Rozdział 2
Rozdział 2
Księżniczka Anne
Bardzo zaangażowałam się w doprowadzenie do mojego małżeństwa z Filipem. Wierzyłam, że to on właśnie jest jedyną nadzieją, która może ochronić moją matkę przed ścięciem.
Podczas jednego ze wspólnych śniadań z moim bratem i jego świtą, czekała mnie nieoczekiwana wizyta. Byłam jednak pewna, że brat mój nie był zadowolony z tego.
- Księżniczko Anne, hiszpański ambasador czeka na panią w pańskich komnatach. - Oznajmił jeden z służących, wchodząc do jadalni.
Skinęłam głową, na co mężczyzna odszedł. Ja natomiast wzięłam serwetkę i wytarłam kąciki ust, wymieniając się spojrzeniem z moją kuzynką Antoniette.
Ona doskonale wiedziała, że nie odpuszczę tego małżeństwa. Mój brat zdawał sobie sprawę, że dla Pani Matki zrobię wszystko.
Kilka dni temu powiedział, że skontaktuje się z Elżbietą. Tymczasem? Nie zrobił nic w tym kierunku.
Spojrzałam na niego, gdy wstałam od stołu. Wbijał we mnie wzrok.
- Nie mów, że tam idziesz.
Mój brat zabrał głos, a ja głośno prychnęłam, idąc w kierunku drzwi.
- Ha! Miałeś swój czas. Ja nie mogę dłużej czekać.
- Mogę Ci zakazać.
- Śmiało, spróbuj. Nie krępuj się.
Nie czekałam nawet zanim odpowie cokolwiek, ponieważ doskonale wiedziałam, że nie zatrzyma mnie tutaj.
Nie przepadał za kłótniami ze mną, bo byliśmy tu jedyną rodziną jaką mieliśmy. Nie chciał mnie stracić, tak samo jak ja go.
W mojej komnacie siedział już Ambasador Juan Hermidos. Mężczyzna był starszy ode mnie i na głowie miał już siwe włosy.
- Ambasador Hermidos, to wielkie szczęście powitać pana na szkockim dworze.
- Wasza wysokość. - Skłonił się. - Najjaśniejszy Pan wielce nie może się Ciebie doczekać w Hiszpanii.
- A więc król jest pewien? - Spytałam, nie wierząc słowom ambasadora. - Siądźmy proszę.
- Jak najbardziej. - Przyznał.
- A czy król Filip wie, czego oczekuję?
- Pani... - Spuścił wzrok, rozkładając
ręce. - Najjaśniejszy Pan nie jest przychylny sprawie twej matki, Królowej Marii... gdyby nie jej protestanckie małżeństwo z Bothwell'em...
Wstałam na równe nogi z miejsca i obrócona tyłem do starca podeszłam do okna.
- Proszę przekazać Królowi, że jestem rada na nasze małżeństwo, ale od początku wiedział jaki jest mój warunek... w tym przypadku nie mogę się zgodzić... nie mam czasu na jakiekolwiek negocjację, moja matka go nie ma.
Stwierdziłam ze smutkiem, ale po chwili się obróciłam z ciepłym uśmiechem do ambasadora.
- Dziękuję za fatygę, Ekscelencjo. Muszę wracać do obowiązków.
- Księżniczko. - Skłonił się, odchodząc.
Czasu pozostawało coraz to mniej... Siadłam na swoim potężnym łożu, gdzie aksamintny materiał pokrywał cały materac. Ciekawe, czy w odosobnieniu Pani matka mogła doznać jakichkolwiek luksusów? Czy w ogóle mogła doznać czegokolwiek dobrego w ciągu ostatnich dwudziestu lat?
Otarłam wierzchem dłoni łzy z moich policzków. Czy możliwe jest to, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest użycie siły? Cóż, miałabym zrobić?
Kolejne łzy pojawiały się na moim policzku... nie ścierałam ich już, bo pojawiały się kolejne i kolejne.
- Siostro? - usłyszałam przez drzwi głos James'a.
Nim się odezwałam to brat otworzył drzwi.
- Tak? - Spytałam słabym głosem.
- Wszystko jest dobrze? Widziałem hiszpańskiego ambasadora... nie wyglądał na szczęśliwego.
- Po to przyszedłeś? - Spytałam oschle odwracając się od okna i siadając na krześle przy biurku.
- Nie... chciałem spytać, co się stało?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Siostro... nie bądź taka tajemnicza.
Próbował mnie pociągnąć za język, ale ja nie miałam ochoty o tym mówić. Po co? Aby czerpał z tego satysfakcję.
- Serio chcesz wyjść za Filipa? Zostać
królową? - Spytał, łapiąc mój wzrok.
- Co mam ci na to odpowiedzieć... Skoro ty nic nie robisz... to ja muszę... nie ważne, ile to będzie mnie kosztować.
Powiedziałam ostatnie zdanie, myśląc o zebraniu armii. Wten do komnaty weszła moja kuzynka, Antoniette.
- Och, przepraszam. - Speszyła się na widok mojego brata, przed którym się ukłoniła - Nie widziałam, że jesteście razem.
- Usiądź, proszę. - Oznajmiłam z uśmiechem. - Król za moment wychodzi.
- Ahm... no tak. - Ucałował mnie w policzek. - przed obiadem pójdziemy do ogrodów.
- Nie mam ochoty.
- Och.. namówię cię.
Brat puścił do mnie oczko, a przed oczyma niczym duch pojawił się jego zmarły ojciec. Skóra zdjęta ze starszego Stuart'a jak na miarę... gdy za królem zamknęły się drzwi, to wzięłam głęboki wdech.
- Z każdym dniem coraz bardziej przypomina swego ojca.
- Nic z tym nie zrobisz. - Uśmiechnęła się, dzierżąc w ręce list. - Myślę, że to cię zainteresuje... kilkanastu książąt jest w stanie pomóc...
- Ile chcą? - Spytałam. - Nigdy nie robią nic za darmo.
- Złota... przywilejów...
- Przywileje? - przerwałam. - jeśli odzyskam matkę... to ona im podziękuję... pokieruję ją tak, jak od lat kierowałam naszym małym królem... to im akurat mogę zagwarantować i zrobię to osobiście.
- Umówić?
- Muszę wiedzieć kim są i nie są moi sojusznicy.
***
Spotykaliśmy się w zamku jednego w szkockich hrabiów. Była późna noc i szansa na to, że ktoś zauważy moją nieobecność jest znikoma.
- Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - spytała Antoniette, gdy zsiadłyśmy ze swoich koni.
- Jeśli nie ja... to nikt nie zrobi nic.
- Tam będzie mnóstwo mężczyzn.
- Kuzynko wybacz... - wybuchłam cichym śmiechem. - mam uwierzyć, że to ci przeszkadza?
- Chodzi mi o to, że to niebezpieczne.
- Moje pochodzenie jest moim przekleństwem. Nie ma większej rzeczy będącą mi w stanie zagrozić.
Ucichłam, gdy drzwi przed nami się otworzyły. W środku panowała ciemność, stopniowo rozjaśniana przez jakąś świecę. Niosła ją jakaś postać, która z każdą chwilą się do nas zbliżała. Wkrótce się zatrzymała przed nami i zawołała ciękim kobiecym głosem.
- Proszę wejść.
- Anne. - Kuzynka złapał mnie za dłoń.
- Muszę iść. - Odparłam bez dłuższego namysłu.
Gdy weszłam w dalszą część małego pałacyku oślepiła mnie jasność jednego z pomieszczeń. Było tam mnóstwo osób... a przynajmniej w małym pomieszczeniu mogłoby się tak zdawać. W dodatku niemal wszystkie [osoby] o głowę wyższe ode mnie. Rozejrzałam się po twarzach i większość znałam z dworu, od czasu do czasu się tam pojawiali.
Jedna twarz mnie zaskoczyła pośród ich wszystkich. Jeden mężczyzna ze świty mojego brata. Nigdy z nim bezpośrednio nie rozmawiałam... Z nikim z jego dworzan nie rozmowiałam.
- A Ty co tu robisz? -Zapytałam bezceremonialni. - Jesteś szpiegiem mojego brata?
- Ależ skąd... - Zaczął jąkając się. - Wasza Wysokość, Księżniczko jestem po twojej stronie.
- Tak? - Spytałam nerwowo.
Nie byłam pewna czy winnam ufać komukolwiek z tutaj przybytych ludzi, ale musiałam zaryzykować.
- Dobrze więc. - Szepnęłam. - Niezmiernie mi miło, z powodu waszego odzewu. Mam nadzieję, że następnym razem, gdy spotykamy się, będzie z nami Królowa Maria, która wynagrodzi wam wszystko, co dla niej zrobicie.
- Co, jeśli się nie uda? - dobiegło mnie z ciemnego kąta.
Dojrzałam tam mężczyznę w sędziwym wieku.
- Niech zatem wizja nowych dóbr i bogactwa chroni was przed błędami.
- Co z Królem James'em? - Spytał Alexander, dworzanin mego brata. - Usadzisz matkę na tronie?
- Mój brat jest królem, ale został nim przez błędy jego rodziców. Matka będzie pod moją opieką.
- Jak zatem gwarantujesz nam pani nasze bogactwa? - Podniosły się głosy buntu.
- Cisza! - Krzyknęłam, po czym spokojnie dodałam. - Jestem siostrą króla, a ten prawdziwie mnie miłuje. Moja rzecz w tym, abyście dostali wszystko, com obiecam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro