✿3✿
Poszedłem do dobrej szkoły. Do jednej z tych, do których rodzice pragną siłą wepchnąć swoje pociechy. Moi również byli gotowi to zrobić, a ja nie chciałem ich zawieść. Byli dla mnie wszystkim. Nie chciałem, by byli mną rozczarowani.
Dlatego codziennie rano o piątej budziłem się z tego samego snu i zbierałem się do szkoły .
Miałem szesnaście lat.
W snach goniłem nieznajomego po łące. Byłem tak blisko, tak niezwykle blisko, ale nie mogłem go dotknąć. Gdy już niemalże dotykałem palcami materiału jego koszuli, on przyspieszał i oddalał się, a jego śmiech docierał do moich uszu i serca.
Chłopak dojrzał. Wciąż był piękny, a jego widok zapierał dech w moich piersiach. Jednak czułem z nim coś zupełnie innego niż kilka lat wcześniej. Jego usta, czasami zwilżane malutkim języczkiem, który po nich przebiegał, kusiły do tego, by podejść jeszcze bliżej. Oczy jak dwa diamenty. Rysy odrobinę się wyostrzyły.
Był po prostu... pociągający. Chciałem go dotknąć, chciałem go poznać, ale nie mogłem go dogonić. W oddali widziałem zbliżające się jezioro, ale moje nogi grzęzły. Miałem wrażenie, że kwiaty mnie spowalniają, owijają się wokół moich nóg i nie pozwalają mi gonić za chłopakiem. Biegłem w miejscu. Wtedy wszystko się zatrzymywało. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, a ja upadałem na wilgotną trawę. Próbowałem się podnieść, ale zatrzymywały mnie drobne dłonie na moich ramionach. Gdy unosiłem głowę, widziałem ten piękny uśmiech i słyszałem cichy śmiech.
- Jesteś taki niezdarny, Jungkookie. Wiem, że mnie obronisz i zawsze będziesz przy mnie, ale czasami to ja muszę cię bronić przed samym sobą. - zaśmiał się cicho i niepostrzeżenie wsunął za moje ucho niewielkiego kwiatka.
Unosiłem dłoń do ucha i delikatnie dotykałem go palcami, lecz w tej chwili zawsze budziłem się w swojej splątanej pościeli. Sam, chociaż z dłońmi ciągle jakby pokrytymi zimną rosą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro