20. God Johnson
- Możemy... - zaproponowała Chloe, ewidentnie sugerując rozmowę z dala od osób, które nie mają pojęcia o istotach niebiańskich.
- Jasne - odpowiedział i przeszli kilka kroków od Elli, aby uniknąć jakichkolwiek komentarzy z jej strony.
Detektyw Decker spojrzała na swojego partnera z powagą.
- Jesteś pewien, że to demon? - spytała, a Lucyfer nieśmiało przytaknął, jakby wciąż bał się, że może to być coś więcej. Coś o wiele gorszego od demona. Chloe zauważyła obawę, która bardzo widocznie malowała się na jego twarzy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby tu chodziło o pierwszego lepszego demona, nie byłby taki przerażony. A przynajmniej tak jej się wydawało.
To jego przytaknięcie, nie było w stanie jej przekonać - już je widziała. Wtedy w szpitalu, kiedy spytała się, czy potem porozmawiają.
Wyczuł na sobie jej wzrok. Nie umiał kłamać. Nie mógł kłamać. Chciał jedynie ochronić ją przed wiedzą, którą może otrzymać gdy wyjawi jej swoje obawy.
- Nie do końca - przyznał w końcu. - Ale to jeszcze nie powód panikować... Póki co, jedyne co wiem to to, że sprawca nie jest człowiekiem, więc nie możemy go aresztować.
- Więc trzeba zrobić coś, aby zamknąć śledztwo - zasugerowała, myśląc, że do tego zmierza jej partner.
- Nie, nie, nie - natychmiast skrytykował ten pomysł. - To nie ma sensu, bo to się nie skończy.
Chloe skarciła się w myślach. Zrozumiała, że Lucyfer ma rację. Musieli więc wymyślić coś innego. Problem w tym, że ona nie miała pojęcia, co robić.
- Więc masz jakieś propozycje? - spytała, a on przytaknął. Tym razem było to pewne potwierdzenie, w które trudno byłoby jej zwątpić. Pokazała mu gestem, że czeka, aby powiedział te sugestie, jednak on najwidoczniej nie miał zamiaru jej tego wyjawiać.
- Póki co, będzie lepiej, jeśli będziesz widziała jak najmniej - wyznał, po czym z lekkim uśmiechem dodał. - Dla twojego własnego zdrowia.
Spojrzała na niego, nie wierząc w to co słyszy.
- Lucyferze, jeśli kiedykolwiek mamy myśleć o czymś poważnym, musisz być ze mną szczery.
Spojrzał na nią z troską. Wiedział, że ma rację, ale wiedział też, że Chloe póki co nie udźwignie ciężaru tej wiedzy, a wtedy on sam również by tego nie zniósł. I tak był pod wrażeniem tego, jak dobrze to wszystko przyjęła i jak przyjmowała kolejne informacje. Nie chciał jednak tego zepsuć. Chciał dać jej czas, aby sobie to wszystko poukładała.
- Wiem - przyznał. - Ale tym razem tak będzie lepiej. Przynajmniej dopóki się nie upewnię, czy mam rację - wyjaśnił. - Kiedy będę miał pewność, od razu ci wszystko powiem, obiecuję.
- Dobrze - odparła.
- Poza tym, jeśli chodzi o nas... - zaczął, a Chloe wiedziała, do czego zmiesza. Chociaż może całą tę sprawę z pacjentem uznała za bardziej wiarygodną niż Lucyfer, co sprawiło, że chciała chociaż spróbować namówić go na rozmowę z nim.
- Ten pacjent... - zaczęła, ale on już pokręcił głową na znak, że wie, co ma przez to na myśli i jest zupełnie odmiennego zdania.
- To nie mój Ojciec - stwierdził. - Nie przyszedłby na Ziemię w takiej formie. Nigdy.
- Skąd ta pewność? - spytała. - Nie widziałeś go... - na chwilę urwała, próbując zastanowić się ile czasu tak właściwie mógł nie widzieć się z Ojcem. Stwierdziła jednak, że bezpieczniej będzie nie strzelać ilością lat. - No dość długo - wybroniła się. - Mógł zmienić zwyczaje.
- Nie aż tak.
- Jesteś pewien? - spytała, a Lucyfer otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. - Co ci szkodzi z nim porozmawiać?
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Może pomysł Chloe wcale nie był taki głupi? Nawet jeśli mężczyzna nie okaże się jego Ojcem, to może chociaż będzie cokolwiek wiedział. Nazwał go przecież i Lucyferem, i Samaelem - mało kto uznaje, że oba imiona są jego. To musiało coś znaczyć.
Zaczaił się na jednego pracownika szpitala, który szedł w ich stronę, a kiedy był na wyciągnięcie ręki, zatrzymał go, chwytając za ramię.
- Przepraszam - zaczął. - Ten pacjent, który...
Nie musiał kończyć. Mężczyzna doskonale wiedział, kogo miał na myśli.
- God Johnson - powiedział. - Straszny dziwak. Jest przekonany, że jest Bogiem i myślę, że...
- Chciałbym z nim porozmawiać - przerwał mu nie chcąc słuchać jego prywatnych osądów. Mężczyzna skinął głową.
- Oczywiście. Nikt nigdy go nie odwiedza, więc na pewno się ucieszy z wizyty - stwierdził pracownik psychiatryka. - Kiedy chciałby się pan z nim zobaczyć?
- Najlepiej teraz - westchnął, a mężczyzna przytaknął na znak, że rozumie i pokazał mu gestem ręki, aby szedł przodem.
Lucyfer nie wiedział, co czeka go w tej sali. Czy ten pacjent wiedział, kim naprawdę jest? Czy mógł być jego Ojcem? Nie wierzył w to, ale musiał się upewnić. Dopiero co próbował się z Nim skontaktować, a chwilę później trafiają na sprawę, gdzie na miejscu zbrodni ktoś podaje się za Boga. To nie mógł być zbieg okoliczności.
-------------
Jeśli wyłapiecie jakieś błędy składniowe, logiczne, gramatyczne etc., to piszcie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro