Rozdział 5
Obudziłam się, lecz nie byliśmy już ten... no... zwierzętami ani nawet animatronikami, byliśmy z powrotem ludźmi, ale było jedno „ale" siedzieliśmy w jakimś białym pokoju (oj kitabu, co ty znowu wymyślisz) *To są jakieś jaja czy co?. * Wydarłam się na całe gardło.
Miv – Wstawać!!!
NC – Czego znowu się drzesz!
Miv – Nawet tego nie widzisz?
Rozejrzała się.
NC – Serio? Serio?!
MIv – No serio.
Nagle drzwi się otworzyły, do pokoju weszły... postacie z naszego snu? *Pytam się po raz drugi co tu kurna się dzieje?!* Podeszły do światła, teraz mogłam się im dokładnie przyjrzeć. Postacie wyglądała groźnie, były dość wysokie metr 80, może 90, miały po trzy palce u rąk i tak samo u nóg spięte błoną, pomiędzy nogami również miały błonę. Z głowy wyrastał im tak jakby... grzebień jak u niektórych dinozaurów. W nos wbity był kolczyk. Ubrane były w szatę do kolan i na ramieniu miała kolczasty tak jakby ochraniacz.
Grzebień na głowie zaczął drgać *Świetnie, nie dość, że wyglądają jak ogromne zmutowane żaby to jeszcze porozumiewają się jakimiś „ultradźwiękami".* W końcu jakaś postać odezwała się po... Polskiemu (błąd specjalnie)? No prawie.
Kosmita – Powitać piękne niewiasty oraz was młodzieńcy.
*Co to ma być? Powrót do przeszłości? Nie no błagam, hellow (perfect Englisch) to jest 21 wiek a nie jakieś średniowiecze. Niewiastę to ty se możesz...* Siedziałam patrząc na nich z miną WTF.
Kosmita – Zwą mnie Romus (Ro)...
*Ty, początków Rzymu mi w to nie mieszaj (pozdro dla pani od historii).*
Ro – Wiecie po co tu jesteście?
Spojrzeliśmy na siebie pytająco, potem jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie.
Ro – Jesteście tu, żebyśmy mogli was poznać, w sensie jako gatunek.
*Przepraszam bardzo, czy oni robią sobie zemnie jaja, z pośród całej populacji ludzkiej właśnie mnie i moich kumpli spotkał „zaszczyt" użerania się z żabopodobnymi kosmitami. To trzeba mieć „szczęście". Ach, mieliśmy szanse na normalne życie, a wyszło jak zawsze. Dobra, jak to się mówi raz na wozie raz w nawozie.*
Ro – Więc zapraszam do wyjścia i zachowujcie się normalnie.
Wyszliśmy z tego białego pokoju na światło dnia. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jaskrawe kolory. Po dłuższej chwili kiedy znowu cokolwiek widziałam zobaczyłam jeziorko w którym pluskał się koń i kosmitka który nabierał wody przy wodospadzie, koło nich rosła jakieś drzewo palmopodobne po którym wspinał się wąż. Widziałam również uschnięte drzewo i zająca z rogami i ogonem skorpiona kicającego koło jaskini. Do nas podbiegł jakiś strusiopodobny stwór z wystawionym językiem.
Zaczął mnie lizać *A co ja, lizak czy co?*.
Miv – Czemu to coś mnie liże?
Ro – On lubić słona rzecz.
Miv– I wszystko jasne.
Nagle na brzeg wyszedł ten koń który moczył się w źródle. Był piękny cały zielony i miał rybi ogon...
Ciekawi ciągu dalszego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro