5. f
a/n; 2/4
***
Wytarł pot z czoła wierzchem dłoni. Skóra go paliła, czuł się, jakby miał zaraz stanąć w ogniu i spłonąć, pozostawiając po sobie jedynie garstkę prochu. Oddychał szybko, nabierał dużo powietrza i momentami miał mroczki przed oczami. Było mu słabo, niedobrze; czuł się bardzo źle.
Po raz pierwszy sen wywołał coś więcej, niż zimny pot. Cały się trząsł i nie potrafił się uspokoić, nieważne, ile czasu spędził na próbach umiarkowania swojego oddechu czy uspokojenia bijącego z zawrotną szybkością serca.
Tak właściwie, nie pamiętał, co mu się śniło. Nie miał pojęcia, co mogłoby wprowadzić go w ten dziwny stan, kiedy lawirował na granicy jawy i snu. Chwilami myślał, że dalej śni, ale wtedy budziły go wbijane we wnętrze dłoni paznokcie. Obawiał się, że rano zastanie na ciele krwawe ślady, tak bardzo chciał się obudzić.
To, o czym śnił, było z pewnością koszmarem. Co tym razem? Spadał z wysokiego budynku, wisiał nad przepaścią czy stał na szczycie góry i patrzył w dół, chwiejąc się, jak gałązka na wietrze?
Nieważne, co to było, Minho mógłby dać sobie uciąć rękę, że tuż przed przebudzeniem się z krzykiem zobaczył błyszczące i żarzące się jak węgiel piwne oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro