• one •
au » flower shop
Kwiaty, jak zwykle kwiaty.
Ten widok nie był dla niego niczym niezwykłym jeszcze wiele czasu przed chorobą.
Wizyta w małej, obskurnej kwiaciarni była obowiązkowym elementem każdego jego dnia.
Nie wyobrażał sobie nawet, że kiedykolwiek mógłby tam nie zawitać.
A jednak, teraz zanosiło się na właśnie taką możliwość.
I to niezależnie od tego, co sobie Kuroo postanowi.
Jeżeli dalej z uporem będzie składać wizyty swojemu obiektowi uczuć, nie minie tydzień, no, może dwa, jak wykituje. Umrze. Udusi się. Krwią oraz płatkami, jasnymi i gładkimi jak dłonie jego ukochanego Kozume.
Wie jak delikatne są, dzięki tym wszystkim momentom, gdy stojąc za ladą, sprzedawca z ciemnobrązowymi odrostami podawał mu zapakowaną roślinę, którą brunet wybrał tym razem i muskał palcami jego palce.
Z pewnością śmierć się Tetsurou nie uśmiecha, jednak – niestety – alternatywa również nie kusi cudowną ofertą.
Gdyby postanowił poddać się operacji usunięcia przyczyny duszności, również nigdy więcej nie pojawiłby się w swojej ulubionej kwiaciarni, gdyż wraz z kwiatami obrastającymi coraz szczelniej jego płuca, z pamięci młodego mężczyzny zniknąłby Kenma. A przecież on jest jednym powodem, dla którego się tam pojawia.
Tego dnia też przyszedł.
— Cześć, Kuroo.
Właściciel lokalu nawet nie podnosi głowy, skupiony na trzymanym w rękach PSP, starając się pokonać kolejny poziom którejś ze swoich gier.
Czarnowłosy bierze głęboki oddech, starając się pochamować falę białych kwiatów zabarwionych czerwienią, które podchodzą mu do gardła.
Jeżeli tak reaguje na sam głos kwiaciarza, co będzie podczas zwykłej rozmowy?
To ostatnia szansa. Przeprosi grzecznie, po czym odwróci się i wyjdzie.
— Jak ty to robisz, że zawsze wiesz kiedy to akurat ja?
Jednak nie potrafi.
— Rozpoznaję twój chód. — odpowiada zwięźle niższy z nich, nawet na sekundę nie przerywając rozgrywki.
Jego rozmówca śmieje się na te słowa, po czym powoli podchodzi bliżej i opiera się o ladę z ledwo widoczną niepewnością.
— Czego dzisiaj sobie życzysz? — ni to pyta, ni to mruczy pod nosem, wciąż skupiony na małej maszynie, sprzedawca.
Może to i lepiej. Kuroo nie chce nawet wiedzieć jak silna byłaby fala zabójczych roślinek w jego układzie oddechowym, jeżeli spojrzałby w te kocie ślepia.
— Hmm... Zaskocz mnie!
Chłopak kiwa lekko głową, a gdy po chwili udaje mu się zakończyć poziom, wstaje i chowa czerwone urządzenie do kieszeni.
Rusza w kierunku jednego z kątów pomieszczenia i wyciąga niewielki bukiecik białych kwiatów, których nazwy Tetsurou nie zna. Ale czy to oznacza, że same pąki są mu obce? O nie, nie, przecież to właśnie one towarzyszą mu każdego poranka, wieczora, popołudnia, w każdej chwili.
Los musi mieć z niego w tej chwili niezłą polewkę.
— Świetne. Biorę.
Szatyn kiwa głową, dając znak, że zrozumiał. Wraca na swoje stanowisko, gdzie szybko przygotowuje wiązankę pod potrzeby klienta.
— Wiesz, pachniesz nimi — rzuca nagle, najwyraźniej sam nie wiedząc czemu. — I jeszcze czymś innym, ale nie potrafię rozpoznać co to.
Kuroo uśmiecha się bez swojego zwykłego zadowolenia, z powodu różnicy wzrostu patrząc na niego z góry.
— To krew, Kenma, to krew.
Kiedyś miał przyjaciela imieniem Yaku. Znali się od zawsze, mówili sobie o wszystkim.
Pewnego dnia, brązowowłosy poinformował go o swojej chorobie. Hanahaki.
Na odwzajemnienie uczucia ponoć nie było co liczyć.
Chłopak nie potrafił tego zrozumieć. Błagał przyjaciela, aby zgodził się na operację, jednak ten raz za razem kategorycznie odmawiał.
„Nie zrozumiesz tego, Tetsu — powtarzał. — I obyś nigdy nie musiał zrozumieć".
Niestety, zrozumiał i to głęboko. Bardzo głęboko.
Nie może zapomnieć, tak jak wtedy nie mógł zapomnieć Yaku. I tak jak Morisuke, zdecydował się na śmierć.
Po prostu nie może. Jaki sens ma mieć życie bez chociaż skrawka pamięci o najważniejszej osobie?
Kozume podnosi wzrok, zaskoczony, wbijając go w niego. A on czuje, że nie zatrzyma w sobie roślin dłużej. Nie, kiedy widzi, kiedy nieomal czuje go tuż przed sobą i zdaje sobie sprawę, że złotooki jest poza jego zasięgiem.
Z jego ust zaczynają sypać się płatki. Białe oraz takie niemal całkiem czerwone.
Czuje ucisk w piersi, zastanawiając się czy pędy chcą przebić skórę na jego piersi i czy Kenma wybaczy mu ubrudzenie podłogi krwią. Przecież on tak nie lubi sprzątać.
Chyba coś teraz krzyczy. Szkoda, że Kuroo nie potrafi zrozumieć co dokładnie. Chyba jego imię. Tak, to prawie na pewno to.
Nogi się pod nim uginają, ale zamiast uderzyć w ziemię, czuje jak łapią go czyjeś ramiona.
Nie ma siły odpowiedzieć na ten gest. Szkoda.
A więc tak to się skończy.
Na zimnych kafelkach, w małej kwiaciarni. W objęciach człowieka, który – o ironio! – nieświadomie jest powodem tegoż końca.
I zapadła ciemność.
❀❀❀
》wszelkie uwagi i opinie
mile widziane《
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro