Rozdział 4
NIESPODZIANKA! :D
PRZECZYTAJCIE PROSZĘ.
Jestem sobie z nowym rozdziałem tydzień wcześniej. Pomyślałam, że na dzień kobiet idealnie :) Z góry uprzedzam, że niestety nie ma w nim wpisu z pamiętnika Grace. I nie jest zbytnio ciekawy, bo nie chcę by wszystko rozkręciło się tak szybko, skoro oni mają zwiedzić świat! :3
I... teraz gorsza część. Co prawda mam kolejny rozdział napisany, jednak nie dodam go dopóki nie skończę całej 3 części. Jestem w maturalnej klasie, więc czas to raczej nie mój kompan. A nie chciałabym dodawać na bieżąco, bo wiem że się nie wyrobie i to był błąd, że tak szybko ruszyłam z tym opowiadaniem, ale nic już nie poradzę.
Ostatnia rzecz... cóż, jest mi strasznie przykro gdy widzę czasem ile osób wejdzie, a jakie są tego wyniki. To nie tak, że wymagam od was komentarzy, ale trochę źle czuje się z tym, że spadła ich liczba. W końcu na początku było tak wielkie zainteresowanie, że postanowiłam ruszyć szybciej niż miałam i teraz trochę to upada. Także, proszę każde wasze słowo to kolejna chwila na poświęcenie czasu na pisanie, czyli przyśpieszenie nowego rozdziału. Tak czy tak dziękuje wam, że jesteście i ... WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO NA DZIEŃ KOBIET! :)x
*
Na drugi dzień zamiast zatracić się w zwiedzaniu jednego z wielu miast, które „nigdy nie śpi” blondyn udał się do jednej z kawiarni z walizką. Zamknięcie bagażu okazało się nie lada wyzwaniem, zamek nie chodził zbyt dobrze, nie działała na niego nawet siła perswazji, której chłopak próbował kilka razy. Jednak, gdy w końcu udało mu się dokonać cudu i wszystko wydawało się być w idealnym stanie, na jego hotelowym łóżku zamajaczyła postać niedźwiadka. Westchnął załamując ręce, postanowił jednak zabrać go po prostu pod pachę i iść.
Tak więc teraz, jedną z ulic przemierzał tleniony blondyn, wraz z uroczym niedźwiedzim misiem pod jedną ręką i walizką w drugiej. W tym mieście nikt już chyba nie spał, ludzie gnali do swojej pracy, często trzymając dawki kofeiny w kubkach i manewrując między innymi, choć tak bardzo podobnymi ludźmi. Niebieskooki spojrzał na szyld znajdujący się kilka metrów przed nim i zerkając w telefon komórkowy sprawdził nazwę. To musi być tutaj – pomyślał. Niestety nazwa kawiarni „Green” nie była zbyt wyrafinowana, ale to przecież nie zależało od niego. Przygryzając dolną wargę, przeszedł kilka kolejnych metrów, a następnie pchnął drzwi i wszedł do środka.
Rozejrzał się bardzo uważnie, poszukując dziewczyny, która napisała mu dziś rano, że rozpozna ją po czerwonej opasce na jej długich włosach, ale nigdzie takiej nie widział. Westchnął poirytowany, zerkając ukradkiem na zegar wiszący obok. Naprawdę chciał mieć jeszcze coś z dzisiejszego dnia. Jeszcze raz przeczesał pomieszczenie, zauważając w kącie walizkę, dokładnie taką jak ta w jego ręce. Kiedy kelnerka w ciemnej do kolan spódnicy z firmowym uśmiechem od stolika oddaliła się, ujrzał dziewczynę.
Otworzył szerzej oczy, nerwowo przeczesując palcami końcówki swoich włosów. To była ONA, dziewczyna, którą spotkał na lotnisku. Zagryzł wargę, gdy dziwne uczucie przespacerowało się po jego całym ciele, i już miał zamiar odwrócić się, ale jedna z kelnerek zawołała coś do niego, a tamta dziewczyna podniosła głowę. Znów czas się zatrzymał, dla nich „czas” było to zwykłe nic nie określające, nie znaczące słowo.
Oczy. Niebieskie. Morskie. Szafirowe, wpatrywały się w nią zbyt długo, by mogła zaczerpnąć powietrza. Iskry przepłynęły między ich ciałami i sparaliżowały. Czuła się jak wtedy na lotnisku, gdy wszystko się zatrzymało, a oni byli jakby pod ochroną. To była chwila, moment, którą się pamięta, która trwa i chce się, aby trwała wieki. Przełknęła gulę rosnącą w jej gardle i spuściła wzrok, mamrocząc coś niezrozumiałego do siebie. Czuła jak jej policzki zaczynają palić, wiedziała że jego wzrok wciąż po niej krąży, bo kilkanaście sekund później, wślizgnął się na siedzenie naprzeciw.
- Cześć – powiedział cicho, jego głos był przyjemny z zabawnym akcentem, ale dla Leili to wcale już nie miało znaczenia. Podniosła wzrok, zaciskając wargi. Jej serce biło prawdopodobnie z prędkością światła i to nie dlatego, że była zła, bo choć bardzo chciała, to nie potrafiła. Jego łagodny półuśmiech przyklejony do twarzy, przyprawiał o zawał serca. Nie odezwała się. – Więc tu jest twoja walizka – kiwnął głową, a następnie z pod pachy wyciągnął niedźwiedzia. Leila płonęła, teraz ze wstydu i może nawet ociupinkę ze złości.
- Dzięki – warknęła wyrywając misia z jego rąk. Niall poczuł się nie chciany. Leila bardzo próbowała zabić w sobie pragnienie, by z nią został i porozmawiał, ale stłamsiła to wyrzucając z siebie jak z karabinu.
- I postaraj się więcej nie wpadać na obcych ludzi, przysporzysz sobie mniej kłopotów – szybko przeszukała swoje kieszenie wyrzucając kilka drobnych na stół i tym razem zabierając dobrą walizkę i misia pospieszenie wyszła z kawiarni.
Czy było coś, czego Leila się bała?
~
Zamknęła za sobą drzwi, czując jak serce bije z zawrotną prędkością. Zabrała gumkę do włosów i związała je w luźny niesforny koczek, jej długie włosy były już wystarczająco poplątane. Lubiła je, były dla niej bardzo ważne, przypominały jej mamę. Uwielbiała wspominać, jak przed wieczorną bajką zawsze rozczesywała je i związywała w podobny sposób, a rano przed lustrem obie intensywnie zastanawiały się jaką tym razem fryzurę wykonać.
Na palach, cicho podeszła do okna i spojrzała w niebieskie niebo, które przecinało kilka samolotów. Małe ukłucie w sercu wciąż istniało. Czasem bywały dni, gdy tęskno spoglądała w górę i wyobrażała sobie rodzicielkę lub pisała listy i chowała je najgłębiej jak się dało pod łóżkiem. Z nikim nie była tak blisko, nie ma co się dziwić, jej mama była młodą kobietą i nigdy nie miały poważnych problemów. Oczywiście, zdarzały się kłótnie, ale starały się załagodzić zaistniałą sytuację i już chwilę później potrafiły zajadać się pysznymi lodami śmiejąc się wesoło na tapczanie. Li odwróciła się energicznie od okna, ubrała szybko i zeszła na dół, naprawdę potrzebowała spaceru. Musiała oczyścić umysł. Te wszystkie wspomnienia, które przewracały się w jej głowie bolały. Strata mamy, najlepszej przyjaciółki… Oczywiście wiedziała, że odejście jej rodzicielki jest kwestą czasu, wiedziała że Grace jest chora, ale wolała nie dopuszczać do siebie tej myśli. W jej sercu wciąż tliła się mała nadzieja, że kobieta wyzdrowieje i będą mogły znów razem cieszyć się życiem, niestety, tak się nie stało.
Nabrała powietrza w płuca i wypuściła je przymykając powieki. Otworzyła oczy i rozejrzała się, stała na chodniku, a przed nią jeździły samochody i spacerowali ludzie. Nowy York… Jestem w Nowym Yorku – pomyślała, robiąc pierwsze kroki w stronę przejścia dla pieszych. W mieście w którym kilkanaście lat temu była moja mama. Radosna, uśmiechnięta z sercem i głową w chmurach – jak sama napisała kilka stron dalej, które dziewczyna przekartkowała wczoraj przed snem, który mimo zmęczenia długo nie nadchodził. Obiecała sobie, że nie będzie wyprzedzać faktów, ale słowa były napisane inaczej, kolorowym flamastrem i zaznaczone jakąś mniejsza, nieopisaną kartką.
Leila uśmiechnęła się mimowolnie, a kobieta z dzieckiem mijająca ją odwzajemniła go, przez co na twarzy szatynki namalował się jeszcze większy uśmiech. Wiedziała, że musi ruszyć, dalej, że nie może codziennie oglądać się wstecz, bo to jej nic nie da. Ale wiedziała też, że to trudne przecież pierwszego dnia, tygodnia po śmierci próbowali szybko się pozbierać, w końcu pogrzeb sam nie mógł się załatwić i wszystkie bankowe, rodzinne sprawy również, ale nie potrafili. Obojgu wydarzenie zostawiło wielką dziurę w sercu, którą niczym nie potrafili zakleić, nawet miłością do siebie, a przecież Li tak strasznie kochała swojego ojca.
Z racji, że był późny ranek dziewczyna skierowała swoje kroki w stronę kawiarni, obok której przejeżdżała wczoraj żółtą taksówką. Po kolei „kasowała” z głowy wszystkie smutne, przygnębiające myśli napełniając ją radością i szczęściem z nadchodzących wakacji i przygody jaka ją w nie czeka. Zamiana walizką z jakimś innym turystą, była po prostu jakimś dziwnym falstartem, z czego dziewczyna pewnie będzie śmiała się do końca życia. Próbowała nie zastanawiać się jak wyglądał ten turysta.
Ciepły wiatr otulał jej twarz i roztargał delikatnie związane włosy gumką. Kiedy tylko zobaczyła się w szybie od razu sięgnęła do głowy by poprawić niesforne kosmyki. Nie lubiła gdy włosy się jej nie słuchały, tym bardziej że były już strasznie długie, a ona nie miała serca by skrócić je nawet o te parę centymetrów, razem z mamą ustaliły, że jeśli będzie o nie dbała nie musi ich ścinać, podcięcie końcówek jak na jakiś czas wystarczy.
Pchnęła drzwi i weszła do zatłoczonego pomieszczenia, od razu do jej nozdrzy dotarł kojący zapach kawy, a wszystkie rozmowy zlewały się w jeden głośny dźwięk. Powolnym krokiem, rozglądając się i szukając wolnego stolika, weszła w głąb. Podeszła do ciemnej, podłużnej lady i uniosła głowę by przyjrzeć się co mają do zaoferowania. Nie żeby miała jakieś wymagania co do swojego zamówienia, bo od samego początku wiedziała, że chce cappuccino, ale po prostu zawsze to robiła. Przyzwyczajenie, kiedy to z mamą czytywały w ich ulubionej kawiarni nazwy, śmiały się w głos gdy pijąc trunki i zajadając się pysznościami zamieniały literki. Jednak Lei, nie miała teraz na to aż tak wielkiej ochoty, bez mamy owa „tradycja” nie miała już swojego uroku. Zamówiła napój i usiadła przy upatrzonym wcześniej stoliku, na którym stał mały świecznik z fioletowym podgrzewaczem i niewielki kwiatek, który potrzebował już wody. Nie chciała się do niego porównywać, jednak ta myśl sama wpadła do jej głowy, wyszła po to żeby poczuć się lepiej, a nawet nieznane miejsca przypominały jej o wydarzeniach z ostatnich miesięcy, lat. Postanowiła czym prędzej wypić cappuccino i ruszyć na podbój miasta.
~
Pogoda za oknem, sama wręcz namawiała do zwiedzania tego ogromnego miasta. Ktoś, kto przesiedziałby tak idealny dzień w domu, pokoju byłby po prostu idiotą, dlatego też mały Irlandczyk zaraz po odstawieniu bagażu ruszył w miasto. Jego hotel znajdował się na dość dalekich obrzeżach Manhattanu, mimo wszystko postanowił na sam początek zwiedzić właśnie ją. Jedną z najbogatszych, zamieszkaną przez biznesmenów, bankierów dzielnicę, gdzie ludzie wręcz topili się pod dostatkiem pieniędzy. Przechadzając się ulicami, wpatrywał się w bogate wystawy sklepowe, wszystko tutaj było dla niego inne, całkiem nowe, swoje rodzinne miasto znał na wylot, jednak to za każdym zakrętem, ba z każdym krokiem zaskakiwało go.
Niebo właśnie ciemniało, kiedy jego noga stanęła na skrzyżowaniu dwóch ulic, był to wręcz idealny moment na pojawienie się właśnie tam. Niall nie potrafił przestać, rozglądać się i zachwycać, każde pojawiające się światło przywoływało uśmiech na jego twarzy. Times Square było chyba najbardziej obleganym miejscem przez ludzi. Mijali go jak gdyby nigdy nic, dla nich był po prostu kolejną nieznaną osobą, turystą lub tak naprawdę w ogóle nie zwrócili na niego uwagi. Każde spojrzenie w inne miejsce zapierało mu dech w piersiach, to były niby tylko światła na ogromnym placu w Nowym Yorku, ale jednak. Skierował swoje kroki jeszcze dalej, uśmiechnął się pod swoim małym nosem słysząc dźwięki gitary. Przymknął oczy przystając i zakołysał się na nogach. Trochę żałował, że nie zabrał swojej ukochanej z domu, ale nie chciał jej narażać. Była dla niego zbyt ważną rzeczą, o nic nie dbał tak bardzo jak właśnie o swoją gitarę. Spojrzał na grajka, ciemne, kręcone włosy opadały na jego czoło, kiedy poruszał głową w wolny takt muzyki. Palce zgrabnie układał na gryfie i przyciskały struny, by za pomocą drugiej ręki wydać z instrumentu dźwięk. Z jego ust wydobywały się słowa jednej ze znanych piosenek której tytułu jak na złość Niall nie potrafił sobie przypomnieć. Uśmiechnął się pod nosem, mrucząc dalszą część melodii. Podszedł kilka kroków bliżej zaglądając do futerału, gdzie na oko znajdowało się kilkanaście monet i kilka papierowych pieniędzy. Sięgnął do kieszeni i natrafiając na dobrej wielkości monetę, wyciągnął i rzucił pod mu nogi. On spojrzał na niego zielonymi oczami i uśmiechnął się w podziękowaniu dokańczając piosenkę, następnie ukłonił się. Wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować, ponieważ chłopak miał naprawdę głos warty uwagi. Mocny, poważny z chrypką która przyprawiała ludzi o dreszcze, nie ma też się co dziwić, że wokół stało dużo dziewczyn. Zielonooki był przystojny i grał na gitarze, a to zawsze przyciągało uwagę płci pięknej. Większość ludzi zaczęła się rozchodzić, a on zostając już sam zaczął się zbierać. Blondyn korzystając z chwili, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości, podszedł do niego. Był o połowę głowy wyższy niż Niall.
- Cześć, co grałeś? Nie mogę sobie przypomnieć – chłopak podniósł głowę, jedną ręką ogarniając włosy ze swojego czoła. Zaśmiał się perliście. Jego oczy zabłyszczały wesoło na widok Irlandczyka i odpowiedział.
- Cześć grałem Just a Kiss Lady Antebellum , jestem Harry – uścisnęli sobie dłonie na przywitanie i Irlandczyk przedstawił się. Zmierzyli się wzrokiem i Harry schował gitarę, zbierając wcześniej pieniądze. Niall nie chciał odchodzić, noc dopiero się zaczynała, to był przecież Nowy York, powinien zaszaleć. Nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek trafi pod bramy nigdy nieśpiącego miasta. Uśmiechnęli się szeroko do siebie, kiedy Harry podniósł z ziemi pokrowiec i jakby wyczuł na co jego słuchacz ma ochotę – Chciałbyś wypić coś ze mną? – uniósł do góry brwi. Niall miał bardzo wielką ochotę spędzić z nim czas. Fajnie będzie mieć znajomego w Nowym Yorku. Może to wtedy nie będzie jednorazowy przyjazd – pomyślał. Co mu przecież szkodzi?
- Pewnie – odpowiedział nazbyt radośnie, ale udzieliło się to kędzierzawemu chłopcu, którego twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Ktoś mógłby nawet pomyśleć, że są przyjaciółmi od kilku dobrych lat, czuli się swobodnie w swoim towarzystwie, mimo iż dopiero kilka minut temu poznali swoje imiona. Harry ścisnął mocniej uchwyt od gitary i ruszyli razem drogą. Dobrze wiedział gdzie zaprowadzić swojego towarzysza.
To była zwykła nowojorska knajpka, gdzie było zazwyczaj spokojnie nawet w późnych godzinach. Niall rozmyślał o swojej gitarze, ile by dał by chociaż przez chwilę potrzymać ją w dłoniach, pociągnąć za struny i usłyszeć to idealnie brzmienie. To był zwykły akustyk, może ciut gorszy niż jego, ale to nie zmienia faktu, że chłopak dawno nie grał i oddałby wszystko żeby to choć przez chwilę zrobić.
- O czym myślisz? – zagaił Harry spoglądając na niego. Zauważył, że już od dłuższego czasu jego nowy znajomy chodzi w chmurach. Blondyn potrząsnął głową i odpowiedział cicho zanim myśl wydała mu się idiotyczna
- O tym jak bardzo chciałbym mieć ze sobą swoją gitarę.
~
Po kilku godzinach Li dopadało powoli zmęczenie, żeby dojść swoimi małymi krokami do hotelu postanowiła zahaczyć o najbliższy Starbucks i uzupełnić płyny. Zwiedziła dziś Manhattan, postanowiła, że wszystkie trzy dzielnice zapisane w notesie jej rodzicielki zobaczy w identycznej kolejności.
Myśli przestały ją przytłaczać kiedy tylko wieczorem wkroczyła na Times Square, ulica pełna kolorowych świateł i masy ludzi. Dziewczyna nie przepadała zbytnio za tłumem, ale tutaj mogła uznać to nawet jako plus, podobało jej się to. Przez chwilę miała wrażenie, że gdzieś między ludźmi mignęła jej znajoma blond głowa i poczuła jak jej żołądek się ściska. Tylko, że na świecie jest zbyt wiele osób, o takiej samej czuprynie, więc wszystko uciekło równie szybko. To równie dobrze, mogła być całkowicie obca osoba, z resztą Leila nie rozumiała dlaczego przez tą chwilę pomyślała o nim. Dlaczego zapadł w jej pamięci mimo, że spotkali się tylko raz? Potrząsnęła głową, otwierając drzwi i wchodząc do środka. Natychmiast otulił ją przyjemny, pobudzający zapach kawy. Tego jej brakowało - energii, choć wiedziała że ryzykuje nieprzespaną noc, potrzebowała by chociaż dojść do hotelu.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, która właśnie wychodziła i stanęła w kolejce. Przed nią były jeszcze dwie osoby, jakaś niska dziewczyna, o lśniących kasztanowych włosach, która właśnie odbierała cappuccino. I chłopak, na głowie miał tylko czapkę z daszkiem, która zasłaniała jego twarz, a na nosie zabłyszczały ciemne okulary. Przez chwilę Li pomyślała, że to jakaś gwiazda, ale roześmiała się w duchu za tą idiotyczną myśl. Przecież pewnie byłby już okrążony wianuszkiem fanek, czekających tylko na to, by bezkarnie się na niego rzucić. Podtrzymała się jedną ręką blatu i zrobiła krok do przodu dokładnie w tym samym momencie, kiedy nieznajomy, uprzednio zabierając kawę, zrobił krok w przód. Cały ciemny trunek znalazł się na bluzce i kurtce Leili, która z wrażenia jak i delikatnego gorąca piekącego w brzuch wrzasnęła. Zaczęła unosić swoją koszulkę, a chłopak zszokowany zebrał serwetki ułożone obok i zaczął wycierać ją mamrocząc co sekundę przeprosiny. Nie mogła uwierzyć, że została właśnie oblana gorącą kawą. Kompletnie odechciało jej się pić. Jedyne o czym teraz pomyślała to było łóżko, jej ciepłe łóżeczko, które teraz było nieosiągalne, a powinna była myśleć o tym co teraz zrobić. Odepchnęła rękę chłopaka, który stanął na wprost niej i przepraszając chyba już z tysięczny raz. Piekł ją brzuch i kompletnie nie wiedziała co zrobić. Ruszyła do łazienki, gdzie postanowiła zdjąć bluzkę a ciało chociaż okryć kurtką. Nie była aż w tak tragicznym stanie. Chłopak ruszył za nią, ale kiedy złapał ją delikatnie za nadgarstek w korytarzu prowadzącym do łazienki, przestraszyła się. Chciała się jak najszybciej odmachnąć i schować w damskiej kabinie jednak on ją uprzedził wypowiadając słowa i zdejmując okulary.
- Hej spokojnie, nic Ci nie zrobię – Leila spojrzała na niego i z wrażenia, prawie upadła, chłopak musiał ją przytrzymać.
Skomentuj, jeśli przeczytałaś/eś, każda opinia się przyda :) I im was więcej, tym lepiej dla nowego rozdziału! :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro