Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

poniedziałek, 24.01.2020.

Ryan

Z mojego ciężkiego snu wyrwało mnie przeraźliwie głośne krzyczenie oraz skaczący po mnie i moim łóżku, Brooklyn.

- Wszystkiego najlepszego Braciszku!!! - jazgotał, kompletnie nie przejmując się tym, że spałem.

- Dzięki, mały idioto - mruknąłem, rzucając w niego poduszką.

- No wstawaj! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole! A wiesz co to znaczy? - zapytał, siłą podnosząc mnie do siadu, przez co zauważyłem, że jest już w pełni przygotowany.

- Że zaraz cię zabiję, jeśli nie przestaniesz się drzeć? - uśmiechnąłem się złośliwie.

- Nie! - pisnął, zrywając ze mnie kołdrę - Że teraz ładnie zrobisz się na bóstwo, a ja znajdę ci chłopaka marzeń! - powiedział uradowany, przy tym próbując wyciągnąć mnie z łóżka.

- Dziękuje za troskę braciszku ale obejdzie się bez - wstałem, kręcąc głową.

Odkąd Brook dowiedział się o mojej orientacji na siłę próbuje mi znaleźć drugą połówkę, jakby tego było mało kilka razy aranżował mi randki, twierdząc, że to przypadek, iż jakiś koleś, który do mnie podbijał, był zawsze tam gdzie my. Wiem, że chce dobrze ale pomału zaczęło mnie to po prostu męczyć.

Bo ile można powtarzać cały czas to samo?

- Zobaczysz, jeszcze będziesz mi dziękował - pogroził palcem, po czym wyszedł.

- Na pewno! - odkrzyknąłem, po drodze do łazienki.

Pod strumieniem gorącej wody, zacząłem się zastanawiać nad słowami brata.

Może ma rację i powinienem sobie kogoś znaleźć?

Chociaż z drugiej strony mama wczoraj mówiła, że takie osoby pojawiają się wtedy, kiedy się tego nie spodziewamy. W sumie sam już nie wiem co myśleć na ten temat.

Nie chcąc zaprzątać sobie tym głowy, skończyłem się myć i w samym ręczniku, przepasanym na biodrach, wróciłem do pokoju. Na jeszcze trochę wilgotną skórę, założyłem bokserki, po czym czarne joggery oraz białą bluzę z kapturem. Wysuszyłem włosy, a do worka spakowałem zeszyt i piórnik. Zgarnąłem z podłogi portfel, telefon oraz kluczyki, następnie kierując się do kuchni, gdzie jak zawsze czekał na mnie blondyn.

- Czy ty do cholery obudziłeś mnie o 6?! - krzyknąłem, kiedy odblokowałem telefon, na którym wyraźnym, pogrubionym tekstem widniała 7.02.

- Obiecałeś mi śniadanie, a skoro jestem twoim bratem i wiem ile czasu zajmuje ci wystrojenie się, dokładnie tak - odpowiedział - Zszedłeś po schodach równo za godzinę, czyli czasu minęło tyle ile zawsze - dodał wzruszając ramionami.

- Co chcesz robić przez dwie godziny?! - warknąłem, siadając na krześle.

- Zabierzesz mnie do McDonald'a, w którym zjem swoje śniadanie, potem zapewne podjedziemy do jakiegoś sklepu, by pan perfekcja mógł wziąć coś dla siebie, bo jak obydwoje wiemy nie jesz takiego jedzenia co ja. Wtedy równiutko podjedziemy pod szkołę 20 minut przed dzwonkiem i wejdziemy do sekretariatu, aby wejść punktualnie z dzwonkiem na lekcje naszego PIERWSZEGO dnia w tej szkole - blondyn uniósł kąciki ust do góry, sprzedając mi swój najlepszy uśmiech, po czym wstał i poklepał mnie po plecach, kierując się do drzwi.

- Pa mamo! Pa tato! - krzyknąłem jeszcze przed wyjściem i dołączyłem do brata - Odpalaj GPS - westchnąłem, przekręcając kluczyki, następnie z piskiem opon, wyjeżdżając z pod domu.

- Myślisz, o tym czy szkoła jest tolerancyjna prawda? - blondyn zapytał, obracając się w moim kierunku.

- Nie - pokręciłem głową - Raczej o tym po jakim czasie nasza relacja zejdzie o kilka stopni niżej - mruknąłem smutno.

- Nie rozumiem - patrzał na mnie przejęty, a ja karciłem się w głowie za rozpoczęcie tego tematu.

- Jak wiesz chcę dołączyć do drużyny, więc kiedy ty będziesz bawił się z kolegami, zaczniesz wychodzić na imprezy, spotykać się z kimś, ja w tym czasie będę na treningach. Przestaniemy się widywać po za rankami w domu. W końcu też zrobisz sobie prawko i nawet jeździć będziesz sam. Nie będę ci już potrzebny - uśmiechnąłem się, mimo, że z moich oczu ciskały grzmoty - Przestaniesz być moim małym braciszkiem, a ja muszę się z tym pogodzić jak najszybciej - zaśmiałem się ciężko, aby trochę zmiękczyć atmosferę.

Przez cały monolog nawet na chwilę na niego nie spojrzałem. Bałem się zobaczyć tą minę. Ten zawód na jego buzi.

W ciszy dojechaliśmy do restauracji, pierwszą osobą, która wysiadła był Brook. Więc podążyłem za nim, lecz on zamiast iść w stronę drzwi, nagle się obrócił, następnie mocno się we mnie wtulając.

- Nie wiem co ćpałeś, ani czy to ten wiek, że zaczynasz świrować ale posłuchaj mnie uważnie. Nigdy, przenigdy nie przestanę być twoim młodszym bratem, a ty już na zawsze będziesz dla mnie moim bohaterem. Ryan tak dużo mnie nauczyłeś, tyle razy mnie obroniłeś, pomagałeś w lekcjach, kupowałeś słodycze gdy miałem karę, dawałeś pograć chwilę dłużej, mimo, iż mama kazała mi iść spać. Jesteś moim Ryan'em i kocham cię idioto, żadna szkoła, ludzie, imprezy tego nie zmienią! Nie mam pojęcia skąd ci się wzięło na takie smęty ale dziękuję, że mi to powiedziałeś, teraz przynajmniej wiem czego się boisz twardzielu - zaśmiał się na koniec, a ja po prostu cmoknąłem go w czoło.

Cóż mogłem zrobić, temat zmieniony perfekcyjnie.

W końcu weszliśmy do MCDonald'a, w którym blondyn od razu pobiegł do kasy i jak katarynka zaczął nawijać, co to on chce. Wiedząc, że w taki sposób mój portfel tego nie przeżyje, sam dołączyłem przed brata.

- Wszystko wcześniej proszę anulować. Będzie powiększony zestaw z MCChicken'em i colą, oraz 6 sztuk nuggetsów. Na miejscu, dziękuję i będzie kartą - uśmiechnąłem się pod koniec, przybliżając telefon.

- Dlaczego mi to zrobiłeś? - Brook zadał mi pytanie, siedząc naprzeciw mnie z założonymi rękoma.

- Pamiętaj, że to moje urodziny oraz to, że masz tu zjeść śniadanie, a nie ucztę królewską - chłopak na moją odpowiedź jedynie prychnął.

Chwilę później, młody jadł swój posiłek, już wyraźnie zadowolony. Przez chwilę próbował mnie  namówić na coś jeszcze ale siłą zaciągnąłem go do samochodu.

Zbliżając się coraz bardziej do szkoły, moje myśli same staczały na niewygodny dla mnie temat. Nie chce przeżywać tego wszystkiego co geje w innych miastach czy krajach ale chcę być sobą. To błędne koło z każdą sekundą, zatruwało mi umysł, robiąc ze mnie jedną wielką kupkę stresu w wyniku czego w końcu nawet nie kupiłem sobie śniadania.

Najbardziej obawiałem się, jednak tego, że Brooklyn też oberwie tak naprawdę niczemu winny.

A na to pozwolić nie mogłem.

- Dobra staruszku, uspokój się inaczej wyrwiesz zaraz kierownice, a nowego auta raczej nie dostaniesz tak szybko. Przestań o tym myśleć i tak wiem o czym myślisz. Ja się na pewno od ciebie nie odwrócę, a ty będziesz sobą. Nawet ze mną nie dyskutuj - dodał, kiedy otworzyłem usta - Mamy szansę poznać wspaniałe osoby, ale jeśli one nie będą cię akceptować, nawet nie myśl, że pozwolę ci udawać - uśmiechnął się promiennie, zauważając, iż nie próbowałem kwestionować tego co powiedział.

- Jesteśmy - mruknąłem, wyłączając silnik.

- Damy radę razem, tak? - zapytał, patrząc mi w oczy.

- Zawsze - odpowiedziałem, mierzwiąc mu włosy.

- I to jest mój brat! - krzyknął uradowany, wręcz wyskakując z samochodu.

Pokręciłem rozbawiony głową, szybko do niego dołączając. Minęliśmy główne drzwi i wtedy zaczęło się piekło. Pełno spojrzeń, szeptów, uśmiechów, wzroku pogardy. Brooklyn uniósł wysoko głowę, nie zwracając uwagi na wszystko co dzieje się dookoła, więc i ja poszedłem w jego ślady. Znaleźliśmy się w sekretariacie, gdzie dostaliśmy swoje plany lekcji oraz kluczyki do szafek. Bajerant Brook, flirtując z panią z sekretariatu zdobył nam je obok siebie, kiedy ja stojąc z boku, myślałem, że poszczam się ze śmiechu.

- Wiesz jednak zmień nazwisko - wybuchłem za drzwiami.

- O co ci chodzi? Ona na mnie leci - powiedział zadowolony.

- Ona mogłaby, być naszą babcią - dodałem, spoglądając na plan - Dobra, ja mam lekcje u góry, także spadam. Nie idę dziś na obiad, będę musiał się ukryć przed tymi laskami, dlatego widzimy się dopiero po szkole. Czekaj przy aucie - ostatni raz, na niego spojrzałem, następnie szybko lecąc po schodach, ponieważ wiedziałem, że jeśli zostałbym jeszcze chwilę to dziewczyny zjadłyby mnie żywcem.

Brooklyn

Stałem wryty w ziemię, patrząc się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Rye. Próbowałem zrozumieć co miał na myśli i dopiero w momencie, w którym rozejrzałem się po bokach, olśniło mnie. Każda dziewczyna, niższa, wyższa, te pomalowane i te co pewnie dopiero są tu pierwszy rok, stały i patrzały się w ten sam punkt co ja przed chwilą. Kiedy brunet zapewne zniknął już z ich pola widzenia, oszołomione zmieniły ofiarę. Miałem naprawdę mało czasu do lekcji, a czułem, że jeśli za chwilę się nie ulotnię, skończę napastowany i zmacany oraz przede wszystkim spóźniony. Dlatego widząc pierwszego lepszego chłopaka, szybko do niego podbiegłem.

- Hej, wiesz może gdzie jest ta klasa? - zapytałem, wyższego ode mnie blondyna o długich włosach.

- Witaj mój nowy kolego z klasy - zaśmiał się, swoją wypowiedzią powodując, iż zdębiałem - Brooklyn prawda? - zapytał, widząc moją minę.

- Tak, a ty? - wyciągnąłem dłoń, którą chłopak po chwili ujął w swoją.

- Harper, od tygodnia dziewczyny w klasie szaleją, że będzie ktoś nowy - wyjaśnił, prowadząc nas na pierwszą lekcję.

- Błagam powiedz, że nie masz z kim siedzieć, bo chyba umrę - zaśmiałem się, widząc uśmiechnięte tapeciary stojące pod klasą.

- Masz dziś szczęście, choć tylko przez pierwsze dwie lekcje - odpowiedział, a mi kamień z serca spadł.

- Boże ratujesz mi życie - odparłem, oddychając głęboko.

Naszą wymianę zdań przerwał dzwonek na lekcję. Wszedłem do sali i zająłem miejsce obok blondyna, wtedy nauczycielka wyczytała moje nazwisko.

Uwielbiam być na początku listy.

Po prostu, aż się wyrywałem, żeby wstać.

- Dzień dobry, jestem nowy w tej szkole - powiedziałem, uśmiechając się promiennie do nauczycielki polskiego.

- Witaj, powiedz coś o sobie - mruknęła, wracając wzrokiem do komputera.

Coś czuje, że my się chyba nie polubimy.

- Nazywam się Brooklyn ale wolę jak mówi się do mnie Brook. Mam 16 lat, przeprowadziłem się tutaj z rodzicami i bratem. Lubię grać na konsoli, jeść nie zdrowe jedzenie i w sumie mam nudne życie - odparłem, patrząc na bardzo zainteresowaną moją wypowiedzią, wspaniałą nauczycielkę, która dalej sprawdzała coś w komputerze - Mam nadzieje, że nie będziesz przeszkadzał - odparła, sztucznie się uśmiechając.

Reszta lekcji minęła w spokoju, no może po za kilkoma uwagami, które dostały rządne mnie panienki, które zamiast słuchać, rozmarzone wpatrywały się w moją osobę.

- Oj współczuje ci stary. Jeszcze na nikogo nie miały takiej jazdy jak na ciebie - Harper śmiał się, klepiąc mnie po plecach.

- Oj to ciesz się, że nie widziałeś jak patrzały się na mojego brata - sam wybuchłem śmiechem, przypominając sobie wystraszoną minę bruneta - W sumie dlaczego one zachowują się jakby nigdy chłopaka nie miały, ba nie widziały? - zapytałem, zatrzymując się pod szafką.

- Bo praktycznie 70% uczniów jest homoseksualna. W tej szkole jest więcej gejów niż hetero. I każdy nowy uczeń jest dla nich zbawieniem - wyjaśnił, na co jedynie skinąłem głową.

Następną lekcją była biologia, którą ledwo przeżyłem. Na wstępie powiedziałem tą samą formułkę, a później zamiast pracować zastanawiałem się nad słowami Harper'a, przez co wylądowałem przy tablicy i na środę muszę nauczyć się całej dzisiejszej lekcji. Ale ważniejsze było to, że jeśli blondyn mówi prawdę, to Ryan w końcu może znajdzie swoją drugą połówkę.

- Halo ziemia do Brooklyn'a - przed moją twarzą, znikąd pojawiła się ręka chłopaka - Już koniec - oznajmił, widząc, że nie bardzo wiem co się dzieje - Teraz obiad, usiądziesz ze mną? - dodał, wskazując głową na stołówkę, gdy już wyszliśmy.

- A gdzie indziej? - uśmiechnąłem się, biorąc tackę, na którą nałożyłem sobie kurczaka carry, budyń, sok, jabłko, oraz makaron z truskawkami.

- Ty jesteś głodzony w domu? - zapytał, siedząc przy stoliku.

- Mówiłem, dużo jem. Bardzo - zaśmialiśmy się obydwoje z powagi mojego głosu kiedy nagle obok mnie zasiadł, niski blondyn z cholernie słodkim uśmiechem.

RYAN ZNALAZŁEM CI CHŁOPAKA!

- Hej Andy jestem, a ty zapewne nowa ofiara naszej klasy? - podał mi dłoń, śmiejąc się razem z Harper'em.

- On jest przerażony blondi, daj mu spokój z dziewczynami - powiedział mój kolega, zajadając swoją zapiekankę.

- Wybacz, one potrafią być całkiem miłe, czasami. Kiedy nie są tobą zainteresowane - dodał, przez co mój entuzjazm całkiem opadł, tak samo jak moja głowa na stół.

- Mam przejebane - westchnąłem, czym spowodowałem kolejną salwę śmiechu.

- Jakoś damy radę - Andy poklepał mnie po plecach, zaczynając jeść.

Chłopaki pomogli mi przetrwać pierwszy dzień w szkole, chroniąc mnie przed każdym jednym napadem płci przeciwnej. Mieliśmy przy tym w cholerę dużo zabawy, a jakby tego  było mało chłopaki mimo, że dopiero ich poznałem, zaproponowali mi abym siedział z nimi na zmianę na lekcjach co jest bardzo kochane z ich strony, zważywszy na to, iż oni przyjaźnią się od dziecka i są nie rozłączni. Czuję długą i wspaniałą więź w przyszłości między nami.

- To widzimy się jutro, ja muszę poczekać na Ryan'a - powiedziałem, gdy wyszliśmy ze szkoły.

- Dodamy cię na każdej możliwej aplikacji - obiecał groźnie Harper.

- Jak będziecie znać adres, dajcie znać to otworzę wam drzwi - zaśmiałem się, następnie opierając o maskę samochodu.

Ryan

Cały dzień minął mi na dosłownym odpychaniu dziewczyn. Przez trzy ostatnie przerwy siedziałem zamknięty w łazience, bo do jasnej cholery nawet oddechu przy nich nie idzie spokojnie wziąć. A wszystko pogorszyło się jeszcze bardziej, kiedy na pieprzonej lekcji matematyki zostałem zaproszony do tablicy. Pani była bardzo zadowolona, bo ten przedmiot to mój konik ale nie przewidziałem tego, że nagle każda dziewczyna będzie potrzebowała korepetycji. Dosłownie co kilka minut przychodziły kolejne. Myślałem, że zwariuje przez te piskliwe głosy dzwoniące mi w uszach. Dlatego teraz kryję się za szafkami, spóźniony dobre 10 minut, bo te świruski ustawiły się przy wyjściu. Przecież albo Brooklyn mnie zabije albo one. Rozglądałem się w koło, czy uda mi się wyjść inaczej ale te drzwi to była moja jedyna szansa. Widząc, że plastiki wyszły na zewnątrz wyraźnie czymś zainteresowane, wiedziałem, iż zrobię to teraz albo nigdy. Dlatego pobiegłem przed siebie, lecz nie przemyślałem, że ktoś może wyjść zza zakrętu. Wpadłem na chudego bruneta, który pogubił przeze mnie książki.

- Boże przepraszam cię - od razu schyliłem się na dół, by mu pomóc, lecz on szybko wszystko wziął, mruknął coś pod nosem i się ulotnił.

Obejrzałem się jeszcze za nim, po czym wyszedłem w końcu ze szkoły.

Niestety drapieżniki przeniosły się na moje małe cudeńko. Przejeżdżały tymi swoimi szponami po moim pięknym lakierze.

Nie wytrzymałem.

Szybkim krokiem ruszyłem w stronę parkingu, widząc brata, który próbuje się jakoś od nich odpędzić, otworzyłem pilotem drzwi. Blondyn słysząc, charakterystyczny dźwięk od razu wpakował się do środka. Przeszedłem między nimi, nie odzywając się nawet słowem, następnie odpalając silnik. Wcisnąłem klakson raz ale porządnie, po czym odjechałem z piskiem.

- Mam dość tego cyrku. Wszystko tylko nie moje auto! - uderzyłem w kierownicę i wziąłem głęboki oddech - Jak minął ci dzień braciszku? - powiedziałem już spokojniej.

- Po za tymi przylepami, całkiem dobrze. Poznałem dwóch chłopaków i czuje, że to może być super przyjaźń. A tobie? - zerknął na mnie, by wyłapać wszystko co siedzi mi w czaszce.

- Okropnie! Musiałem się chować po kiblach - wiedziałem, że może nie brzmi to zbyt poważnie ale śmiech mojego brata, po prostu mnie dobił - Jeszcze jak się dowiedziały, że mam urodziny. Ja pierdole nigdy jeszcze nie chciałem tak słuchać innej osoby - mruknąłem cicho, podjeżdżając po dom.

- Już teraz się wyluzujesz - poklepał mnie po plecach, gdy wysiedliśmy.

Otworzyłem drzwi, a widok jaki zastałem, od razu sprawił uśmiech na mojej twarzy.

- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęli w trójkę, niosąc w moim kierunku bezowy tort mojej mamy - Pomyśl życzenie - ostrzegł blondyn, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Chcę się prawdziwie zakochać ze wzajemnością - pomyślałem, zdmuchując świeczki.

- Dziękuję wam - odpowiedziałem, każdego po kolei przytulając.

- To jeszcze nie koniec - tata wskazał głową na patio, a mama mnie popchnęła w tamtym kierunku.

- Wybierałem kolor! - wydarł się gdzieś Brook, lecz ja już byłem sam ze swoją głową.

Przede mną, na patio stał czarny motocykl Yamahy ze srebrnymi wstawkami oraz wielką niebieską kokardą. Na siedzeniu leżały dwa kaski, pomalowane w ten sam sposób co motor. Przez kierownice została powieszona skórzana kurtka, a na kluczyku w stacyjce, przyczepiono czarne rękawiczki. Widząc to, mowę mi odjęło.

- Skąd wy? - szepnąłem, wciąż otumaniony.

- Brooklyn jest niezłą paplą ale często bardzo przydatną - uśmiechnąłem się, słysząc mamę.

- Dziękuję, dziękuję tak bardzo! - krzyknąłem ze łzami w oczach, po chwili się na nich rzucając.

- Wypróbujesz? - zapytał tata, wskazując głową na mój prezent.

- Jedziesz ze mną? - spojrzałem na brata, wyciągając w jego stronę rękę z kaskiem.

- Jeszcze pytasz?! - zaśmiał się, kiedy ja szybko założyłem kurtkę.

Usiadłem na moim nowym cacku, a Brook zaraz za mną. Motor zawarczał, pod nami, przez co blondyn wydarł się w niebo głosy.

- YEAH!

- Trzymaj się - jeszcze raz przekręciłem gaz i popuściłem trochę hamulec, by przestraszyć młodego.

- Uważajcie na siebie! - krzyknęła za nami mama, ale my byliśmy już w swoim świecie.

W świecie szybkiej jazdy i naszej braterskiej więzi. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro