~2~
- Kenny! - uśmiechnąłem się szeroko, siadając na krzesełku za ladą, aby nie paść z ekscytacji sytuacją, jaka mi się przydarzyła - Muszę Ci coś super ważnego powiedzieć.
- Spill the tea, sis - odpowiedział mi i stąd czułem jak radość wręcz z niego tryska. To może jednak udało mu się już spotkać z rudowłosą pięknością? Stąd taka radość? Ale dokąd idzie? Gdzie chodzi? Nie słyszę wiatru, więc może jest już w domu?
- Przyszedł do mnie klient - zacząłem mówić, jednak zostało mi to przerwane na rzecz żartu.
- Niesamowite, do sklepów przychodzą klienci? Nie wierzę. Może jeszcze coś kupił? To już byłby koniec świata - droczył się ze mną przyjaciel, na co cicho się zaśmiałem. Humor blondyna szybko przechodził na mnie nawet przez komórkę.
- Przystojny klient - poprawiłem się, na co Kenny na dłuższą chwilę umilkł. Uznałem to za znak do kontynuowania - Był wysoki, szczupły, czarne włosy, zielone oczy, delikatnie opalony. Miał kolczyki w brwi, a nawet tatuaże na ramionach. Był tak strasznie przystojny, Kenny - mówiłem dalej, przypominając sobie wygląd mężczyzny - Jakbyś go widział, to aż ahhh.
- Huhu - usłyszałem po drugiej stronie - Pierwszy chłopak, o którym tak mówisz. Musi być naprawdę przystojny, aż chciałbym go zobaczyć - czułem, przysięgam że czułem jak wrednie uśmiecha się Kenny po drugiej stronie słuchawki - I co z tym przystojnym klientem?
- Poprosił mnie o bukiet, który mówi "pierdol się" - odpowiedziałem szybko, wstydząc się wymówionego przekleństwa. Ze słuchawki usłyszałem szczery, radosny wybuch śmiechu.
- ŻE O CO POPROSIŁ? - powiedział głośniej Kenny, śmiejąc się bez przerwy - Już go uwielbiam. Mów dalej - zachęcił mnie do kontynuowania opowieści, powstrzymując się od dalszego śmiechu. Słabo mu to wychodziło, ale nie winiłem go. Cieszyłem się, że ma taką ochotę na śmianie się i z radością się do tego przyłączałem.
- Zaczęliśmy rozmawiać o kwiatach, potem opowiadał mi o swojej pracy i szkole, opowiedziałem o swojej. Gadaliśmy o takich typowych rzeczach - wymieniłem po prędce tematy, aby przejść do punktu kulminacyjnego historii - Przedstawił się, nazywa się Craig, ale nie to jest w tym wszystkim najlepsze. Wiesz co zrobiłem?
- Co takiego? - spytał, ponaglając mnie do wyjawienia powodu dzwonienia do niego ledwo dwie godziny po wyjściu.
- Zapomniałem się przedstawić - usłyszałem ponowny wybuch śmiechu, na co cicho parsknąłem pod nosem - Więc nazywał mnie "Chico flor" czy jakoś tak. Wiesz może co to znaczy? - spytałem z nadzieją, że Kenny wyjaśni mi znaczenie przezwiska. Co dwie głowy to nie jedna, może przynajmniej naprowadzi mnie w jakim języku jest przezwisko.
- Chico flor? - uspokoił się po dłuższej chwili blondyn i mruknął w zamyśleniu - Flor kojarzy mi się z podłogą po angielsku, a chico z kurczakiem albo jak w tych hiszpańskich filmach mówią na kobiety "chica" - powiedział, podsuwając swoje pomysły na temat frazy. Nastała chwila ciszy wypełniona dumaniem - Może dama podłogi albo kurczak podłogi? Kurczak podłogowy?
- Dama podłogi? - zaśmiałem się pod nosem, zastanawiając się dłużej nad postawionym wyborem. Zdecydowanie bardziej wolę być nazywany "damą" niż "kurczakiem" - Może widział jak zamiatam i śpiewam? Myślisz, że o to może chodzić?
- Jest taka możliwość - mruknął w odpowiedzi blondyn - Dobra, damo podłogi i jaki ten bukiet zrobiłeś? Krzyczał "pierdol się" czy raczej to się nie udało w tej historii, bo za bardzo zajęty byłeś patrzeniem się na przystojniaka?
- Udało, na szczęście. Udało się ułożyć ten specyficzny bukiet i napatrzeć na Craiga - zapewniłem chłopaka, stukając paznokciami o blat stołu - Wsadziłem tam chryzantemy, słoneczniki, margaretki, balsaminę, fioletowego goździka, narcyza i piwonię.
- Brzmi jak mieszanka żółci z żółcią i odrobiną fioletowego czy niebieskiego - przyznał zamyślony i z tego co usłyszałem, stanął nareszcie w miejscu. Poważnie, gdzie on tak łaził? Chyba nie stresuje się czymś, aż tak nie? - To musi wyglądać jak wymiociny po zjedzeniu dania z curry i jagód. Smakowicie wyglądający bukiet, przyznaję. Udało Ci się w stu procentach utrzymać temat.
- Co to w ogóle za porównanie? - zaśmiałem się, opierając czoło o dłoń - Kenny, naprawdę jesteś jedyny w swoim rodzaju - przyznałem w przypływie szczerości. Kenny jest jedyną osobą w swoim rodzaju. Nie znam kogoś kto byłby w stanie palnąć takie porównanie przy bukiecie, a tym bardziej nie znam kogoś kto byłby w stanie zmieścić w jednym zdaniu nieudany flirt, żart i jeszcze przy tym powiedzieć coś poważnie mającego sens. Kenny ma do tego nieopisany talent i pomijając świetny wygląd, jest to powód dla którego był w nie jednym związku.
- Zdaję sobie sprawę - odpowiedział z dumą i przekonaniem o swojej racji - Dlatego oberwałem kamieniem w oko i siedzę u rudowłosej piękności, czekając aż wróci z bandażami czy coś tam - zaczął mówić, przechodząc na wyjaśnienie gdzie on jest i co robi.
- Matko jedyna, nic ci nie jest? - spytałem od razu wypełniając się zmartwieniem o najlepszego przyjaciela. Jak można oberwać kamieniem w oko? Ktoś w niego rzucał? Bił się? Co się działo? - Zresztą po co ja pytam, skoro rudowłosa piękność ma cię opatrywać to na pewno jest poważnie.
- A tam - mruknął beztrosko - Zobaczysz, zbliżę się do niego przez taką akcję. W tej chwili jestem w jego domu, a to coś znaczy. Nie wiem co, ale coś znaczy.
- Na przykład, że oberwałeś tak, że jest zbyt poważnie, aby to zostawić bez opieki, ale jednocześnie za mało poważnie, aby iść z tym do szpitala? - zadałem retorycznie sarkastyczne pytanie, nawet nie oczekując odpowiedzi i cicho się śmiejąc z radości jaką emanował blondyn pomimo powagi sytuacji.
- A to między innymi - zaśmiał się w odpowiedzi i westchnął rozmarzony. Mogę się założyć, że myślami jest już daleko poza tematem rozmowy. Zawsze kiedy rozmawiam z Kennym, a on gdzieś rozpływa się we własnych myślach, zastanawiam się o czym tak myśli? Co kryje się pod tą blond czupryną? - O i dałem mu bukiet.
- Czy to przez bukiet oberwałeś kamieniem? - zadałem pytanie, na które odpowiedź mogła nie być tak oczywista. Chociaż trudno określić, patrząc na to jak bardzo się cieszy z sytuacji w jakiej się znalazł i że to Kenny, wszystko jest możliwe. Rudowłosa piękność uderzyła go kamieniem za któryś setny bukiet? Szczerze się nie zdziwię...
- Tak - odpowiedział krótko - Ale oberwałem od jego przyjaciela - wyjaśnił, siadając gdzieś, gdzie zaskrzypiało nieprzyjemnie. Wydaje mi się, że było to krzesło albo łóżko. Może chodził przez ten czas po pokoju rudowłosej piękności? To miałoby sens - Niechcący, bo dużo przepraszał, więc nie jestem zły. Plus, rudowłosa piękność.
- Rudowłosa piękność - powtórzyłem, chichocząc rozbawiony radością i marzeniami Kennego, a tym bardziej jak zaczyna mówić z coraz mniejszą ilością sensu, żyjąc w świecie własnych marzeń - Da ci buzi w kuku twoja rudowłosa piękność?
- Mam nadzieję - odpowiedział, a w jego głosie słyszałem, że już straciłem z nim łączność. Co ciekawe, nigdy nie wiesz czy na pewno skupia się na rozmowie, a nie jest już myślami gdzie indziej, dopóki nie jest już za głęboko w marzeniach - Myślisz, że ma miękkie usta?
- Nawet nie wiem kim jest rudowłosa piękność, tak to ukrywasz cały czas - obróciłem głowę, aby oprzeć policzek o dłoń w wygodniejszej pozycji - Nadejdzie dzień kiedy się dowiem?
- Cierpliwości - odpowiedział Kenny, powoli wracając na ziemię - Nadejdzie w swoim czasie.
- Jesteś niemiły - zażartowałem, a Kenny parsknął śmiechem.
- Mówi to gość, który zapomniał się przedstawić i został nazwany damą podłogi - uśmiechnąłem się na samo przypomnienie i tym, że sam w lepszej sytuacji nie jestem - Muszę kończyć, słyszę jego kroki.
- Wierzę w ciebie - uśmiechnąłem się do komórki i zakończyłem rozmowę. Uśmiech nie schodził mi pomimo wszystko z twarzy. Byłem szczęśliwy. Szczerze szczęśliwy, przez dzisiejszy miło spędzony dzień. Najpierw wizyta Kennego, potem Craiga, a teraz jeszcze wiadomość że może w końcu dowiem się kim jest rudowłosa piękność o której słyszę od bardzo dawna? Same dobre wieści, nic tylko się cieszyć.
Do końca dnia miałem już tylko dwóch klientów, dwa bukiety podobne całkiem do siebie w przesłaniu. Chodziło o wyznanie miłości, więc oczywiście znalazły się w obu bukietach róże. Najbardziej popularne i jedne z droższych kwiatów. Po dwóch klientach była już zupełna cisza do samego zamknięcia.
Zamknąłem swój sklep około godziny osiemnastej, zacząłem zamiatać i włączyłem sobie do tego nawet piosenkę. Muzyka wypełniała pomieszczenie, wpasowywała się w moje ruchy i odgłosy szczotki, a może to ja je dopasowywałem do muzyki? Nie było to ważne. Tańczyłem ze szczotką w ramionach, zamiatałem, obracałem się wokoło i radośnie podśpiewywałem.
Mój taniec polegał na wszystkim co nie było stepowaniem. Dużo się obracałem, dużo klękałem, dużo podskakiwałem, a nawet wszedłem na ladę. Stojąc tak wysoko, widziałem wszystkie kwiaty, którym zacząłem śpiewać tekst piosenki, kierując usta w stronę końca szczotki, udając że jestem piosenkarzem na swoim koncercie i śpiewam do mikrofonu.
Mógłbym przysiąc, że kwiaty śpiewają ze mną, że poruszają płatkami w takt muzyki i wiwatują mi. Czułem się jak gwiazda. Wyobrażałem sobie siebie w skórzanej różowej kurtce, błękitnych jeansach, z kolczykami na twarzy, z bardziej wygolonymi bokami, widziałem jak krzyczę na scenie do mikrofonu, a tysiące fanów podskakują i cieszą się z samej mojej obecności. Byli tu dla mnie, a ja dla nich, kochają mnie!
Usiadłem na ladzie, zakładając nogę na nogę i w takt muzyki poruszałem stopami. Poruszałem głową w takt muzyki, a z kasy wyjąłem pieniądze, które szybko przeliczyłem dla pewności, że wszystko się zgadza. Całe pieniądze schowałem pod ladę do małego sejfu, a następnie wstałem i odłożyłem szczotkę na miejsce. Byłem pewien, że kwiaty żegnają się ze mną, krzyczą o bis, wiwatują i nie mogą się doczekać jutra. Moje najwierniejsze fanki.
Przez myśl przebiegł mi w tej chwili Craig. Nie wiem dlaczego akurat teraz. Może dlatego, że też ma kolczyki i nadawałby się na celebrytę?
Przypomniała mi się jedna rzecz o której wspomniał. Mówił, że swoje studio ma dwa budynki stąd, prawda? Może go odwiedzę albo chociaż zobaczę gdzie dokładniej pracuje?
Nie, wtedy wyszedłbym na jakiegoś dziwaka i natarczywca. Lepiej jutro czy pojutrze to zrobię. Nie chcę, aby pomyślał, że go stalkuje czy co gorsza, że wpada mi ot tak do głowy co jakiś czas.
Zdjąłem z siebie zielony fartuch w kwiatki i odwiesiłem go na wieszak, zabierając klucze od domu i kwiaciarni, zgasiłem wszystkie światła w budynku, rozglądając się dla pewności, że wszystko zrobiłem.
Godzina 18:30. Fajrant.
Wyszedłem tylnym wyjściem z kwiaciarni i zamknąłem za sobą drzwi, sprawdzając trzy razy czy są na pewno zamknięte. A może pójdę do Tweeka? Albo Erica? Tak dawno z nimi nie rozmawiałem.
Nie, chwila. Dzisiaj muszę iść do rodziców. Obiecałem im, że dzisiaj ich odwiedzę. Kurczaczki. Dobrze, że sobie przypomniałem w porę.
Schowałem w kieszeniach klucze i wziąłem głęboki oddech, aby uspokoić buzujące nerwy. Kierowałem się w stronę domostwa państwa Stotch. Moje serce z każdym krokiem zaczynało bić mocniej, czułem jak uderza o moją klatkę piersiową i pragnie uciec. Dłonie zaczynały mi się pocić, a cała radość z dzisiejszego dnia ulatywała z mojego ciała, wypełniając każdą najmniejszą część mojego ciała, każdą kość, każdą komórkę, wszystko wypełniał stres.
Jak lubię odwiedzać rodziców i opowiadać im o tym co się działo w pracy czy słuchać co się działo u nich, tak to po jakimś czasie mocno się zmieniło. Wiem że tatę bardziej będzie interesować jak idzie biznes, ile zarabiam i tym podobne, niż to jak się czuje w swojej kwiaciarni, a mama jest w coraz gorszym stanie, żyjąc we własnym świecie, zapominając nawet o tym, że stoję metr przed nią.
Przełknąłem z trudnością ślinę, czułem jak gardło mi się zaciska, a dłonie zaczynają drżeć. Nie ucieknę od tego, prędzej czy później będziemy musieli przeprowadzić tę poważną rozmowę, będę musiał słuchać jak na mnie krzyczy, słuchać jak próbuje mnie przekonać do sprzedania kwiaciarni, uznając że to nie jest chłopięce zajęcie. Nie ucieknę też od ciszy mamy, która będzie się przyglądać całej sytuacji, a czasem może przytaknie mężowi. Mama ostatnimi czasy jest coraz bardziej... Coraz bardziej jej raczej nie ma niż jest, patrzy się, ale z taką przerażającą pustką. Bałem się tego. Bałem się ich spojrzeń, ich krzyków, tego napięcia w rozmowie o tym jakim zawodem dla nich jestem. Bałem się ciszy mamy, bałem się jej pustego spojrzenia, bałem się agresji taty, jego nienawiści w spojrzeniu.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Na pewno będzie przynajmniej krótki moment kiedy będzie przyjemna rozmowa o niczym, gdzie mama zapyta co u mnie, zapyta o moją byłą zapominając, że już dawno z nią nie rozmawiam, będzie moment gdzie tata spyta jak było w pracy, będziemy jeść pyszny obiad. Może mama zrobi hamburgery na obiad? Oh, mam ochotę na jej danie specjalne! Zawsze dodaje coś, co sprawia, że wszystko jest tysiąc razy smaczniejsze. Jest to jej tajny sos, na który nie chce podać mi przepisu.
Stanąłem przed domem z garażem. Domem w którym się wychowywałem, mieszkałem do osiemnastego roku życia, a potem wyprowadziłem na własne przytulne mieszkanie. Domem w którym spędziłem za dużo czasu przez szlabany, domem pełnym śmiechów, radości, płaczu, agresji, bójek. Dom. Miejsce gdzie zaczęła się historia mojego życia.
Stałem przed brązowymi drzwiami, wycierając dłonie w jeansy. Stałem, ocierając kostkami dłoni o siebie w nerwach. Starałem się chociaż odrzucić wygląd zestresowanego spotkaniem. Wziąłem kilka głębokich wdechów i w końcu zapukałem do drzwi trzy razy, czekając na odpowiedź któregoś z rodziców. Stres zjadał mnie od środka z każdą chwilą bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro