budzie, którego znaleźliśmy przy drodze na jednym z rodzinnych spacerów. Mamy też przyjaciół których odwiedzamy w każdy weekend...

I wreszcie, mamy siebie nawzajem. Odbudowaliśmy fundamenty, na których dzień w dzień dokładamy cegiełki do muru chroniącego naszą rodzinę.

Mam wspaniałe dzieci bez których moje życie nie miałoby większego sensu...

Mam kochającego męża, moją drugą połówkę, bez której czułabym się wybrakowana.

Mamy to na zawsze, które obiecywaliśmy sobie na ślubnym kobiercu...

Mamy wszystko...




KONIEC


****

Kochani! :) Tak długo się zbierałam do tego epilogu, że nawet nie jestem pewna, czy wciąż na niego czekacie... To było naprawdę trudne, bo wena opuściła mnie na dobre. Serio, nie potrafiłam sklecić jednego mającego ręce i nogi zdania. Kompletnie nie miałam pomysłu na ten rozdział, dlatego trwało to tak długo. Mimo wszystko, mimo długiego czasu oczekiwań, mam nadzieję, że Wam się podobało. 

Dzięki za wszystko :) Za to, że byliście tu ze mną ( niektórzy przez wszystkie trzy części KoC). Jesteście naprawdę niesamowici i kochani :* 

Cóż... Tym razem żegnam się z Wami raczej na stałe... Nie będę ściemniać, że coś tu się jeszcze kiedyś może pojawić, bo na dzień dzisiejszy naprawdę nie mam kompletnie żadnego pomysłu na coś nowego, ani chęci do pisania... Oczywiście mój profil nadal tu będzie, więc jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli wrócić do moich wypocin, to będą one na Was czekać ;) Ja jednak nie będę aktywna. Oczywiście jeśli napiszecie do mnie wiadomość, dodacie komentarz pod rozdziałem, to owszem, odpowiem, jednak nie będę wrzucać nic nowego :) 

Kocham Was z całego serca i dziękuję za to że byliście, że jesteście i że będziecie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro