Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

Jeśli tu jesteś, jeśli to czytasz i ci się podoba, to wciśnij gwiazdkę ;)



Po ponad dwugodzinnym rejsie, kiedy dopływamy wreszcie do portu, podchodzę do Hombre i łapiąc go pod ramię, z niemałym wysiłkiem podnoszę jego zachlany tyłek z ławeczki. Laura robi dokładnie to samo ze swoim mężem, ale po jej minie wnioskuję, że jego stan nie przeszkadza jej tak bardzo jak mnie, stan mojego męża.

- Zajebiście, że się spotkaliśmy – bełkocze Steve, na co Hombre z szerokim uśmiechem na ustach kiwa głową, zgadzając się tym samym z jego słowami – Dzień się jeszcze nie skończył. Idziemy z Laurą do baru przy plaży na potańcówkę, może się przyłączycie? – pyta, a mój mąż oczywiście, jak mogłam się domyślić, zgadza się na propozycję kolegi. 

Nawet nie pyta mnie o zdanie. Po prostu przyczepiony do mojego boku, chwiejnym krokiem podąża za Stevem.

- Może ci wystarczy, co? – syczę przez zaciśnięte zęby, a wtedy Hombre spoglądając na mnie, posyła mi spojrzenie mówiące mi, że lepiej będzie jak się zamknę. 

Wzdycham ciężko wiedząc już, że przegrałam. Nie zdołam odciągnąć go od tego pomysłu. Naprawdę nie mam ochoty nigdzie iść i chciałabym żeby Hombre wrócił ze mną do hotelu, jednak akurat na to się nie zapowiada. Nie zostawię go też z nimi samego, bo cholera wie, co temu kretynowi wpadnie do tej zapitej głowy. Idę więc z nimi, prowadząc męża pod rękę.

- Zawsze się musisz boczyć – prycha Hombre wpatrując się w mój profil, na co kręcę głową na boki – Wyluzuj... Jesteśmy na pieprzonych wakacjach. Przestań zachowywać się jak cnotka i po prostu choć raz się zabaw – mówi. 

Już mam ochotę mu coś odpowiedzieć, ale wtedy przypominam sobie, że w takich momentach najlepiej przemilczeć sprawę. Hombre jest pijany, nie wie co mówi i nie panuje nad sobą. Jest w tej chwili jak ładunek wybuchowy. Naciśniesz przycisk i po tobie.... Nie mam zamiaru znów się kłócić, dlatego po prostu milczę. Jak zwykle...

Siadamy w barze pod parasolami, a głośna klubowa muzyka rozbrzmiewa w naszych uszach. Gdyby nie wątpliwy stan mojego męża, cieszyłabym się tym wieczorem. Lubię muzykę i lubię tańczyć, jednak wiem, że dzisiaj nie znajdę w tym miejscu nic przyjemnego. 

Hombre, zataczając się, opada na krzesło obok mnie i nim zdąży się wygodnie rozsiąść, unosi rękę, by przywołać przechodzącą obok stolika kelnerkę

- Co dla Państwa? – pyta kobieta

- Butelkę najlepszej whisky jaką macie w swojej ofercie – mówi mój mąż, a ja słysząc jego słowa, mam ochotę go zamordować. 

Zgrzytając zębami, pochylam się do niego i siląc się na spokojny ton głosu, rozchylam usta

- Proszę cię, nie pij więcej – mówię, jednak moja druga połowa nie robi sobie zupełnie nic z mojego błagania. 

Odchylając się, spogląda na mnie morderczym wzrokiem, po czym sapiąc ciężko, zirytowany przewraca oczami

- Przestań do cholery – warczy na mnie, zwracając na siebie uwagę siedzącej obok męża Laury. Kobieta przygląda się nam podejrzliwie, a ja nie chcąc by myślała o nas źle, posyłam jej lekki uśmiech. – Po prostu się już zamknij i daj mi się napić z kolegą którego cholernie dawno nie widziałem

Nie mówię nic więcej. Nie komentuję tego co powiedział i nie zwracam mu uwagi na jego niegrzeczne zachowanie. Przygryzając policzek, opuszczam głowę i oddychając ciężko, wlepiam spojrzenie w swoje drżące z nerwów dłonie. Miało być pięknie, a skończyło się jak zwykle...

Pół butelki whisky później, nasi mężowie ze śmiechem na ustach, zostawiają nas same przy stoliku i chwiejnym krokiem, kierują się do toalety. Nie mam o czym rozmawiać z żoną kolegi mojego męża, dlatego też najzwyczajniej w świecie, w milczeniu rozglądam się wkoło. Przesuwam wzrokiem po spacerujących wzdłuż brzegu ludziach, raz po raz wychwytując zakochane pary, które trzymając się za ręce, spędzają ze sobą mile czas. Zastanawiam się, dlaczego ja nie mogę tak mieć. Dlaczego mój mąż, nie może wziąć mnie na romantyczny spacer po plaży. Dlaczego nie może mnie przytulić, powiedzieć jak bardzo mnie kocha i jak bardzo się cieszy, że między nami znów jest dobrze. Nie... On jak zwykle wszystko musi zepsuć. 

A przecież było już tak dobrze... Miniony tydzień był naprawdę cudowny, a Hombre wyraźnie starał się wszystko naprawić. Nie pił, był miły i kochany. Nie był zimny, jak teraz i nie zachowywał się w ten sposób. Traktował mnie z szacunkiem i patrzył na mnie takim wzrokiem od którego miękły mi kolana. Był dokładnie taki, jak jeszcze kilka lat temu, kiedy między nami wszystko było w jak najlepszym porządku. A teraz? Teraz wszystko szlag trafił. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, butelka złotego trunku odebrała mojemu mężowi rozum...

- Jak długo jesteście razem? – pyta Laura, a ja wyrwana nagle z rozmyślań, spoglądam na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Posyła mi przyjazny uśmiech i pochylając się nad stolikiem, opiera łokcie o blat, podpierając brodę na złączonych w piąstki dłoniach – Ty i Hombre... Długo jesteście razem? – ponawia pytanie, na co wzdychając cicho, nieznacznie kiwam głową

- Prawie osiemnaście lat – odpowiadam, a ona najwyraźniej nie spodziewając się tak wysokiej liczby, rozchyla usta w zdziwieniu

- Sporo – mówi, na co ponownie kiwam głową. Laura odchyla się na krześle i przyciskając plecy do oparcia, zakłada ręce na piersiach, wpatrując się we mnie wnikliwie – Nie wyglądasz na szczęśliwą – stwierdza, a ja słysząc jej słowa, prycham pod nosem. 

Nie mówię nic. Nie mam ochoty z nią rozmawiać, a już z pewnością nie na temat mojego małżeństwa, czy szczęścia. Wzruszam jedynie ramionami i odwracając głowę, ponownie przenoszę wzrok na przechadzających się po plaży ludzi.

Piętnaście minut i kilka ciężkich westchnień później, mój mąż ponownie pojawia się przy moim boku. Nie widzę go jeszcze, ale doskonale czuję jego oddech na mojej odsłoniętej szyi. Jego ręce wędrują do moich ramion, po czym zsuwają się zaborczo na piersi. Wstrzymuję powietrze kiedy zaciska palce na moim biuście, zastanawiając się co on najlepszego wyprawia. Poprawiając się na krześle, chrząkam wymownie i rozchylając usta w zdziwieniu, spoglądam na siedzącą po przeciwnej stronie Laurę. Na szczęście kobieta jest zbyt zajęta wpychaniem języka w gardło swojego męża, by zwrócić uwagę na to, co ze mną robi Hombre. Odwracam się przez ramię i unosząc nieco głowę, spoglądam w czerwone od alkoholu oczy mojego męża.

- Co ty wyprawiasz? – syczę przez zaciśnięte zęby, na co on, ponownie się pochylając przesuwa nosem po moim policzku, po czym łapie między zęby płatek mojego ucha, przygryzając go lekko

- Mam ochotę cię pieprzyć – dyszy wyraźnie podniecony. 

Mimowolnie z moich ust wydobywa się cichy pisk zaskoczenia. Nie myśląc wiele, łapię jego spocone dłonie i zrzucając je ze swojego ciała, gwałtownie wstaję z miejsca, popychając go przy tym. Hombre traci równowagę i nim zdążę cokolwiek zrobić, upada z hukiem na drewnianą podłogę. 

- Co do kurwy? – warczy, ciskając we mnie piorunami. 

Oczami wielkimi z przerażenia, spoglądam na męża, a kiedy zauważam jego mocno zaciśniętą z wkurzenia szczękę, przełykam głośno ślinę i chcąc się zrehabilitować, pochylam się nad nim, wyciągając do niego pomocną dłoń. Nie łapie jej jednak. Odpycha moją rękę, próbując wstać o własnych siłach. Jest na mnie wkurzony, widzę to wyraźnie i szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Hombre jest zbyt pijany, by sam się podnieść, a ja nie jestem pewna, czy powinnam ponownie podać mu dłoń. Nie chcę żeby na mnie krzyczał. Nie chcę się z nim kłócić, ale nie mogę też tak po prostu go zostawić. Odwracam się przez ramię chcąc poprosić Steva o pomoc, ale przy stoliku nie ma już nikogo. Wzdychając ciężko, kręcę głową na boki, po czym ponownie pochylam się do męża

- Podaj mi dłoń – mówię, na co niechętnie wykonuje moje polecenie. 

Zaciskam palce wokół jego nadgarstka i wspomagając się drugą ręką, z całej siły ciągnę go w swoją stronę. Po kilku próbach udaje mi się w końcu postawić go na nogi. Stając przy jego boku, łapię go pod ramię, jednak Hombre wyrywa się z mojego uścisku

- Zostaw mnie, kurwa! – krzyczy, a ja słysząc jego ostry ton głosu, podskakuję z przerażenia. Patrzy na mnie czerwony ze złości, ale wiem, że nie mogę się ugiąć pod jego złowrogim spojrzeniem. Muszę jak najszybciej zabrać go do naszego apartamentu

- Daj spokój, Hombre – mówię spokojnie, na co prycha pod nosem

- Pierdol się – odpowiada, po czym kolejny już raz odpychając mnie, rusza chwiejnym krokiem przed siebie. 

Z trudem łapiąc powietrze, idę za nim niczym cień. Nie chcę się już odzywać. Nie chcę się kłócić bo wiem, że to się dobrze nie skończy...

Kiedy schodzimy z plaży, wchodząc na teren hotelu, Hombre kopie stojący przy wejściu kosz na śmieci, na co od razu do niego podbiegam

- Przestań. Co ty wyprawiasz?

- Pierdol się – mówi śmiejąc się przy tym i nie zwracając na mnie uwagi, ponownie kopie metalowy kosz. 

Moje serce wali jak oszalałe, a łzy cisną się pod powiekami. Mam ochotę płakać z bezsilności, jednak nie chcę pokazywać swojej słabości. Gdyby tylko ją zauważył, od razu by to wykorzystał. 

Na całe szczęście, po trzecim z kolei kopnięciu, przechodzi przez rozsuwane drzwi hotelu, kierując się do windy. Niestety, zważywszy na to, że musiałam posprzątać bałagan jaki narobił, straciłam kilka cennych sekund, przez co nie mogę wsiąść do tej samej windy co mój mąż. Kiedy podbiegam do metalowych drzwi, zasuwają się tuż przed moim nosem. Warczę wkurzona i tupiąc nogą w złości, podchodzę do panelu, by wcisnąć przycisk przywołujący kolejną windę. Czekam dobrą minutę, a kiedy w końcu drzwi ponownie się rozsuwają wchodzę do środka, po czym wciskam przycisk naszego piętra.

Nie mogę uwierzyć w to co dzieje się kilka minut później... 

Stając przed drzwiami naszego apartamentu naciskam na klamkę, ale nie ustępuje. Próbuję jeszcze raz, jednak to nic nie daje. Drzwi są zamknięte, a ja do cholery nie mam karty wejścia. Wszystko miał przy sobie Hombre... 

Zaciskając pięści unoszę dłoń, po czym kilka razy pukam głośno w nadziei że Hombre się zlituje i wpuści mnie do środka

- Hombre, to ja – mówię przyciskając usta do drewnianej powłoki, a w zamian otrzymuję wyraźne spierdalaj. 

Już teraz wiem, że za cholerę nie wpuści mnie do środka. Jest na mnie zły, choć tak naprawdę nie ma ku temu powodów. To on się upił. To on swoim durnym zachowaniem zepsuł nam ten dzień i to ja powinnam być zła na niego, a nie na odwrót. Ale to ja do cholery muszę się teraz przed nim kajać, by móc spędzić noc w apartamencie, a nie pod drzwiami na korytarzu. Zaciskając zęby i zbierając wszystkie siły, próbuję raz jeszcze

- Proszę cię... Przestań się wygłupiać – mówię, pukając przy tym w drzwi, ale nie słyszę już żadnej odpowiedzi. 

Do moich uszu dochodzi jedynie jego głośnie chrapanie, przez co już wiem, że tej nocy nie pozostanie mi nic innego jak spanie na wykładzinie hotelowego korytarza. Nie mam przy sobie żadnych dokumentów, więc pójście do recepcji i poproszenie o drugą kartę wejściową nie wchodzi w grę. Nie mam też zamiaru tłumaczyć że mój durny mąż upił się w cztery dupy i zostawił mnie przed drzwiami na pastwę losu. Jest mi po prostu wstyd za niego i za siebie. Nie mogę uwierzyć w to, że byłam tak głupia by kolejny raz dać się nabrać na te jego pieprzone czułe słówka jakimi karmił mnie w ciągu ostatniego tygodnia. Uwierzyłam w to, że mój mąż chce się zmienić, że w końcu zrozumiał iż ma niemały problem i że teraz zrobi wszystko, by naprawić to co zepsuł. Wystarczył tylko jeden pieprzony dzień, by znów wrócić do tego co mieliśmy.

Ze łzami płynącymi po policzkach, odsuwam się od drzwi i pociągając cicho nosem, osuwam się po ścianie na podłogę. Podciągam kolana pod brodę i szlochając, wkładam między nie głowę. 

Już teraz obiecuję sobie, że to koniec... Koniec upokorzeń, koniec znoszenia jego zachowania, koniec kłótni i strachu. Koniec wszystkiego. To koniec. Dłużej już nie dam rady.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro