Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✿2✿

Od zawsze śniłem o tym samym.

Nie wiedziałem jak to jest mieć koszmar. Byłem zamknięty w sennej pułapce razem z chłopcem o niewinnym spojrzeniu i uśmiechu anioła. 

Gdy zamykałem oczy, już praktycznie czułem powiew wiatru we włosach. 

Miałem dwanaście lat.

Otworzyłem oczy i spojrzałem się w bezchmurne niebo. 

Zniżyłem wzrok na swoje ręce i ciało, by zrozumieć, że leżę na łące. Trawa delikatnie łaskotała moją skórę, odkryte ramiona i szyję. 

Podniosłem się do siadu i rozejrzałem. Wiatr delikatnie poruszał koniczynami i wyższą trawą, prześlizgiwał się między kwiatami i niczym nieśmiały kochanek bawił się moimi włosami, szepcząc mi do ucha. 

Wtedy go dojrzałem. 

Był niewysoki. Na oko w moim wieku, może odrobinę młodszy. Trudno było mi ocenić, chociaż widywałem go od tamtego czasu co noc. 

Pierwszym co przykuwało uwagę była jego twarz. Uroczy nosek, delikatne rysy, pełne usta w kolorze świeżych malin, nieskazitelna cera, wesołe oczy. I do tego ten czarujący ruch, którym odganiał ciemne włosy od twarzy.

Zawsze obdarzał mnie ciepłym uśmiechem. A później krzyczał "Berek!" i rzucał się do ucieczki przez łąkę. 

Podnosiłem się szybko z trawy i biegłem za nim. Letnie słońce ogrzewało mój kark, wiatr odrzucał delikatnie włosy do tyłu, kiedy goniłem chłopaka. Mój przyspieszony oddech, tempo bicia serca, które miało ochotę uciec z mojej piersi. 

Pogoń trwała niedługo. Zawsze ostatecznie docierałem do niewielkiego jeziora, nad którym już leżał chłopak, rozciągnięty kilka metrów od wody. Miał zamknięte oczy, szeroki uśmiech na pięknej twarzy. Włosy były roztrzepane w sposób, którego nawet Michał Anioł nie potrafiłby ukazać w swoich dziełach. Był po prostu piękny. Między palcami trzymał kilka kwiatów, które delikatnie podrygiwały na wietrze. 

Zająłem miejsce tuż obok niego, rozkładając się na trawie. Otwierał oczy, uśmiechał się szerzej i delikatnie dotykał płatków kwiatów palcami jednej ręki. 

- Wiedziałem, że mnie dogonisz. Zawsze to robisz, Jungkookie. - mówił tym głosem, który powodował przyspieszenie rytmu mojego serca jeszcze kilka razy. Wczepiałem palce w trawę, nie wiedząc co odpowiedzieć. - Gdziekolwiek nie pójdę, zawsze wiem, że pójdziesz razem ze mną. 

Delikatnie zwilżał językiem usta i podnosił się na łokciach, zbliżając lekko swoją twarz do mojej.

- Powiem Ci coś... Ale obiecaj, że nikomu tego nie powiesz, dobrze? To... coś czego się wstydzę. - na jego policzki wstępował delikatny rumieniec, kiedy odwracał wzrok i przyglądał się wodzie, poruszanej przez wiatr. Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem. Nie mogłem otworzyć ust, byłem zdolny tylko do podziwiania jego urody. Był jak żywy anioł. 

Pragnąłem go dotknąć. I nie potrafiłem oprzeć się tej pokusie. 

Ale gdy tylko moje palce stykały się z jego nagim ramieniem, obdarzał mnie ostatnim uśmiechem i znikał. 

A ja budziłem się na łóżku, ciągle niemalże czując trawę w moich palcach, jednak nigdy jej tam nie było. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro