39. I'll be good
Kiedy wiesz, że koniec jest blisko, do głowy zaczynają przychodzić ci różne refleksje. I tak było teraz w przypadku Lucyfera - wiedział, że kończy mu się czas i zastanawiał się, co by było gdyby nie poznał Chloe, albo gdyby ona go nie zmieniała... Gdyby jej nie spotkał teoretycznie mogłoby nie dojść do tego wszystkiego, ale praktycznie.. nie mógł tego widzieć. Natomiast gdyby go nie zmieniała, gdyby nie powstrzymywała jego diabelskiej natury... aż ciarki mu przeszły, kiedy pomyślał, jak teraz mogłoby wyglądać Las Vegas. Dotarło do niego, że stałoby się to, przed czym próbował uciec - to dlatego uciekł z Piekła - aby więcej nie być Diabłem, Władcą Piekieł, Księciem Ciemności... Chciał się zmienić i Chloe mu w tym pomogła. Przypomniał sobie te wszystkie wcześniejsze momenty, kiedy go uspokajała, kiedy jeszcze nie wierzyła w to, kim naprawdę jest. Gdyby nie ona... dokonałby więcej szkód niż powinien. Gdyby tylko była wtedy w kościele, kiedy walczył z Urielem... Może wtedy jego brat wciąż by żył. Uriel nie miał złych intencji, a jedynie źle się do wszystkiego zabrał - teraz to rozumiał. I dotarło do niego, że być może to samo kierowało Candy - jako matka chciała chronić swoje nienarodzone dziecko - zwyczajny, kobiecy instynkt. Odwrócił się w stronę Chloe, która prowadziła auto.
- Gdybyś była w ciąży i, wiedząc kim jestem, chciała ukryć przede mną swoje dziecko - zaczął. - Gdzie byś się ukryła?
Chloe zmarszczyła czoło.
- Gdzieś, gdzie byłabym pewna, że Diabeł nie wejdzie - odpowiedziała niemal bez zastanowienia.
- Klasztor - powiedzieli jednocześnie, a ich oczy spotkały się zaledwie na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, aby wiedzieli, że myślą o tym samym.
Chloe gwałtownie zawróciła i, wjeżdżając na przeciwległy pas, ruszyła na dużej prędkości w stronę najbliższego klasztoru w okolicy. Klasztoru, który, żeby było śmieszniej, już dzisiaj mijali.
Na miejsce dotarli kilka minut później. Był już późny wieczór, więc nie było mowy o tym, aby weszli tam teraz legalnie. Chloe wiedziała, że jeśli pójdą oboje, łatwiej będzie ich zauważyć, co wiąże się z większym ryzykiem.
- Chodźmy - powiedział Lucyfer, kiedy Chloe wyłączyła silnik, ale ona pokręciła głową.
- Idź sam.
Na moment zamarł w bezruchu i zdezorientowany nie wiedział, co robić. Spojrzał na nią i nieco przestraszonym głosem spytał:
- Co?
Ponownie pokręciła głową, widocznie nie czując się dobrze wysyłając go tam samego.
- Nie wejdziemy tam we dwójkę - powiedziała. - To zbyt duże ryzyko, Lucyferze.
- W takim razie ty idź - stwierdził.
- Nawet nie wiem, jak ona wygląda.
Wziął głęboki oddech. Miała rację. Nie znalazłaby Candy.
- Nie mogę tam iść sam - stwierdził. - Widziałaś, co zrobiłem, do czego jestem zdolny...
- I wiem, że dasz radę to pokonać.
- Cóż, nie bez ciebie...
Spojrzała na niego wzrokiem, który znał aż zbyt dobrze - wzrokiem, który mówił "wiesz, że to, co zaraz powiem, to prawda".
- Nie zawsze byłam i nie zawsze będę mogła być przy tobie - zaczęła. - A mimo to, wcześniej dawałeś radę. Powstrzymywałeś się...
- Nie zawsze - wtrącił.
- Ale często.
- W najważniejszych momentach nie dałem rady - powiedział nieco zrozpaczonym tonem. - Zabiłem swojego brata...
- A chcesz zabić Candy? - spytała.
- Nie wiem - odparł krótko, patrząc jej w oczy. - Nie wiem.
Chloe stała przed ciężką decyzją.
- Zróbmy tak - zaczęła. - Pójdziesz sam, ale kiedy poczujesz, że tracisz kontrolę, po prostu wyjdziesz i tu wrócisz. Wtedy pomyślimy nad lepszym planem.
- Ale...
- Obiecaj mi to.
Spojrzał na nią i nie umiał powiedzieć tego słowa. Wiedziała, że to na niego zadziała - zdawała sobie sprawę, jak poważnie traktuje obietnice. A ta nie była łatwa do zrealizowania. Nie była też jednak niemożliwa, a nie chciał jej zawieść. Odpowiedź mogła brzmieć tylko w jeden sposób.
- Obiecuję - powiedział przytakując lekko. - Obiecuję być dobry.
Kiedy to powiedział, pocałowała go. I pierwszy raz poczuł coś dziwnego - jakby nie zasługiwał na to, co właśnie się stało. Jakby nie zasługiwał na Chloe. Ona była dobra, niemal bez skazy, a on? Wyzywany przez wieki jako twórca wszelkiego zła, z krwią na rękach... jak to możliwe, że wciąż mogli być razem? Dlaczego nie zostawiła go po tym, jak dowiedziała się kim jest? Dlaczego po prostu nie uciekła?
W końcu jednak stwierdził, że może nie warto znać odpowiedzi, że może powinien się cieszyć tym co jest, póki może.
- Powodzenia - powiedziała, a on ruszył w stronę klasztoru.
--------
Jakiś czas temu, padła prośba z Waszej strony, konkretnie ze strony BoguslawaZajaczkowsk, abym zrobiła jakąś rozmowę na TeamSpeaku.
Także kto byłby chętny na taką rozmowę i kiedy by Wam odpowiadało, żebym coś takiego zrobiła? No wiecie, Q&A, moglibyście ze mną po prostu porozmawiać... Dawajcie znać 🙃
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro