35. Coming fight
Jechał do Candy, cały poddenerwowany. Tak bardzo chciał, aby to wszystko nie było prawdą. Przez cały dotychczasowy pobyt na Ziemi, był przekonany, że koniec świata nie leży w najbliższych planach. Mylił się. Tak cholernie się mylił...
Wiedział, że musi to odkręcić. Nie dla siebie, nie dla Ojca, a dla Chloe. Coś w nim sprawiało, że chciał, aby żyła. Nie chciał pozwolić jej umrzeć. Nawet jeśli miałoby to oznaczać powstrzymanie końca świata, co właśnie zamieszał zrobić.
Przed oczami ciągle miał twarz Chloe. Po raz pierwszy miał realny cel, aby walczyć. Miał dla kogo walczyć. I ten cel był mu w nadchodzącej walce potrzebny. W walce, w której wiedział, że będzie sam. Wiedział, że Azrael w ostatecznym rozrachunku nie stanie po jego stronie, lecz wybierze stronę Ojca. Jak zresztą wszyscy. Owszem, demony będą walczyć przeciw Niemu, ale to przyczyni się do realizacji Jego planu. Jedynym sprzeciwem, który mógł coś zmienić, było zapobiegnięcie temu wszystkiemu.
Na spotkaniu z Candy był kwadrans przed czasem. Zdeterminowany podszedł do drzwi i zadzwonił domofonem.
Nie przypadkowo, na miejsce spotkania, wybrał mieszkanie Candy. Wiedział, jak ludzie mogą reagować na prawdę o nim - pamiętał reakcję doktor Lindy, kiedy pokazał jej swoje prawdziwe oblicze. Miał powód, by podejrzewać, że Candy zareaguje tak samo. Chciał, aby czuła się jak najbardziej komfortowo - znane, domowe warunki na pewno jej w tym pomogą. Chociaż w najmniejszym stopniu.
Otworzyła niemal od razu. Bez słowa wpuściła go do środka. Zatrzymał się w przedpokoju i obrócił w jej stronę, a kiedy ona zamknęła drzwi, spojrzała na niego. Patrzyli się tak na siebie przez dłuższy czas, nic nie mówiąc - nie było to potrzebne - milczenie wyrażało więcej, niż można by oczekiwać.
W końcu, kiedy napięcie stało się niemal nie do wytrzymania, Lucyfer westchnął ciężko i wskazując na salon, spytał:
- Możemy...?
Candy przytaknęła, minęła Lucyfera i ruszyła w stronę salonu, a on podążał za nią. Usiedli na przeciwko siebie, na kanapie. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa, ani przyjemna. Była jednak konieczna. Wiedział, że jeśli nie przekona Candy dobrowolnie, będzie musiał zmusić ją siłą, albo dopuścić się najgorszego, a on tak bardzo tego nie chciał.
---------
OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
Ponieważ bardzo Was kocham, a Wasze komentarze są dla mnie mega ważne, ogłaszam następujące informacje:
1. Forbidden Love dokończę na spokojnie - przed Wami jeszcze trochę rozdziałów.
2. Po skończeniu Forbidden Love w końcu dokończę Senvaloraj: Bunt, z którym od dawna mam problem jeśli chodzi o publikację ze względu na dość kontrowersyjne sceny. No ale muszę to w końcu spisać, chociażby dla samej siebie. Natomiast po skończeniu Buntu, zrobię krótką przerwę i cały wolny czas poświęcę na organizację konwentu.
3. Po konwencie (lipiec) ruszam z kolejnym fanficiem, który będę pisać na przemian z Paktem aż do października.
Z innych ogłoszeń:
1. Jestem świeżo po odcinku Candy Morningstar - wcale nie taki straszny... Końcówka odcinka mega mnie zaskoczyła i twórcy po raz kolejny udowodnili, że robią mega robotę.
2. Nie wiem czy dzisiaj pojawi się jeszcze jakiś rozdział, bo teraz idę spać (kiedyś trzeba), a potem, znając mnie, będę tylko odświeżać maila, bo możliwe, że dzisiaj otrzymamy decyzję od kogoś z obsady odnośnie konwentu.
3. Jeśli chodzi o konwent, to zapraszam Was do przyjazdu i wzięcia udziału w konkursie pisarskim. Mnie co prawda w jury nie będzie, bo będę mieć w tym czasie inne obowiązki, ale postaram się chociaż ogłosić wyniki i obiecuję przeczytać przynajmniej te nagrodzone prace.
No i to chyba tyle na dziś. Bardzo dziękuję za wszelkie pozytywne komentarze w moim kierunku, za ciepłe słowa i za to, że po prostu jesteście i to czytacie - naprawdę dużo to dla mnie znaczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro