Rozdział 3
Wtorek, 25.01.2020.
Brooklyn
Tak jak poprzedniego dnia, wstałem przed szóstą, by obudzić Ryan'a. Nie było tajemnicą to, że mój braciszek stroi się niczym panny.
Mieliśmy dziś na 8, więc wiedząc co mnie czeka, wyleciałem z łóżka, wprost do pokoju bruneta.
- Wstawaj śpiąca królewno! Musisz mnie zawieść do szkoły patafianie! - krzyczałem, ciągnąc jego kołdrę, aby zrzucić ją na podłogę.
- Pierdol się - mruknął sennie, po czym przewrócił się na brzuch.
- Bo powiem mamie - pisnąłem niczym dziewczynka, dodatkowo tupiąc nogą.
- Stul twarz - westchnął, powoli wstając.
Zdając sobie sprawę, że chłopak za chwile pójdzie wziąć prysznic, wróciłem do siebie, kierując się od razu do szafy. Stałem chwilę przed nią, kompletnie nie wiedząc co mam założyć, aż w końcu wyciągnąłem czarne rurki z dziurami na kolanach oraz turkusową bluzę, z szuflady zabrałem czystą bieliznę, następnie zmierzając do łazienki, w której przebrałem się w czyste ciuchy i umyłem zęby, drugą ręką próbując ułożyć jakoś włosy.
- Brooklyn - Rye zbliżał się do pomieszczenia, nucąc melodycznie moje imię, specjalnie mnie pospieszając.
Wywróciłem oczami na jego dziecinne zachowanie, kiedy zaczął walić w drzwi niczym nastolatka rano, w domu pełnym braci. Wyszedłem z pomieszczenia, kierując się do kuchni, gdzie jak zawsze wstawiłem ekspres z kawą dla rodziców oraz zapakowałem nam drugie śniadanie. Zacząłem kroić owoce, aby zrobić Ryan'owi jego koktajl, po czym z reszty skomponowałem dość dobrą sałatkę dla siebie.
Tak było odkąd tylko pamiętam.
Brunet zawsze się mną opiekował, zaprowadzał do szkoły, a później już zawoził. Pilnował na placu zabaw, pomagał w lekcjach, wychodził na spacery. Był po prostu TYM starszym bratem, natomiast ja od czasu do czasu posprzątałem mu pokój, zawsze robiłem dla niego śniadanie, kryłem przed rodzicami.
Nie przeszkadzało mi to, dlaczego?
Bo to było po prostu nasze.
Nasza codzienna rutyna, która z każdym dniem coraz bardziej nas do siebie zbliżała.
Ryan od zawsze miał problem ze wstawaniem, więc nie ważne jakim tekstem powitam go rano jego odpowiedź będzie brzmiała tak samo - PIERDOL SIĘ - chyba, że są moje albo jego urodziny, wtedy robi jakiś wyjątek. Na początku przepraszał mnie zaraz po wyjściu z pod prysznica, powtarzał jak bardzo mnie kocha i jak dobre śniadanie zrobiłem. Wielokrotnie mówiłem mu, iż mnie to bawi ale dopiero, kiedy ja zacząłem go sam wyzywać, zluzował. Najśmieszniejsze jest to, że mimo roku różnicy jeszcze nigdy nie doszło między nami do kłótni. Dogadywaliśmy się nawet siedząc w pieluchach.
Są osoby które twierdzą, iż bez kłótni nie możemy mieć, aż tak silnej więzi ale szczerze mówiąc nie interesuje mnie ich zdanie. Oddałbym życie za Rye'a i jestem pewien, że on za mnie także.
Zamyślony, nie zauważyłem, iż brunet stoi przede mną roześmiany, a przede wszystkim już gotowy.
- O której sławnej gwieździe fantazjowałeś co? - zmierzwił mi włosy, od razu zabierając się za koktajl.
- O tej co ci spermy dolała do śniadania - powiedziałem, rzucając w niego ścierką.
- To powiedz jej, że z dodatkiem smakuje o niebo lepiej - odparł, pakując do plecaka jabłko oraz posiłek.
- Pieprz się - zaśmiałem się, ruszając do drzwi.
- Z przyjemnością ale najpierw kogoś znajdę, a potem opowiem ci wszystko ze szczegółami braciszku. Będziesz mógł poćwiczyć w pokoju - zatrzymał się w miejscu, pokazując jak uprawia seks z powietrzem.
- Jesteś straszny - mruknąłem - Pa mamo! Pa tato! - dodałem, wychodząc.
- I tak mnie kochasz - prychnął, siadając za kierownicą.
- Nie mam wyboru - powiedziałem poważnie, za co oberwało mi się pięścią w bark - Powiem mamie zobaczysz! - wybuchłem śmiechem, widząc jego obrażoną minę - Oj no kocham cię ty gburowaty idioto - zrobiłem najsłodszą minę, którą umiałem, przez co zapewne wyglądałem jak zmiksowanie świni z krową ale przynajmniej podziałało.
- Zaczniesz do szkoły autobusem jeździć - pogroził mi, następnie skupiając się na drodze.
Po kilku minutach znaleźliśmy się pod szkołą, a na parkingu jak dnia poprzedniego, nikogo nie było.
- Zaczynam sądzić, że przyjeżdżamy za późno albo oni przychodzą za szybko - mruknąłem, idąc obok bruneta.
- Ja się cieszę, przynajmniej te suki miejsc parkingowych nie zajmują - odpowiedział, otwierając drzwi - To witamy w cyrku - dodał, kierując się do szafki.
- Widzimy się po lekcjach? - zapytałem, wiedząc, iż Ryan znowu nie przyjdzie na obiad.
- Dokładnie. Jak coś to pisz, będę blisko - uśmiechnął się, odchodząc w swoją stronę.
Chwilę stałem jak kołek, patrząc na brata, lecz ocuciła mnie, niska długowłosa brunetka.
- Hej, jestem Nicole - powiedziała, przerażająco piskliwym głosem.
- Hej? - bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem, nie bardzo wiedząc czego ode mnie chce.
- Długo jesteście razem ze swoim chłopakiem? - zadała pytanie prosto z mostu, sprawiając, że wybuchłem śmiechem.
- Chodzi ci o tego wysokiego bruneta co ze mną przyjeżdża tak? - spojrzałem na nią jak na idiotkę.
- Dokładnie - uśmiechnęła się, zapewne myśląc, iż ma jakieś szanse.
- Cóż, wybacz złotko ale mój BRAT nie jest zainteresowany takimi pustakami jak ty - mruknąłem, kręcąc głową i nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłem do klasy, gdzie czekali już blondyni - Witam was - przytuliłem oby dwóch, sam w sumie nie rozumiejąc skąd u mnie tyle pewności siebie.
- Widzieliśmy, że Sricole próbowała z tobą zagadać - Andy prychnął, poprawiając plecak.
- Mój brat, będzie miał przejebane w tej szkole - wyjaśniłem, pisząc mu szybkiego SMS'a o wcześniejszej sytuacji.
- Musimy go w końcu poznać - stwierdził wyższy.
- W czwartek szybko kończymy, więc jeśli chcecie możecie do nas przyjść. Pogramy razem na konsoli, zamówimy pizze? - zapytałem, dostając w odpowiedzi szybkie kiwanie głowami.
- Na reszcie mówisz do rzeczy - zaśmiałem się na uwagę Fovv'sa, po której nastąpił dzwonek.
Pierwszą lekcją była muzyka, z czego bardzo się cieszyłem, gdyż to oznacza wolną lekcję. Weszliśmy do klasy, a ja usiadłem z Andy'm w drugiej ławce, co było dla mnie z lekka dziwne ale nie zamierzałem robić scen.
- Dzisiaj popracujecie w parach. Ocena zależy od waszej dwójki, więc dobrze musicie dobrać tonację oraz instrumenty na których przedstawicie refren waszej piosenki. Andy jako, że nie znam waszego nowego kolegi, wyjątkowo będziecie razem, a ty Harper usiądź z Chris'em - nauczycielka wyjaśniając nam zadanie, chyba zapomniała zapytać mnie czy cokolwiek potrafię, ponieważ wciąż siedziałem z otwartą buzią, którą dopiero zamknął mi blondyn.
- Co ty taki wystraszony? - zaśmiał się, widząc moją poważną twarz, co - nie oszukujmy się - nie zdarza się zbyt często.
- Przecież ja nic nie umiem! - prawie pisnąłem, rozbawiając tym chłopaka do reszty.
- Dobra zacznijmy od małych kroczków. Możemy zaśpiewać refren mojej piosenki, którą napisałem kilka dni temu co ty na to? - zapytał, lecz ja totalnie oniemiałem.
- To ty piszesz?! - kolejny mało męski pisk wyleciał z moich ust.
- Piszę, trochę śpiewam, gram na gitarze, pianinie i czasem na flecie, Harper w sumie też - wzruszył ramionami jak gdyby nic.
- Boże - złapałem się za głowę - Dostaniesz przeze mnie jedynkę - spojrzałem na swoje buty, totalnie załamany.
- Przecież musiałeś kiedykolwiek chociaż nucić - chłopak podniósł mój pod brudek, patrząc mi w oczy wzrokiem pełnym troski.
- Czasami z bratem ale to on odziedziczył talent za nas dwóch - mruknąłem.
- Podam ci pierwszą linijkę. Zaśpiewasz ją, a ja dopasuje ci tonację - odparł, zapisując na kartce tekst.
- Dlaczego ty nie zaśpiewasz? - spanikowałem.
- Bo ja muszę grać - uśmiechnął się - Po drugie nie masz się o co martwić, nawet jeśli ci nie wyjdzie nikt tutaj nie zwróci na to uwagi, obiecuję - wystawił w górę mały paluszek, który ująłem.
- Dobra ale gdy się skompromituje to ty będziesz się przyjaźnił z frajerem nie ja - zaśmiałem się, czytając refren.
Spojrzałem ponownie na Fowler'a wzrokiem pełnym obaw, a po jego kiwnięciu głową, wziąłem głęboki oddech.
- Be happier, baby - zaśpiewałem, otwierając oczy, które nie wiem kiedy zamknąłem.
- Woow - tyle tylko uciekło z ust blondyna, całkiem mnie dezorientując.
- Jak bardzo przejebane mamy? - zapytałem, drapiąc się po głowie.
- Czy ty jesteś głuchy? - zrobił minę idioty, przez co już wiedziałem, że to będzie jedynka jak nic - Śpiewasz wspaniale Brook - dodał, szeroko się uśmiechając, przez co w jego policzkach pojawiły się dołeczki.
- Co?! - nie dowierzałem w to co usłyszałem.
- Spróbuj oktawę wyżej, ja zagram. Policz do pięciu i zacznij całość - dopisał resztę tekstu, którego nie trudno było się nauczyć.
Przez następne 20 minut ćwiczyliśmy refren, co nie wychodziło nam w sumie tak źle. Jednak w końcu nastąpił czas, by się zaprezentować, w wyniku czego nagle zachciałem zniknąć.
- Andy i Brooklyn wy pierwsi - wskazała na naszą dwójkę, kiedy język ugrzęzł mi w gardle.
- No dalej. Nie ośmieszyłbym cię, zaufaj mi proszę - kiwnąłem ledwo wyraźnie głową, ruszając za blondynem.
Stanęliśmy na środku sali, Fovv's sprawdził czy gitara się nie rozstroiła, po czym kiwnął do mnie głową. Spojrzałem na Harper'a, który trzymał kciuki w górze, a później na debila obok mnie. Pierwsza melodia i zacząłem.
- Be happier, baby
Look in my eyes
Don't have to cry
You're safe in my arms
Yeah, you're safe in my arms
Mój wzrok skierował się na podłogę, przybierając postawę gotową na śmiechy i wyzwiska, które nie nastąpiły. Podniosłem głowę, następnie rozglądając się po klasie. Wszyscy siedzieli z otwartą buzią, patrząc się na mnie jak na kosmitę.
- Mamy pierwszą szóstkę - pani przerwała ciszę, rozpoczynając oklaski.
- Mówiłem tylko mi zaufaj - przytuliłem lekko chłopaka, siedząc już ławce, szepcząc ciche dziękuje - Przyjdź dziś na zajęcia muzyczne, proszę - zrobił maślane oczka, układając ręce jak do modlitwy.
- Andy to nie jest najlepszy pomysł - pokręciłem głową.
- Tylko raz, jeśli ci się nie spodoba, nie będę nalegał. Harper też na nie chodzi. No błagam Brook - złapał za moją rękę, wyglądając całkiem jak małe dziecko.
- Dobra, dobra już! Tylko, żeby potem nie było, że cię nie ostrzegałem - westchnąłem z uśmiechem.
- Uwielbiam cię! - krzyknął, przez co został uciszony syknięciem pani od muzyki.
Zaśmialiśmy się cicho, wracając do słuchania reszty.
Ryan
Szedłem korytarzem ze słuchawkami w uszach, w kierunku sali gimnastycznej. Odkąd przekroczyłem próg drzwi wejściowych czułem się obserwowany. Dosłownie, zastanawiałem się czy obrócić głowę ale mogło, by to tylko pogorszyć moją sytuację. Odnalazłem szatnię, w której jeszcze nikogo nie było, może dlatego, że tylko ja jestem na tyle głupi, aby od razu po dzwonku stać pod halą. Przebrałem się w czarny strój koszykarski z czerwoną liczbą 77 i moim nazwiskiem na plecach oraz dwoma paskami na spodenkach. Założyłem swoje czarne jordany, po czym równo z końcem przerwy stanąłem pod drzwiami.
- Chłopaki ruszać się - trener otworzył halę wołając zapewne moją klasę lecz widząc mnie przerwał - A ty jesteś? - zapytał, patrząc na mnie od góry do dołu.
- Ryan Beaumont, nowy uczeń - odpowiedziałem.
- Cóż Ryan, plus za punktualność - uśmiechnął się, następnie przepuszczając mnie bym mógł wejść.
Mówiąc sala, cholernie się przeliczyłem.
To była pieprzona HALA wielkości dwóch - jak nie trzech - boisk do koszykówki z mojej byłej szkoły. Świecący jasnym drewnem parkiet miał trzy czerwone kółka na samym środku. W tym samym kolorze były powieszone nad moją głową kosze oraz elektroniczna tablica z wynikami. Naprzeciw wejścia w którym dalej stałem, na samym końcu sali, znajdowały się drugie drzwi - zapewne te, przez które wpuszczani byli nasi przeciwnicy. Wokół boiska mieściły się trybuny, a pod nimi dalsza ich część lecz krzesła na samym dole były wysuwane, teraz tworząc gruby niebieski pas. Oniemiały, ledwo zarejestrowałem odgłosy rozmów.
- Ile razy mam jeszcze powtarzać, że na moją lekcje macie być gotowi od razu po dzwonku panowie? - ciężki głos trenera, przywrócił mnie na ziemię - Bierzcie się za rozgrzewkę - gwizdnął, rozpoczynając moją pierwszą lekcje wf-u.
Biegłem na samym końcu, nie chcąc na samym początku się wychylać. Wiedziałem, że gdy przejdziemy do wybierania drużyn nie będę w pierwszej trójce, ale wręcz błagałem wszystkie Bóstwa, by być ostatni. Chciałem dopiero podczas gry pokazać co umiem. Dlatego nawet podczas rozgrzewki zachowywałem się jakbym miał dwie lewe ręce.
W końcu przyszedł mój upragniony moment dzisiejszego dnia. Trener wybrał dwóch moich rówieśników, z tego co słyszałem jeden z nich nazywa się tak samo jak ja.
Moje modlitwy zostały wysłuchane, dzięki czemu jako ostatni, znalazłem się w drużynie grafitowego bruneta.
- Hej jestem Ryan - chłopak podał mi rękę, szeroko się uśmiechając.
- Pewnie cię zaskoczę ale również mam tak na imię - oddałem uścisk.
- W takim razie mów mi Sonny jak wszyscy, tak będzie po prostu łatwiej - zaśmiał się, związując swoje loki w małą kitkę na środku głowy, następnie ubierając równie czarną co jego włosy, opaskę tak by kosmyki nie wpadały mu do oczu.
- Ajaj kapitanie - zasalutowałem, ustawiając się po jego prawej.
Gwizdek trenera rozpoczął mecz.
Na środku koła stał wysoki oraz umięśniony blondyn o jasnej karnacji. Wyskoczył po piłkę, którą bez zastanowienia odbił w naszą stronę. Sonny złapał ją w mgnieniu oka, od razu biegnąc na przód pod kosz. Nasza drużyna rozstawiła się po boisku tak, iż dwóch najwyższych - w tym blondyn, który skakał - stali pod koszem, aby w wypadku nie trafienia po prostu dobić, bądź złapać i rzucić, zdobywając dla nas punkt. Natomiast ja i różowo-włosy chłopak ustawiliśmy się po lewej oraz prawej od Sonny'ego, który mknął samym środkiem. Drużyna przeciwna nie odstępowała nas na krok, chcąc przechwycić piłkę. Brunet zrobił szybki zwrot w prawo, następnie zginając kolana i wyrzucając piłkę w górę, dzięki czemu na samym początku zdobyliśmy trzy punkty. Zadowolony z tego w jakiej drużynie się znalazłem, wiedziałem, że następne punkty muszą być moje. Stanąłem przed przeciwnikiem, wyrzucającym z pod kosza, sprawnie zasłaniając mu jego drużynę. Chłopak już widocznie zirytowany odbija piłkę o moje kolano, aby szybko ją złapać i mnie wyminąć. Uśmiechnięty pod nosem, biegnę z pozoru za nim, lecz od razu kiedy zamierza oddać piłkę koledze, dosłownie wskakuje pomiędzy nich, odbierając rzut. Kozłuję, truchtem poruszając się między zawodnikami, aby po chwili zrobić unik w prawo i wyskoczyć pod samym koszem, robiąc wsad tuż nad głowami innych. Słysząc śmiech Sonny'ego, domyślałem się min chłopaków. Zeskoczyłem puszczając się kosza, sprawnie lądując na ugiętych kolanach.
- Coś tak czułem, że tylko kręcisz z tym łamagą od siedmiu boleści - chłopak poklepał mnie po plecach.
- Trzeba stwarzać pozory - mrugnąłem do niego, wracając do gry.
Przez cała lekcje, dawałem z siebie ponad sto procent. Odbierając zwinnie piłkę przeciwnikom, bądź rzucając z linii za trzy punkty, robiąc dwutakty, wsady, czy po prostu podając innym. Dzięki zapałowi całej drużyny wygraliśmy przewagą dwudziestu sześciu punktów, za co każdy z nas dostał piękne, tłuściutkie szóstki do dziennika. Spocony do granic możliwości, z uśmiechem na ustach, podążaliśmy w kierunku szatni, kiedy trener zawołał mnie do siebie.
- Tak trenerze? - zapytałem, wycierając kark ręcznikiem.
- Cóż, wiedziałem, że przenosi się do nas dobry koszykarz lecz obraził bym cię, twierdząc, iż jesteś po prostu dobry. Jesteś wręcz fenomenalny Ryan - pochwalił mnie, radując przy tym moje wewnętrzne dziecko.
- Dziękuję trenerze - uśmiechnąłem się szeroko.
- Udało ci się zrobić na mnie wrażenie, dlatego chciałbym cię zaprosić na trening dziś po lekcjach, jeśli masz wolną chwilę? - zapytał, biorąc zeszyt do ręki.
- Z wielką przyjemnością - odpowiedziałem, powodując tym zwykłym zdaniem, zadowolenie na twarzy nauczyciela.
- W takim razie do zobaczenia - zaznaczył coś na kartce, następnie odchodząc.
Uśmiechnięty od ucha do ucha, kroczyłem do szatni.
Mój cel został spełniony i jedyne co mi teraz zostało do udowodnienie, że trener zrobił dobrze. Wiedziałem, iż jestem już członkiem drużyny, oficjalna wiadomość dla szkoły to już tylko kwestia czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro