Vini jr & Rodrygo pt. II
pov. Rodrygo
- Dobra, czyli podsumowując, największą przeszkodą jest ten maly z Barcelony, tak? - powiedział Jude, na co przytaknąłem.
Razem z nim i z Camavingą siedziałem w mieszkaniu Anglika. Chłopaki już zdążyli wysłuchać mojej opowieści i zastanawiali się jak mi pomóc, chociaż w sumie to jest chyba niewykonalne.
- A może go tak pierdolniemy autobusem? - niespodziewanie odezwał się Camavinga i natychmiast został uderzony w tył głowy przez Jude'a - Ej! Za co to?
- Profilaktycznie - odparł z uśmiechem Anglik - ale tak na poważnie, nie mam pojęcia co zrobić.
- Ja tez nie - dodał Edoardo, dalej masując miejsce uderzenia - najgorszy przypadek jaki widziałem...
- Super... - mruknąłem - jakbym jeszcze tego nie wiedział.
- Ejejejj, tylko się nie załamuj! - Francuz zerwał się ze swojego miejsca i szczelnie mnie objął - jak czegoś nie wymyślimy, to sprawa sama się rozwiąże, prawda Jude?
- Taak... - odparł Anglik sceptycznie, ale musiał zobaczyć wyraz twarzy Camavingi, bo zaraz dodał, już pewniej - oczywiście, że tak!
Siedzieliśmy tak jeszcze dwie godziny i chociaż mój problem dalej nie został rozwiązany, dzięki chłopakom, którzy starali sie mnie pocieszyć czułem się o wiele lepiej.
Minęły dwa miesiące. Dwa cholernie długie miesiące, podczas których nie wydarzyło się nic interesującego. No, może poza tym, że na imprezie schlany w trzy dupy Cama pocałował Jude'a i od tej pory schodzili sobie z drogi. Próbowałem z nimi gadać, ale ani jeden, ani drugi nie był chętny do zwierzeń.
Takim oto sposobem zostałem sam na placu boju i siłą rzeczy cały wolny czas spędzałem oglądając jakieś telenowele. Vinicius kompletnie nie zwracał na mnie uwagi, a ja musiałem zacząć to akceptować. I gdy wydawało mi się, że mam wszystko pod kontrolą, nagle podczas przeglądania Instagrama trafiałem na jego zdjęcie z tym barcelońskim psem, i miałem ochotę coś rozwalić.
A propo Gaviego i samej Barcelony - niedługo miało odbyć się kolejne el clasico, i nie trudno się domyślić, że nie byłem tym faktem zachwycony.
pov. Vini
Nie mogłem doczekać się dzisiejszego meczu, a raczej nie mogłem doczekać się by zobaczyć mojego przyjaciela - Gaviego. Nie mam pojęcia dlaczego się tak zaprzyjaźniliśmy, ale nie przeszkadzało mi to.
Z uśmiechem na ustach wszedłem do szatni, jak zwykle jako jeden z ostatnich. Usiadłem na swoim miejscu obok Rodrygo, który natychmiast odwrócił głowę. Zabolało mnie to, ale wiedziałem, że ranię tak siebie i jego na własne życzenie. Ostatnio rzadko się widywaliśmy. Nie miałem wyjścia. Kilka miesięcy temu spostrzegłem, że dzieje się coś, czemu bardzo chciałem zapobiec - on zaczynał dla mnie znaczyć więcej niż przyjaciel. Postanowiłem się więc odsunąć i przeczekać, aż mi przejdzie, ale coś mi nie wychodziło. Wręcz było jeszcze gorzej.
Pierwsza połowa dobiegała już końca, a na tablicy dalej widniał wynik 0:0. Kilka razy byłem bliski strzelenia bramki, ale ter Stegen nie próżnował. Również drużyna z Kataloni zmarnowała kilka świetnych okazji, a Xavi musiał udać się na trybuny po tym jak podłożył nogę Ancelottiemu. I to był chyba najciekawszy moment meczu.
Cały czas czułem się skanowany wzrokiem na przemian przez Rodrygo i Gaviego, ale nie miałem pojęcia czym to było spowodowane. Było to dość krępujące.
Nagle usłyszałem za plecami szarpaninę i gdy się odwróciłem, zobaczyłem Brazylijczyka leżącego na ziemi i Hiszpana, który wyglądał jakby chciał go skopać i krzyczał coś przez zaciśnięte zęby.
Szybko podbiegłem w ich kierunku, odciągając pieniącego się Pablo na bok.
- Co ci odbiło?! - spytałem ostro, na co Gavira przewrócił oczami.
- Błagam, nie mów mi, że nie widziałeś, jak on się na ciebie gapił! - prychnął, zakładając ręce na piersi, a ja popatrzyłem na niego niezrozumiale.
- Co? - wydukałem, czując na twarzy gorąco.
- Pstro - odparł, przez zaciśnięte zęby - ta dziwka za dużo sobie wyobraża.
W tym momencie coś się we mnie zagotowało.
- Jak go nazwałeś? - spytałem przesłodzonym głosem.
- Wkurwiającą, wredną, dziwką - odparł Hiszpan z wrednym uśmiechem, a ja przestałem się kontrolować.
Przyłożyłem mu z siłą, której się nie spodziewałem. Z jego nosa momentalnie zaczęła kapać krew. Chłopak popatrzył na mnie niezrozumiale:
- Z-za co to?
Prychnąłem.
- Ty się jeszcze pytasz? - odparłem i chwyciłem go za koszulkę - jeżeli jeszcze raz powiesz o nim coś takiego, to skończysz o wiele gorzej. Nie myślałem, że taki jesteś, Gaviera.
- P-puść mnie... - powiedział cicho, a ja się zaśmiałem.
- A jeśli nie to co? - popatrzyłem na niego wyzywająco.
Stalibyśmy tak pewnie dłużej, gdyby nie pojawił się przy nas arbiter, obydwu pokazując czerwone kartki. Machnąłem tylko na niego ręką i skierowałem się w stronę Rodrygo, który nadal się nie podnosił. Jakim ja byłem idiotą, że trzymałem się z tym hiszpańskim pomiotem.
pov. Rodrygo
Mecz przebiegał bez zbędnych fajerwerków. Powoli zbliżaliśmy się do przerwy, a dalej nie padła żadna bramka. A mnie, zamiast spotkania zdecydowanie bardziej interesował pewien Brazylijczyk. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku i ze smutkiem ujrzałem, że nie tylko ja. Gaviera patrzył na Viniego częściej niż na piłkę, a mi nóż otwierał się w kieszeni.
Nagle zostałem ostro szarpnięty za koszulkę. Ze zdziwieniem zauważyłem niskiego Hiszpana.
- Ty wstrętna dziwko! - krzyknął, popychając mnie.
- Co ci kurwa odbiło? - odparłem, odpychając go. Gość był chory na łeb.
Patrzył na mnie z nienawiścią i już miałem nadzieję, że sobie pójdzie, ale on zrobił coś kompletnie odwrotnego. Z całej siły kopnął mnie w brzuch, a ja zobaczyłem wszystkie gwiazdy. Chyba złamał mi żebro. I to nie jedno.
Upadłem bezsilnie na murawę, a on dalej coś do mnie krzyczał. Żadne dźwięki z zewnątrz jednak do mnie nie docierały. Udało mi się zarejestrować, że znaleźli się obok mnie chyba wszyscy zawodnicy. Camavinga darł się na sędziego, a Jude i Luka próbowali go uspokoić, ale coś im nie wychodziło.
Po chwili zauważyłem, że ktoś klęka obok mnie. Na początku myślałem, że to ktoś ze służb medycznych, jednak poczułem znajomy zapach. Zapach, który tak kochałem.
- Boże Rodrygo... - powiedział Vinicius starając się nie rozpłakać - t-tak bardzo cię przepraszam...
- Nie masz za co... - wyszeptałem, starając się uśmiechnąć, ale średnio mi to wyszło.
Wtedy pojawili się lekarze i otoczyli mnie tak szczelnie, że Oliveira musiał się odsunąć. Nie wiele pamiętałem z tego co działo się wokół mnie, jedynie tyle, że zostałem zapytany o to jak się czuję, co mnie boli itd.. Końcowo zadecydowano, że muszę zostać przewieziony do szpitala.
Po kilku minutach byłem w karetce. Już mieliśmy jechać, ale nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Vinicius, z meczowej koszulce i spodniach założonych na lewą stronę. Popatrzyłem na niego pytająco.
- Trener pozwolił mi jechać - zaczął, jakby zdawał sobie sprawę z moich wątpliwości co do jego postępowania - i tak już bym dzisiaj nie zagrał.
Kiwnąłem głową. Przez chwilę zapanowała miedzy nami cisza, az w końcu się odezwałem:
- A... nie wolałeś zostać z chłopakami do końca meczu?
- A nie przyszło ci do głowy, że wolałbym zostać z tobą? - spytał, uśmiechając się szelmowsko.
Poczułem ciepło rozlewające się po moim ciele. Pewnie byłem już koloru świeżego pomidora, więc odwróciłem wzrok. Vinicius podszedł do mnie i usiadł na łóżku, delikatnie odwracając moją głowę, i zmuszając do patrzenia sobie w oczy.
- Jesteś słodki gdy się rumienisz - powiedział uśmiechając się w ten sposób, że miękły mi kolana - a jeszce słodszy, kiedy nie chcesz się do tego przyznać.
- Przestań... - mruknąłem.
- A dlaczego? - spytał, śmiejąc się.
Przez chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią.
- Może dlatego, że od kilku miesięcy mnie ignorujesz i nagle zachowujesz się jakby nigdy nic? - odparłem w końcu i natychmiast tego pożałowałem, widząc jak uśmiech mu rzednie, więc szybko dodałem - przepraszam, zagalopowałem się, to nie tak...
- Nie masz za co przepraszać - odparł smutno - ja za to powinienem błagać cię na kolanach o wybaczenie. Byłem skończonym dupkiem...
- Nie prawda! - zaprzeczyłem odruchowo, co spotkało się z wątpiącym wzrokiem Brazylijczyka - no... może troszkę...
- Troszkę bardzo - westchnął.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu odważyłem się zapytać:
- A-ale... dlaczego taki byłeś?
Widziałem jak chłopak się spina. Wstał i zaczął krążyć po pojeździe. Odwrócił się do mnie tyłem i w końcu z westchnieniem zaczął:
- Proszę, obiecaj, że nieważne co teraz powiem, nie znienawidzisz mnie...
Popatrzyłem na niego pytająco i odparłem:
- Nawet gdybym chciał, nie potrafię.
Vini głęboko odetchnął i usiadł obok mnie.
- Ja... - zaczął, a ja widząc jak mu ciężko, złapałem go za dłoń, zachęcając do mówienia - dobra, najlepiej będzie powiedzieć to prosto z mostu. - znów zaczerpnął powietrza - Rodrygo Silva de Goes. Najcudowniejsza osobo jaką kiedykolwiek poznałem i na którą tak cholernie nie zasługuje. Gdy kilka miesięcy temu zacząłem cię unikać, miałem ku temu tylko jeden, idiotyczny powód. I wybrałem najbardziej idiotyczne rozwiązanie, które i tak nic nie dało. Ja... ja cię kocham. Jak nikogo innego, nigdy wcześniej. Wiem, że nie odzwajemniasz mojch uczuć, więc już przepraszam, za postawienie cię w tak niekomfortowej sytuacji. Nie chciałem ci tego mówić. Myślałem, że jak się od ciebie odsunę, to mi przejdzie. Ale nie przeszło. I chyba nigdy nie przejdzie. Jeszcze raz przepraszam i myślę, że już możesz zacząć mnie wyzywać...
Nie wiedziałem co powiedzieć. Przytkało mnie bardziej niż po ciosie od Gaviego. Patrzyłem na miłość mojego życia jak sroka w gnat.
- Oh Vini... - zacząłem, biorąc jego twarz w swoje dłonie. Zaskoczyłem chłopaka, gdy złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku. Po chwili przerwałem, by dodać - jakim ty jesteś beznadziejnym idiotą...
Hejka! Od razu przepraszam za wszelkie błędy, zwłaszcza pod względem logiki i konstrukcji zdań, bo nie chciało mi się dokładnie sprawdzać 😅. Tak więc to druga i ostatnia część tego, nie wiem czemu takie długie to wyszło HSHSHS. Chciałam bardzo podziękować za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze ❤️❤️. Mam nadzieję, że do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro