Rozdział 1
Rozdział 1
Księżniczka Anne
26 października 1586
Byłam wściekła na James'a, że tak biernie przyglądał się procesowi matki w Anglii. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę jaki będzie wynik rozprawy. Kuzynka Elżbieta z wielką chęcią przeciągnie swoim piórem pod dokumentem, który przypieczętuje los naszej matki.
- Księżniczko Anne... - Zawołał jeździec, wchodząc do mojej komnaty.
- Tak? - Podniosłam wzrok na niego.
- Przywożę wieści z Anglii... - Zaczął, przerywając na moment. - Maria, królowa Szkotów... bardzo mi przykro.
Nie zdołał powiedzieć nic więcej, jakby to była jego osobista tragedia. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Wyrok był postawiony. Co nie znaczy, że nie można jeszcze wpłynąć na Elżbietę.
Może teraz to będzie impuls dla mojego młodszego brata? Jest królem! Więc niech zachowuje się jak król. Moje możliwości na uratowanie życia mojej rodzicielki malały z każdym dniem. Gdy z James'em zaczynałam tylko ten temat, nad nami zaczynały zbierać się chmury. Denerwowałam się, dawałam każdy z możliwych argumentów, wtedy on jakby starał się ignorować wszystko to co powiedziałam. Pisałam także do mojego wuja, Henryka, króla Francji. Zdawałam sobie sprawę jak bardzo z upływem czasu desperackie stają się moje listy.
Siedziałam przy swoim biurku rozmyślając nad kolejnymi krokami w tej trudnej sytuacji. Był późny wieczór, w komnacie panował półmrok. Nie myślałam, aby zmrużyć oczy choćby na moment. Po prostu nie miałam na to czasu, moja matka też nie miała czasu. Nie miałam ani chwili do stracenia.
Musiałam po raz kolejny pomówić z James'em. Nie zamierzałam poddać się łatwo. Opuściłam komnatę z głośnym wrzaskiem otwieranych drzwi, co zaalarmowało straż, aby stanąć na baczność.
Zamkowe korytarze były oświetlone przez świece. Nie było ich wiele, ale przynajmniej oświetlały drogi i twarze osób, których o tej porze nie można było spotkać za wiele.
Bez żadnego wcześniejszego pukania czy zapowiedzi weszłam do komnaty mojego brata. On tylko podniósł lekko głowę, ale po jego minie nie widziałam zaskoczenia moim przybyciem.
- Nie śpisz jeszcze, Anne?
Spytał, nie odrywając się od czytania Króla Edypa w oryginale.
- Czytałam to parę razy i wciąż nie mogę wyjść z oczarowania te tragedią. - Stwierdziłam, siadając na krześle po drugiej stronie biurka. - Tymczasem prawdziwa tragedia rozgrywa się tuż pod twoim nosem.
- Zatem już wiesz. - Westchnął głośno, odkładając książkę i spoglądając na mnie.
- Wiem. Zamierzasz coś z tym zrobić?
Zapytałam, spodziewając się jaka będzie odpowiedź.
- Rzecz w tym, że nie jestem pewien, co miałbym zrobić w tej sytuacji.
- Porozmawiaj z Elżbietą. Niech okaże miłosierdzie naszej matce. Tym aktem zdobędzie przychylność katolickiej szlachty. - Mówiłam, ale brat milczał. - Jeśli nie chcesz, to ja mogę z nią porozmawiać.
Zaproponowałam, na co Szkot wybuchnął szczerym śmiechem
- Nie ma takiej opcji, abym nawet na to pozwolił.
- Dlaczego?
- Masz cięty język, jeśli kogoś nie lubisz. Nie chcę, abyś wplątała się w kłopoty. Zabraniam ci, oficjalnie, jako brat i król.
- Czyli innymi słowy nic nie zrobisz?!
Wybuchłam, czując jak moje oczy napełniają się pierwszymi łzami. Powstałam z miejsca i z góry spoglądałam na młodszego brata.
Był tak bardzo podobny do matki z twarzy, jednak swoim zachowaniem przypominał mi Lord'a Darnley'a.
- Anne, uspokój się! Nie widzisz, że robię to z troski o ciebie?
- Z troski o mnie?! Dobre sobie! Jedyna kwestia, która cię na prawdę obchodzi to ta, aby być pupilkiem Elżbiety! Zależy ci tylko na władzy! Nic więcej cię nie obchodzi!
Krzyczałam na niego kolejny raz w tym miesiącu. Kolejny raz w jego komnacie, którą natychmiast po tym opuściłam.
Chciałam, aby poczuł to co ja, rozpacz i desperację, która stawała się coraz większą z upływem dni. Miałam w sobie ogromny żal do młodszego brata, że nic w tej sprawie nie zrobi. Jak miałam go namówić do pomocy kobiecie, która była z nami blisko związana? Z którą dzieliliśmy więzy krwi? Jak miałam go namówić do pomocy kobiecie, której nie znał? Która znaczyła dla mnie tak wiele?
Dotarłam do swojej komnaty w takim samym stanie, w jakim wchodzę do niej od paru tygodni. Jednak pomieszczenie nie było puste jak wcześniej, a była w nim jedna z moich dwórek, Antonina Ludwika de Guise, która była także moją krewną zarazem. Tylko ona rozumiała tutaj w jak trudnej sytuacji się znalazłam.
- Rozmawiałaś z James'em.
Stwierdziła, widząc jak oparłam się o drzwi. Spojrzałam w dół, patrząc jak nerwowo przesuwam pierścień. Jedyną z niewielu rzeczy, która została mi po matce.
- Muszę coś wymyślić, Antoniette. - Szepnęłam, odchodząc do drzwi. - Jeśli ja tego nie zrobię, to nikt tego nie zrobi.
- Masz na myśli coś konkretnego?
- Jeszcze nie. Próbuję zebrać myśli, ale to nie jest proste.
- Myślę, że powinnaś
odpocząć, Anne. - Oznajmiła Francuzka, łapiąc mnie za ramiona. - Pomogę Ci się przebrać. Wtedy spróbujesz odpocząć, dobrze?
- Nie jestem pewna, czy będę do tego zdolna.
Stwierdziłam, ale Antoniette posłała mi tylko blady uśmiech.
Całe moje życiem było jak najlepsze doradzanie James'owi. Był moim młodszym bratem i prawdę mówiąc nie miałabym serca go opuścić. Przyrzekłam to mamie, gdy widziałyśmy się po raz ostatni. To było 19 lat temu.
***Retrospekcja
W sali tronowej znajdowało się wtedy mnóstwo ludzi i wcale nie była to pokojowa rozmowa. Całemu zamieszaniu, które powstało na kilka godzin po śmierci drugiego mężą mojej matki, przewodził John Knox, od zawsze nienawidził matki jak i mnie.
- Aresztujcie ją również. - Wskazał na królową, która trzymała w swoich ramionach mojego bratam - Świadkowie mówią, że wiedziała o każdym szczególe tej zbrodni.
Mamę zasłonił jej przyrodni brat Hrabia Moray, jednak nie miał najmniejszych szans, aby wygrać pojedynek z kilkunastoma innymi mężczyznami.
Królowa oddała małego księcia w ręce mojego brata, James Stewart'a.
- Traktuj go jak swojego syna.
- Będę. - Odparł wyraźnie wzruszony tym co się właśnie działo.
Następnie moja rodzicielka podeszła do mnie. Widziałam jej oczy zaszkolne od nadmiaru łez i drgające kąciki ust. Mocno mnie przytuliła.
- Opiekuje się bratem. Nigdy nie zapominaj kim jesteś i od kogo się wywodzisz.
- Będę, mamo. Przysięgam.
Odparłam, na co po raz ostatni pocałowała mnie w policzek.
***
Spełniłam prośbę matki. Opiekowałam się bratem i pilnie obserowawałam jego zmieniających się regenetów. Nie podobało się to najbliższemu otoczeniu młodego króla. Byłam Francuzką. Moim ojcem był zmarły francuski król. Nie, Henry Stuart mający rozszczenia do angielskiego tronu. Niemniej jednak James'owi to nie przeszkadzało. Niejednokrotnie okazywał mi swoje zaufanie poprzez mianowanie mnie regentką podczas jego nieobecności.
Nieraz przedstawiał mi oferty małżeństw, które napływały od książąt i królów. Byłam cenna i pierwsza w kolejce do tronu. Jednak takie zaręczyny obligowałyby mnie do opuszczenia Szkocji i zostawienia brata bez mojego wsparcia na wyciągnięcie ręki. Dlatego byłam tutaj, wciąż niezaręczona, ze względu na obowiązek jaki miałam wobec James'a. Mam dwadzieścia sześć lat, większość kobiet w moim wieku jest dawno po ślubie, czasem i po dwóch.
Jednak nie rozpaczałam nad takim stanem rzeczy.
Rankiem, gdy moja kuzynka Antoniette mnie przebrała w dzienne odzienie, postanowiłam napisać kolejny z wielu listów do mojego wuja, króla Francji.
"Najdroższy wuju
Zapewne już wiesz o wyroku, który zapadł w Anglii. Mogłam się spodziewać takiego obrotu spraw. Lecz miłość do matki kazała mi wątpić w najokropniejszy osąd. Miałam nadzieję, że Elżbieta okaże swoje miłosierdzie i unieważni wyrok. Jak bardzo głupia jestem nadal sądząc, że jej lodowate serce zmięknie? Wiara każe mi ufac w miłosierdzie angielskiej królowej. Błagam Cię, najukochańszy wuju, poślij słowo lub swoich ludzi do Elżbiety, jak i do mojego brata. Wciąż mam nadzieję, że mój jedyny brat powstanie z kolan, na których od lat ugina się przed Tudorówną i zrobi cokolwiek w sprawie egzekucji Królowej Szkotów. Jednak moje oczekiwania do brata to jedno, a to, że sama muszę znaleźć pomoc dla matki to co innego. Proszę cię także o modlitwę za moją rodzicielke. Niech Bóg będzie sprawiedliwy, tak jakbym tego pragnęła.
Twoja oddana bratanica,
Anne de Valois"
Złożyłam list na kształt prostokąta, gdy ktoś zapukał do drzwi. Grzecznie zaprosiłam osobę do środka i zaczęłam proces zapięczetowywania listu. Spojrzałam spod łba na człowieka, który raczył mnie odwiedzić.
Spoglądał na mnie niepewnie swoimi brązowymi oczami. Ja milczałam, nie byłam przekonana czy mam chęć odbyć tę rozmowę.
- Chcesz przeczytać? Jeszcze nie zapieczętowane. Twoi ludzie będą mieli mniej pracy.
Spojrzałam na niego oskarżycielsko, przerywając głuchą ciszę.
- Nie czytam twoich listów.
- Yhm... Oczywiście. - Mruknęłam, przykładając swoją osobistą pieczęć do wosku, aby mogła się odbić.
- Zjemy razem śniadanie?
- Nie jestem pewna, czy twoja świta będzie tego chciała. Dla nich jestem Francuzką, zresztą jak dla niemal każdego tutaj.
- Dla mnie jesteś siostrą, nimi w ogóle nie powinnaś się przejmować. - Stwierdził, wystawiając do mnie dłoń.
- Nie wiem, czy mam czas na cokolwiek innego. - Przyznałam, patrząc na brata, który stały po drugiej stronie biurka. - Muszę ratować matkę sama, jeśli ty nie chcesz mi pomóc.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę, Anne.
Westchnął, chowając dłoń.
- Oficjalnie nie, to prawda.
Powiedziałam, obrając w dłoniach pieczęć. Była jedyna swego rodzaju. Były na niej połączone literki V i S, co było znakiem domów de Valois i Stuartów.
- Czy uspokoi cię, jeśli pojadę do Anglii i spotkam się z Elżbietą?
Spytał, na co podniosłam spojrzenie na niego. Byłam zdziwiona jego nagłą zmianą stanowiska. Spoglądałam na niego z zastanawowieniem, oparwszy się plecami o swoje krzesło.
- Uspokoi mnie fakt, jeżeli wskórasz cokolwiek w tej sprawie.
- Wiesz, że tego nie mogę obiecać. Wiemy jaka jest.
- Lepiej, abyś się postarał. - Westchnęłam.
- Co masz przez to na myśli?
Spytał, lustrując mnie wzrokiem, na co ja wyciągnęłam z szuflady list z pieczęcią Filipa Hiszpańskiego.
- Zaczęłam rozważać mariaż z Hiszpanią.
Brat wyrwał mi z dłoni list i pośpiesznie wertował linijki.
- Z Filipem?! Ale dlaczego? Ma pięćdziesiąt
lat... - Mówił, na co ze spokojem w głosie mu przerwałam, stając koło niego.
- Ma pięćdziesiąt lat i przewagę nad Elżbietą. Zawsze obawiała się Hiszpanii.
- Nie... nie... - Zaczął kręcić głową, składając list.
- Córki Filipa poparły mnie jako, że jestem ich kuzynką. Francja też dała mi poparcie.
James spuścił spojrzenie na podłogę. Widziałam jak przegryzał usta, zawsze to robił, gdy działo się coś, co go martwiło.
- Chodźmy na śniadanie.
Powiedział otwierając przede mną drzwi.
_____________________________
Witajcie Czytelnicy!
Jak Wam się podoba nowe opowiadanie?
Co sądzicie o Annie? Czy słusznie angażuje się w sprawę swojej matki?
Zapraszam do komentowania.
___________________________
Witajcie Czytelnicy!
Jak Wam się podoba nowe opowiadanie?
Co sądzicie o Annie? Czy słusznie angażuje się w sprawę swojej matki?
Zapraszam do komentowania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro