Frenkie de Jong & Marc Andre ter Stegen
pov. Marc
Jest już grubo po dziesiątej. Razem z chłopakami siedzę w szatni i czekam na trenera, który powinien pojawić się lada chwila. Jest już większość, a co chwilę przychodzą kolejni. Ja standardowo jestem jednym w pierwszych w kopleksie. Ale z szatni i tak wyjdę ostatni, za sprawą pewnego holenderskiego pomocnika z tendencją do spóźniania się.
Ale tym razem o dziwo się nie spóźnił.
Frenkie wchodzi do pomieszczenia równo z Xavim. Przyglądam się chłopakowi i czuję, jak ręce zaciskają mi się w pięści. Znowu. Znowu przypudrował połowę twarzy by zakryć siniaki. Znowu ledwo chodził. Bo znowu jego cudowny chłopak postanowił go ukarać.
- Tak na niego patrzysz, że mógłbym przypuszczać, że ci się podoba - mruczy jakiś głos obok mnie i ze zdziwieniem zauważam Julesa.
- Co? Nie! - przeczę, próbując ukryć rumieniec na twarzy. Dobra, może mi się podoba, ale tylko trochę. Troszkę. Troszeczkę.
- Jasne, a ja jestem Alexia Putellas - prycha Kounde, przewracając oczami.
- Chciałbyś, ty nigdy Złotej Piłki nie dostaniesz - odbijam.
- Jeszcze zobaczysz! - zarzeka się Francuz - przed waszym ślubem będę ją miał - śmieje się i wybiega z szatni, a ja mam ochotę go udusić. Idiota.
Po skończonym treningu wręcz wtaczamy się do szatni.
- Nienawidzę Xaviego....- sapie Sergi, upadając bezsilnie na podłogę.
- Ja też stary, ja też - dodaję Pedri, sięgając po butelkę z wodą - nie ruszę się jutro, Gavi, bwdziesz mnie nosić.
- Chyba cię coś jebło! - odpiera młodszy Hiszpan, rzucając swoją koszulkę w kąt szatni, za co od razu zostaje zganiony przez Lewandowskiego.
- Ej, w ogóle kto idzie na imprezę do Araujo? - pyta Fati, ale ja nie słucham dalej chłopaków i udaję się pod prysznic.
Gdy wychodzę spod nartysku, zauważam, że zostałem w szatni sam.
No prawie.
Bo na ławce w rogu siedzi pewien blondyn z sznuruje buty. Wygląda - lekko mówiąc - koszmarnie. Ma przekrwione oczy, a spod resztek pudru na twarzy wyłaniają się sińce. Czuję ukłucie w sercu.
Powoli podchodzę do chłopaka i kucam przed nim. Ten, gdy zdaję sobie sprawę z mojej obecności lekko drga. Próbuje odwrócić twarz w bok, ale mu na to nie pozwalam. Kciukiem delikatnie ścieram resztki makijażu i krzywię się na widok tego co się pod nim znajduje. Twarz Frenkiego jest właściwie fioletowa. Przełykam głośno ślinę i w końcu mówię:
- Czemu po prostu od niego nie odejdziesz?
Holender spuszcza wzrok na te słowa, a ja wzdycham.
- Frenkie, to co on robi nie jest normalne - kontynuuję.
Chłopak znów nie odpowiada i zdaję się kurczyć w sobie.
- To cię niszczy - ciągnę dalej - musisz to przerwać, jeśli...
- Oh przestań! - przerywa mi że stanowczością, której się po nim nie spodziewałem - to nie jest takie proste, rozumiesz?
- Staram się, ale to trwa już zdecydowanie za długo - mówię z goryczą - pamiętasz kiedy pierwszy raz cię uderzył?
Chłopak przez chwilę się zastanawia, ale w końcu mówi:
- D-dwa lata temu... - drży - w-w... j-jego urodziny...
- Tak - stwierdzam - a pamiętasz, co ci wtedy powiedziałem?
- Ż-że mam od niego odejść... - mruczy, a ja kiwam głową, puszczając jego twarz.
- Więc zrób to, Frenkie.
Ale chłopak po prostu wychodzi z szatni. A ja wzdycham, bo dobrze wiem, że wraca do tego potwora.
Czekam pod mieszkaniem de Jonga od ponad godziny. W końcu jednak wychodzi z niego osobnik z którym zamierzam się rozprawić. Matthijs de Light. Diabeł w ludzkiej skórze. Mocniej naciągam czapkę na głowę i podchodzę do niego.
- O, hej Marc! - mówi pogodnie na mój widok, ale ja nie odpowiadam. W środku wręcz mnie trzęsie.
Zamiast tego wymierzam mu cios w brzuch. Holender przez chwilę nie może złapać oddechu i zgina się w pół. W końcu szepcze:
- C-co ci odpiedolilo, Stegen?
Prycham. Gardzę nim jak nikim innym. Łapię go za koszulkę i przypieram do ściany.
- To zapowiedź - syczę - zapowiedź tego, co ci zrobię, jeśli jeszcze raz skrzywdzisz Frenkiego.
Puszczam go i po prostu odchodzę, a on jest zbyt zszokowany by za mną pobiec.
Jeszcze wyciągnę Frenkiego z tego piekła.
Hejka! Nie od końca sprawdzony więc mogą być błędy haha. pwploq mam nadzieję, że nie zawiodłam! Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro