~5~
Wyłączyłem "wakeuper" jak to Kenny się śmiał ucząc mnie angielskiego w czwartej klasie podstawówki i wstałem z łóżka ocierając oczy. Przeciągnąłem się i spojrzałem za okno gdzie słońce dopiero powoli wschodziło na horyzont. Uśmiechnąłem się w zamyśleniu.
Całe miasto, a przynajmniej duża jego część na pewno jeszcze śpi, przebiega przez krainy snu i będzie jeszcze w błogim stanie przez godzinę czy dwie zanim wstaną do pracy i szkoły.
Otworzyłem szafę i wyjąłem z niej ubrania na dzisiaj. Założyłem szerokie zielone spodnie zawijane przy kostkach, wpuściłem w nie brązowo kremową koszulkę w paski, a na to nałożyłem niebieską koszulę, sięgająca mi poniżej pasa. Ubranie na dzisiaj dopełniały błękitne conversy pod kostkę i czarny pasek do spodni. Strój pokazujący na kilometr gdzie mógłbym pracować, a z drugiej strony strój na tyle ładny, aby odwiedzić kogoś kto pracuje nie tak daleko ode mnie i wciska się w moje myśli nieproszony.
Poszedłem do kuchni, nastawiłem wodę na herbatę, a do tostera wrzuciłem dwa tosty. W trakcie oczekiwania na upieczenie się chleba i zagotowania wody, poszedłem umyć zęby, uczesać włosy i nałożyć na twarz krem rozświetlajacy cerę.
Stanąłem przed lustrem z szczoteczką w ustach robiąc szybkie powtarzalne ruchy, myjąc zęby, a mój wzrok skupił się na moich blond włosach. Zawsze były za długie albo za krótkie, a w mojej opinii nigdy nie pasowały do tego jak chciałbym, aby wyglądały, a już na pewno nie sprawiały, że czułem się w nich komfortowo. Nie miałem odwagi sam się strzyc, a tym bardziej prosić o to fryzjerkę zaprzyjaźnioną z mamą od lat, a potem słyszeć jak rodzice na mnie krzyczą, bo nie podoba im się taka fryzura. Nie chcę, aby byli jeszcze bardziej źli na mnie niż są za sam fakt, że uciekłem na swoje.
Spojrzałem na swoje błękitne oczy. Część mnie, którą naprawdę lubię. Zawsze widać kiedy się cieszę, co myślę i szczerze uznaję, że są naprawdę ładnego koloru i kształtu. Gdybym mógł albo miał chociaż odwagę, podkreślałbym kształt oka kreską albo malował rzęsy.
Wyplułem pastę z ust, obmyłem szczoteczkę wodą i wypłukałem usta. Wziąłem na dłoń trochę żelu do włosów, starając się chociaż trochę ułożyć swoje włosy w taki sposób, w jaki chciałbym aby wyglądały, ale było to bezskuteczne. Teraz są po prostu trochę w większym ładzie niż zwykle.
Obmyłem dłonie z żelu, wziąłem krem rozświetlający do twarzy i nałożyłem jego niewielką warstwę na twarz, uśmiechając się przy tym z dumą. Rodzice nie muszą wiedzieć o mojej pielęgnacji. Ważne, że ja się z nią czuję dobrze i że Kenny mi z nią czasami pomaga. Trochę paradoksalne, że są rzeczy, których nie boję się jeśli rodzice się o nich dowiedzą, a są rzeczy które są dla mnie nieprzekraczalną granicą.
Pozamykałem wszystkie opakowania, które otworzyłem tego poranka i zgasiłem światło w łazience idąc do kuchni. Tosty zdążyły już wyskoczyć z tostera, a woda się zagotować. Wpierw zalałem kubek gorącą wodą, a później zrobiłem dwie kanapki na swoje śniadanie.
Słońce wdzierało się powoli coraz bardziej do mieszkania, oświetlało je i wciskało w moją duszę radość z nadchodzącego dnia pomimo wczesnej godziny.
Po zjedzeniu śniadania i wypiciu herbaty, umyłem brudne naczynia, zabrałem z sypialni telefon chowając go do tylnej kieszeni spodni, zabrałem kluczyki z miski i otworzyłem drzwi.
- Do wieczora mieszkanko - pożegnałem się ze swoim domem i wyszedłem, zamykając drzwi, sprawdzając czy są zamknięte trzy razy i zbiegając szybciutko po schodach na sam dół.
Nie biegłem na wyścigi czy po to, aby być szybciej. Biegłem ze szczęścia, z radości, że dzisiaj jest nowy, piekny dzień, będzie ciepło, ludzie będą zamawiać bukiety, będę robić to co kocham, porozmawiam z Kennym, porozmawiam z Craigiem, spotkam może Craiga i odwiedzę jego studio. Tyle rzeczy dobrych może się zadziać, trudno jest nie skakać ze szczęścia czy biec po schodach!
Radośnie podskakiwałem kierując się w stronę swojej ukochanej kwiaciarni stojącej między piekarnią, a marketem. Otworzyłem szklane drzwi, radosny dzwoneczek zadzwonił przy otwarciu. Przełożyłem tabliczkę obok drzwi na słowa "Otwarte" i podszedłem do kasy. Umieściłem w kasie drobniaki, aby mieć z czego wydawać resztę. Następnie zrobiłem obchód po całej kwiaciarni, zbierałem zwiędłe kwiaty i dodawałem odżywek do wody w wazonach i w końcu usiadłem za ladą na krzesełku. Słońce wschodziło coraz wyżej horyzontu, chociaż niebo dalej było pomarańczowo złote ukazując wczesny poranek.
Craig
Obudziłem się o godzinie siódmej rano razem z głośnym budzikiem. Włączyłem na telefonie drzemkę i przetarłem oczy starając się rozbudzić, przyswajając wzrok do chorej ilości światła o tej godzinie. Kto wymyślił wczesne wstawanie do szkoły? Jakiś kretyn pierdolony. Każdy jest niewyspany, nic nie wynosi z lekcji, bo bardziej myśli się o cudownej chwili zaśnięcia albo wyjścia z uczelni.
Chociaż przyznaję, sam sobie dobrałem godziny wykładów, aby nadążać z pracą i nawet jeśli uwielbiam słuchać o tym co mnie interesuje na wykładach, ale siódma rano to zdecydowanie za wcześnie na życie.
Budzik znowu zaczął dzwonić, oznajmując że mój czas na rozbudzanie się skończył i trzeba wstać. Wyłączyłem alarm w telefonie i wstałem z łóżka warcząc w niezadowoleniu. Po głowie cały czas chodził mi obraz radosnej buźki kwiaciarza. Jego roześmiane, rozmarzone błękitne oczy, błyszczące w świetle słońca blond włosy, wianek zrobiony ściśle z kilkudziesięciu stokrotek, piękny, melodyjny głos który mówił o znaczeniu wszystkich kwiatów.
Na samo wspomnienie głosu kwiaciarza przechodziły mnie ciarki. Miał w sobie coś, co mnie po prostu rozczulało, wyróżniał się wśród wszystkich ludzi tym w jaki sposób mówił o tym co go interesuje, tym z jaką dumą prowadził swoją kwiaciarnię, tym jak wielką wiedzę posiada na temat zainteresowania.
Bukiet, który wczoraj dla mnie przygotował został z wielką niechęcią przyjęty przez nauczycielkę razem z przeprosinami. Najwyraźniej też coś niecoś wiedziała jednak o kwiatach albo po kombinacji i kolorystyce domyśliła się co przez nie przemawia.
Podszedłem do szuflady z której wyjąłem ubrania na dzisiejszy dzień i udałem się do łazienki gdzie wziąłem szybki prysznic, ubrałem się, umyłem zęby, przeczesałem dłonią włosy i nałożyłem ukochaną, świeżo wypraną czapkę na głowę. Ostatni raz spojrzałem na siebie w lustrze i wyszedłem z łazienki, gasząc światło za sobą. Udałem się szybkim krokiem do kuchni, zakładając po drodze buty, które mniej więcej miały pasować do mojego ubioru.
Na gaz odstawiłem czajnik z wodą i zrobiłem sobie dwie kanapki z ryżowych chlebków, aby szybciej je pochłonąć. Z szafki wyjąłem termos, włożyłem do niego torebkę czarnej herbaty i wlałem do niego gotującą się wodę z czajnika, wyłączając oczywiście gaz. W domu było spokojnie, jak to zwykle o siódmej rano bywa. Tolkien spał u siebie w pokoju na drugim piętrze i szczerze nie zdziwię się jeśli śpi z Clydem, który "miał koszmar", więc pokój Clyda musi być pusty w tej chwili. Jimmy wyprowadził się od nas jakiś rok czy dwa lata temu, mając pieniądze na własny dom i bardzo dobrze sobie radząc jako telewizyjny komediant na popularnym kanale.
Jimmy najszybciej z nas skończył studia, bo był o klasę wyżej. Kończył coś związanego z teatrem, ale nie przypominam sobie dokładnej nazwy. Tolkien chodzi do jakiejś prestiżowej szkoły czy chuj wie co, cokolwiek robi opowiada głównie Clydowi. Clyde za to uznał, że woli pracować niż studiować, więc pracuję w całodobowym markecie na zmiany. A ja? Ja chodzę na uczelnię poświęconą głównie astronomii. Moja szkoła ma nawet wieżę obserwacyjną, własne teleskopy i wyposażenie godne przyszłych pracowników NASA. Oczywiście, tatuaże to również moja pasja, ale bardziej hobbystyczna. Kiedy skończę studia, mam zamiar startować do pracy w NASA.
Zamknąłem zielony termos szczelnie i wrzuciłem go do torby, leżącej na stole kuchennym. Przejechałem wzrokiem po zawartości mojego "plecaka" dla pewności, że wszystko mam i wyszedłem z domu zabierając klucze do samochodu i domu. Dla wszelkiej pewności poklepałem się po kieszeniach spodni i kurtki. Portfel jest, telefon jest, klucze są, torba jest, zeszyt jest. Chyba wszystko.
Wsiadłem do swojego czarnego Mercedesa stojącego przed naszym domem na miejscu parkingowym, wrzuciłem torbę na miejsce pasażera i zapiąłem pasy. 7:40. Mam dwadzieścia minut na znalezienie się na uczelni, to nie tak źle.
Odpaliłem samochód i ruszyłem w trasę. Moja głowa wypełniała się tysiącami pytań o niskiego, radosnego florystę z kwiaciarni, którego imienia nie dane mi było poznać. Główne z tych pytań brzmiało "dlaczego o nim myślę?"
Chłopak ugrzązł w mojej głowie i trzyma się każdej myśli, jakby życie miało od tego zależeć. Jego pozytywny urok uderzał mnie ciepłem w klatce piersiowej, sprawiał że serce biło mi trzy razy szybciej, a co gorsza nie mam powodów, aby tak czuć. Nie znam go, rozmawiałem z nim może piętnaście minut o kwiatach, szkole i pracy. Nie mam prawa o nim myśleć w jakikolwiek inny sposób niż obejmujący zapoznanie się z jego istnieniem.
Jebany kwiaciarz.
Zaparkowałem w końcu pod budynkiem szkoły, zabrałem torbę z miejsca pasażera i wysiadłem z samochodu, zamykając go. Wziąłem głębszy wdech i wypuściłem go ze świstem, przygotowując się psychicznie na cztery godziny lekcji, a potem szybki przejazd do pracy i przyjęcie klienta. Dzisiaj mam zaplanowanych tylko dwóch klientów na poprawki tatuażu, więc absolutnie luz.
- Craig! - krzyknął zbyt bardzo znajomy mi głos. Stan Marsh. Niższy ode mnie o głowę chłopak z czarnymi włosami, umięśnioną delikatnie sylwetką, wiecznie ubrany w strój propagujący temat bezdomności. Stan jebany Marsh. Gość, który od przedszkola rozmawia tylko ze swoim super najlepszym przyjacielem, a kiedy wybrali inne szkoły musieli oboje się niestety zmusić do zapoznania innych ludzi niż oni sami. Stąd też moja jakże głęboka, ważna i uwieńczona motylkami relacja z tym jakże ciekawym osobnikiem płci męskiej. Tak głęboka jak kałuża, ważna jak zużyty wacik i kolorowa niczym czarno-biały film o zebrze.
- O nie - markotnąłem, idąc szybszym krokiem w stronę auli i starając się nie zwracać uwagi na czarnowłosego chłopaka. On jednak nie dawał za wygraną, człapiąc tuż za mną. Że też kurwa mać musiał wybrać ten sam kierunek studiów co ja.
- Tucker, przywitaj się chociaż! - Stan zrównał krok z moim, a przynajmniej się starał, bo patrząc na naszą różnice wzrostu i fakt, że mam dłuższe nogi od niego, musiał biec przy mnie, aby nadążyć. Dobrze, szybciej się zmęczy i znudzi.
- Spierdalaj Marsh - warknąłem na chłopaka, pokazując mu środkowy palec i wchodząc do auli, gdzie powoli zbierali się ludzie. Stan jest naprawdę jedną z ostatnich osób z jakimi chcę dzisiaj rozmawiać. Z jakimi w ogóle chcę rozmawiać. Nigdy nie rozumie tego i naciska, naciska i naciska, dopóki nie zacznę słuchać jego pierdolenia o jego przyjacielu i kiepskich flirtów rzucanych w moją stronę.
- No weź, przecież i tak przez następne cztery godziny będziesz na mnie skazany - zauważył chłopak, rzucając mi zawadiacki uśmiech. Spojrzałem na niego obojętnie, a jego pewność siebie najwyraźniej szybko spadła, bo uśmiech znikł z jego twarzy.
- Nie, jeśli będziesz grzecznym pasożytem rasy ludzkiej i sobie ode mnie pójdziesz - warknąłem przez zęby, znajdując wolne miejsce i od razu je zajmując. Na ławeczce, przyczepionej do prawego boku krzesła, położyłem swój zeszyt i długopis. Wykładowca przyszedł na salę i zaczął się przygotowywać, a Stan zajął miejsce obok mnie, przesuwając kogokolwiek kto zajął wcześniej miejsce obok. Ciężko westchnąłem.
- Aż tak nisko o mnie myślisz? - spytał, opierając się o łokietnik krzesełka i zbliżył się do mnie. Zgromiłem go znudzonym wzrokiem. Boże, za co? Czym zawiniłem, aby być skazanym na Stana Marsha?
- Myślę o tobie niżej, ale nie chcę być niemiły - prychnąłem pod nosem i wyjąłem z kieszeni telefon, aby nie musieć się przejmować narzekaniem czarnowłosego na to jaki jestem niemiły i okropny i w ogóle fe.
- Wow, naprawdę jesteś dzisiaj przemiły - zaśmiał się pod nosem Stan, naruszając moją przestrzeń osobistą. Mój wzrok przeniósł się z włączonego na telefonie pinteresta, wprost na niebieskie oczy chłopaka, oddalone ode mnie jedynie o kilka centymetrów. To, jak bardzo mnie w tej chwili denerwował swoim istnieniem, było naprawdę niesamowite.
- Dzień dobroci dla pokrak społecznych, ciesz się i odsuń. Niekomfortowo się czuję - odsunąłem go na siłę dłonią od siebie, a wzrokiem wróciłem do przeglądania zdjęć świnek morskich, które są o wiele ciekawsze niż Marsh. Przykładowo, ta ma na sobie czapeczkę urodzinową, a ta fioletową sukienkę. O Boże, ta ma nawet słodki garniturek, muszę znaleźć taki dla Stripe. O matko, a tutaj jest panna młoda i Pan młody świnki morskie.
- Z kim piszesz, że tak się szczerzysz Tucker? - zapytał chłopak, na nowo naruszając moją przestrzeń osobistą i zaglądając mi w telefon. Szybkim kliknięciem wyłączyłem komórkę i odsunąłem twarz czarnowłosego od siebie, wciskając mu w nasadę nosa środkowy palec.
- Do twojej starej, zamknij pysk i daj mi w końcu spokój - warknąłem, siegając po zeszyt z notatkami i otworzyłem go na ostatniej zapisanej stronie, aby móc kontynuować notatkę.
- Tucker nie bądź niemiły - Marsh szturchnął mnie łokciem w ramię i puścił mi oczko - Wiesz, że mnie kochasz - powiedział z taką pewnością siebie, że z trudnością powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.
- A myślałem, że to ja się okłamuję wmawiając sobie, że jednak dasz sobie ze mną spokój - wywróciłem oczami i skupiłem wzrok na wykładowcy, który załączał prezentację na rzutnik.
- Nie zaprzeczyłeś.
- Czy za zaprzeczenie uznasz tylko wbicie długopisu w twoją krtań? Bo mam ochotę to zrobić, aby dowieść swojej racji - odpowiedziałem i na całe szczęście było to ostatnie zdanie jakie padło między nami, aż do końca wykładu. Sam wykład był naprawdę ciekawy. Wykładowca opowiadał o czarnych dziurach, jednostkach lat świetlnych, historii wszechświata, a nawet galaktyki, rzucił kilka ciekawostek, ogółem było warto. Cztery godziny zleciały jak z bicza strzelił. Nawet się nie połapałem kiedy to minęło, kiedy zapaliły się światła, a prezentacja została wyłączona.
Przez dłuższą chwilę siedziałem, starając się wszystko przyswoić. Zdawałem sobie sprawę z ogromu świata i wszechświata, ale po każdej lekcji, czuję jeszcze bardziej niż wcześniej że jestem jedynie przebłyskiem w całej historii. Przebłyskiem życia, niejednego pewnie życia w całej galaktyce, a i tak ten przebłysk nie jest nawet sekundą, nawet nanosekundą w historii wszechświata. To takie ekscytujące wiedzieć, że jeszcze tyle można odkryć, że mogę być jednym z tych którzy odkryją część kosmosu, a kto wie może nawet będziemy po nim podróżować w normie dziennej? Może dożyje takiej technologii?
- Craig? Wstawaj, już po wykładzie - starał się mnie wydostać z transu Marsh, jednak nie było to tak proste. Widziałem każdą gwiazdę, każdą planetę, każdą galaktykę, czułem się wyciszony, czułem pustkę wokoło i widziałem jej nieskończoną ciemność. Czułem się jak zagubiony astronauta, widziałem jak mała jest w tej chwili Ziemia, jak mały jest układ Słoneczny, jak miliardy gwiazd są w tej chwili małe, a ukrywają własne układy, swój ogrom. Czułem się spełniony mając wokół siebie tylko tajemnicę kosmosu.
A przynajmniej tak było z reguły, kiedy odpływałem myślami w nieskończoność. Teraz brakowało mi czegoś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro