19. Patient
Właściwie nie miał większego planu, jak skontaktować się z Ojcem. Miał na niego krzyczeć? Skąd w ogóle miał mieć pewność, że go wysłucha?
Chodził w tą i z powrotem po apartamencie, próbując cokolwiek wymyślić. Chloe patrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, jak mu pomóc. Widziała bezsilność w jego oczach.
- Nie musisz się tym zadręczać... - powiedziała, ale on stanowczo pokręcił głową na znak, że jednak musi.
- Zaraz coś wymyślę, Detektywie - obiecał jej. - Daj mi chwilę.
Właściwie to Lucyfer miał pomysł, ale albo byłby on zdecydowanie zbyt bardzo ryzykowny, a nie miał stuprocentowej pewności, że to na pewno się uda. Chodziło o to, żeby w jakiś sposób spróbował zabić Chloe. Czy wtedy Ojciec by nie zareagował? Teoretycznie tak, ale praktycznie - ile razy Chloe była w niebezpieczeństwie? Ile razy prawie umarła, a On nic nie zrobił? Lucyfer nie był gotowy na takie ryzyko. Nie wybaczyłby sobie, gdyby to się nie udało. Nigdy.
- Nie wiem, może powinienem się po prostu pomodlić, albo... - zaczął z rezygnacją w głosie, ale w tym momencie zadzwonił telefon Chloe, więc przerwał.
Podszedł do baru, aby nalać sobie szkockiej. Czuł się bezradny. Nie miał pojęcia co zrobić, aby zwrócić uwagę Ojca. Jeśli nie zareagował na unicestwienie Uriela, to czemu miałby zareagować teraz?
- Morderstwo w szpitalu psychiatrycznym - poinformowała go, kiedy się rozłączyła. - Jedziemy.
- Dobrze - odpowiedział, jednym łykiem dopijając szkocką, po czym ruszył za nią w stronę windy.
Po drodze mało mówili, ale Lucyfer miał takie dziwne poczucie... Poczucie, jakby w tej sprawie było coś więcej, ale nie mógł rozgryźć co. Kiedy weszli do szpitala, upewnił się w wewnętrznym przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Ale wciąż nic nie dawało mu jasnego sygnału, krzyczącego: Chodzi o to!
A może właśnie o to chodziło - aby sam się tego dowiedział?
Jeden z pracowników psychiatryka zaprowadził ich do jadalni, w której leżało ciało dwudziestokilkuletniego chudego bruneta, wokół którego zebrał się tłum. Jeden pacjent wydawał się być szczególnie nachalny. Szarpał się z obsługą, ale był na tyle silny, że nie dało się go wyprowadzić.
- Nie rozumiecie, nie jest za późno! - krzyczał. - Jestem Bogiem, mogę go ocalić!
- To się nazywa ironia - mruknął Lucyfer pod nosem.
Mężczyzna, który podawał się za jego Ojca miał może niespełna pięćdziesiąt lat, siwą brodę i bardzo charakterystyczne rysy twarzy, dość trudne do opisania.
- Niech ktoś wezwie ochronę! - zawołał jeden z pracowników, kiedy pacjent znowu im się wyrwał. Wciąż jednak nie dopuszczali go do ciała zamordowanego mężczyzny.
Lucyfer z Chloe przeszli przez taśmy policyjne i podeszli do Elli.
- Co mamy? - spytała detektyw Decker.
- To co w waszej sprawie. Dlatego was wezwałam - wyjaśniła. - Krwotok wewnętrzny, bez żadnej logicznej przyczyny.
- Czyli możliwe, że sprawy są powiązane? - spytała Chloe, a Ella przytaknęła.
Lucyfer przykucnął przy ofierze. Coś było nie tak. I chyba wiedział co. Wiedział też, że to tak naprawdę jego wina - kiedy wydostawał się z Piekła wtedy, kiedy ratował Chloe od trucizny profesora, otworzył furtkę, którą ktoś wykorzystał. Najgorsze, że jedyną osobą, która mogła mu uwierzyć, była Chloe. Jednak wiedział, że nie była w stanie pomóc. Nikt nie był.
-... możliwe, że jest jakaś trucizna... - usłyszał część sugestii Chloe i postanowił wtrącić się do rozmowy.
- Obawiam się, że to nie jest żadna trucizna - wyznał, a jego ton głosu lekko je przeraził. Szczególnie Chloe, która doskonale wiedziała, że jeśli Lucyfer się czegoś obawia, a to widocznie było widać i słychać, to musi być źle.
- Wiesz co to jest? - spytała nieco zaniepokojona, a zanim Lucyfer zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pacjent znów zaczął krzyczeć.
- Lucyferze! - zaczął, co lekko zaniepokoiło Władcę Piekieł, bo odkąd weszli do placówki, jego imię nie padło ani razu. Mógł je co prawda znać z zamieszania z ulicznym kaznodzieją, które swego czasu było w telewizji lub z Lux, ale jednak było to nieco niepokojące. - Samaelu! - to już na pewno było niepokojące. I to dość mocno.
- Znasz tego dziwaka? - spytała Ella.
- Nie wydaje mi się...
- Synu! - krzyczał dalej pacjent. - Synu, powiedz im!
Lucyfer wymienił z Chloe porozumiewawcze spojrzenia. To było dziwne. Nawet bardzo dziwne. Ale to nie zmienia faktu, że nie wierzył w to, aby jego Ojciec w tej formie przybył na Ziemię. Nawet nie przeszło mu to przez myśl. Z góry założył, że koleś sfiksował. Co akurat było logiczne, biorąc pod uwagę to, gdzie się znajdywali.
Patrzył jak ochrona wyprowadza go z pomieszczenia, ale nie dawało mu to spokoju. Jednak mało kto uznawał Diabła za syna Boga...
Z rozmyślań wyrwała go Ella.
- Podobno wiesz, o co chodzi ze sprawą - przypomniała mu, a on przytaknął.
- Owszem - potwierdził.
- Więc? - zapytała, ewidentnie czekając na odpowiedź.
- Demon - odpowiedział, a Ella spojrzała na niego z powagą, mając wrażenie, że to jakiś jego kiepski żart i czekając aż odpowie poważnie. Była wręcz przekonana, że to żart. Była osobą wierzącą, to prawda. Ale trudno jej było uwierzyć w to, aby ktoś od tak stwierdził, że za kilkoma morderstwami stoi demon.
- Dobra, a poważnie?
- Mówię poważnie - odpowiedział i spojrzał na Chloe. Ona wiedziała, że nie kłamie.
Wymienili tylko spojrzenia, jakby Chloe zapytała Jak bardzo mamy przesrane?, a wzrok Lucyfera mówił: Bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro