• four •
au » —
— Cześć, Kuroo.
Nie otrzymał odpowiedzi, jednakże żadnej się nie spodziewał, tak więc bez skrępowania usiadł krzyżując nogi i wyciągnął konsolę.
— Zaraz ją odłożę, tylko wbiję nowy level — poinformował swojego rozmówcę, bez przejęcia klikając w odpowiednie przyciski. — Dla twojej informacji: nie, nie gram w czasie treningów. Za dobrze mnie pilnują, tym się martwić nie musisz.
Dalsze milczenie go nie zniechęcało, a może nawet i zdawało się ponaglać jasnowłosego.
— Wczoraj znowu wygraliśmy. Yaku coraz lepiej sobie radzi z łataniem dziur jakie po tobie pozostały. Oczywiście cała drużyna mu pomaga.
Urwał na chwilę, skupiając się usilniej na grze, przez co wokół zapanowała całkowita cisza.
— Taketora znowu próbował mówić te głupoty o krwi i mózgu, ale tym razem też się mylił i zdecydowaliśmy, że poradzimy sobie bez tego. I wiesz co? Faktycznie sobie poradziliśmy. Czyli miałem rację. Od początku mówiłem, że te twoje przemowy są bezsensowne.
Milczenie wydało mu się teraz przesiąknięte urażeniem, tak więc westchnął zirytowany.
— Może rzeczywiście wprowadzały nastrój, niech ci będzie. Zresztą, mniejsza z tym. Muszę w końcu pokonać tego bossa...
Kaszlnął przerwając swoją wypowiedź, podobnie jak i rozgrywkę, tym samym sprawiając, że na ekranie pojawił się napis game over.
— Ugh — rozgrywający z rezygnacją zgasił urządzenie. — Nieważne.
Cisza nagle przybrała wydźwięk niemego pytania i jakiejś dziwnej troski.
— Nic mi nie jest — wymamrotał, wbijając wzrok w ziemię. — Po prostu trochę tęsknię.
Zignorował uparte milczenie i odwrócił się plecami do gładkiego, czarnego kamienia, by oprzeć się o niego delikatnie.
— Pewnie się ucieszysz, że w końcu dałem radę zgrać się z Lvem. Dalej jest irytujący, ale umiem to znieść. Shōyō mówi, że powinniśmy znaleźć temat, który obu nas interesuje. W sumie coś w tym jest.
Wsadził dłonie do kieszeni i skierował spojrzenie na niebo, po którym spokojnie płynęły chmury.
— Nie, nie umawiam się z nim. — oznajmił z lekką irytacją, wyczuwając oczywiste myśli swojego nie-tylko-przyjaciela. — Mówiłem ci już, że Shōyō to przyjaciel. Nie dogadalibyśmy się w innej relacji, z Haibą tym bardziej. I nie — dodał znając myśli Tetsurou lepiej niż swoje własne. — Nie mam też nikogo innego.
Atmosfera, jaka go teraz otaczała, zdecydowanie stała się intymnie wręcz troskliwa. Jakby cisza upominała go łagodnie, acz uparcie.
— Nie znaczy nie. Kocham tylko ciebie.
Wywrócił oczami, czując jak czarnowłosy rozczula się i robi wielką sprawę z jego słów.
— Pójdę już. Jutro też wpadnę, spokojnie.
Podniósł się i z góry spojrzał na schludny grób, by zaraz potem kaszlnąć kilkukrotnie. Odejmując od twarzy dłoń, którą się zasłonił, doskonale wiedział co na niej zastanie. Parę cienkich, maluteńkich, białych płatków leżało na niej niewinnie, póki wiatr nie zabrał ich lekkim podmuchem.
— Właśnie — przypomniał sobie. — Nie przyniosłem ci dzisiaj żadnych kwiatów.
Milczenie nadbrzmiało od grozy.
— Jeszcze trochę musisz poczekać, ale w końcu dostaniesz piękny bukiet stokrotek.
Kozume Kenma pozwolił sobie na pełen rozgoryczenia uśmiech, po czym bez kolejnych zbędnych słów zarzucił na ramię plecak i niespiesznym krokiem opuścił cmentarz.
》przepraszam
za to ooc《
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro