Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. No-Morningstar

Lucyfer stał przy samolocie, czekając na Candy. Za chwilę mieli ruszyć prywatnym odrzutowcem prosto do Wenecji. Kilka minut wcześniej przeprosiła go na moment, pod pretekstem skorzystania z toalety. Lucyfer wiedział, że to nie jest do końca prawda, ale nie chciał być nachalny. Zresztą nawet cieszył się z chwili prywatności - pozwoliło mu to chociaż na częściowe zebranie myśli po spotkaniu z Chloe. Zebranie myśli po tym, do czego doszło w windzie.  Nie mógł udawać, że tego pocałunku nie było. Zdawał sobie sprawę, że Ojciec mógł pchnąć ją do tego, aby go pocałowała, co miałoby sens po tym, jak chwilę wcześniej wprost wyznał jej to, kim jest. Nie wydawało mu się możliwe, aby ktokolwiek po takim odkryciu był w stanie zachowywać się tak jak ona. Ale jednak... Kiedy go pocałowała, nie czuł w tym ingerencji Ojca. Jakby to naprawdę było prawdziwe. Jakby to nie było czysta manipulacja. A może po prostu Ojciec chciał, aby tak myślał? Niczego nie mógł być pewien. Ani nikogo. Nie wiedział nawet, czy może ufać sam sobie. 

Kiedy był bliski załamania, zobaczył Candy idącą w jego stronę. Uśmiechnął się lekko, a kiedy podeszłą do niego, pocałował ją w policzek i, łapiąc za rękę, spytał:

- Idziemy?

Jednak ona zaprotestowała. Stała w miejscu, a kiedy ten, zdezorientowany spojrzał w jej stronę, pokręciła przecząco głową.

- Lucyferze, nie możemy - powiedziała stanowczo, co sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej pogubiony w tym wszystkim. - Nie możemy lecieć.

- Dlaczego? - spytał, nie do końca wierząc w to, co słyszy.

- Spójrz, co robimy - powiedziała, wskazując na lotnisko. - To jakieś szaleństwo. Poznaliśmy się dwa dni temu. Może powinniśmy nieco... zwolnić?

- "Zwolnić"?

Przytaknęła i ostrożnie wyjęła rękę z jego uścisku, po czym, patrząc mu w oczy, zaczęła wyjaśniać.

- Nie wiem, kim jest ta cała detektyw Decker, ale... widziałam jak na siebie patrzycie. Masz z nią sprawy do wyjaśnienia...

- Zapewniam cię, że wszystko jej wyjaśniłem, a to co było między nami jest definitywnie skończone - powiedział stanowczym tonem, a Candy ponownie pokręciła głową.

- Próbujesz okłamać sam siebie - stwierdziła, a Lucyfer zrozumiał, że trafiła w samo sedno. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo ją zranił, wciągając w to wszystko. Poczuł wyrzuty sumienia i nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć, jak ją za to wszystko przeprosić. - Posłuchaj - kontynuowała. - Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi i nie wiem, czy chcę to wiedzieć. Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś. To co zrobiłeś dla mojej mamy. I dziękuję ci za te dwa dni, ale... ja tak nie mogę. 

- Candy, ja... ja nie wiem, co mam powiedzieć.

- Nie musisz nic mówić - powiedziała. - Po prostu... Będzie lepiej jeśli to zakończymy. Ty wrócisz do Los Angeles, poukładasz wszystko. Ja wrócę do Las Vegas, do rodziny. Oboje wiemy, że tak będzie lepiej.

Lucyfer zagryzł wargę. Wiedział, że Candy ma rację. Wiedział też, że musi wyjaśnić parę spraw ze swoim Ojcem. Wiedział też, że ucieczka nic nie da. Problem tkwił jednak w tym, że nie chciał stawić temu wszystkiemu czoła. Może tak naprawdę chodziło o to, że bał się, iż uczucia Chloe wcale nie są zmanipulowane. Bo przecież, gdyby tak było, to dlaczego to wszystko rozwijałoby się tak wolno? To wszystko nie miało sensu. Miał mętlik w głowie. 

- Przepraszam - powiedział i tylko na tyle było go w tym momencie stać.

Candy przysunęła się bliżej i pocałowała go. Po raz ostatni. 

- Jeszcze raz dziękuję za wszystko - powiedziała, aLucyfer spojrzał na nią ze współczuciem.

- Więc to koniec? - spytał, a ona delikatnie przytaknęła.

Wiedział, że nie wpłynie na jej decyzję. Zresztą nie chciał. Między nimi nic nie było. A przynajmniej nic prawdziwego. Jednak ze względu na to, że traktował ją jak dobrą przyjaciółkę, nie chciał jej zmuszać, aby to ciągnąć. Poza tym czuł, że ma rację. Doskonale to wiedział. Potrzebował impulsu, aby stawić czoła temu, co aktualnie działo się w jego życiu. Candy mu go dała. Oboje na swój sposób sobie pomogli. I może zakończenie tego w tym momencie faktycznie było najlepszą możliwą opcją - oboje zapamiętają te dwa dni dobrze. Nie wiadomo, co przyniosłaby przyszłość...

Chloe siedziała przy swoim biurku na komisariacie, zanurzona w papierach sprawy. Zrezygnowana złapała się za głowę. Zrozumiała, że sama nie da rady tego rozwiązać. Potrzebowała partnera. A skoro Lucyfer zniknął, nie pozostało jej nic innego jak poprosić o przydział nowego partnera. Mimo, że doskonale zdawała sobie sprawę, jakie to będzie dla niej trudne. Nikt nie był w stanie go zastąpić. I nikt nigdy nie będzie. 

Nagle ktoś zabrał jej dokumenty sprzed nosa. Nie chciała się odwrócić w obawie, że jednak przewidziało jej się czyja to ręka i że się rozczaruje, a i tak była wystarczająco załamana tym, co zaszło przez ostatnie kilka dni - od pierwszego pocałunku z Lucyferem jej życie wywróciło się do góry nogami i nie potrafiła tego zrozumieć. Aż do wczoraj, kiedy wszystko do niej dotarło. Wtedy nagle wszystko stało się jasne - dlaczego Lucyfer zmuszał ludzi do przyznawania się. Cały ten jego urok. Wszystko zrozumiała...

- Niewyjaśnione, niewytłumaczalne morderstwo? - usłyszała za sobą znajomy głos i natychmiast się uśmiechnęła. - Brzmi jak wyzwanie dla Diabła.

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, rzuciła mu się na szyję i mocno uścisnęła. Tak mocno, jakby nigdy nie miała zamiaru go puścić. Nieśmiało i bardzo delikatnie objął ją i ostrożnie oparł brodę i jej głowę. Przez kilka sekund miał wrażenie, że nic innego nie istnieje. Zupełnie, jakby cały świat na chwilę się zatrzymał. Ale wtedy wróciły wspomnienia. Wspomnienia z tego, jak pierwszy raz, płacząc, rzuciła mu się w ramiona. Wtedy, kiedy powiedział jej, że jej tata byłby z niej dumny. To sprawiło, że przypomniał sobie o swoim Ojcu i o tym, że tak właściwie On stoi za tym wszystkim. Tak bardzo nie chciał w to wierzyć... dlaczego chociaż raz nie może być szczęśliwy? Dlaczego On zawsze wszystko utrudnia?

- Wróciłeś - powiedziała słyszalnie uszczęśliwionym głosem, a on uśmiechnął się, żałując, że nie jest w stanie powiedzieć, czy to prawda. Mógł wierzyć w to, w co chciał wierzyć, ale ile było w tym prawdy?

- Tak - odpowiedział niepewnie.

Chloe odsunęła się lekko i, patrząc mu w oczy, zapytała:

- Co z Candy?

Westchnął z poczuciem winy. 

- Cóż... - zaczął. - To chyba skończone - wyznał. - Rozwiedliśmy się.

- Czyli... - zaczęła, nie mogąc dokończyć, ale Lucyfer doskonale wiedział, o co pyta. 

Wziął głęboki oddech, zanim odpowiedział. Nie chciał robić jej fałszywych nadziei. Jednak nie chciał jej też ranić. Oboje zostali zmanipulowani. Oboje przechodzili przez to samo. Z tym, że... Chloe wydawała się nie negować prawdziwości tych uczuć. On chciał jednak mieć pewność. Nie tylko ze względu na siebie, ale również i na nią. Jeśli została zmanipulowana, to możliwe, że wcale nie chciała tego wszystkiego, a gdyby to tak po prostu wykorzystał... nie wybaczyłby sobie tego. To trochę tak, jak wtedy, kiedy przyszła pijana do jego apartamentu i próbowała go pocałować, a on odmówił. Wtedy wydawała się tego chcieć, ale on wiedział, że tak naprawdę tego nie chce. Skąd miał mieć pewność, że tym razem nie było podobnie? Jeśli Ojciec wciąż miał na nią wpływ... Cóż, wtedy jego działania mogły działać na nią podobnie jak alkohol, tyle że, w przeciwieństwie do alkoholu, na to nie miała wpływu. Żadne z nich nie miało.

- Nic nie obiecuję - powiedział w końcu i widział, że posmutniała na te słowa, ale też zrozumienie. Zrobiło mu się jej żal, jednak wiedział, że nie może jej okłamywać. Ta sytuacja dla nikogo nie była łatwa. - Przynajmniej do czasu, aż wyjaśnię wszystko z Ojcem - powiedział ze smutkiem, ale w jego głosie słychać było również ból. 

Chloe słyszała ten ból i rozumiała Lucyfera. A przynajmniej starała się zrozumieć. Nie była w stanie wyobrazić sobie, jak musiał się czuć, mając wątpliwości czy nie stoi za tym jego Ojciec. Wiedziała jednak jedno - jeśli to, co zrodziło się między nimi faktycznie jest prawdziwe, to jest gotowa poczekać. 

------------------

Ponieważ przewiduję smutek i takie tam... łapcie na pocieszenie ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro