Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16


 Pół roku później...

Kiedy kilka miesięcy temu lekarz prowadzący Hombre poinformował mnie o tym iż mój mąż podjął leczenie swojego uzależnienia, ucieszyłam się cholernie bardzo. To był wielki krok ku lepszemu, tym bardziej, że Hombre z własnej, nieprzymuszonej woli postanowił się leczyć. Miałam nadzieję, że w końcu się opamiętał i wziął się za siebie, ale prawda jest taka, że w rzeczywistości nie mam bladego pojęcia, jak to wszystko się skończyło.

Z Hombre nie mam żadnego kontaktu. Nie dzwoni, nie pisze. Nie wiem, czy skończył leczenie, przerwał je, czy może w dalszym ciągu uczęszcza na terapię. Nie mam nawet pojęcia, czy mój mąż jeszcze żyje. Możliwe, że – jeśli leczenie nie wypaliło, bądź zrezygnował z niego – zapił się, albo zaćpał. Nie wiem. Naprawdę. Choć domyślam się, że gdyby zszedł z tego świata, ktoś zapewne by mnie o tym poinformował...

Dlatego właśnie, mam jeszcze nadzieję. Nie wiem właściwie na co, ale jeszcze tli się we mnie ta mała iskierka na lepsze jutro dla naszej rodziny.

Sześć długich miesięcy minęło jak z bicza strzelił. Praktycznie cały swój czas poświęcałam moim dzieciom i ich problemom. Z Melanie było w wszystko w jak najlepszym porządku, ale jeśli chodzi o Martina, mój syn potrzebował nieco więcej uwagi niż jego młodsza siostra.

Po wydarzeniach z tamtego dnia, kiedy to po raz ostatni widziałam swojego męża, zapisałam Martina do psychologa. Chodziliśmy tam co drugi dzień, każdego tygodnia. Początkowo mój syn był bardzo oporny i za nic nie chciał współpracować, przez co całą trójką – ja, Martin i pani psycholog – byliśmy sfrustrowani. Nie wiedzieliśmy jak mu pomóc. Silvia próbowała różnych metod, ale moje dziecko zamknęło się na wszelkie próby dotarcia do niego. Nie odzywał się, wiecznie był smutny, przez co pękało mi serce. Nie chciałam widzieć go takiego. Chciałam aby wróciła jego dziecięca radość i beztroska. Chciałam aby znów był tym samym Martinem co jeszcze jakiś czas temu. Chciałam moje dziecko z powrotem, dlatego też robiłam dosłownie wszystko, by mu pomóc.

Na dzień dzisiejszy, Martin mówi pełnymi zdaniami – nie tylko półsłówkami – coraz częściej bawi się z siostrą, a nawet, od czasu do czasu spotyka się z kolegami z drużyny footbolowej, którą siłą rzeczy musiał opuścić na pewien czas.

Mogłabym winić za to wszystko mojego męża, ale chyba dojrzałam do myśli iż niepowodzenie w naszym życiu nie było wyłącznie jego winą. Było winą nas obojga...

Nie mam pojęcia co popchnęło Hombre do picia alkoholu, czy brania narkotyków. Być może, miał jakieś problemy w swoim wymarzonym klubie, których ja nie zauważałam bądź, nie chciałam zauważać. Może nie poświęcałam mu zbyt wiele uwagi, nie interesowałam się tym co go gnębiło przez długi czas. Najpewniej nie wspierałam go na tyle, na ile tego potrzebował, dlatego właśnie uciekał się do używek. Może w ten sposób chciał się odstresować, a może chciał zwrócić na siebie uwagę... Może to miało być jednorazowe, a niestety – jak to zazwyczaj bywa – potem przyszedł drugi raz, a potem kilka kolejnych, przez co przestał nad tym panować. Najwyraźniej już na samym początku Hombre potrzebował pomocy, a ja – żyjąc jak w bańce mydlanej – nie dostrzegałam tego, że coś było nie tak. Byłam zupełnie nieświadoma, a później było już za późno. Straciłam go, ale mimo wszystko... Mimo tego ile wycierpiałam przez jego chorobę, ile wycierpiały moje dzieci, wierzę w to, że któregoś dnia Hombre stanie w progu drzwi, rozłoży swoje ramiona i przytulając mnie mocno do swojego ciepłego ciała, wyszepcze do mojego ucha:

- Już wszystko dobrze, kochanie. Wróciłem... Już wszystko jest dobrze

Przyjmę go wtedy z otwartymi ramionami, bo mimo iż mam do niego żal, moje serce w dalszym ciągu bije dla niego. I wiem, że to się nigdy nie zmieni... Tym bardziej teraz, kiedy wiem, że o siebie zawalczył.

*

Wchodzimy z dzieciakami do centrum handlowego i nie mam pojęcia na czym zatrzymać swoje spojrzenie. Magiczny klimat nadchodzących świąt Bożego Narodzenia dobiega nas z każdej strony. Wysokie pod sam sufit choinki, złote bombki, migoczące światełka i piosenki świąteczne brzmiące w głośnikach. To coś, co jeszcze cztery lata temu zachwycało mnie i cieszyło za każdym razem, teraz jednak, zważywszy na sytuację w jakiej się znajdujemy, nie jestem pewna czy sprawia mi to równie wielką przyjemność. Nie mam połowy serca, więc na ten zapierający dech w piersiach wystrój, nawet nie ma co się zatłuc między żebrami.

Niemniej jednak, przechadzam się między alejkami, robiąc zakupy na wigilijny stół. Gdyby nie dzieciaki, spędziłabym świąteczny wieczór dokładnie tak, jak każdy inny. Nie czyniłabym go wyjątkowym, jednak - mimo iż zwyczajnie nie mam na to sił – dla swoich pociech chcę zrobić wszystko, co przyniesie im uśmiech na usta.

- Mamusiu, czy tatuś kupi dla nas żywą choinkę? – pyta Mel, na co spoglądam na nią, po czym przenoszę wzrok na idącego przy jej boku Martina. 

Mój syn przewraca oczami i wzdychając ciężko, kręci głową na boki. Melanie zachowuje się tak, jakby nic nigdy się nie stało. Wypiera informację o tym, że jej tatuś nie mieszka już z nami. Cały czas wplata jego postać w każdą sytuację, dokładnie tak, jakby nie wierzyła, że Hombre mógł zniknąć z naszego życia. Tłumaczyłam jej wiele razy to co się stało i dlaczego jesteśmy teraz tylko we trójkę, ale ona nie bierze tego do siebie. Nie wiem co siedzi w jej głowie, ale mam wrażenie, że moja córka myśli iż jej ukochany tatuś wyszedł na chwilę i niedługo wróci. 

Chciałabym w to wierzyć...

- Nie, kochanie. Sami musimy się tym zająć – mówię posyłając jej lekki uśmiech, na co wydymając usta, wzrusza ramionami, po czym nie zaprzątając już sobie głowy choinką, zaczyna wypytywać o potrawy jakie zamierzam przygotować na wigilię.

Kupujemy najbardziej potrzebne rzeczy, wybieramy niewielką żywą choinkę którą pracownik sklepu ogrodniczego nazajutrz ma dostarczyć do naszego domu. Daję dzieciakom po kilka dolarów na pokój gier, po czym sama idę wybrać coś dla nich na święta. Melanie kupuję lalkę, za którą szalała gdy mijaliśmy witrynę jednego ze sklepów z zabawkami, a Martinowi nowy tablet. Kupuję również prezent dla siebie, chcąc w ten sposób choć w najmniejszym stopniu osłodzić sobie ten nadchodzący świąteczny dzień.

Wchodzę do drogerii, a kiedy podchodzi do mnie młoda kobieta gotowa by pomóc w wyborze, posyłam jej lekki uśmiech, po czym bez wahania wskazuję na jedną z buteleczek mojego ulubionego zapachu. Czekam cierpliwie na zapakowanie flakonika, płacę, po czym dziękując, opuszczam sklep i idę poszukać swoich dzieciaków

Gdy już wszystko mamy załatwione, bierzemy jedzenie na wynos z chińskiej restauracji i z kilkoma reklamówkami zakupów, wracamy do samochodu. W drodze powrotnej znudzony Martin zakopuje nos w telefonie, a rozradowana i niezmordowana Melanie wtóruje śpiewającym w radiu piosenkarzom.

Godzinę później jesteśmy już w domu. Jemy odgrzany w mikrofalówce obiad, a następnie całą trójką zajmujemy się wypakowywaniem zakupów. Kiedy kończymy, Martin wychodzi do swojego pokoju, a ja zostaję z córką i przez kolejne dwie godziny słucham uważnie jej paplaniny. 

Jak zwykle zahacza o temat swojego ojca. Początkowo po prostu macham na to ręką, wiedząc że za chwilę się znudzi i skupi się na czymś innym, jednak kiedy po raz kolejny pyta o Hombre, moja irytacja wzrasta

- Nie kochanie, tatuś nie przystroi w tym roku domu – wzdycham zmęczona ciągłym tłumaczeniem, na co Mel się nachmurza. Podchodzę do niej i przesuwając palcami po jej policzku, próbuję ratować sytuację – Ale może zawiesimy chociaż światełka nad drzwiami wejściowymi i na górze, na balkonie? Co ty na to?

- Nie, mamusiu – mówi kręcąc głową na boki, na co wzdycham ciężko i opuszczam głowę pokonana – Nikt nie przystroi nam domku tak dobrze, jak tatuś

- Mel, tata tego nie zrobi...

- Tatuś przyjdzie, a ja go wtedy poproszę – kontynuuje przekonana o swojej racji, a ja słysząc jej słowa nie wytrzymuję ani chwili dłużej. 

Zaciskam pięści po bokach i zgrzytając zębami, krzyczę na swoją córkę

- Kiedy do cholery zrozumiesz, że tatuś już z nami nie mieszka?! Zostawił nas! Nie ma go tutaj i już nie wróci. Musisz to w końcu przyjąć do wiadomości, bo nie zniosę tego ani chwili dłużej!

- Ale mamusiu... - próbuje coś powiedzieć. Nie dopuszczam jej jednak do słowa. 

Nie chcę słuchać nic więcej na temat mojego męża. To cholernie boli... 

Boli, bo niesamowicie mi go brakuje. Minęło pół roku odkąd ostatni raz go widziałam, a tęsknię za nim tak, jakby nie było go kilkanaście, cholernie długich lat.

Wzdychając ciężko, rozluźniam palce jednej dłoni i unosząc ją, wskazuję na drzwi do pokoju mojej córki

- Idź do siebie, Mel – rozkazuję, a moja córka, z oczami pełnymi łez i opuszczoną nisko głową, bez słowa sprzeciwu wykonuje moje polecenie.

Wracam do kuchni, a kiedy drzwi za Melanie zamykają się cicho, opieram ręce o blat wyspy kuchennej i oddychając szybko, zwieszam głowę, po czym wypuszczam z ust cichy szloch.

Zapowiadają się cudowne święta...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro