Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Vini jr & Gavi

pov. Vini

Mecz z Valencią. Jestem, ale jakby mnie nie było. Stoję, ale czuję się jakbym upadł. W moją stronę lecą śmieci, butelki i obelgi. Patrzę na krzyczących do mnie kibiców i zastanawiam się co takiego im zrobiłem? Przygryzam policzek od środka, ale nie mogę powstrzymać łez. A sędzia nie robi kompletnie nic.

Stało się. W końcu zostałem zmuszony opuścić boisko na chwilę przed końcem spotkania. Byłem wściekły. Szybko się przebrałem i wybiegłem ze stadionu byle tylko nie spotkać się z chłopakami. Potrzebowałem pobyć sam. Potrzebowałem zabalować. Uśmiechnąłem się do siebie i założyłem ciemne okulary. Jak balować to tylko w Barcelonie. Pora być wolnym przez jedną noc.

Wyskoczyłem z autobusu i odetchnąłem pełną piersią. Z uśmiechem ruszyłem do najbliższego klubu. Chciałem się upić. Do nieprzytomności.

Pochłaniałem drugi kieliszek wódki. Już miałem ruszać na parkiet, gdy nagle drzwi klubu z hukiem się otworzyły. Do środka wszedł jakiś mężczyzna w ciemnych okularach i usiadł obok mnie. Popatrzyłem na niego ostrożnie, bo kogoś mi przypominał.

- Nie udawaj, że mnie nie znasz, Vinicious - odezwał się głos, a ja zamarłem. Hugo Duro. Valencia. Mecz. Jasna cholera... - nie chciałbyś może pogadać na osobności?

- Czego ode mnie chcesz, Duro? - spytałem zdenerwowany, na co się zaśmiał.

- Chodź, to się przekonasz - i ruszył przed siebie. Oczywiście poszedłem za nim. I była to jedna z najgorszych decyzji w moim życiu.

Wyszliśmy z klubu i skierowaliśmy się do najciemniejszej części miasta. Przełknąłem głośno ślinę. Po jaką cholerę się na to zgodziłem... W uliczce do której weszliśmy nie było nikogo. On mnie tu może zgwałcić, zamordować, albo coś jeszcze gorszego... W końcu Duro się zatrzymał i odwrócił do mnie z perfidnym uśmiechem, a ja zamarłem.

- Giń, jebany czarnuchu - wysyczał i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, leżałem już na ziemi. Czułem pulsujący ból w głowie.

Kiedy próbowałem się podnieść, nagle, niewiadomo skąd wybiegła reszta drużyny Valencii. Co oni do cholery robili w Barcelonie? Zaczęli mnie kopać, bić i krzyczeć obelgi. Skuliłem się i modliłem by zemdleć i po prostu nie czuć już bólu. Łzy leciały mi ciurkiem. Jestem żałosny... W końcu moje prośby zostały wysłuchane i odpłynąlem.

Obudziłem się cały obolały, co odebrało mi nadzieję, że to był telkl sen. To cud, że mogłem się ruszać. Nie miałem przy sobie telefonu, portfela, nic. Z największym trudem się podniosłem, ledwo łapiąc powietrze. Chyba złamali mi żebro. I to nie jedno. Do szpitala nie pójdę, bo zrobi się sensacja na cały świat i oni nie dadzą mi żyć. Wiem gdzie mieszka tylko jedna osoba z Barcelony. I chyba nie mam wyjścia i muszę się tam udać.

^⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠^^⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠^^⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠^^⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_⁠_

pov. Gavi

Leżałem na łóżku i przeglądałem Instagrama. Przed chwilą wróciłem od Pedriego, a kompletnie nie chciało mi się spać. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zdziwiłem się, bo nikogo się nie spodziewałem o tej porze. Postanowiłem jednak otworzyć.

Zbiegłem po schodach. Uchyliłem ostrożnie drzwi i gdy zobaczyłem osobę stojącą za nimi rozwarłem je szerzej. Przeraziłem się. Już miałem coś powiedzieć, ale chłopak zaczął:

- Uwierz mi Gaviera, z własnej woli nigdy bym tu nie przyszedł. Ale n-nie miałem wyboru.

- Zauważyłem - odparłem kwaśno - dobra, potem mi opowiesz co cię spotkało, teraz dzwonię po pogotowie.

- Nie ma mowy! Nic mi nie jest - zapewnił Brazylijczyk, ale jego wygląd mówił co innego. Cały był w krwi i błocie, miał mnóstwo siniaków na twarzy i słaniał się na nogach.

- Nie zgrywaj macho, wyglądasz okropnie - powiedziałem.

- G-gavi, proszę - popatrzył na mnie błagalnie - mam już dość na dzisiaj. Po prostu pozwól mi przenocować, niczego więcej nie potrzebuję.

- Vinicious, ty ledwo... - zacząłem, ale mi przerwał.

- Proszę...

Co było robić? Oczywiscie odłożyłem telefon i wpuściłem go do środka. Chłopak ledwo chodził. Rzuciłem mu ręcznik i pokazałem na drzwi do toalety oznajmiając, że idę poszukać mu jakichś ciuchów. Oliveira podziękował i wszedł do pomieszczenia. Ja pobiegłem na górę po ubrania. Wyciągnąłem z szafy dresy i koszulkę i ruszyłem z powrotem w stronę toalety. Delikatnie zapukałem i wszedłem do środka. Brazylijczyk stał tyłem do mnie, z ręcznikiem na biodrach. W okolicy nerek miał ogromnego krwiaka. Stanąłem jak wryty. Boże...

- Vini... - spytałem cicho, a chłopak się spiął, zaskoczony moją obecnością - Kto...kto ci to zrobił?

Chłopak popatrzył na mnie z bólem, po czym spuścił wzrok. Przygryzł wargę zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu powiedział:

- Jakiś przypadkowy koleś.

- Kłamiesz - odparłem bez zastanowienia. Nie miałem żadnych dowodów na to, że tak jest, ale czułem, że coś tu nie gra.

- N-nie... - odparł niepewnie i teraz wiedziałem już na pewno - n-nie chce o tym gadać...

- Jak wolisz - wzruszyłem ramionami, niby z obojętnością i zostawiłem ubrania na szafce - wstawiam wodę, kawa czy herbata?

- Może być herbata - odparł, a ja skinąłem głową i wyszedłem z pomieszczenia.

Skierowałem swoje kroki do przestronnej kuchni i zabrałem się za robienie herbaty. Czekając aż woda się zagotuje usiadłem przy wyspie. Moje myśli odbiegły w stronę Brazylijczyka. Może to i mój wróg, ale... szkoda mi go. Tak cholernie mi go szkoda. Nie zasłużył na ten cały hejt i to wszystko co działo się wokół jego osoby.

Moje rozmyślania przerwał gwizd czajnika. Wyłączyłem gaz i zalałem dwie torebki herbaty wrzątkiem. Wtedy do pomieszczenia wszedł Vinicious. Z lekko mokrymi, roztrzepanymi włosami i w moich ciuchach wyglądał... nieziemsko. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Kiedy spotkało się to z jego pytającym spojrzeniem, zarumieniony odwróciłem głowę. Gavira, co się z tobą dzieje, do cholery?!

Oliveira usiadł obok mnie, pojękując, choć bardzo starał się tego nie robić. Wziął kubek w dłonie i napił się naparu, nie korzystając z cukru. Widzę, że nie tylko ja lubię gorzką herbatę. Przyjrzałem się uważnie chłopakowi. Coś ukłuło mnie w środku. Miał poranioną całą twarz, knykcie, szyję. Wiedziałem, że na reszcie ciała było tylko gorzej. Powinien to zgłosić na policję. Nagle chłopak odezwał się:

- Dzięki za wszystko, Pablo, ale właściwie to mogę wsiąść w jakiś samolot i polecieć do Madrytu, nie chcę robić kłop...

- Nie żartuj, to żaden kłopot - podświadomie złapałem jego dłoń i nie chciałem jej puszczać - ale przydałoby się opatrzyć ci rany. Jeśli to nie będzie dla ciebie jakiś dyskomfort...

- Nie trzeba, naprawdę...- odparł, ale tylko pociągnąłem go do łazienki.

- Rozbieraj się - zarządziłem, a on popatrzył na mnie jak na wariata - spokojnie, nic ci nie zrobię.

- No dobra... - odparł niepewnie i zaczął zdejmować z siebie ubrania, podczas gdy ja szukałem apteczki. Kiedy odwróciłem się do chłopaka stał już w samych bokserkach. Zrobiło mi się gorąco. Oh shit...

- Dobra, siadaj tu - pokazałem na brzeg wanny, a Brazylijczyk posłusznie wykonał moje polecenie.

Wziąłem do ręki wacik i delikatnie namoczylem go środkiem do dezynfekcji. Powoli przemywalem nim rany chłopaka na twarzy i torsie. Zaciskał zęby, żeby nie syczeć z bólu. A ja, by się nie zarumienić. Gdy dotykałem jego skóry czułem, jakby raził mnie prąd.

Kiedy wreszcie skończyłem, wiedziałem, że przyszedł czas na najgorsze. Nakazałem Viniciousowi się odwrócić i wziąłem na palce żel przeciwbólowy. Delikatnie zacząłem rozprowadzać go po plecach chłopaka. Wielki siniec biegł od żeber, po linie lędźwi. Policzki piekły mnie niemiłosiernie. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim - powtarzałem sobie w myślach.

- Dobra, na pewno nic cię nie uciska? - spytałem, chcąc upewnić się czy opatrunek założony przeze mnie nie jest za ciasny.

- Na sto procent - Brazylijczyk uśmiechnął się promiennie - daj mi jakiś koc i chętnie kimne się na kanapie, jeśli to nie problem.

- O nie nie nie - zaprzeczylem stanowczo- śpisz w sypialni.

- A ty? - posłał mi pytające spojrzenie.

- No na kanapie - odparłem retorycznie.

- Nie ma mowy - stwierdził - to twój dom. Przecież zmieścimy się we dwójkę.

Policzki zapiekły mnie żywym ogniem. Błagam żeby tego nie zauważył.

- No dobrze... - tylko tyle zdołałem z siebie wykrztusić.

Udaliśmy się do sypialni. Brazylijczyk delikatnie położył się na łóżku. Współczuję spania z połamanymi żebrami. Wsunąłem się pod kołdrę obok niego. Przez chwilę leżałem do niego plecami, ale w końcu postanowiłem się odwrócić. Popatrzyłem mu w oczy, a on powiedział:

- Dziękuję Gavi...za wszystko.

- Nie ma sprawy, to była dla mnie przyjemność - odparłem podświadomie, ale naprawdę tak było. Teraz już nic nie będzie takie samo.




Hejkaa! Na wstępie przepraszam, że ostatnio tak rzadko coś wrzucam, ale kompletnie nie mam czasu. Przez te trzy dni wolnego postaram się coś napisać ☺️. Jeśli chodzi o ten shot - błagam, nie zgadzajmy się na takie zachowanie jakie prezentowane jest przez pseudokibiców Valencii i nie tylko. Cytując Xaviego: "Koszulka nie ma znaczenia. Vinicious po pierwsze jest człowiekiem, potem piłkarzem''. To, co dzieję się w Hiszpanii to jakiś żart. Takie rzeczy nigdy nie powinny mieć miejsca. Sercem i duszą za Viniciousem 🤍💪🏿. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro