7 {Deszcz i Ferrari}
Lola Kinney
–Często tu bywasz? – pytam, próbując rozeznać się w sytuacji. Może, co tydzień zabiera tu inną dziewczynę? Może jest z tych, co wie, jak zatrzaskiwać się z dziewczynami w toalecie? Nie jestem pewna, ale z moim szczęściem, mógłby się okazać, jakim zboczeńcem.
– Nie tak często, jak bym chciał – okej, chyba muszę zadać bardziej precyzyjne pytanie, bo to jest zbyt wymijające i prowadzi mnie do dziwnych myśli. Szuka ofiar, ale nie ma ich zbyt wiele? To takie popieprzone.
– Lubisz plaże z dziewczynami? – nie, to też nie brzmi właściwie.
– Nie zabieram tu zbyt wiele dziewczyn – uśmiecha się, jakby wiedział, co chodzi mi po głowie – Spójrz na mnie – robię to bez wahania – Ile palców pokazuję?
Parskam śmiechem na jego kompletnie nie śmieszny żart.
Macha sobie przed twarzą jednym palcem, a po chwili dołącza do niego drugi, czekam na trzeci, ale on nie nadchodzi. Zgina palec, przywołując mnie do siebie. Jego oczy są pełne ekscytacji, ale także niepewności. Robię krok do przodu.
– Tylko dwie, hm?
Ciekawe kim była ta pierwsza i jaki miała na niego wpływ. Może to przez nią lubi seks bez zobowiązań? A może brak czasu jest wystarczającym powodem?
– Robię dobre wrażenie, tak naprawdę to nie pamiętam.
Wybucham śmiechem. Robert łapie mnie za biodro i przyciąga do siebie.
– A ty? Ile ich było?
– Powinieneś wreszcie mnie pocałować, czy może potrzebujesz do tego łazienki?
– Jesteś dziś coś mało niezdarna, powinnaś upaść, może wtedy bym cię pocałował.
Szczypię go w brzuch, a on się uśmiecha.
– Boli? – robię to jeszcze raz i jeszcze raz.
Robi krok w bok i jego całe łydki zostają zmoczone przez wodę, chcę jeszcze go podszczypać, ale wtedy zapominam, że jestem od niego niższa i fala podmywa niemal połowę mnie.
Robert unosi mnie nad wodą, a potem w nią rzuca. Łapię go za łydkę i ciągnę go na siebie, ale jestem na to za mała i za słaba, pośpiesznie wstaję, chcąc wskoczyć mu na plecy i wywrócić go, ale to nie jest takie proste. Szamotamy się w wodzie. On próbuje ustać na nogach, a ja go przewrócić. Jakimś cudem mi się to udaje. Leżymy w wodzie, przyglądając się swoim mokrym twarzą. On trzyma czapkę na swojej głowie.
– Dlaczego jest taka cenna?
– Chroni mnie przed paparazzi – wybucham śmiechem, chcę się roześmiać jeszcze głośniej, ale on łapie mnie za tył głowy i pożera. Jest w tym pocałunku coś innego.
Desperacja.
Zaborczość.
Siła.
Całuje mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie potrafi ubrać tego w słowa. Oddaję pocałunki równie zażarcie próbując pokazać mu, jak bardzo mi się podoba, jak bardzo go pragnę.
Wychodzimy z wody, nie odrywając od siebie ust, chcąc się gdzieś schować, kontynuować.. a wtedy spada na nas zimny deszcz, tak cholernie rzadki w Kalifornii. Jesteśmy mokrzy od cieplej wody, gdy uderza w nas zimna. Nie zastanawiamy się, nie porozumiewamy, biegniemy do jego samochodu, próbując zignorować nie sprzyjającą nam pogodę. Otwiera mi drzwi, po czym sam wsiada do samochodu.
Obracam głowę w jego stronę.
On patrzy na mnie.
Jego niebieskie oczy, są jeszcze bardziej niebieskie. Wiem, to głupie, to tak, jakby powiedzieć, że niebieski jest niebieski, ale widzę w nich głębie, to coś, co sprawia, że nie chcę oderwać od nich wzroku.
Rzucamy się na siebie. Jego dłonie giną w moich mokrych włosach, a moje ślizgają się po jego mokrej piersi.
– Chodź tu – dyszy w moje usta, a ja niezgrabnie przesiadam się nad konsolą, zahaczając o biegi tyłkiem. Siadam na nim okrakiem, jednak ten cholerny samochód ma ograniczoną przestrzeń. Wyciągam nogi do tyłu, a on pochyla się, żeby pocałować moją szyje. Odchylam głowę do tyłu, osuwając się niżej na jego biodrach, czując jaki jest podniecony. Nie mamy na sobie za wiele. On wykorzystuje ten łatwy dostęp, rozwiązując bok mojego bikini jedną ręką, gdy drugą trzyma mnie za tył głowy i mocno całuje. Jak on może robić te dwie rzeczy na raz? Ledwo potrafię je czuć w tej samej chwili. Podnoszę się lekko, a on zdejmuje ze mnie majtki, gdy jego usta, a raczej zęby przesuwają miseczki mojego stroju, eksponując moje piersi. Dyszę, gdy przyglądam się jego ruchom. Liże mnie po mostku, po całym gardle.. wplatam palce w jego włosy, gdy on miażdży moje usta swoimi. Nasze spojrzenia się krzyżują.
– Prezerwatywa? – szepczę – Proszę, powiedz..
Całuje mnie, gdy jego ręka sięga gdzieś po za moim polem wzroku. W tym czasie opornie, ale skutecznie, opuszczam jego spodnie. Jego czapka zleciała gdzieś z jego głowy, gdy on położył usta na moich piersiach. Łapie mnie w talii, całuje po obojczykach, szyi i w boleśnie wolnym tempie opuszcza na siebie.. opieram dłonie na jego barkach, gdy on jedną trzyma na moim biodrze, a drugą ściska moje udo, z każdym kolejnym centymetrem jego dłonie zwiększają nacisk, a jego usta przesuwają się po mojej szyi.. gryzę go w bark, niemal krzycząc z rozkoszy, gdy znajduje się we mnie do końca. On zaczyna się ruszać, nie będąc już delikatnym. Ociera się zarośniętym policzkiem o mój, gdy obracam głowę, żeby spotkać jego usta. Napieram na jego pierś, gdy on uderza w moje biodra. Krzyczę mu w usta, co tylko bardziej go nakręca. Deszcz uderza w samochód, ale słyszę, każde jego najmniejsze stąpnięcie.
– RobertRobertRobert – przyśpiesza, wyginam plecy w łuk i oboje dochodzimy.
Cały czas z nim w środku, otwieram oczy i wybucham śmiechem. Robert patrzy na mnie, nie rozumiejąc mojej reakcji.
– Wstając rano nie myślałam, że skończę ten dzień bzykając się w Ferrari.
Dołącza do mojego śmiechu. Całuje mnie w czoło, łapie za uda i delikatnie się wysuwa.
– Wiesz, co to w ogóle znaczy? Pieprzone Ferrari!
– Nigdy nie bzykałem się w jakimkolwiek samochodzie – odpowiada.
– Nigdy nie bzykałam się z Australijczykiem.
– Co? – jest zaskoczony.
Pochylam się do jego ucha.
– Podczas seksu słuchać twój akcent, to cholernie gorące – ciągnę go za płatek ucha – Dyszysz z akcentem.
– Nikt mi nigdy tego nie powiedział.
– Koleś, czekam po prostu na moją dawkę komplementów.
Wybucha śmiechem i sadza mnie na miejsce pasażera. Zaczyna się nerwowo rozglądać, ale wszystkie szyby są zaparowane. Rzuca mi moje ciuchy, które zebrał z pracy.
Nie chcę, żeby to się skończyło.
– Do mnie czy do ciebie? – pytam, jak typowy facet.
– Cholera, do ciebie.
Pochyla się do mnie i całuje w bok głowy.
– Było niesamowicie, Czerwony Kapturku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro