Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Akabane miał serdecznie dosyć tykającego zegara. Nie znosił go.

Nie chodziło o nieczystą barwę dźwięku wydawanego przez rdzawe wskazówki a o to jak bardzo uświadamiały mu o panującej w mieszkaniu ciszy.

Zawsze z całych pragnął się przerwać niezręczne milczenie, odzyskać zabraną i niemożliwą dotychczas beztroskę dzieciństwa. Jednak bał się.

Było za późno na stanie się dzieckiem. Musiał się uczyć, musiał pracować, musiał dojrzeć do podejmowania dojrzałych decyzji, pełnej świadomości, zdecydowanych działań i...

I do czego jeszcze?

Chyba tylko do mordowania naiwnych marzeń. Do kłapania plugawym pyskiem o woni alkocholu i papierosowego dymu by jak agresywny, zdziczały pies obszczekiwać dziewczęta i chłopaczyny o odmiennym zdaniu na dany temat, innych niż określony za dawnych czasów wzór.

A czystość?

Czymże jest czystość? Kiedy to zatracił się w bezbarwnej zawiesinie realii? Kiedy odstawił na bok wszystkie cacka?

Gdzie kolorowe lalki o ciałach z porcelany, rzeźbione pozytywki, barwne samochody?

Gdzie przywiązywanie wagi do drobnych różnic, nie szukanie liczb czy podobieństwa?

"Równie piękny jak matka"

"O tak samo silnym charakterze jak ojciec"

Nie chciał być jak ci ludzie. Kimże był nieznajomy nazywany pieszczotliwie "tatusiem"? Czy się nim opiekował czy tylko pragnął podtrzymać swój ród dopinając wszystko na ostatni guzik? Ranił go. Matki też prawie nie znał, w końcu zginęła młodo.

Chciał by widzieli tylko jego personalne cechy nieporównywalne do nikogo.

Gdzież więc jest spełnianie jego zachcianek i dawanie mu atencji jakiej potrzebuje do samorealizacji i akceptacji własnej osoby?

Pozostała tylko presja, napięcie i bezgłos.

Był wręcz zmuszony spełnić ich oczekiwania by dostrzegli coś więcej niż cechy wspólne i potencjał. Aby sami, zwróceni ku sobie starszacy zmobilizowali się odezwać i wprowadzić ciepło w bramy ich domu.

Musiał tylko troszkę zaczekać i bardziej się postarać. Układał więc myśli fantazjując o błękitnych oczach poznanego wczoraj młodzieńca.

•••

Nagisa od zawsze bał się czerwieni.

Widząc maki krzyczał, oglądając ziarna fasoli płakał, widząc Akabane...

Serce biło mu jak szalone.

Najprawdopodobniej z obawy.

Nieokiełznany lęk nie znał umiaru a Shiota zataczał się w błędnym kole.

Prucz tejże dziwnej fobii nie było w nim nic specjalnie wyjątkowego.

Czekał na wieczór tęsknym wzrokiem obserwując zszarzałą ścianę.

Niegdyś była ślicznie seledynowa, gdzieniegdzie przysłonięta kolorowymi malunkami. Tyle widziała, miała tyle wspomnień.

Często gdybał nad tym czy nie jest jej przypadkiem smutno.

Była brudna, przy suficie z powolną naturalnością obrastała toksycznym grzybem. Znajdowały się na niej liczne, drobne i mniej drobne plamy krwi czy naniesiony w jednej z szarpanin brud. Biedna. Stara, dzielnie służąca a tak bezradna i nieruchoma pewnie chciałaby kolejny raz zobaczyć szczęście.

I tylko dla niej chciał przyprowadzić tu Akabane. Tylko dla niej chciał się z nim znaleźć w koleżeńskich stosunkach a potem zostawić, wyrzucić gdzieś daleko jak niepotrzebnego śmiecia jeśli się nie przyda.

Lub zatrzymać tu na zawsze w przypadku gdy okaże się zachwycającą, kochaną i definitywnie śliczną zabaweczką. Taką na jaką nigdy nie było stać jego wuja.

Pocałował gipsowy obrazek z podobizną Jezusa Chrystusa i odmówił paciorek, który tym razem obył się bez dramatycznych, pełnych goryczy błagań o lepsze jutro.

Zajrzał do ogromnej, skrzypiącej nieco szafy. Drzwiczki zostały naznaczone piętnem czasu- ździebko porysowane, zaczynające proces pruchnienia. Drobniusieńkie, ręcznie robione wzorki zostały doszczętnie starte. Wielka szkoda.

Małymi, spracowanymi dłońmi sprawnie przebierał wśród niewielkiej ilości ubrań. W końcu nie mógł pójść na spotkanie w umorusanej krwią koszuli jak obraz nędzy i rozpaczy.

Wziął w ręce kolejną z delikatnych koszul. Bardzo lubił tego typu ubrania, o dziwo czuł się w nich niezwykle komfortowo.

Zsunął z ramion zabrudzone odzienie w celu przebrania go. Był odwrócony tyłem do lustra aby przypadkiem nie zlęknąć się tak niepokojącego go koloru.

Przeczesał włosy i naciągnął na siebie materiał od razu zapinając wszystkie guziki.

Nałożył także spodnie. Sam był neutralnie nastawiony do fioletu, ale przecież Karma mógł go nie lubić. Właśnie dla tego postanowił go zakryć.

Zaczął poszukiwać bucików, które lubił najbardziej.

Gdy chodził- śmiesznie stukały.

Gdy upadał- milkły.

To było komfortowe wyjście.

W końcu je zauważył, leżały pod stertą kartek, równo ustawione nieruchome i milczące. Włożył więc w nie obolałe stopy, ostrożnie unikając styku krawędzi buta z zdartą piętą.

Był oficjalnie gotów do wyjścia.

Wybiegł więc z chaty, nie oglądając się za siebie. Gdyby to zrobił, wszystko by przepadło. Stracił by możliwość na uspokojenie rozmyślań i serca.

To przy pominało mit o Orfeuszu i Eurydyce. Taka była jednak prawda. Obiecał sobie: zero odwracania głowy i spoglądania w tył, to tylko mu szkodziło.

Robiąc coś takiego chociażby z glupiuśkiej nieuwagi sprawiało mu ból, dawało zbędne cierpienie. Nikt nie lubił cierpienia. Nikt kto nie był kompletnie skrzywiony i obleśny.

Obcasy wydawały dobrze mu znany odgłos stukania.

W końcu zamilkły.

Ich oczy się spotkały.






___________________________________________________________________________________________________________


Mam nadzieję, że ten rozdział was nie zawiódł >< Nie mam ochoty na robienie w notce od utora cudów na kiju więc... Dodam tylko, że bardzo lubię gdy piszecie komentarze. Motywuje mnie to 1000x bardziej niż gwiazdki (w dodatku wiem co poprawić na co zwracać uwagę) więc byłoby mi potwornie miło gdyby każdy z was chociaż coś pod spodem napisał >\\\\< Uwielbiam się integrować z czytelnikami więc postaram się na wszystkie jakoś odpowiedzieć (o ile będę miała jak) Trzymajcie się ciepło!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro