Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI Warstwy (cz. 2)


***

Idąc w stronę szkoły, Coleen raz po raz obsesyjnie odtwarzała w myślach wczorajsze szkolenie Tima, który lada moment miał obdarować ją torbą niezbędnego do „tajnej misji" sprzętu, uwzględniającego między innymi zwierzęce androidy. Generalnie ich obsługa nie była nazbyt skomplikowana, a komputerowiec miał się z nią porozumiewać w czasie rzeczywistym, więc nie przewidywała na tym tle większych problemów, ale wolała przygotować się na wszystko, na co tylko mogła. Poza tym, zajmując czymś umysł, redukowała stres, który wykorzystywał każdą okazję do ataku. Zresztą nic dziwnego. Ostatnia akcja w terenie nie skończyła się szczęśliwie. Wielki pożar, zatrute dymem dzieci i otarcie się o zdemaskowanie. Naprawdę miała wtedy więcej szczęścia niż rozumu i szczerze wątpiła, że los po raz drugi jej odpuści.

Będąc tuż obok betonowego przybytku oświaty, skręciła w bok, obchodząc szkołę dookoła, po to, aby dotrzeć do tak zwanego skweru. Tak zwanego, bo skwer to zbyt duże określenie na skulone pod ścianą budynku dwie ławeczki, anemiczne drzewko i skrawek trawnika. Na jednej z ławek siedział Tim. Zgarbiony wlepiał spojrzenie w ekran komórki, grając w jakąś gierkę, tak skupiony, że nawet nie zauważył, że przyszła.

- Jak tam? Wygrywasz? – zapytała, nachylając się nad nim.

Mężczyzna zamrugał, spojrzał na nią i uśmiechnął się leniwie. W przeciwieństwie do niej wyglądał na całkowicie zrelaksowanego.

- Na razie tak. Daj mi chwilę, muszę zapisać – mruknął, po czym niezwykle prędko zaczął stukać w ekran urządzenia. Szybkość jego pulchnych palców budziła zdziwienie i szacunek. – Ok., to do rzeczy. Daj telefon.

Tim wyciągnął w jej stronę swoją komórkę, jednocześnie w wymowny sposób unosząc drugą dłoń. Zamierzał się wymienić, ale po co?

- E... a na co ci moja komórka? – zapytała.

- Twój stary pewnie zainstalował na twojej komórce jakiegoś robala, prawda? – mruknął. – Poza tym, jak będziesz płacić telefonem, może zorientować się, że buliłaś za autobus. Ty weźmiesz mój telefon, ja twój, a na wypadek, gdyby tatuś dzwonił, włączymy przekierowanie. Wszystko jasne?

Skinęła głową. Jaśniejsze niż słońce. Swoją drogą aż dziwne, że sama o tym nie pomyślała. Najwyraźniej tak się zafiksowała na kwestii nadajnika oraz możliwości pochwycenia przez ochronę inwigilowanych firm, że przestała zwracać uwagę na pozostałe sprawy, co z kolei mogło skończyć się tragicznie. Naprawdę, szczęście, że miała Tima. Szurnięty komputerowiec okazał się większym wsparciem niż się spodziewała, po raz kolejny udowadniając, że za niepozorną powierzchnią i fasadą graniczącego z komizmem ekscentryzmu ukrywa się umysł ostry jak żyleta.

Wymienili się komórkami, a Tim dokonał na nich niezbędnych zmian... I nie tylko. Nie byłby sobą, gdyby nie zainstalował na jej telefonie dodatkowego programu czy dwóch.

- Jeżeli podczas jazdy autobusem dostaniesz propozycję dołączenia do rozgrywki „Fat and Furious", to się nie zdziw. – Puścił do niej oko, jednocześnie szeroko się uśmiechając. – A teraz do rzeczy. Twój supertajny, szpiegowski ekwipunek. Załadowany, odbezpieczony i gotowy do użycia niczym seryjne działko NTF-77. Traktuj go z szacunkiem i należną czcią, a będzie ci służył lepiej niż miecz świetlny rycerzowi jedi.

Powiedziawszy to, podsunął jej niedużą torbę, do złudzenia podobną do tych, mieszczących składane eigenharfy* tak teraz popularne wśród domorosłych muzyków z aspiracjami. Jednak nie zawierała żadnego instrumentu muzycznego, a niemały zestaw szpiega-nowicjusza obejmujący urządzenie do łamania kodów, rozmaite nadajniki, pudełko mikrych urządzonek nieznanego jej pochodzenia, androidyczne owady, głównie muchy i osy, kilka androidycznych myszy oraz pustułkę. No i oczywiście przebranie w postaci ekstrawaganckiej fioletowej bluzy, zielonej peruki złożonej z dziesiątek, a może i setek drobnych dredów, dziwacznych gogli, cyberpunkowej maseczki ochronnej i zestawu do makijażu oraz tajemniczego puzderka.

- Co to jest? – zapytała, wskazując na puzderko.

- Cyberpunkowe soczewki, żeby dodać realizmu twojemu lookowi.

- A nie sądzisz, że ten look jest trochę zbyt rzucający się w oczy?

- Nie. – Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi, posyłając jej niezwykle pewny siebie uśmiech. – Obecnie cyberpunkowi grajkowie stanowią coraz bardziej rozrastającą się subkulturę. Jedną z tych, których członkowie zlewają się tak zwanym normalnym ludziom w jedno. Kiedy to założysz, przeciętny zjadacz chleba przestanie dostrzegać ciebie, a zacznie dodatki, tym bardziej, że urodę masz raczej przeciętną. Dlatego, nawet jeżeli ktoś zarejestruje wyciek danych, a potem zorientuje się, że kręciłaś się przy firmie, to zwróci uwagę przede wszystkim na perukę, maskę i soczewki, nie rysy twarzy. Dlatego będzie szukać buntowniczki, najprawdopodobniej należącej do jakiegoś młodzieżowego ruchu sprzeciwiającego się korporacjom typu „Ku Wolności" czy coś, a nie grzecznej córeczki prokuratora.

- Możliwe, że masz rację, ale taka strategia to, szczerze powiem, nowość dla mnie. Zwykle, kiedy chciałam, żeby mnie nie zauważono, starałam się nie rzucać w oczy. Być niewidzialna.

- Pączuszku, ale tu nie chodzi o to, żebyś była niewidzialna, tylko, żebyś nie ściągnęła na siebie pościgu, a to dwie zupełnie różne sprawy. Możesz próbować się ukrywać, zasłaniać głowę kapturem, twarz chustą i tak dalej, ale prędzej czy później jakaś kamera złapie cię w swój obiektyw, a wtedy co? Wtedy, że będą mieli przed sobą kogoś podobnego do wszystkich i nikogo, i zaczną analizować. Postura, wzrost, kolor oczu, kolor skóry. Skąd dokładnie przyjechałaś, czy widziano cię tam wcześniej i tak dalej, i tak dalej. Swoją drogą dobrze byłoby gdybyś nie jechała bezpośrednio do celu tylko pierw zahaczyła o Roanoke. To spore miasto i punkt przesiadkowy dla jadących na wschód. Tam się przebierzesz w jakimś kibelku i pójdziesz na następny autobus, odjeżdżają co kwadrans, więc nie zmarnujesz wiele czasu. Najlepiej, żebyś wróciła po tej samej trasie i znowu przebrała się w Ronaoke. Wiem, wiem, nadrobisz drogi, ale powinnaś się wyrobić w ciągu ośmiu godzin i wrócić przed skończeniem lekcji, czyli tak akurat. No i będziesz dużo bezpieczniejsza w razie, gdyby znaleźli, którąś z moich pluskiew, chociaż to naprawdę mało prawdopodobne. Wszystko dokładnie rozplanowałem. Nawet dzisiejszy dzień wybrałem nieprzypadkowo.

- Tak?

- Tak. Dzisiaj są dni otwarte w obu firmach. Zwykle Fazbear Entertainment i Afton Robotics organizują je równolegle raz na dwa miesiące. Taka impreza dla akcjonariuszy, gawiedzi i potencjalnych pracowników. Wokół powinno kręcić się sporo ludzi, więc będziesz miała jak się wślizgnąć do środka. I pamiętaj, idź tam, gdzie są komputery, ale nie ma zbyt wielu ludzi. Serwerownie i takie tam. Większość komputerów jednej jak i drugiej firmy nie jest podpięta do internetu, ale wewnętrzna sieć pewnie uwzględnia je wszystkie, więc jak znajdziesz jeden niepilnowany, to tak jakbyś rozpracowała wszystkie... Chociaż oczywiście najlepiej, jakbyś dorwała jakiś serwer. No i wypuść moich milusińskich, z dwie myszy, parę owadów. Myszy mam tak zaprojektowane, że ich łapki są w stanie zrobić naprawdę wiele fajnych rzeczy. Podłączyć różne urządzenia, inne rozłączyć, odkręcić śruby. Widzisz to pudełko? – Wskazał na pojemnik z nieznanymi Coleen urządzeniami przypominającymi nieco elektroniczne neurony. – Te maleństwa są wstanie przechwytywać na bieżąco informacje z każdego urządzenia, kompresować i wysyłać prosto do sieci poprzez wi-fi czy inne łącze bezprzewodowe bądź przewodowe. Jeżeli dasz radę, jedną zainstalujesz ty, a z dwa dasz androidom. Wtedy, jak wszystko pójdzie dobrze, będziemy codziennie otrzymywać pakiety cennych danych. Potem na bieżąco na bęben, analiza automatyczna i luzik. Jak w którejkolwiek z miejscówek będą mieli interesujące nas informacje, wychwycimy to.

Coleen musiała przyznać, że jest pełna podziwu. Mężczyzna wszystko dokładnie przemyślał i zaplanował. W dodatku dzięki tym jego „neuronom" mieli mieć dostęp do informacji na bieżąco napływających do wizytowanych firm. Dzięki temu znów, nawet jeżeli wybrane cele okażą się chybione, to niewykluczone, że naprowadzą ich na trop tych właściwych. To znów mogło oszczędzić im sporo czasu, którego mieli tak niewiele.

Wiedziała, że Tim wkręcił się w tą historię równie mocno jak ona, chociaż ta go nie dotyczyła. W końcu możliwość bycia ogniwem, które doprowadzi do kontynuacji Legendy Fazbeara, a może i jej szczęśliwego zakończenia, stanowiła dla niego wymarzoną przygodę. Mimo to miała wrażenie, że go wykorzystuje. Wykorzystują. Ona i William.

- Powiedz, ile wydałeś na to wszystko. Na nowe androidy i te urządzenia do przechwytywania danych? Naprawdę...

Komputerowiec przerwał jej unosząc rękę.

- Łapacze danych miałem już wcześniej, a co do androidów to nie ma sprawy. Kosztowały słono, ale są warte swojej ceny, a ja jestem dziany. Zbytnio nie zbiedniałem. Poza tym ta cała akcja może mi się przydać, w końcu od zawsze chciałem pracować w fazbearowskich grach, prawda? No to, jak ich poszpieguję, to będę miał większe szanse się wkręcić... A jak się wkręcę to niewykluczone, że będę mógł działać dla Springiego i ciebie bez większego ryzyka. – Puścił jej oko. – A teraz załóż to, sprawdzimy czy mnie dobrze słyszysz, a ja ciebie.

Podał jej wsadzany do ucha nadajnik i mikrofon ukryty w przypince przedstawiającej głowę Chicki. Nadajnik był naprawdę przemyślnie skonstruowany. Cielistej barwy i odpowiednio ukształtowany zlewał się z małżowiną uszną, aczkolwiek i tak nie powinien być widoczny pod włosami.

Coleen bez większego zastanowienia, przypięła przypinkę do kołnierzyka polo i założyła nadajnik. W między czasie Tim wystukiwał coś na swoim drugim telefonie, wyglądającym nieco nowocześniej, niż ten, który jej pożyczył.

- Raz, raz. Próba mikrofonu – powiedział do telefonu, a w uchu dziewczyny jego głos rozbrzmiał czysto i klarownie.

- A mnie jak słychać? – zapytała, a w tym samym momencie usłyszała dobiegający z komórki swój głos.

- Świetnie, wszystko działa. No to, szczegóły. Mój telefon, a tymczasowo twój, ma wbudowany GPS oraz system lokalizacji miejscowej, dzięki czemu na bieżąco będę cię śledził...

Informacji było sporo, na szczęście nie zaliczały się do szczególnie skomplikowanych czy trudnych do zapamiętania. Tak po prawdzie, jeżeli chodzi o to całe elektroniczno-informatyczne zaplecze, to większość brał sobie na barki Tim, zresztą nie miał w tym sobie równych. Dopiero teraz, gdy przedstawił jej wszystko, Coleen zdała sobie sprawę, jak bardzo ułatwił, a może nawet w ogóle umożliwił całe przedsięwzięcie. Naprawdę pomysł, że może sama ot tak inwigilować oddziały wielkich korporacji, stanowił z jej strony ogromną naiwność. Jednak, z drugiej strony, wtedy jeszcze nie miała zbytniego wyboru, prawda? Byli tylko ona i Afton, we wspólnym ciele przy czym William niezbyt mógł jej pomóc z kwestiami technicznymi, chociaż z drugiej strony jako cyfrowy byt poznał wiele sekretów obu firm. Być może powinna być wdzięczna Trish i Jasonowi za taki, a nie inny rozwój wypadków. Niewykluczone, że gdyby zrealizowała swój plan i pozbyła się aktywnego nadajnika, jednocześnie zachowując go przy „życiu", wpakowałaby się w prawdziwe bagno, działając na własną rękę... Nie, nie wpakowałaby siebie w bagnie, bo w bagnie już tkwiła i to po uszy. Wpakowałaby w bagno Aftona, a to o wiele gorsze.

Przypomniała sobie mężczyznę z piwnicy. Tego, któremu ludzie ojca wlali do gardła żrącą substancję. Usiłując pomóc, tylko sprowadziła na biedaka śmierć i cierpienie, a perspektywa, że coś podobnego mogłoby się powtórzyć z Aftonem, przerażała ją. Jednak, gdyby przestała mu pomagać, niechybnie podzieliłby jej los, a na to pozwolić nie mogła. Nie po tym jak go poznała i polubiła. Owszem, początkowo podjęła się zadania, bo chciała zrobić chociaż jedną sensowną rzecz w swoim życiu wziąć udział w czymś większym i nade wszystko nie myśleć o tym co ją czeka, ale teraz... Teraz cała ta misja stała się walką o Aftona. O jego przyszłość.

Chciałaby... Chciałaby móc podmienić swojego ojca na Williama. Może wtedy dowiedziałaby się, czym jest rodzina. Taka prawdziwa. Nawet przez chwilę – niezwykle krótką, wypełnioną rozpaczliwym przebłyskiem konającej nadziei – myślała o tym na poważnie. Niestety, jeżeli jakimś cudem znalazłaby sposób na przeniesienie jaźni Williama do ciała prokuratora i tak nie wyrwałaby się z tej popieprzonej matni. Poplecznicy ojca szybko odkryliby, że ich przywódca nie jest już sobą i brutalnie go zastąpili jednym z jej przyrodnich braci. Afton skończyłby jako ofiara tragicznego wypadku, a ona... Cóż, tak jak i tak skończy.

W końcu pożegnała się z Timem, który ruszył do pobliskiej kafejki, znajdującej się na tyle blisko szkoły, aby nadajnik, który nosił, nie dał niebezpiecznego odczytu mogącego zasugerować prokuratorowi, że córeczka wagaruje. Sama oddaliła się nieco i włączyła tłumik, po czym ruszyła szybkim krokiem na przystanek. Według rozkładu następny autobus do Roanoke odjeżdżał za dziesięć minut.

Podróże bez nadzoru stanowiły dla Coleen nowość, więc siadając w miękkim fotelu mimowolnie poczuła się podekscytowana. Wyjazd za granice miasta na własną ręke był nie lada przygodą, dlatego z trudem zachowywała spokój... i ignorowała rozbawienie Aftona. Co prawda nie złośliwe, a pełne swego rodzaju rozczulenia, ale jednak. Była pewna, że gdyby mężczyzna siedział obok, zacząłby się z niej delikatnie nabijać.

W końcu autobus ruszył z wolna przed siebie, minął nieciekawe, szare bloki, po to by wjechać na czarną szosę, pierw otoczoną wysokimi trawami, a potem drzewami. Nagle zrobiło się w ciemniej – wjechali w las. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu znajdowali się w Wirginii, stanie znanym przede wszystkim z gospodarki leśnej. To, że miasto Coleen oraz jego okolice zostały niemal ogołocone z drzew, stanowiło odrębną kwestię i swego rodzaju ironię. W każdym razie, wjeżdżając między strzeliste sosny, poczuła kolejną falę ekscytacji. Tak rzadko widywała je w realnym świecie, a jeżeli w ogóle, to tak jak teraz, przez szybę. Chyba nigdy nie była w lesie. Kiedy wyjeżdżali z ojcem na wakacje, praktycznie zawsze lądowali w kurorcie przy plaży, ewentualnie wielkim kompleksie wypoczynkowym. Owszem, niektóre z kompleksów wypoczynkowych, szczególnie tych uzdrowiskowych, otaczały lasy. Rzecz w tym, że drzewa oglądała jedynie zza ogrodzenia, bo ojciec nie był zainteresowany bieganiem po dziczy i nie zamierzał spuszczaj jej z oka. Szczególnie nie zagranicą, gdzie nie miał władzy. Nie tak naprawdę. Dlatego też, siedząc nad pełnym błękitnej wody basenem lub złocistej plaży, nie raz zastanawiała się czy potrafiłaby zamordować go i upozorować wypadek. Planowała, fantazjowała, jednak koniec końców nigdy nie zrobiła tego, nawet nie spróbowała. Zbyt bała się, tego, co mogłoby nastąpić, gdyby jednak odkryto, że nieszczęśliwy wypadek wypadkiem wcale nie był. Poza tym niewykluczone, że morderstwem nic nie zyskałaby, nawet jeżeli wszystko poszłoby po jej myśli. W końcu kochany tatuś miał następców, którzy mogli ją odnaleźć i siłą sprowadzić do Stanów.

Jednak teraz nie myślała o tym wszystkim, ciesząc oczy widokiem zielonej ściany lasu. Tak bardzo chciałaby móc pospacerować między strzelistymi drzewami, poczuć w nozdrzach zapach żywicy, usłyszeć trele ptaków i szum wiatru w koronach, które kołysząc się cicho trzeszczą... Zabawne. Ludzie niejednokrotnie powtarzają, że drogą do szczęścia jest cieszenie się z małych rzeczy i stawianie sobie niewygórowanych celów, tymczasem w jej przypadku nawet to było poza zasięgiem.

Ptak w złotej klatce. Jestem takim ptakiem. Kurą precyzując. Nie dość, że żyjąc w pozornym luksusie nie mam nawet odrobiny wolności, to pewnego dnia drzwi klatki się otworzą i pójdę pod nóż" – pomyślała, oglądając migające za oknem sosny. Bez większej goryczy, szczególnego smutku czy cierpienia. Owszem, świadomość czekającego ja losu była przerażająca i bolała, lecz był to ból chroniczny. Raz mniejszy, raz większy, ale praktycznie rzecz biorąc nieustanny. Taki do jakiego człowiek w końcu się przyzwyczaja. To straszne do jak wielu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić.

Podróż nie trwała długo, chociaż do najkrótszych też nie należała, jednak Coleen zleciała bardzo szybko. Ani się nie obejrzała, a już musiała wysiadać i pędzić na następny przystanek, aby zdążyć na kolejny autobus, jadący wprost do Staunton, na którego peryferiach miała znaleźć jedną z central Fazbear Entertainment. Chociaż cholernie przejmowała się swoim zadaniem, pospiech nie do końca był jej na rękę. Wyrwawszy się chociaż na chwilę ze swojej klatki, chciałaby chociaż odrobinę posmakować wolności. Rozejrzeć się, pooglądać miasto, zobaczyć jak wygląda prawdziwy świat. Świat za granicami jej ogołoconego z drzew miasta, nie ograniczony do nadmorskich kurortów i centrów wielkich miast, gdzie czasem pokazywała się z ojcem, aby zjeść w drogiej restauracji lub pójść do teatru, ewentualnie wziąć udział w wolontariacie, bądź innej prospołecznej akcji. Jednak wiedziała, czym takie zwiedzanie może się skończyć. Chwila złudnej wolności nie była warta ryzyka, tym bardziej, że naraziłaby nie tylko siebie, ale również Aftona. Dlatego zgodnie ze stworzonym przez Tima planem wpadła do pobliskiej toalety publicznej, gdzie szybko, ale sprawnie podrasowała swój wygląd, a kwadrans później siedziała w kolejnym autobusie. Przyklejona do szyby, chciwie chłonąc widoki.

Staunton okazało się miastem niedużym, ale posiadającym swój klimat. Tworzyły go między innymi liczne stare kamieniczki, w większości dwu i jedno piętrowe, na parterach których mieściły się rozmaite sklepy, dobrze utrzymana zieleń miejska oraz zabytkowy kościół, którego sylwetka dominowała nad okolicą. Dawało się tu wyczuć aurę historii i tę trudną do określenia indywidualność, jaką posiadają niektóre miejsca. Zupełnie inaczej niż w Greystone, które zdawało się ogołocone nie tylko z drzew, ale również z własnego „ja" i miało pełnić jedynie rolę użytkową. Za wyjątkiem dwóch dzielnic willowych zasiedlonych przez bogaczy, składało się niemal z samych bloków, które zamieszkiwała klasa średnia i kilku osiedli nędznych domków, zasiedlanych przez ludzi cierpiących na chroniczne problemy z płynnością finansową. Swoją drogą, to dziwne. Zwykle to w blokowiskach tworzą się slumsy, tymczasem w Greystone... Chociaż z drugiej strony, pod względem historycznym wybudowano je stosunkowo niedawno, wtedy, gdy większość znanych Stanom miast i miasteczek już powstała, dlatego też dominował w nim beton, nieoceniony budulec, kiedy potrzeba skonstruować coś na szybko. Bo właśnie tak skonstruowano Greystone – na szybko. Stanowiło swego rodzaju sztuczne skrzyżowanie szlaków handlowych, które chociaż przebiegały koło siebie, jakoś nie potrafiły się spotkać. Stąd też pola magazynowe, kolej i tym podobne. One, tak jak betonowe bloki i apartamentowce powstały pierwsze. Domy znów stanowiły późniejszy dodatek, gniazda dla taniej siły roboczej oraz luksusowe leża dla bogaczy. Nie tak jak tutaj. Tutaj dało się słyszeć echa dawnych dni, a mieszkańcy zapewne tworzyli prawdziwą społeczność, a nie tylko grupę zajętych własnymi sprawami ludzi, którzy przypadkiem zamieszkują ten sam teren.

Gdy przesuwała wzrokiem po okolicznych budynkach, na jej usta wystąpił słaby uśmiech. Tak, mogłaby tu zamieszkać. Gdzieś z dala od centrum, najlepiej w pobliżu jakichś zadrzewień albo parku... Ale czy pasowałaby tutaj? Tak bez udawania i zakładania masek? A może było już na to za późno, może życie zbyt ją skrzywiło, żeby gdziekolwiek przynależała?

Westchnęła. Rozważania pozbawione sensu, kiedy jest się na ojcowskiej smyczy złożonej z odpowiedzialności za cudze istnienia. Tym bardziej, kiedy udaje się całe życie. Właściwie, to gdyby smycz zniknęła, nawet nie wiedziałaby, kim tak naprawdę jest. Bo czy można określić samego siebie na podstawie zachowań generowanych przez nieustanny nacisk i ograniczenia?

- Coleen, jesteś tam?

Głos w słuchawce momentalnie przywrócił ją do rzeczywistości. Koniec z snuciem smętnych myśli, czas na działanie. Miała zadanie do wykonania.

- Tak, jestem – mruknęła, usiłując za bardzo nie ruszać ustami.

- Skręć w następną w prawo i idź cały czas prosto dopóki gęste zabudowania się nie skończą i nie zobaczysz marketu. Za nim skręć znowu w prawo i idź tak długo aż nie zobaczysz pizzerii. Spod niej są organizowane przejazdy na dni otwarte centrali. A z centrali możesz potem pojechać do Afton Robotics... To impreza nie dość, że równoległa to jeszcze sprzężona, jak wszędzie gdzie fazbearowskie centrale i aftonowe fabryki są położone blisko siebie. A to prawdopodobnie w dużej fabryce albo centrali znajdziemy jakieś ślady, a może nawet rdzeń problemu... Albo jego rozwiązanie.

- Skąd ta konkluzja? – zapytała, jednocześnie skręcając we wskazaną przez Tima uliczkę.

- Muszą gdzieś tworzyć roboty i androidy, a to nie jest prosta sprawa. Nie można tego robić ot tak w ukryciu, potrzeba wielu pracowników i materiałów. Owszem, istnieje możliwość, że produkcja jest organizowana pod przykrywką innej firmy, ale w takim wypadku generalnie przeszukiwanie ajencji i jednostek organizacyjnych zarówno Fazbear Entartainment jak i Afton Robotics jest bez sensu. No prawie, bo aby stwierdzić, że tak jest, pierw musimy je sprawdzić jako prawdopodobniejsze rozwiązanie... szczególnie, że nawiedzone animatroniki koniec końców trafiają do pizzerii, prawda? Moim zdaniem produkcja ma miejsce w jednej z fabryk, a może nawet kilku z nich. Przy takich ilościach materiałów i tym podobnych nikt nie zwróci uwagi na zniknięcie czy nadprodukcję części, bo to dość łatwe do ukrycia, jeżeli ktoś potrafi fałszować dokumenty. Zabierają animatroniki na bliżej nieokreślone testy i oddają je wzbogacone o uwięzione świadomości, prawdopodobnie tuż przed oddaniem do pizzerii. Niewykluczone, że za tę część procederu odpowiada już Fazbear Entertainment... Generalnie, że odpowiadają w tym wszystkim za transport, bo w końcu wjeżdża do nich i wyjeżdża sporo odpadów. Gastronomia to zawsze brudny biznes. W każdym razie, po dostarczeniu robotów do restauracji, gdy te zaczynają dawać chociaż nikłe oznaki nieposłuszeństwa, zabierają je pod pretekstem przeprogramowania i przerabiają na żyletki. Albo eksperymentują, czy co tam jeszcze z nimi wyprawiają. W sumie wolę nie wiedzieć. Człowiek całe życie sądzi, że śmierć jest końcem cierpienia, a tu nagle się dowiaduje, że może być dopiero jego początkiem. Okropna wizja.

Tak, okropna. Tym bardziej, że to właśnie w śmierci Coleen widziała jedyną możliwość swego wybawienia.

- Pan Afton powiedział, że dzieci nie są martwe. Że cała ta fizyczna śmierć i wcielenie w roboty to zmiana jednej formy życia na drugą. Kiedy opowiadał o wszystkim, stwierdził, że siedząc w ciele Springtrapa ani przez chwilę nie czuł się martwy.

- On może nie, bo zachował swoje ciało, ale reszta?

- Reszta raczej też nie. Mary chyba też tak czuła. Co prawda ona też była inna od reszty, znaczy pierwotnych animatroników. Zachowała pełnię świadomości, a nawet przełamała ten cały paraliż dzienny, jednak powstała tak samo jak one. Chyba. W każdym razie Marionetka nie zawierała żadnych ludzkich kawałków w środku. I, jeżeli wierzyć grom, animatroniki ze Świata Pizzy Circus Baby również posiadały świadomość, tylko, że ich doświadczenia i połączenie ciał sprawiły, że to i owo im się pomieszało. Trzeba będzie wypytać o to pana Aftona.

- To dlaczego te pierwsze zachowywały się jak niepoczytalne? Owszem, faza agresji mogła być czymś wywoływana, ale one nie były jakoś szaleńczo wściekłe, mordercze czy coś... Nawet jeżeli nie brać pod uwagę samej gry, tylko to, co powiedział Springi. Gdyby tak zwyczajnie polowały na nocnych stróżów, sprawa szybko by się rypnęła, bo co najmniej dwa razy w tygodniu kogoś zabijałyby. Tymczasem one większość czasu zwyczajnie szwendały się po korytarzach. Owszem, atakowały ich, a przynajmniej próbowały, ale jednocześnie były przy tym takie jakby... Zagubione? Zdezorientowane?

Tim miał rację – biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności pierwsza czwórka „nawiedzonych" animatroników sprawiała wrażenie... Zagubionej. Zabaweczki prawdopodobnie miały ten sam problem, aczkolwiek wspomnienia Aftona nie wzmiankowały o nich. Jednak, co było powodem? Czym różniły się od Edycji Imprezowej? Oczywiście poza technologią?

Nagle ją olśniło... Technologia. Pamięć. Oprogramowanie.

- Mózg... Pierwotna czwórka i seria zabaweczki nie miały mózgu, ani niczego, co mogłoby go zastąpić. Elektronika była wtedy w powijakach, komputery przypominały wielkie skrzynie, a oprogramowanie animatroników ledwie starczało na to, aby te mogły się względnie swobodnie poruszać. Świadomość, która została w nie wepchnięta, nie miała gdzie się zagnieździć. Pan Afton za to zachował własny mózg. Po śmierci ciała, te zaczęło przechodzić przemianę. Stało się czymś w rodzaju żelowego manekina, a przynajmniej za coś takiego uznał je właściciel domu strachów. Niewykluczone, że dzięki tej metamorfozie mózg zachował swoją funkcjonalność. Dlatego też zachowywał się bardziej zabójczo w fazie agresji. To coś, co nim kierowało, kazało mu zabijać i przez cały czas niejako był świadomy tego polecenia. No, nie do końca świadomy... W każdym razie, jego umysł jej przetwarzał. Dlatego, nawet kiedy jego własne ja zostawało zepchnięte przez owo coś na bok, wiedział, co ma robić. To, że z tym poleceniem walczył i od czasu do czasu wygrywał, to inna sprawa. Edycja Imprezowa posiadała znowu zaawansowane AI, które mogło przynajmniej w części zastąpić mózg. Owszem, wszystko zaburzało ich standardowe oprogramowanie, jednak posiadały własną wolę i przynajmniej częściową, a nade wszystko ciągłą świadomość. Pytanie tylko, co wyróżniało Marionetkę? Na pewno nie miała rozwiniętego AI ani niczego podobnego. Może chodziło o substancję, którą została otruta?

- Albo o coś paranormalnego, w końcu przerzucanie ludzkich świadomości do robotów nie jest normalne. Ale możesz mieć rację... Pytanie tylko, co to zmienia dla nas? W końcu teraz technologia jest o wiele bardziej zaawansowana niż w tamtych czasach, a komputer, który kiedyś był wielką skrzynią, obecnie zajmuje przestrzeń porównywalną do pigułki. Animatroniki mają między uszami coś, co może z dużą skutecznością odwzorowywać ludzki mózg i stanowić doskonały system operacyjny dla świadomości. Może to pośredni dowód na to, że Mike i jego... hm... nauczyciel nie są już ludźmi?

- Możliwe... Ale może być w tym coś jeszcze.

- To znaczy?

- Coś, o czym marzą armie wszystkich krajów i wielu bogaczy. Wszechstronni robotyczni żołnierze, skrytobójcy i słudzy. Żadne AI nie wykazuje takiej plastyczności jak ludzki mózg ani nie potrafi równie skutecznie szukać drogi do celu. Próbowano takie stworzyć, ale, z tego co wiem, bezskutecznie. W końcu porzucono próby, żeby przypadkiem nie zrealizować scenariusza o buncie rozumnych maszyn. Co prawda jest możliwość zdalnego sterowania robotami przez konsolę HNVR, ale podobno to zbytnio obciąża umysł operatora. Żołnierze, którzy zgłaszali się na ochotników do takich prób wariowali. Tutaj znowu mamy rozwiązanie problemu. Dziesiątki robotycznych, świadomych niewolników.

- Kurwa... Pasowałoby. Stąd te próby w restauracjach. Usiłują znaleźć coś, co skutecznie zmusi animatroniki do posłuszeństwa, ale jednocześnie nie przeciąży im obwodów, czy jak to tam nazwać. Myślisz, że nasza armia jest w to wmieszana? Bo biorąc pod uwagę wszystkie teorie spiskowe, jest to bardzo możliwe, prawda?

- Niby tak, ale... Nie sądzisz, że armia sama dostarczałaby ludzi do prób? Przecież jest tylu zwyroli w celach śmierci lub skazanych na dożywocie. Ludzi, do których nie przyznaje się nawet rodzina i o których świat wolałby zapomnieć. Tymczasem o bezdomnego czy też zbiega z domu ktoś, kiedyś może się upomnieć. Mogą zacząć padać pytania. Poza tym armia mogłaby zorganizować własny punkt produkcyjny i tak dalej.

- Racja. – W słuchawce rozbrzmiało głębokie westchnienie. – Ja do tego nie sądzę, że armia chciałaby się babrać w paranormalnych sprawach. Co innego, gdyby to całe przenoszenie świadomości i tworzenie nowych form życia miało wymiar naukowy, jednak cały ten syf zaczął się w czasach, kiedy komputeryzacja raczkowała. To musi być paranormalne. A wszystko co paranormalne i niewytłumaczalne mniej lub bardziej przeraża. No i przywodzi na myśl pytania o Boga, czy też jakiekolwiek inne siły wyższe. Sporo ludzi z wojska i im podobnych to zadeklarowani chrześcijanie. Co prawda na co dzień mają w dupie zasady swoich doktryn, ale w zetknięciu z czarnoksięskim potworem z szafy...

W słuchawce zapadła więcej niż wymowna cisza.

- Tak, to prawda – zgodziła się. – Mimo to, perspektywa jest cholernie niepokojąca, nawet jeżeli żaden rząd nie macza w tym palców.

- Co do tego, to nie ma wątpliwości. Opętane roboty o jaźniach poddanych praniu mózgu, scenariusz jak z horroru. A teraz koniec ploteczek, bo powinnaś być już mniej-więcej na miejscu. Bez odbioru.

Istotnie, była mniej-więcej na miejscu. Zabudowania mieszkalne i niewielkie sklepiki skończyły się już jakiś czas temu, a ich miejsce zajął obszar rozrywkowo-handlowy. Otoczony rozległym parkingiem, płaski prostopadłościan, w którym mieścił się duży market oraz klub nocny... Chyba jeden z tych lepszych, sądząc po schludności okolicy nie skalanej chociażby najmniejszymi śladami chuligańskiego graffiti czy innego nieporządku. Obok, wyrastająca wysoko nad betonowo-blaszany moloch, Pizzeria Freddy'ego Fazbeara, pod którą zgromadził się niemały tłumek dorosłych. Wyraźnie dni otwarte Fazbear Entertainment i Afton Robotic budziły spore zainteresowanie.

Dołączyła do tłumu, po czym ostentacyjnie zaczęła się bawić otrzymaną od Tima komórką, co stanowiło jasny i uniwersalny komunikat „nie rozmawiać ze mną", podobnie jak nonszalanckie nałożenie słuchawek. Szczęśliwie wśród zebranych nie było nikogo opornego na niewerbalne sugestie tudzież głodnego interakcji społecznych. Pary i grupki znajomych dyskutowały między sobą, zaś reszta, podobnie jak ona, emanowała potrzebą dystansu... No, może poza czworgiem nakręconych zapaleńców, którzy najwyraźniej poznali się właśnie tutaj i teraz podekscytowani dyskutowali o czymś żywo wymachując rękoma. Cud, że nikt jeszcze nie zarobił w twarz.

Po jakimś kwadransie na miejsce zbiórki podjechał nieduży autobus, czy też bus, po to aby wypuścić jedną grupę zwiedzających i zabrać kolejną. Lśniący, nowoczesny koloru głębokiej purpury miał na sobie logotypy zarówno Fazbear Entertainment oraz Afton Robotics, co wyraźnie podkreślało współpracę obu firm. Zresztą fiolet jako taki stanowił wizytówkę obydwu, co z kolei stanowiło jedną, wielką ironię, podobnie tak jak purpurowe uniformy ochrony pizzerii. W końcu fioletowy to kolor Purple Guy'a, domniemanego, seryjnego mordercy i głównego antagonisty serii FNaF, a zarazem przypisane Aftonowi alter ego. Zamiast odciąć się od tej barwy i zmienić umundurowanie ochrony, zrobili z niej swój znak rozpoznawczy dając całości wymiar pokręconego żartu. Co dziwniejsze, żart się przyjął. Mało tego, sprawił, że ludzie nabrali dystansu do sprawy „zniknięcia tamtych dzieciaków".

Coleen nie przepadała za przeciskaniem się, toteż weszła do autokaru jako jedna z ostatnich i zajęła miejsce z przodu, zaraz za kierowcą, gdzie prawie nikt nie siedział. Nie rozumiała tego, ale wycieczki szkolne zdawały się kształtować społeczeństwo w dość specyficzny sposób i wszyscy w autokarach jakoś unikali przednich siedzeń, gdzie za czasów nauki, siadywali jedynie nauczyciele i uczniowie wymagający dodatkowego zaopiekowania. Wykorzystywała to, zawsze kierując się na przód pojazdu, gdzie mogła liczyć na nieco przestrzeni.

- No to jestem w autobusie – mruknęła pod nosem, sadowiąc się w pluszowym siedzisku o niebo wygodniejszym niż te w transporcie publicznym.

- To świetnie. Jak dojedziesz na miejsce, to przed rozpoczęciem oprowadzania idź to toalety i zostaw w kiblu parę zwierzaków, odpalę je parę minut po twoim wyjściu. Jeżeli masz w torbie jakąś wodę czy coś, to najlepiej, żebyś ostentacyjnie popijała podczas zwiedzania, bo na koniec będziesz musiała znowu wstąpić do kibelka zabrać je. Jeżeli dobrze pójdzie, może twój aktywny udział nie będzie potrzebny i dam radę wszystko załatwić zdalnie.

- Nie pokładam wiary w optymistycznych scenariuszach, ale byłoby świetnie – mruknęła.

- No. Tym bardziej, że Fazbear Entertainment lubi rzucać oskarżeniami o szpiegostwo przemysłowe, więc jakby złapali cię mogłoby nie być za wesoło. Afton Robotics nie jest tak wrażliwe, ale to z tego względu, że są chronieni prawem patentowym i mają prawdziwy monopol na większość technologii robotycznych i androidycznych, więc nic nie jest w stanie im zagrozić. No ale tak ogólnie to ochronę pewnie mają lepszą – mnóstwo cholernie drogich rzeczy, których kradzież lub uszkodzenie słono kosztuje. No i groźba ataku terrorystycznego tych świrów, co to uważają androidyczne organy i tym podobne za zbrodnię przeciw Bogu i naturze... Ale, jak nie znajdą przy tobie bomby ani niczego innego, to raczej skończy się tylko na wrzaskach i wywaleniu za drzwi. Może nawet obędzie się bez policji. Wiesz, duże korporacje nie lubią skupiać na sobie uwagi i wolą unikać ewentualnych oskarżeń o znęcanie się nad dzieciakami, niszczenie młodym ludziom życia bezpodstawnymi zarzutami i takie tam.

Coleen westchnęła. No tak, wyprawa do jednej z siedzib firmy, która produkuje nie tylko animatroniki, ale też różnego rodzaju zaawansowane roboty, androidy i sztuczne organy oraz superprotezy używane w całych stanach nie mogła być prosta. Naprawdę, Dlaczego za tym wszystkim nie stała firma o nieco węższym profilu biznesowym? A przynajmniej taka nie posiadająca ŻADNYCH powiązań z wojskiem?

Mimo niewesołych myśli krążących po głowie, kiedy wysiadła na przestronnym parkingu, tuż przed srebrzystym budynkiem obarczonym logo „Fazbear Entertainment", które przedstawiało nikogo innego jak jej ukochanego Freddy'ego, po raz kolejny tego dnia, poczuła ukłucie ekscytacji. Nie raz zastanawiała się, jak to wszystko wygląda za kulisami. Owszem, spodziewała się głównie różnorakich biur, papierologii i tym podobnych, jednak słyszała, że każda wielka firma branży rozrywkowej ma swoją specyfikę, począwszy od wystroju, poprzez samą organizację po imprezy firmowe. Jakie oblicze skrywali właściciele sieci jej słynnych pizzerii? Straszyli pracowników różnymi kruczkami zawartymi w umowach, wymagali harówki graniczącej z pracoholizmem? A może byli ludzkimi panami? Co prawda pracownicy samych pizzerii podobno chwalili sobie warunki, ale pizzerie to jedno, a biura, magazyny i tym podobne to drugie. To na gryzipiórków, marketingowców, strategów i resztę ludzi zza kulis spadała odpowiedzialność za właściwe kierowanie całym przedsięwzięciem. To oni stanowili mózg firmy. Owszem, zwykle zarabiali więcej od ludzi z pizzerii, ale też znajdowali się pod dużo większym ciśnieniem.

Nagle przed jej grupą pojawił się przytyty facet o zblazowanej, anemicznej twarzy przyozdobionej sztywnym, nieszczerym uśmiechem. Wbity w fioletowe polo z naszywką Fazbear Entertainment obrzucił ich zmęczonym spojrzeniem:

- Witajcie w Fazbear Entertainment! – zwołał głosem w którym pobrzmiewała imitacja radosnej ekscytacji. Całkiem dobra, bez większych kłopotów zwodząca większość zebranego przy autobusie tłumku, jednak Coleen zbyt dobrze znała tego typu sztuczki, w końcu sama je stosowała. Jednak, aby nie odstawać od reszty, podobnie jak pozostali zwiedzający, posłała mężczyźnie przyjazny uśmiech. – Pozwólcie, że dziś będę waszym przewodnikiem i przygotujcie się na...

Coleen nie słuchała. Tego typu przemowy, słowa nafaszerowane fałszywa energią, były podobne jedna do drugiej. Zamiast tego, przyjrzała się dokładniej budynkowi, szukając czegoś, co mogłoby się nie zgadzać. Budzić podejrzenia w kimś, kto wiedział, czego szukać. Niestety niczego takiego nie dostrzegała. Ruch przy bocznych rampach magazynowych i wejściach do budynków biurowych nie odbiegał od normy. Wszystkie wozy dostawcze zostały odpowiednio oznaczone, a ich liczba ani obciążenie nie wskazywały na nic niepokojącego. Ludzie też sprawiali dobijająco zwyczajne wrażenie. Zwyczajna zwyczajność przez duże „Z".

Westchnęła. Czego oczekiwała? Że dokona niezwykłego odkrycia nawet nie wchodząc do budynku? W marzeniach. Prawdopodobnie czekały ją długie miesiące poszukiwań nim dokona jakiegokolwiek przełomu. Jednak, jak to mówią, najważniejsze zrobić pierwszy krok. Dlatego ruszyła wraz z grupą zwiedzających w stronę przeszklonych, automatycznych drzwi.

Musiała przyznać, że wnętrze budynku prezentowało się o wiele przyjaźniej niż oczekiwała. Pastelowe kolory, wymalowane na ścianach fazberowskie postaci, zarówno te ze świata rzeczywistego, jak i bohaterów gier. Nad lobby widniał nawet mural przedstawiający ewolucję „klasycznej piątki" czyli flagowych animatroników firmy – Freddy'ego, Bonniego, Chicki, Foxy'ego oraz Marionetki – począwszy od topornych, nieco przerażających robotów po obecne androidyczne twory. Czy też raczej półandroidyczne, jak wyjaśnił przewodnik, aczkolwiek podobno szykowano jakąś niespodziankę na halloween. Słowa wywołały natychmiastową falę podekscytowanych szeptów, a Coleen natychmiast przypomniała się tajemnicza dobudówka z pizzerii w rodzinnym mieście Aftona. Czyżby chodziło między innymi o to?

Po krótkim przedstawieniu firmy przewodnik – Felix Freeman jak głosił jego identyfikator – Dał im dziesięć minut na załatwienie potrzeb fizjologicznych i tym podobnych. Coleen, zgodnie z instrukcjami Tima, natychmiast udała się do toalety, gdzie zostawiła dwie androidyczne myszy i muchy oraz cztery szpiegowskie urządzonka. Dwa kolejne przełożyła do swojej kieszeni i zgodnie z instrukcjami podawanymi przez Tima wprost do jej ucha aktywowała „robacze gniazdo" na komórce, którą jej przekazał. Tak przygotowana wyruszyła na „zwiedzanie".

O dziwo „zwiedzanie" okazało się nie być zwiedzaniem tylko z nazwy. Ponad czterdzieści minut wędrowała po rozmaitych halach, biurach i aulach, uważnie rozglądając się wokół, oglądając prezentacje, słuchając przemów przewodnika i zadając pytania. Zresztą nie miała pojęcia, co innego mogłaby robić. Tim uparcie milczał, więc pozostało jej szukać śladów i nieścisłości w najbardziej klasyczny z możliwych sposobów. Przez chwilę nawet myślała, że może udało się załatwić wszystko za pomocą elektronicznych gryzoni i jej rola ograniczy się jedynie do ich odbioru po wszystkim. Wtedy właśnie komputerowiec odezwał się, przyprawiając ją o mini zawał serca. Właściwie nie tyle ją, co Aftona, ale emocje mężczyzny uderzyły w nią znienacka tak mocno, że ledwo pohamowała wzdrygniecie. Wyraźnie był zdenerwowany o wiele bardziej niż ona, chociaż przed wyruszeniem na misję zgrywał opanowanego. Pewnie nie chciał jej martwić, jednak prędzej czy później musiał pokazać dręczące go napięcie. W końcu to wszystko, ta misja... Cóż porażka mogła stanowić dla niego koniec, nawet jeżeli uniknęliby pochwycenia. Oznaczałaby, że muszą zmienić kurs działania, a aby to zrobić musieliby ułożyć kolejny plan, zaś planowanie oznaczało zwłokę w działaniu. Zwłokę, która mogła cisnąć Aftona w otchłań wraz z jego planami.

Swoją drogą, nie raz i nie dwa zastanawiała się, czy bardziej go obchodzi jego własny los czy to, co może spotkać ofiary Mike'a. To napięcie, które mu towarzyszyło za każdym razem, gdy oglądali wiadomości, ukłucie wyrzutów sumienia, które czuł widząc fotografie zaginionych...

- Ok., zwierzaki zrobiły swoje, dorwały się do sieci biurowej oddziału i porozkładały nadajniki. Odbierzesz je z tego samego kibelka, z którego korzystałaś wchodząc. Skrajnie lewa kabina, ta zaraz pod szybem wentylacyjnym. A teraz musisz podziałać wraz ze mną. Otóż okazało się, że mają tutaj coś na wzór własnego Internetu. Wielka sieć informatyczna pomiędzy Fazbear Entertainment, a Afton Robotics. Własne nadajniki, własne światłowody, w cholerę tego wszystkiego musi być. W każdym razie ta wewnętrzna sieć jest połączona do sieci internetowej, za pośrednictwem dwudziestu szeregowych serwerów, do tego cholernie obwarowanych. Teoretycznie mógłbym zaatakować z zewnątrz, ale zajęłoby to mnóstwo czasu, do tego byłoby mega ryzykowne. W dodatku robale podrzucone gryzoniom niestety nie są w stanie przegryźć się przez zabezpieczenia, aby zainfekować sieć od środka. Szczęśliwie wyhodowałem potwora akurat w sam raz na taką okazję. Od dwudziestu minut ładuję ci go na komórkę, przesył powinien dobiegać końca. Zmieniłem też parę ustawień... W każdym razie ta ich wewnętrzna sieć opiera się na węzłach, znaczy komputerach zarządzających nią. Udało mi się je namierzyć przez już zainstalowane robactwo. Musisz się podpiąć pod jeden z nich i wypuścić moje monstrum do sieci. Szybko się powieli, rozmnoży, a w razie potrzeby i przemutuje, a za jakieś dwanaście godzin większość sieci będzie nim zajęta.

Westchnęła. Wystarczyłoby, żeby Tim powiedział, że musi wypuścić z komórki coś do danego komputera i tyle, ale musiał się pochwalić. No i podekscytować tym mini Internetem pomiędzy jednostkami dwóch firm. Nie wątpiła, że to wszystko jest piekielnie zaawansowane, kosztowne i fascynujące dla znawców tematu, ale ona do nich nie należała.

- Wszystko fajnie, tylko jak to zrobić? – szepnęła pod nosem, mając nadzieję, że tyle starczy, aby komputerowiec ją usłyszał. Jakoś nagle, może pod wpływem stresu Aftona, ogarnęła ją lekka paranoja. Miała wrażenie, że wszyscy przyglądają się jej i podsłuchują.

- Shakowałem kamery. Co prawda nie bardzo mogę je kontrolować, ale widzę to, co one. Przeprowadzę cię do najbliższych węzłów, tak, żeby nie złapało cię oko żadnej z nich... A przynajmniej, żeby nie zrobiło tego nazbyt dokładnie. Dobra, skręć w prawo, jak tylko zobaczysz korytarz. Trzymaj się ściany tak, żeby stojący pod nią automat z kawą cię zasłaniał...

Wyjęła z kieszeni komórkę i udając, że coś czyta, zwolniła, pozwalając, aby reszta grupy ją wyprzedziła. Kiedy pozostali zwiedzający oddalili się nieco, zgodnie z instrukcją Tima skręciła w prawo i idąc tuż pod ścianą wolno zmierzała w stronę automatu z kawą. Właściwie to nie tylko z kawą, ale też wszelkiego rodzaju przekąskami, zarówno tymi zawierającymi nieprzyzwoite ilości cukru, tłuszczu i czekolady, jak i tymi zdrowymi, w skład których wchodziły otręby, humus i wielkie ilości błonnika. Olbrzymia, niemal sięgająca sufitu machina musiała skutecznie przesłaniać widok czujnemu oku kamery... Oraz większości osób, które nadchodziły z naprzeciwka.

- Stój – rozbrzmiało polecenie ze słuchawki. – Dobra... czekaj, czekaj... Teraz idź, ale zagęść nieco ruchy. Zatrzymaj się koło „akwarium", ale przed szybą, co by cię pracownicy w środku nie zauważyli.

Droga do „węzła" nie była długa, ale za to dość kręta... Prawdopodobnie dlatego, że komputerowiec prowadził ją tak, aby nie pojawiła się na żadnym z nagrań, przez co musiała nieco krążyć. W każdym razie, dzięki przewodnictwu Tima wszystko, jak na razie, szło nadspodziewanie gładko. Owszem, co jakiś czas wpadała na pracowników, jednak ci nie zwracali na nią uwagi, zupełnie jakby ekstrawaganckie ubranie i pochylona nad telefonem twarz czyniły ją niewidzialną. Inna rzecz, że część z owych pracowników wyglądała niemal równie niepospolicie jak ona sama. Owszem, królowały garsonki, garnitury, marynarki, a także z luźniejszych wdzianek dżinsy, polo oraz swetry, jednak od czasu do czasu trafiał się „barwny ptak" w ekstrawaganckiej koszulce, szalonej fryzurze, niejednokrotnie obwieszony dziwaczną biżuterią i innymi dodatkami.

To wręcz ZBYT proste" – pomyślała będąc niemal u celu i jak na zawołanie wyrósł przed nią kędzierzawy mężczyzna w garniturze. W przeciwieństwie do reszty mijanych pracowników miał TO spojrzenie. Spojrzenie kogoś, kto w pełni zdaje sobie sprawę, że nie powinno jej tu być i jest gotów wyciągnąć z tego konsekwencje.

- Ty chyba u nas nie pracujesz, prawda? – mruknął, a Coleen w ułamku sekundy zrozumiała, że zaprzeczanie mija się z celem. Mało tego, może sprowadzić na nią kłopoty.

Szczęśliwie lata udawania sprawiły, że potrafiła dość dobrze improwizować i

- No nie. Jestem jedną z odwiedzających. Zatrzymałam się na chwile, żeby odpowiedzieć na SMS i moja grupa jakoś mi zniknęła – mruknęła robiąc przepraszającą minę i machając komórką, jakby obecność tej stanowiła dowód na cokolwiek. – Stwierdziłam, że musieli skręcić, no ale się chyba myliłam. NO chyba, że widział ich pan... Znaczy moją grupę. Szli tędy?

- Niestety nie. – Podejrzliwość w oczach mężczyzny nieco zmalała, zapewne dlatego, że nawet nie próbowała kręcić. – Ale chyba wiem, gdzie powinni być. Wróć na główny korytarz, idź przed siebie do końca, a potem w lewo, do sali konferencyjnej numer pięć. Powinna się tam odbywać prezentacja. Jeżeli już się skończyła, to poproś kogoś z pobliskich biur, żeby wskazał ci, gdzie poszła twoja grupa. Ktoś na pewno będzie wiedział.

Skinęła głową, podziękowała jak grzeczna dziewczynka i wykonała w tył zwrot. Doskonale wiedziała, że nie ma już co próbować podkraść się do któregoś z węzłów, bo jeżeli drugi raz przyłapią ją krążącą tam, gdzie zwiedzający nie powinni mieć dostępu, wpakuje się w poważne kłopoty. Dlatego nie tracąc czasu, ruszyła na poszukiwanie swojej grupy. Dość dobrze pamiętała plan zwiedzania, który przewodnik omówił na samym początku, więc nie powinno być z tym większego problemu.

- No to wtopa – skomentował Tim. – Ale nie łamiemy się. Spróbujemy znowu w Afton Robotics, może tam lepiej pójdzie. A jak nie to trakcie następnej wycieczki. W końcu wszystko jedno, gdzie się podczepimy do sieci, tak czy siak prędzej czy później zyskamy dostęp do wszystkich komputerów podczepionych pod nią. Ważne, że zwierzaki zinwigilowały te z sieci miejscowej, bo tutaj nie mielibyśmy drugiej szansy.

Tak, Tim miał racje. Jeżeli chodzi o sieć wspólną Afton Robotics i Fazbear Entertainment, to mogli się do niej dobrać niemal z dowolnego punktu... Znaczy z wszystkich placówek firm, które są do niej podpięte. Znowu sieć lokalna danej placówki stanowiła swoisty unikat, do którego spróbować dobrać się mogli tylko raz. Dlatego androidyczne zwierzaki wypełniły teoretycznie ważniejsze z zadań. Rzecz w tym, że po wpuszczeniu do sieci łączącej Fazbear Entertainment i Afton Robotics programu szpiegującego, ten musiał przegryźć się przez wszystkie zabezpieczenia i rozprzestrzenić, co wymagało czasu. Ile? To zależało od stopnia zaawansowania zabezpieczeń i programu Tima, ale mogło trwać od kilku dni do kilku miesięcy. Sama obstawiała tygodnie. Owszem, Tim – jak nie raz powtarzał – był istnym geniuszem, jednak nawet jego obowiązywały pewne ograniczenia. Dlatego, jako że czasu nie posiadali w nadmiarze, powinni załatwić sprawę najszybciej jak się da. Najlepiej już dzisiaj. Jednak, mimo ogromnego pragnienia sukcesu, szczerze wątpiła, aby udało jej się podpiąć do jednego z „węzłów" w Afton Robotics. Co prawda, według słów Tima, producent androidów o wiele lżej podchodził do kwestii możliwego szpiegostwa przemysłowego, jednak zabezpieczenia zapewne miał o wiele lepsze. W końcu, gdyby ktoś włamał im się do systemów bankowych czy też logistycznych, mogliby stracić miliony o ile nie miliardy dolarów. Swoją drogą, ciekawe, co by się stało, gdyby do tego doszło? Firma na pewno ubezpieczyła się na podobną okoliczność, jednak czy istniał ubezpieczyciel, który byłby w stanie finansowo udźwignąć wypłatę odszkodowania takiemu gigantowi?

Niemal godzinę później Coleen ponownie siedziała w fioletowym autobusie, zmierzając do jednej z głównych placówek Afton Robotics. Jako, że towarzystwo wewnątrz wozu wydawało się nieco bardziej podekscytowane i rozgadane niż podczas drogi do Fazbear's Entertainment przesłoniła twarz telefonem, udając zatopioną w grze mobilnej, którą odpaliła na urządzeniu. Dzięki temu miała święty spokój, jednak sama spokojna nie była. Naciskała niemal losowo klawisze urządzenia, raz po raz niezamierzenie uśmiercając swoja postać. Dopadł ją stres. Własny i Aftona, jednak głównie własny. Czuła... czuła, że zawiodła. I że teraz MUSI znaleźć sposób, aby wpuścić program Tima do fazbearowskiej sieci... No, właściwie to fazbearowsko-aftonowej. Miała wrażenie, jakby od tego wszystko zależało, przy czym średnio potrafiła ocenić to „wszystko". W dodatku ta bliskość celu... Jeżeliby się jej udało, tylko krok dzieliłby ich od dobrania do tyłka Michaela albo chociaż rozpracowania, o co chodzi w tym opętywaniu robotów... Znaczy tego, na jakiej zasadzie się to odbywa. A gdyby już to rozpracowywali, mogliby postarać się o jakieś ciało dla Aftona. Owszem, to wszystko wymagałoby czasu, w końcu dane pewnie nieźle zabezpieczono i nadal musiałaby na miarę możliwości odwiedzać placówki firm, aby hakować ich sieci lokalne, jednak najgorsze mieliby za sobą. No i przede wszystkim większość pracy spadłaby na barki Tima, prawdziwego specjalisty w swej dziedzinie i – jak sam utrzymywał – geniusza. To on musiałby zbierać, analizować i być może deszyfrować dane, zaś ona mogłaby się zająć tym, co od lat robiła najlepiej: udawaniem grzecznej dziewczynki. No i może jeszcze śledzeniem swojego ojca, w końcu powinna znać jego ruchy, aby uniknąć nieprzyjemnych zajść. Owszem, może to i skrajnie egoistyczne, jednak świadomość, że jest głównym rozdającym karty, a tym samym odpowiedzialnym za uwolnienie Aftona sprawiała... Cóż, nie potrafiła tego sprecyzować, jednak wrażenie było podobne do tego, co czuje człowiek podejmujący ostatni, bolesny wysiłek tylko po to, aby wreszcie zaznać ulgi. Wiązał się z tym też podobny strach. Lęk, że porażka skończy się bezowocnym, długotrwałym cierpieniem. Jednak w przypadku Coleen owo cierpienie miało wymiar nie fizyczny, a psychiczny. Szeroko pojęty stres, troska o cudze dobro, poczucie odpowiedzialności i coś, czego nie potrafiła nazwać. Przyjemne uczucie ciepła, współzależności, która przekroczyła wymiar zwykłej przyjaźni.

Pomyśleć, że zdecydowała się na pomoc Aftonowi tylko po to, aby nie myśleć o czekającym ją losie. Aby nieco rozluźnić uścisk trzymającego ją za gardło lęku. Jednak wtedy nie przypuszczała jak bardzo może się przywiązać do swojego „pasożyta", jak bardzo może zacząć jej na nim zależeć i jak wielki będzie się wiązał z tym strach. Mimo to nie żałowała. Ani trochę. Gdyby ktoś spytał ją dlaczego, nie potrafiłaby znaleźć odpowiednich słów, jednak niczego nie była tak pewna, jak tego, że spotkanie Williama to najlepsze, co ją do tej pory spotkało. Dlatego też... Dlatego też tak cholernie nie chciała go zawieść, chociaż wiedziała, że gdyby zawiodła, nie miałby pretensji, przeciwnie. Szczerze podziękowałby za starania i powiedział, żeby się nie obwiniała. To znów sprawiało, że nie chciała go zawieść jeszcze bardziej.

Zagubiona w wewnętrznym świecie, niezbyt zwracała uwagę na widoki za oknem, chociaż te na początku tak ją pochłaniały. Dlatego, gdy bus nagle stanął, niemal się wzdrygnęła. Szczęśliwie szybko odzyskała rezon i idąc za przykładem reszty pasażerów zwolna ruszyła do wyjścia.

Budynek, w którym mieściło się Afton Robotics, był znacznie większy od tego Fazbear Entertainment. Srebrzysta, przypominająca cylinder wieża składała się z co najmniej kilku hal produkcyjnych i magazynowych, które rozścielały się na parterze tworząc szeroką podstawę – rondo kapelusza. Prócz nich wewnątrz musiały się mieścić też liczne laboratoria, sale projektowe, biura no i oczywiście zaplecze logistyczne, którego widoczną część stanowiły rampy magazynowe i ustawione przy nich rzędem ciężarówki. Rzecz jasna fioletowe. Wewnątrz musiało aż roić się od ludzi i różnorakiej elektroniki. Pracowników, których musiała zmylić, ochroniarzy, których musiała ominąć, kamer, po których czujnymi oczami musiała przemknąć i – nade wszystko – zabezpieczeń do pokonania. Ostatnim, co prawda musiał zająć się Tim, ale niestety za jej pośrednictwem, a coś czuła, że zadanie nie będzie proste.

Ze zdenerwowania zaschło jej w ustach, ale to był jedyny zewnętrzny objaw, w dodatku niewidoczny. Świadoma, że od tej pory pracownicy Afton Robotics patrzą, niemal obsesyjnie kontrolowała każdy swój ruch, począwszy od gestów, poprzez mimikę, po oddech. Dbała, aby reagować podobnie jak reszta jej grupy – robić duże oczy i rozglądać się z ciekawością. Zresztą, ciekawości nie musiała udawać. Producent androidów zapewne mógł się pochwalić o wiele bardziej interesującym asortymentem niż Fazbear Entertainment i skłamałaby twierdząc, że z chęcią go nie zobaczy... Chociaż naprawdę wolałaby, aby okoliczności były inne.

W tłumie przyjezdnych dostrzegła nie tylko pospólstwo, takie jak ona sama, które przypałętało się zwabione dniami otwartymi, ale też bardziej zorganizowane grupy, w większości złożone z oficjalnie ubranych osób w średnim wieku. Nie zdziwiło jej to. Napływ zwiedzających zapewne stanowił dla firmy niemały problem, placówka wolała odbębnić wszystkie możliwe wycieczki jednego dnia, aby potem mieć spokój. Pewnie wyznaczono odrębne trasy dla zwykłych „fanów" i przybyszy pod krawatami, i zadbano, aby grupy nie wpadały na siebie. Dowodem na to było chociażby to, że do grupy Coleen przyłączyła się ekipa z innego autobusu... Co, tak na marginesie, całkiem jej odpowiadało. W tłumie łatwiej było się ukryć. I zgubić.

O ile poprzednio ich przewodnikiem została osoba mająca sprawiać wrażenie sympatycznej, tym razem zainwestowano w kogoś emanującego aurą profesjonalizmu. Mniej-więcej czterdziestopięcioletnia, czarnoskóra kobieta w perfekcyjnie skrojonej garsonce opromieniła ich urzędowym, pozbawionym emocji uśmiechem zdającym się mieć co najmniej pięć atestów, tak jak jej dogłębnie neutralne spojrzenie. Coleen musiała przyznać, że pani Laura Bricktown, jak się przedstawiła przewodniczka, idealnie reprezentowała Afton Robotics – bardziej przypominała androida niż człowieka. Jednak, pomijając kwestię wrażenia, jakie kobieta wywarła na zebranych, spotkanie przebiegło niemal identycznie jak poprzednio. Bricktown rzuciła kilkoma ogólnymi informacjami, przybliżyła plan wycieczki, po czym zaprosiła zwiedzających do wnętrza budynku, gdzie dostali kilka minut dla siebie. Nic więc dziwnego, że Coleen również zachowała się jak przedtem – poszła do toalety, aby tam, z dala od wścibskich oczu, uwolnić androidycznych szpiegów Tima.

- Mam nadzieję, że się pospieszą – mruknęła. – W każdym razie, czekam na wskazówki.

- Luzuj majty, dziewczyno, nie nerwowo – usłyszała w słuchawce. – Słyszałaś, co mówiła ta babka? Zwiedzanie zaczynacie od parteru, co zajmie chwilę, a naprawdę wątpię, aby tutaj znajdowały się komputery sieci AF. Weź parę oddechów na uspokojenie i...

- Sieć AF?

- W sensie, że Afton-Frazbear. Taki skrócik, żeby się nie mieszało z siecią jako internetem albo lokalną siecią wewnętrzną placówki. A tak w ogóle, tę ostatnią będę nazywał siecią LWP, pasuje? A po prostu „sieć" będzie oznaczała Internet... A wracając do tematu, nie spinaj się tak. Podobno wszystko najlepiej idzie, kiedy człowiek jest wyluzowany i nie bierze porażki pod uwagę. Więc głowa do góry, cyc do przodu i dajesz mała!

Nie skomentowała tego. Nie miała okazji, bo wróciła do reszty zwiedzających, a gadanie do siebie w tłumie ludzi było wysoce niewskazane. Tym bardziej, jeżeli owo gadanie obejmowałoby rzucanie jadowitych docinków, między innymi o męskim biuście, bo taki właśnie jej się nasunął.

O ile w Fazbear Entertainment postanowiono na ładny, niemal domowy wygląd przestrzeni, kojarzący się z prowadzonymi przez pizzerię restauracjami w Afton Robotics wymieszano chirurgiczny chłód z funkcjonalnością i futurystycznym desingiem. Połyskliwe, szare podłogi, połyskliwe, szare ściany, do tego mnóstwo szkła i chromowane detale, których zresztą nie było nazbyt wiele. Projektanci budynku ewidentnie stawili na prostotę, usuwając wszystko, co zbyteczne, w tym coś takiego jak podwieszane sufity. Wędrując korytarzami mieli nad sobą gołe stropy pod którymi przebiegała sieć rozmaitych rur i kabli, stanowiących nie tylko element infrastruktury, ale też swoisty, industrialny element dekoracyjny. Uzupełnieniem obrazu były liczne tabliczki informujące, gdzie jak dojść oraz interaktywne mapy pomagające wyznaczyć trasę do konkretnego punktu. Zarówno jedne jak i drugie stanowiły konieczność, bo plątanina korytarzy zakrawała na godny Minotaura labirynt ... O ile Minotaur zechciałby nosić oficjalny garnitur bądź kombinezon techniczny, ewentualnie fartuch laboratoryjny. W każdym razie, Coleen już po piętnastu minutach kompletnie straciła orientację w terenie, chociaż miała całkiem niezłe wyczucie kierunku. Pozostawała jej tylko nadzieja, że Tim lepiej ogarnie rozkład budynku.

Zżerana ze stres usiłowała uważnie obserwować otoczenie i jednocześnie słuchać wykładów przewodniczki, jednak zadanie ni należało do najłatwiejszych. Tym bardziej, że komputerowiec uparcie milczał, co sprawiało, że umysł raz po raz podsuwał jej rozmaite, fatalne scenariusze. Najbardziej prawdopodobnym było oczywiście schwytanie przez ochronę androidycznych zwierzaków i wszczęcie przez zarząd poszukiwań ich właściciela. Jednym z mniej, odkrycie ich planów przez Michaela, zabicie Tima przez jednego z najętych przez niego zabójców i kilkoro kolejnych morderców na zlecenie czających się na nią na zewnątrz Afton Robotics. Inne uwzględniały udział jej ojca, a nawet wypadki typu zakrztuszenie się jedzeniem bądź fatalne w skutkach potknięcie o kota. Generalnie utrzymanie nerwów na wodzy i udawanie zwykłej, zaciekawionej wszystkim dookoła turystki wymagało od niej sporo wysiłku.

Opanuj się dziewczyno. I tak dobrze wiesz, że ze swojego punktu siedzenia nie za wiele możesz zdziałać. Spróbuj skupić się na czymś pożytecznym... OCHRONA! Poobserwuj ich trochę. Jak się zmieniają, gdzie się kręcą. Może się przyda" pouczyła samą siebie. Niestety świadomość własnej bezradności niewiele jej pomogła, przeciwnie. Dlatego czym prędzej, usiłując trzymać na dystans niepokój, zaczęła się dyskretnie rozglądać za ochroniarzami.

Szczerze powiedziawszy, gdy wchodziła do budynku, oczekiwała, że jego ochrona będzie wyglądała tak jak w filmach. Masywni faceci i wysportowane kobiety w drogich garniturach, ze słuchawkami w uszach porozstawiani tu i ówdzie, mierzący przechodzących ludzi nieprzyjaznym, zimnym wzrokiem. Spojrzeniem psa stróżującego, oznajmiającym „jeden niewłaściwy ruch i profesjonalnie rzucę ci się do gardła". Tymczasem... Cóż, zgadzało się, że osoby z ochrony mogły się pochwalić budzącą respekt posturą prawdopodobnie idącą w parze z niezłą kondycją. Jednak jeżeli chodzi o strój, wyglądali niemal jak ochroniarze z fazbearowskich pizzerii. Nosili fioletowe uniformy podobne do współczesnych mundurów policyjnych, tych galowych. Marynarka i spodnie barwy śliwki węgierki, nieco jaśniejsza koszula i czarny krawat, a zamiast odznaki połyskujący identyfikator. Od fazberowskich ochroniarzy różniły ich przede wszystkim dwie rzeczy. Brak czapki i obecność uzbrojenia. Co prawda broń ostra stanowiła rzadkość, jednak każdy pracownik miał przy sobie pistolet na gaz oraz urządzenie stanowiące połączenie pałki policyjnej i paralizatora. Podobnych używali stróże prawa do tłumienia zamieszek... Coleen kilkakrotnie widziała na ekranie telewizora ich działanie i naprawdę wolała nie doświadczyć go na sobie.

Obserwując ochroniarzy dostrzegła, że ci nie stoją w miejscu jak słupy soli, tylko nieustannie się przechadzają po – jak zakładała – po stałych trasach. Była to informacja zarazem dobra jak i zła. Dobra, bo stojący w złym miejscu ochroniarz raczej nie odetnie jej dostępu do jakiegoś miejsca. Zła, bo trudniej będzie o kryjówkę, nie wspominając o prawdopodobieństwie napotkania pracownika ochrony na swojej drodze. Przysłowiowe oczy dookoła głowy to czysta konieczność.

Halo, halo, tu kontrola lotów do...

Słysząc głos Tima odetchnęła z ulgą. Tylko metaforycznie rzecz jasna, bo zewnętrznie sprawiała wrażenie zasłuchanej w wywód kroczącej przed nimi kobiety.

– Co tak długo? – szepnęła przerywając mu, jednocześnie drapiąc się po nosie, czym zamaskowała ruch ust.

Co tak długo?! Dziewczyno, masz ty pojęcie, jaki ten budynek jest wielki? I ile w nim zajebiście ciekawych rzeczy? Normalnie grzech nie pooglądać. A tak serio, to przegląd sieci LWP zajął mi dłuższą chwilę, szczególnie uzyskanie podglądu z kamer, a to kluczowe, skoro mam cię kierować. No i czekałem aż znajdziecie się przed windami, bo węzły są piętro wyżej, a tam właśnie jedziecie. Po wyjściu z windy, skieruj się od razu na lewo, tam gdzie wskazuje tabliczka WC., będziesz miała usprawiedliwienie, czemu odłączyłaś się od grupy. Potem spróbuję cię pokierować tak, żebyś nie złapała się na kamery, a przynajmniej nie na zbyt wiele kamer, i nie napatoczyła na żadnego ochroniarza. Bułka z masłem. A przynajmniej tak sobie wmawiajmy.

Coleen nieznacznie zacisnęła usta i bardzo mocno zacisnęła palce stóp. Skoro nawet Tim nie szalał ze swoim wiecznym optymizmem, znaczyło to, że musi być naprawdę poważnie. Mimo to starał się trzymać fason, podobnie zresztą jak ona, aczkolwiek przychodziło jej to z trudem. Tym bardziej, że wiedziała jak bardzo ściga ich czas i co spotka Aftona, jeżeli w miarę szybko nie rozwiąże jego problemu.

Nie ma jak odrobina presji, aby pobudzić człowieka do działania, prawda?" – pomyślała, usiłując ironią stłumić strach. Nie wiele pomogło. – „Cholera, gdyby chodziło tylko o mnie, byłoby łatwiej."

Przez chwilę zastanawiała się, gdzie są wcześniej wspomniane przez Tima windy, ale nagle skręcili w prawo i oto one – dwie szklane kapsuły w szklanych rurach biegnących przez kilka poziomów. Dwa, może trzy. Zauważyła, że tylko jedna winda przechodzi przez wszystkie piętra i nikt jej nie używa. Pewnie też nieźle ją zabezpieczono i otwierano tylko dla specjalnych gości oraz w razie zagrożenia. Nie dziwiło jej to. Co prawda fakt, że chcąc się dostać na odpowiedni poziom, trzeba skorzystać z kilku wind, utrudniał życie pracownikom, ale jednocześnie zapobiegał kradzieżom, wyciekom informacji oraz przedostaniu się do budynku osób niepowołanych. W końcu niejednemu antytechnologicznemu świrowi lub fanatykowi marzyło się, aby wpaść tu ze strzelbą i przetrzebić bluźnierców ośmielających się poprawiać boskie dzieło. Prawdopodobnie większość zabezpieczeń ustanowiono właśnie ze względu na nich, bo prawo patentowe doskonale zabezpieczało interesy Afton Robotics. Owszem, Chiny i Indie niewiele sobie z niego robiły, ale z reguły unikały zadzierania z wielkimi koncernami, które pozwalały również im zarobić. No i Wielki Brat USA nie lubi, kiedy się go okrada, a nikt nie chce nazbyt jawnie zadzierać z krajem posiadającym głowice nuklearne... i nie tylko.

Po wyjściu z windy postąpiła według instrukcji Tim'a i korzystając z nieuwagi przewodniczki oraz tłumku zwiedzających szybko umknęła w lewo. Dalej... Cóż, przypominało to nieco pokręconą zabawę w chowanego przy czym jedna ze stron – pracownicy i ochrona – nie była świadoma rozgrywki, zaś strona świadoma wiedziała, że to nie gra. Co chwilę gdzieś przystawała, kucała, schylała się lub nagle zmieniała kierunek marszu, uskakując w boczny korytarz i z bijącym sercem nasłuchiwała zbliżających się kroków. Na szczęście ruch w placówce Afton Robotics był znacznie mniejszy niż w Fazbear Entertainment... A przynajmniej tak to wyglądało na tym piętrze. Pracownicy rzadko opuszczali swe biura, zwykle przekładając intensywne uderzanie w klawisze, przeglądanie dokumentów i okazjonalne odbieranie telefonów nad przechadzki. Mimo to zdenerwowanie wykręcało jej trzewia, a każde polecenie Tima wywoływało kolejny wyrzut adrenaliny... Tym większy, że już raz nawaliła. Mimo to powoli zbliżała się do celu. Wyglądało, że wszystko idzie dobrze. Do czasu.

- KURWA! Od frontu ochroniarz z tyłu pracownicy. On do kibelka, oni po kawę. Szybko w bok i przez siebie, i w pierwsze drzwi po prawej. To męska szatnia, trzymaj się lewej strony przy drzwiach. Idź schylona w pół tuż przy szafkach, tam kamera nie sięga.

Zdenerwowanie niemal odebrało Coleen oddech, mimo to wykonała instrukcję szybko i sprawnie, niemal mechanicznie. W szatni, wewnętrznie rozdygotana przykucnęła koło szafek pracowniczych, uważnie nasłuchując. Niestety dźwięk zbliżających się kroków poinformował ją o czymś, co ledwie parę sekund później Tim potwierdził:

- Ja priedolę, jeden z tych kawopijków idzie do szatni. Laska kombinuj, bo nie mam już pomysłów.

Spanikowana złapała za drzwiczki najbliższej z szafek. I kolejnej. I następnej. Niestety wszystkie były zamknięte. W akcie desperacji wyjęła z włosów wsuwkę, mając rozpaczliwą nadzieję, że zamki są podobne do tych z szkolnych szafek – łatwe do rozbrojenia. O dziwo miała rację. Rozległ się cichy trzask i drzwiczki metalowej trumny stanęły otworem.

Zniknęła w ciemnym wnętrzu szafki dosłownie w ostatnim momencie. Ułamek sekundy później, pomieszczenie wypełniło ciche pogwizdywanie i szuranie butów o pokrytą płytkami podłogę. Szuranie, które zmierzało w jej stronę.

Jeżeli facet otworzy akurat TĘ szafkę to pozwę wszechświat o mobbing. Nie wiem, jak, ale, kurwa, zrobię to" – pomyślała, jednocześnie usiłując siłą woli uciszyć kołatanie swojego serca. Niestety to tylko przyspieszyło, gdy kroki zatrzymały się tuż obok.

Nagle sąsiadująca szafka została otwarta, a gwałtowne uderzenie stresu wymieszanego z nieoczekiwaną ulgą, sprawiło, że żołądkiem Coleen szarpnął gwałtowny skurcz i z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Swoją drogą to dziwne. Nigdy wcześniej nie było jej niedobrze z przerażenia, a przynajmniej nie tak, jak teraz, chociaż kilkukrotnie znajdowała się w porównywalnych sytuacjach.

Mężczyzna, bo sądząc po głosie właśnie nim był pracownik firmy, nucił jakąś skoczną melodyjkę, intensywnie grzebiąc w swojej szafce, co jakiś czas siadając na stojącej w pobliżu ławeczce i generalnie, cokolwiek jeszcze nie robił, nie spieszyło się mu. Coleen przeciwnie, dlatego szybko ogarnęło ją zniecierpliwienie. Aby zająć czymś umysł, zaczęła ostrożnie badać przedmioty w szafce, mają nikłą nadzieję natrafić na coś przydatnego. Może na kartkę z listą kodów zabezpieczających, które zapisał sobie jakiś zapominalski stażysta? Po prawdzie nie liczyła na takie szczęście, rozsądnie uważając, że swoje zasoby szczęścia wyczerpała w ostatnim momencie otwierając szafkę, ale i tak nie miała nic pożyteczniejszego do roboty.

Pierw sprawdziła wiszący nad nią płaszcz, dokładnie przetrząsając wszystkie kieszenie. Niestety nie licząc napoczętej paczki owocowych dropsów nie znalazła nic interesującego, aczkolwiek pozwoliła sobie poczęstować się jednym cukierkiem. Podobnie w eleganckiej, skórzanej aktówce, chyba, że za coś interesującego uznać pudełko śniadaniowe zawierające kanapki z dziwnie pachnącą, peklowaną wołowiną. Bardziej z swoistej przekory niż przekonania, sięgnęła po buty i... ku swojemu zdumieniu znalazła w jednym z nich plastikowe pudełko. Wyciągnięcie pojemnika z wysokich oficerek nie stanowiło prostego zadania, jednak po chwili mocowania się wydobyła go. Nieduży prostopadłościan z bliżej nieokreślonego tworzywa przypominał nieco futerał na biżuterię, dlatego Coleen uznała, że wewnątrz znajduje się zegarek lub coś podobnego. W każdym razie, jakiś prezencik dla kogoś bliskiego właścicielowi szafki, ewentualnie podrzucona przez tajemniczego wielbiciela niespodzianka dla właściciela. Mimo to otworzyła je. I kolejne dziwienie – wewnątrz nie znajdowała się żadna błyskotka, tylko wielokrotnie złożona, pokryta eleganckim, odręcznym pismem karteczka oraz niewiele większa od kapsułki witaminowej fiolka z czymś, co wyglądało jak czarna rtęć. Ignorując panujący w szafce półmrok oraz to, że na zewnątrz ucichło, czym prędzej rozwinęła karteczkę i zaczęła czytać.

Byli niedawno w hali produkcyjnej. Musieli zmontować przynajmniej jednego, aczkolwiek nie rozumiem po co im aż tak zaawansowane maszyny, szczególnie jeżeli chodzi o odtworzenie ludzkich zmysłów. Mruk znalazł ślady ich działalności również w Ontario... Zresztą można było się spodziewać, że prędzej czy później wyjdą poza granice Stanów. Udało mu się nawet przechwycić schemat sugerujący, że zbudowano im coś na wór narządów wewnętrznych, w tym żołądek zdolny trawić pokarmy przy częściowym uzyskiwaniu z nich energii. W takim wypadku te androidy to najbliższe istotom żywym roboty na świecie. Tylko czemu nadal nadają im zwierzęce kształty? Cholera wie. W każdym razie, wciąż są o krok przed nami, ulatniają się tuż przed naszym przybyciem. Powoli zaczynam wierzyć, że wiedzą o naszym istnieniu. Na szczęście nie sprzątają po sobie dokładnie, dlatego udało mi się zdobyć kolejną próbkę remnantu. Część dostał Okultysta do dalszych testów, część zostawiam tobie, aczkolwiek wątpię, że dalsze badania coś dadzą. W każdym razie, Starucha zaczyna się poważnie niepokoić. Zaburzenia między nami a Rewersem stają się coraz silniejsze i niewiadomo do czego to może doprowadzić. Miej szeroko uszy i oczy otwarte."

Coleen rozwarła szeroko oczy. Jeżeli dobrze zrozumiała liścik, istniała grupa, może nawet jakaś organizacja, wiedząca, co się dzieje w Afton Robotics oraz Fazbear Entertainment. Mało tego, rzeczona grupa wyraźnie usiłowała przeszkodzić nekromantycznemu procederowi, a zatem mogła zostać ich sojusznikiem w walce z Mike'em i resztą. Do tego wspomniany w liściku Rewers, na który swego czasu zwróciła uwagę Williamowi. Musiał być czymś ważnym, czymś, co zasługiwało na dużą literę. Ale czym? Nazwą własną? Miejscem? Osobą? Pojęcia nie miała, ale jedno wiedziała na pewno: Przydałoby się z nimi skontaktować. A jako że raczej nie mogła liczyć na to, iż w najbliższym czasie ponownie odwiedzi Afton Robotics, mogła to zrobić tylko w jeden sposób – zostawiając notatkę na liściku.

Odruchowo sięgnęła do torby i niemal jęknęła. No tak, wychodząc z domu wzięła ze sobą tylko komórkę i klucze, a w torbie Tima znajdowały się tylko hakerskie gadżety i androidyczne zwierzaki... znaczy te, których nie wypuściła na przeszpiegi. Żadnego ołówka czy długopisu.

Zaklęła soczyście pod nosem, ale nagle ją oświeciło. No tak, aktówka. W niej MUSIAŁO być coś do pisania.

Natychmiast zaczęła przetrząsać kieszenie neseseru, jednak mimo dokładnych poszukiwań nie znalazła nic użytecznego.

Przeklęta era elektroniki! Co się stało z tradycją podprowadzania firmowych długopisów? Czy tutaj ktoś w ogóle ma jakiś długopis?" – zirytowała się.

Sięgnęła po komórkę, z której ekranu krzyczały na nią jaskrawą czerwienią dziesiątki powiadomień od Tima, pytającego nieustannie, co się stało i czemu się nie odzywa. Zignorowała je i zamiast pierw odpisać, zrobiła zdjęcie tajemniczego liściku i wysłała komputerowcowi. Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Niemal natychmiast na ekranie pojawiło się „O cholera!" a zaraz po tym „Skąd to wytrzasnęłaś?". Pokrótce opisała mu całą sytuację, zaznaczając, że chwilowo jest względnie bezpieczna. Zapytała też, czy nie mógłby użyć jednego z androidycznych zwierzaków, aby przynieść jej coś do pisania.

- Coś do pisania? HA! – odezwał się Tim, tym razem używając słuchawki, nie komórkowego komunikatora. – Tutaj prawie wszystko elektroniczne. Pracownicy w większości się posługują tymi elektronicznymi notatnikami z identyfikatorami pisma i cyfrowymi tablicami korkowymi na notatki. Jedynie na działach, gdzie jest prawdziwy młyn, mają długopisy i tradycyjne karteczki klejące. Niestety tam, jak powiedziałem, jest młyn. Mnóstwo ludzi, jasne światło, białe podłogi i biurka o białych blatach, a dopiero na tych blatach, na których wszystko się rzuca w oczy, długopisy. Zbyt duże ryzyko. Przyznaję, zajebiście byłoby móc się skontaktować z adresatem wiadomości, niestety nie będę ryzykował, że złapią któregoś z milusińskich, bo wtedy rozpęta się piekło i dopadną nas. Prędzej czy później. Poza tym, sama próba kontaktu z tymi ludźmi mogłaby być niebezpieczna. Owszem, akurat w tym wypadku uważam, że ewentualne korzyści są warte ryzyka, ale jeżeli ma do tego dojść również ryzyko związane ze zdobyciem cholernego długopisu... Nie, absolutnie nie. Przykro mi. Mogę co najwyżej obserwować szatnię, aczkolwiek, biorąc pod uwagę, że oko kamery nie sięga do tych szafek i tak średnio da radę zidentyfikować osobę, która zabierze notkę. No może po ubraniu. Strzel zdjęcia ciuchów z szafki i wszystkiego, co tam jest, to machnę odpowiedni algorytm i automatycznie rozpozna je, jeżeli ktoś w nich wyjdzie. No, chyba, że tak jak my oszuka kamerę. A! I zabierz ze sobą próbkę tego całego remnantu. Spróbujemy sprawdzić, co to takiego jest. Poza tym, jak adresat wiadomości zobaczy, że fiolka zniknęła, to może sam nas jakoś znajdzie? Kto wie? Oby tylko nie był zbyt wrogi jak się zjawi, o ile w ogóle się zjawi... Tego... No, ale na to już nie mamy wpływu.

Niechętnie przyznała Timowi rację. Mimo, że ścigał ich nieubłagany czas, nie mogli sobie pozwolić na podobne ryzyko.

Szlag by to trafił. Wydawałoby się, że właśnie miałam cholerne szczęście, ale w tym całym farcie trafił mi się pech. I to tak kurewsko irytujący – wszystko się pójdzie jebać, bo nie mam długopisu!"

Zirytowana miała ochotę z całej siły kopnąć ścianę szafki, ale jak zawsze zachowała kontrolę i zamiast dać upust bezsilnej wściekłości, idąc za radą Tima, zaczęła robić zdjęcia... Oczywiście wcześniej upewniwszy się, że na zewnątrz nikogo nie ma. Gdyby ktoś zauważył błysk flesza, byłaby to wpadka jeszcze durniejsza niż ten piekielny brak długopisu.

Chwilę później znowu była w drodze, ostrożnie przemykając korytarzami, tak aby wszędobylskie kamery nie dostrzegły jej, a przynajmniej nie zrobiły tego nazbyt dobrze. Nie miała złudzeń – na pewno już kilka razy przemknęła przez ich pole widzenia, ale jeżeli Tim dograł wszystko, na nagraniach powinien być tylko fragment jej sylwetki, lub zbyt duże zbliżenie na jakąś część ciała. W każdym razie, jako że jeszcze nie wszczęto poszukiwań intruza, raczej nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. Zresztą nic dziwnego. Złodziej zapewne krążyłby w innych rejonach i polował nie na dane już wprowadzone do szerszego obiegu, tylko na – dajmy na to – wyniki rozmaitych badań, nim te staną się podstawą rozmaitych patentów. Zamachowiec znów obrałby za cel miejsca najgęściej zaludnione lub te, gdzie mógłby wyrządzić najwięcej szkód. Dlatego też okolice mijanych przez Coleen biur, zapewne nie były pod ciągłym nadzorem. W końcu, gdyby pracownicy ochrony musieli oglądać obraz z każdej z dziesiątek, a może nawet setek kamer i analizować go, prędzej czy później dostaliby załamania nerwowego... A przynajmniej czekałoby to tych z działu monitoringu. Prawdopodobnie dokładniej przyglądano się nagraniom z kamer dopiero, kiedy coś się stało. Zniknęły ważne dokumenty, przepadł cenny przedmiot, wyciekły cenne dane, doszło do sabotażu bądź wypadku. Dlatego Coleen miała szczerą nadzieje, że w ciągu najbliższego miesiąca praca w Afton Robotics będzie przebiegać bez zarzutu i nikt się nie zainteresuje wideo z dzisiejszego dnia.

Czujnie nasłuchiwała, rozglądała się wokoło i wsłuchiwała w wskazówki Tima, jednak dotychczasowa paranoja jakby nieco odpuściła. Głównie dlatego, że znalezienie tajemniczej wiadomości sprawiło, że jej myśli nieco oderwały się od bieżących wydarzeń. Tym bardziej nieprzyjemne było gwałtowne uderzenie stresu, które nastąpiło, gdy tylko padły słowa:

- A ty co tutaj robisz, hę? Bo chyba nie należysz do kadry, prawda?

Wysoki, wysportowany mężczyzna w średnim wieku wychynął z ciemnego pomieszczenia niczym jakiś potwór, patrząc na nią z wyższością, co podkreślała wymownie uniesiona brew. Szczęśliwie, chociaż nerwy zafundowały jej odpowiednik wyprowadzonego przez zawodowego boksera ciosu prosto w trzewia, utrzymała fasadę.

- No nie. Ja przyszłam ze zwiedzającymi – mruknęła niemal nonszalancko, przeczesując palcami włosy kolorowej peruki.

- I co? Czyżbyś postanowiła sobie pozwiedzać?

- Raczej zgubiłam się wychodząc z kibelka. Zawsze miałam orientację bezgłowego kurczaka, a to miejsce to istny labirynt... - na ułamek sekundy się zawahała. Nie chciała się poddać, nie teraz, kiedy sukces miała na wyciągnięcie ręki - ... poza tym chciałam znaleźć jakąś babeczkę, ale jak na złość po biurach siedzą sami faceci.

- A po co ci ta „babeczka"? – zapytał facet, dokładnie w tym samym momencie, kiedy zrobił to Tim.

- Jak byłam na kibelku wyszło na to, że dostałam... No wie pan. Mam nieregularne. Znaczy myślałam już, że się wszystko unormowało, ale cholera tym razem przyszło ponad tydzień przed czasem. No i trochę mnie zaskoczyło, bo nie mam ani podpaski ani nic takiego, a przydałaby się. No i może jeszcze coś przeciwbólowego, bo brzuch zaczyna dawać mi do wiwatu.

Rozpaczliwie liczyła, że facet poczuje się skrępowany i odpuści sobie, pozwalając szukać „babki" na własną rękę. Jednak stało się inaczej. Mężczyzna spojrzał na nią jakoś tak... współczująco, krzywiąc się przy tym boleśnie.

- Pamiętam, kiedy mnie to też dotyczyło, cholerstwo. Między innymi dlatego uważam decyzję o zostaniu facetem za najlepszą, jaką kiedykolwiek podjąłem. Dobrze, zaprowadzę cię do Karen, ta zawsze ma zapasy wszelkiego rodzaju środków higienicznych i prawdziwą aptekę w szufladzie biurka.

Sytuacja nieco ją zaskoczyła, jednak lepsze to, niż gdyby została odstawiona do grupy zwiedzających, wyrzucona lub – co gorsza – pochwycona. Póki krążyła w pobliżu węzła nadal miała szansę. Rozpaczliwie małą, ale jednak.

Trafiła do niedużego biura zajmowanego przez pojedynczą pracownicę. Na oko czterdziestoletnia kobieta o końskiej twarzy, sprawiała wrażenie zasuszonej. Gdy Coleen weszła do środka, podniosła na nią zmęczone spojrzenie wodnistych oczu i powoli zamrugała. Bardzo powoli.

- Słucham? – zapytała, a głos miała suchy jak stos wydobytych ze starożytnej piramidy pergaminów.

Mężczyzna, wyjaśnił kobiecie, o co chodzi, a ta zamrugała kolejnych kilka razy, przybierając dobrotliwą minę.

- Och biedactwo... Poczekaj tutaj kochanie, bo akurat podpaski to zostawiłam w szatni.

- Karen, nie mam czasu jej pilnować – mruknął mężczyzna, rzucając koleżance wymowne spojrzenie.

- No i nie musisz, przecież nie nabroi. Na korytarzu są kamery, wiec niczego nie ukradnie ani nie wyniesie, a komputer jest lepiej zabezpieczony niż te rządowe... Zresztą, na hakera-geniusza to ona nie wygląda – mruknęła, po czym zerknęła na nią, odsłaniając duże zęby w nieco nerwowym uśmiechu. – Oczywiście bez urazy kochanie.

- Nie ma sprawy – Coleen odpowiedziała nikłym uśmiechem.

- Poza tym wyjdę tylko na chwilę, prawda?

Mężczyzn, tylko westchną i burknął „no dobra", po czym szybko się pożegnał i wyszedł, najwyraźniej zamierzając czym prędzej wrócić do swoich zajęć.

- Dobrze, a ty tu poczekasz, tak? – zapytała Karen, wstając z super ergonomicznego, nowoczesnego krzesełka biurowego.

Coleen tylko skinęła głową, przelotnie zastanawiając się, czy dałaby radę pójść za kobietą i zamknąć ją w jej własnej szafce, aby zyskać czas na znalezienie jednego z komputerów węzła. Oczywiście tylko hipotetycznie. Gdyby naprawdę zrobiła coś podobnego, Karen szybko zostałaby oswobodzona przez kogoś z kolegów lub ochrony, a wtedy wszczętoby niezwykle intensywne poszukiwania i koniec końców pochwyconoby intruza.

Gdy sylwetka kobiety zniknęła z pola widzenia, Coleen pozwoliła sobie na ciężkie, pełne rezygnacji westchnienie. Zawaliła i to dokładnie. Nie zarobaczy tej cholernej sieci, nie...

- „A teraz bierzesz komórkę, odpalasz program, który wrzuciłem przed chwilę na komórkę, bierzesz kabel i podpinasz się pod kompa, i to szybko!" – rozbrzmiało w słuchawce.

Coleen wzdrygnęła się zaskoczona, ale jeszcze nim w pełni dotarł do niej sens tych słów, schyliła się do torby, po wspomniany przez Tima kabel.

- Komputer Karen jest jednym z węzłów? – zapytała głosem drżącym od emocji, podpinając telefon do urządzenia.

- Tak. A teraz pilnuj czy to babsko nie wraca i w razie czego natychmiast schowaj komórkę! Chcemy zainfekować im sieć, ale nie za wszelką cenę. Jak nie teraz to później, a jak cię przyłapią, to będziesz miała przerąbane. I Springi też.

Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego też nie miała zamiaru ryzykować bardziej niż to koniecznie. Właściwie to samo podpięcie telefonu do komputera, tuż pod nosem pracowników Afton Robotics, przypłaciła niesamowitym napięciem. Każda sekunda zdawała się trwać co najmniej minutę, a każdy dźwięk przypominał stukot obcasów Karen. Raz za razem, nerwowo spoglądała na rozświetlony ekran komórki, śledząc powoli posuwający się naprzód pasek instalacji. W końcu ten całkowicie wypełnił się szmaragdową zielenią, a wyświetlacz rozbłysnął jaskrawymi barwami, wyświetlając komunikat „Gratulacje! Twój cel został zarobaczony! Czas instalacji 5min 18s".

Coleen ogarnęła niemal obezwładniająca ulga, jednak poczuła się naprawdę bezpiecznie, dopiero kiedy schowała kabel do torby, a telefon do kieszeni. Teraz pozostawało jej tylko czekać na powrót Karen.

Minuty mijały, kobieta nie wracała, a Coleen powoli znowu zaczynała się niepokoić. Przecież zainfekowanie węzła trwało ponad pięć minut, czyli bardzo długo jak na obecne standardy. Karen powinna bez problemu w tym czasie zdążyć dotrzeć do szatni, zabrać te cholerne podpaski i wrócić. Owszem, mogła się zagadać z napotkaną koleżanką z pracy albo wstąpić po drodze do toalety, ewentualnie jedno i drugie, ale mimo to nieobecność kobiety nazbyt się przedłużała. Czyżby coś się stało? A jak tak, to co? Czyżby ktoś zobaczył na monitoringu, że podpina telefon pod komputer i właśnie zmierzała tu grupa wściekłych ochroniarzy? Ale w takim wypadku Tim powinien ją uprzedzić, prawda? W końcu shakował kamery i miał podgląd na to co się dzieje. No chyba, że go namierzyli i odcięli mu dostęp...

Nagle drzwi się rozwarły i do pokoju weszła Karen w asyście postawnej pani ochroniarz, a serce podskoczyło Coleen do gardła. W ułamku sekundy wyobraźnia dziewczyny wygenerowała kilkanaście scenariuszy tego, co zaraz nastąpi, a wszystkie były fatalne. Naprawdę, opanowanie emocji nigdy nie było dla niej tak trudne jak w tamtym momencie.

Karen rozciągnęła wąskie usta w szerokim uśmiechu.

- No i proszę! Jak ją tu zostawiłam, tak tu siedzi. Nie było powodu do niepokoju. Mówiłam, że mam nosa do ludzi, prawda?

Pani ochroniarz odetchnęła głęboko, opierając ręce na biodrach, co bynajmniej nie dodało Coleen otuchy. Ręce kobiety znajdowały się stanowczo zbyt blisko pałki-paralizatora jak na jej gust.

- No dobra, dobra. Może masz lepsze rozeznanie co do ludzi niż Daniel, ale i tak to było nierozsądne.

- Ale nic się nie stało i nie ma powodu robić zbędnego szumu, prawda? Narobiłabyś kłopotów mnie, sobie, Laurze i cholera wie jeszcze komu.

- Co racja to racja, ale nie rób już tak, dobra?

- Um... Przepraszam bardzo, ale czy coś się stało? – zapytała Coleen, podejrzewając, że zarobaczenie sieci AF ujdzie jej na sucho, ale woląc się upewnić co do tego.

- Podczas zwiedzania laboratoriów jeden ze zwiedzających, chyba nawet z twojej grupy, oddzielił się od reszty i zrobił sobie wycieczkę, pierw do sali projektowej, potem do produkcyjnej. Zasrany youtuber chciał sprawdzić, co to za niespodziankę szykuje Fazbear Entertainment i miał nadzieję, że coś podejrzy. Na jego nieszczęście nasz oddział tymczasowo nie uczestniczy w nowych projektach... Znaczy tych całkiem nowych, bo produkujemy trzecią generację Glamrock Animatroników dla ich pizza pleksów, ale te miały swoją premierę cztery miesiące temu. W każdym razie zrobiło się nieco nerwowo – wyjaśniła Karen. – A to dla ciebie. Masz trochę więcej, bo pewnie będziesz potrzebowała w drodze powrotnej, a ja i tak zawsze mam zapas.

Coleen wzięła od Karen niedużą paczuszkę podpasek, a po chwili została poczęstowana wielką pigułą środka rozkurczowo-przeciwbólowego – pracownik, który ją tu przyprowadził, nie kłamał, kobieta naprawdę miała pół apteki w szufladach biurka. Grzecznie za wszystko podziękowała, parę razy przeprosiła za kłopot, po to by na koniec zostać odprowadzoną przez ochroniarz do głównego hallu, gdzie pod pretekstem skorzystania z ubikacji zgarnęła androidycznych milusińskich Tima... Zresztą, biorąc pod uwagę, że właśnie wysępiła od Karen paczkę podpasek, byłoby dziwne, gdyby nie zajrzała do toalety. W każdym razie, darując sobie resztę wycieczki, czym prędzej opuściła budynek Afton Robotics, po to by wsiąść do pierwszego lepszego busa powrotnego.

Dopiero gdy drzwi fioletowego pojazdu zamknęły się za nią, a sama utonęła w miękkim fotelu, odetchnęła. To był cholernie trudny dzień. Niby wszystko, a przynajmniej prawie wszystko, poszło po jej myśli, niby dokonała więcej niż na początku planowała, ale dlaczego – do cholery – musiała towarzyszyć temu taka kolejka emocjonalna? Jedno pochwycenie, uniknięcie o włos przyłapania, drugie pochwycenie, fart pozwalający nie tylko wymigać się od konsekwencji, ale i osiągnąć cel, a na koniec ta akcja z panią ochroniarz... Trochę dużo tego. Nie wspominając o znalezisku z szafki.

Tak... To było coś. Naprawdę żałowała, że nie miała jak skontaktować się z tymi ludźmi. Owszem, nie wiedziała, czemu dokładnie chcą dorwać Mike'a i nekromantów, jakie mają długofalowe cele, czy też jak zareagowaliby na to, że ktoś odkrył ich mały sekret... Ani tym bardziej, co mogłoby się stać, gdyby obwieściła im, że DOSŁOWNIE ma w swojej głowie Aftona. W razie kontaktu, wszystko mogłoby pójść totalnie nie tak i skończyć się tragicznie, ale nawet Tim stwierdził, że w tym wypadku rzecz była warta ryzyka. Niestety los postanowił pokazać jej, że w konflikt uwikłana jest jeszcze trzecia strona, nie udzielając jednocześnie żadnych odpowiedzi, których brak miał ją męczyć jeszcze przez długi czas.

Sięgnęła do kieszeni spodni, po to by wyjąć fioleczkę czarnej rtęci. Remnantu. Przyjrzała się jej. Substancja, chociaż w żaden sposób nie sprawiała wrażenia niezwykłej, przyciągała wzrok. Wydawała się wręcz hipnotyzująca, a patrzenie na nią w dziwny sposób uspokajało. Odsuwając świat zewnętrzny nieco na bok.

Nagle Coleen poczuła, jak jej poruszana cudzą wolą ręka sięga po telefon. To Afton chciał się skomunikować.

Zaciekawiona spojrzała na ekran komórki, na którym pojawiła się krótka wiadomość.

Schowaj to. Od patrzenia na to źle się czuję".

Zamrugała zaskoczona. Nie spodziewała się takich słów, tym bardziej, że bieżące doznania Williama, teoretycznie powinny przystawać do jej własnych. Wystąpienie rozbieżności, było nie tylko dziwne, ale też niepokojące, dlatego czym prędzej schowała fiolkę.

Westchnęła. Tajemnicza organizacja szpiegująca Mikea. Remnant. Rewers. Wyglądało na to, że będzie miała cholernie wiele do przemyślenia, jeszcze nim Tim zacznie zbierać dane z sieci AF.

_________________________________________________
Eigenharph - instrument elektroniczny, a zarazem syntezator. Potrafi zastąpić między innymi: saksofon, gitary, harfę, wiolonczelę, kontrabas, keyboard i zdaje się, że większość innych instrumentów klawiszowych. Jest mało popularny, jednak - moim zdaniem - to urządzenie z potencjałem, coś co za ~30ści lat mogłoby się wybić:
https://youtu.be/f9qPf31xYnY?t=169

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro