Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21

Jeśli tu jeszcze jesteście, to zostawcie gwiazdkę :) 


Jest źle. 

Jest naprawdę źle. 

Z płynącymi po policzkach łzami, stoję na korytarzu i obgryzając z nerwów paznokcie, wpatruję się w szybę za którą operują mojego męża. Z informacji którą przekazał mi lekarz, wynika iż doszło do krwotoku wewnętrznego, przez co zmuszeni byli go otworzyć. Hombre jest mocno poturbowany i tak naprawdę nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Z tego co zrozumiałam, następne kilka godzin po operacji – o ile wszystko pójdzie pomyślnie - będzie decydujące. Nie mam pojęcia czy dane mi będzie zaglądnąć w te jego cholernie piękne oczy i powiedzieć mu, że bardzo go kocham, ale modlę się o to z całego serca.

Nie wyobrażam sobie nie zobaczyć go nigdy więcej. Nie wyobrażam sobie tego, że mógłby odejść, nie mając pojęcia o tym, jak bardzo jest dla mnie ważny. Jak ważny jest dla naszych dzieci. Musi przeżyć. Musi z tego wyjść i wyjdzie do cholery... 

Wierzę w niego. To w końcu mój mąż.

 On się nigdy nie poddaje.

- Mamo? – słyszę cichy głos syna, na którego dźwięk odwracam się przez ramię – Chcesz coś do picia? Przyniosę ci – mówi, wpatrując się we mnie uważnie. 

Uśmiechając się słabo kiwam na boki głową, po czym nie mówiąc nic powracam do sceny rozgrywającej się przed moimi oczami. 

Dwóch lekarzy i ich dwie asystentki pochylają się nad moim mężem, wykonując swoją pracę. Starają się zrobić wszystko, by nie pozwolić mu odejść zbyt wcześnie, za co jestem im cholernie wdzięczna.

Widziałam już jak składali jego kości kiedy kilkanaście lat temu jadąc do Bogoty samochodem Justina miał podobny wypadek, widziałam też jak zajmowali się rozległymi ranami na jego ciele które były skutkiem maltretowania mojego męża przez psychicznie chorego człowieka, który swego czasu terroryzował Rose, ale nigdy na własne oczy nie widziałam aby musieli walczyć o jego życie...

- Czy tato umrze? – pyta Martin drżącym z emocji głosem. 

Staje przy moim boku i wzdychając głośno, patrzy na operowanego ojca. Zakładam ramię na jego barki i przytulając go mocno do swojego boku, całuję czubek jego głowy

- Nie wiem, synu – mówię szczerze.

- Chciałbym mieć jeszcze możliwość powiedzieć mu, że go kocham – mówi cicho i niepewnie. Zadziera głowę do góry i zamglonymi od łez oczami spogląda na mnie z wyraźnie malującym się na twarzy strachem

- Myślę że on to wie, skarbie... On też nas bardzo kocha

- Nawet mnie? Nawet po tym, jak chciałem go zastrzelić? – pyta, ostatnie zdanie wymawiając ledwo słyszalnie. Marszczę brwi i z zaciskającym się z bólu sercem, kucam przy swoim synu, po czym patrząc mu prosto w oczy, zamykam jego dłonie w swoich

- Kochanie, nigdy nie waż się myśleć, że którekolwiek z nas cię nie kocha przez twoje czyny. Jesteśmy twoimi rodzicami i nasza miłość jest bezwarunkowa. Nic co zrobisz nie sprawi że będziemy cię kochać mniej. Możemy być czasem na ciebie źli, czy zawiedzeni twoim postępowaniem, ale nigdy nie przestaniemy cię kochać. – tłumaczę, na co kiwa głową w zrozumieniu – A to, co wydarzyło się pół roku temu, to jest wyłącznie nasza wina, skarbie, nie twoja... Tato cię kocha i wierzę w to, że kiedy go poskładają będzie mógł ci to sam powiedzieć.

*

Czas się rozciąga. Każda minuta zdaje się być godziną. A każda z trzech godzin, które upłynęły, wydawała mi się wiecznością. Za każdym razem, gdy rozsuwają się automatyczne drzwi, podrywamy się całą trójką na krzesłach, po czym opadamy z powrotem

Skręca mnie w brzuchu. Jestem głodna, lecz na samą myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze. Moja głowa niemiłosiernie pulsuje, lecz cieszę się z bólu i liczę ukłucia, żeby przyspieszyć upływ czasu. Albo go zwolnić — jeśli to jest lepsze dla Hombre.

Siedzący obok mnie Martin dzielnie zajmuje się swoją młodszą siostrą, za co jestem mu niesamowicie wdzięczna. Nie mam sił myśleć teraz o czymkolwiek innym, niż o mojej drugiej połówce serca.

Wstrzymuję oddech kiedy zagłębiona w myślach, słyszę piknięcie automatycznych drzwi sali operacyjnej. Wstaję z krzesła i przełykając głośno ślinę, spoglądam nerwowo na lekarza.

Boję się. Nie mogę ustać. Nie potrafię się ruszyć. Jestem tak obezwładniona przez słowa, które za chwilę padną z ust tego lekarza, że zmuszam się do przełknięcia śliny, ale nadal z przerażenia stoję jak wmurowana.

Zaciskam ręce, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Liczę na to, że ból ukoi moje skołatane serce. Lekarz chrząka, a ja biorę wdech, modląc się i licząc na jakikolwiek skrawek nadziei, którego mogłabym się chwycić.

- Operacja przebiegła pomyślnie – oświadcza, a ja czuję jak ogromny ciężar spada z moich barków – Oczywiście, musimy przeczekać co najmniej dwanaście godzin, by w pełni stwierdzić że stan pacjenta jest stabilny. Najbliższe godziny będą decydujące, ale proszę być dobrej myśli. Pani mąż to silny gość. Z jego karty wnioskuję że to nie pierwszy raz kiedy o włos witał się z Bogiem – dodaje uśmiechając się pocieszająco , po czym kiwając głową, odchodzi.

Nie wytrzymawszy presji, opadam z powrotem na plastikowe krzesła i chowając twarz w dłonie, płaczę niczym małe dziecko.

*

- Wróć do mnie, błagam – szepczę, przyciskając mokre od łez usta do jego chłodnej, bladej dłoni – Proszę, kochanie... Tak bardzo cię potrzebuję

Chcę powiedzieć coś więcej, chcę aby wiedział że tu jestem i jak bardzo pragnę aby w końcu się obudził, ale przerywa mi w tym odgłos cicho stawianych po podłodze kroków. Zerkam przez ramię i pociągając głośno nosem, uśmiecham się słabo do idącego w moim kierunku Martina. Mój mały chłopiec jest bardzo dzielny. Przez te kilka dni nieustannego koczowania przy łóżku męża, nie miałam siły na to by zajmować się swoimi dziećmi. Nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym, niż o leżącym tu bez życia ukochanym. To Martin przez ten cały czas zajmował się swoją młodszą siostrą, pozwalając mi tym samym na chwilę samotności i załamania. To on dbał o to by Mel spożywała posiłki, czytał jej bajki na dobranoc, czy trzymał za rękę, kiedy przerażona wylewała łzy za swoim tatusiem. To on przejął obowiązki nas dorosłych, kiedy my nie byliśmy w stanie tego zrobić.

Wzdycham ciężko i wyciągając dłoń w jego stronę, proszę aby do mnie podszedł. Kiedy to robi, przytulam go do swojego boku, po czym całuję czule jego policzek

- Przyszedł jakiś pan – mówi cicho, a ja odchylając się lekko spoglądam na niego pytająco – Mówi że jest kolegą taty i ma na imię John – tłumaczy. 

Marszczę brwi zastanawiając się o kim on mówi, ale po chwili przypominam sobie barmana pracującego w klubie Hombre. Kiwam głową i ponownie całując policzek syna, proszę go by pozwolił Johnowi na chwilę wejść, a kiedy znika za drzwiami sali, wracam spojrzeniem do męża.

- Tak bardzo cię kocham – szepczę wpatrując się w jego zamknięte powieki – Musisz walczyć, kochanie. Nie możesz mnie tak zostawić...

- On wracał do ciebie – słyszę za swoimi plecami, na co zaskoczona podskakuję w miejscu. 

Biorę kilka głębszych wdechów dla uspokojenia skołatanego serca, a kiedy odwracam głowę, napotykam współczujące spojrzenie Johna. Wpatrując się we mnie uważnie podchodzi bliżej i stając przy moim boku, kładzie dłoń na moim ramieniu, po czym pociera je delikatnie.

- Przyjechał wtedy do klubu i zapytał mnie, czy kocham ten klub tak bardzo jak on – mówi, a ja skupiona na twarzy swojego rozmówcy zastanawiam się nad tym, co ma na myśli. John uśmiecha się ciepło i wzdychając cicho przenosi spojrzenie na mojego męża – Nie wiedziałem o co mu chodzi. Myślałem, że zrobiłem coś nie tak... Że może chce mnie zwolnić... - dodaje, na co kiwam głową chociaż nie rozumiem do czego zmierza. 

John siada na brzegu szpitalnego łóżka i ponownie wzdychając spogląda prosto w moje oczy

- On bardzo cię kocha – mówi uśmiechając się lekko, na co i ja się uśmiecham – Ciebie i dzieci... Chciał to wszystko naprawić, dlatego zaproponował mi abym przejął jego klub – dodaje niepewnie, a ja słysząc jego słowa otwieram buzię ze zdziwienia. 

Nie mogę uwierzyć w to co usłyszałam. Klub jest dla Hombre bardzo ważny. Czasami miałam wrażenie że nawet ważniejszy niż my, dlatego ciężko mi uwierzyć w to co powiedział John.

- Chciał się od tego odciąć bo wiedział, że to spieprzyło wasze idealne życie. Chciał wrócić do was, ale jak widać... - urywa zdanie, wzruszając przy tym ramionami.

- Hombre jechał do nas? – pytam z niedowierzaniem, na co z lekkim uśmiechem na ustach kiwa głową.

Myślałam, że mój mąż odpuścił. Że nie ma siły by o nas walczyć, że nie jesteśmy tego warci... A w rzeczywistości on chciał do nas wrócić. Chciał wszystko naprawić, tylko jak zwykle pieprzony los pokrzyżował jego plany...

Po raz kolejny pochylam się do posiniaczonej i nieco opuchniętej twarzy dobre, po czym składam na jego spierzchniętych ustach lekki jak piórko pocałunek

- Naprawimy to kochanie i znów będziemy mieć swoje na zawsze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro