Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Nie wszystko jest tylko snem

- Olivia! Poczekaj! - wołałem poprzez mgłę z oddali. Nie obracała się i zaczynała biec truchtem.
Kiedy za nią biegłem, poślizgnąłem się na chodniku.
- Cholera! - zaklnąłem łapiąc się za kolano - Olivia! - lecz kiedy to krzyczałem zniknęła w mgle.
Zrezygnowany, po prostu się polożyłem na chodniku ciągle trzymając obolałą nogę.
- Zobacz mamusiu! Jakiś pan tu leży! - dziecko wskazywało na mnie.
- Zostaw go syneczku. Pewnie to jakiś bezdomny. - obróciła się i pociągnęła syna za sobą.
Byłem wykończony. Tyle rzeczy się dzieje naraz. Najpierw praca w pizzeri, później koledzy śmiejący się ze mnie, rodzice, Olivia.
Wstałem i kulejąc, udałem się do domu. Kątem oka zauważyłem moich trzech kolegow przed monopolowym.
-Patrzcie! To Wiktor! - powiedzieli między sobą - Hej Wiktor, jak tam... - przerwali, ponieważ widzieli że ich nie słucham.
- Ach ku*wa w*l się - obrażali mnie. Byłem zbyt smutny, by się z nimi kłócić. Kiedy wróciłem, na drzwiach frontowych wisiała fioletowa karteczka. Pisało na niej:

Szanowny Panie Wiktorze

Musimy pana powiadomić, że nie udało nam się na razie zlokalizować pańskich rodziców ani porywacza ale zrobimy co w naszej mocy by misja powiodła się sukcesem.

Wyrazy współczucia
Komisarz Gordon

Byłem jeszcze bardziej rozpaczony niż wcześniej. Jak teraz niedali rady to i później też. - Może jak się zdrzemnę to mi przejdzie - pomyślałem.
Udałem się do sypialni. Lecz gdy do niej poszedłem, przeszedłem obok pokoju rodziców. Oczywiście musiałem tam spojrzeć. Ujrzałem puste łóżko i rozbite okno. Wszystko mi się przypomniało i było jeszcze gorzej.
- Ku*wa Wiktor idź wreszcie do łóżka! - myślałem.
Polożyłem się. Lecz nie moglem jakoś spać ale kiedy w końcu mi się udało przymknąć oczy, przejechała policja na sygnale. Jak na złość mnie obudziła!
I tak było przez dobrą godzinę.
Ciemność.

Otworzyłem oczy i byłem w pudełku. Dziwnym, DUŻYM pudełku. Słyszałem także melodyjkę. Wydaje mi się, że to była pozytywka. Próbowałem otworzyć pudło ale było strasznie ciężkie. Już wiem czemu nie mogłem go otworzyć. Popatrzyłem na swoje ręce były strasznie chude i w czarno-białe paski. Pięć minut później, ucichła melodia. Nie wiem czemu ale ta muzyczka trzymała mnie spokojnego a teraz byłem wściekły. Udało mi się z furii otworzyć pudełko i z niego wyjrzałem. Zobaczyłem grupkę dzieci. Mniej więcej w wieku od 2-6 lat. Były uśmiechnięte i wszystkie się na mnie patrzyły.
Zobaczyłem że do dzieci podchodził złoty Bonnie.
Chciałem je ostrzec ale nie potrafiłem nic wymówić. Kiedy Bonnie dotknął dziecka, obraz się zamazał.
Przez długi czas widziałem coś w rodzaju przesuwanych się biało-czarnych linii z góry na dół. Lecz po jakimś czasie znowu zobaczyłem obraz. Widziałem jakoś z mniejszej perspektywy. Malowałem coś. Albo to dziecko rysowało. Widziałem jego oczami ale nie mogłem nic zrobić. To wszystko się działo jak jakiś film. Rysowało coś w rodzaju misia oraz spółki i nad nimi było napisane: Moje najlepsze urodziny!
- Hej Andrzej! - popatrzyłem się w stronę głosu.
- Siema Kuba. Co tam?
- Za chwilę zaczyna się występ i będziemy jeść twój tort. No chodź już!
- Już idę. Jeszcze pięć minut.
Popatrzyłem się na rysunek. Podrapałem się po głowie, po czym narysowałem złotego Freddy'go i złotego Bonnie'go. Zadowolony, zwinąłem rysunek, schowałem go do kieszeni i pobiegłem na urodziny. Po drodze stanąłem przed sceną. Popatrzyłem na Freddy'go i Bonnie'go. Rozejrzałem się, po czym wszedłem na scenę i uścisnąłem ich obu.
- Jesteście moimi ulubionymi animatronikami. - uścisnąłem mocniej - Szkoda że jesteście tylko robotami.
Zszedłem ze sceny i jeszcze raz się na nich popatrzyłem.
- Hej Andrzej
O

dwróciłem się. To był złoty Bonnie! Widziałem w nim pracownika ale chyba dziecko tego nie widziało.
- Bonnie? To ty!
-Tak to ja Andrzejku. Choć ze mną. Chcę Ci coś pokazać.
- Chętnie bym z tobą poszedł ale mam teraz imprezę i już i tak jestem spóźniony.
- Choć! To tylko zajmie chwilę.
- No... Dobrze
Choć w głębi nie chciałem tego, dziecko poszło za nim. Było słychać coraz mniej hałasu i krzyków dzieci. Było coraz ciszej i ciszej. Zaprowadził dziecko do najcichszego miejsca w pizzerii.
- Bonnie... Strasznie się boje...
- Nie bój się jest tu bezpiecznie. - mówiąc to posadził dziecko na stole.
- Jest tu tak ciemno...
- Mówię, nie masz się czego bać - widziałem że wyciągał coś z szuflady.
- Mogę już sobie iść Bonnie?
- Poczekaj jeszcze chwileczkę... - wyciągnął co chciał...
- A teraz Andrzejku, pożegnaj się ze swoim życiem - podniósł nóż i kiedy dotknął dziecka obraz znowu się zamazał.
Tym razem miałem obraz tego pracownika w kostiumie. Był dalej w tym złotym Bonniem. Na barku niósł to dziecko którym byłem.
- No... już zachwileczkę będziemy... Nie martw się, jeszcze chwilkę... - mówił chyba do siebie.
Ten koleś był szurnięty.
- To tutaj... Nie martw się, nie będzie bolało. - wziął to ciało i wsadził do środka czarno-białej kukły. Fuj ja musiałem to wszystko oglądać. Bym się pożygał ale nie mogłem bo to nie byłem ja. Kiedy skończył i sobie poszedł zobaczyłem jak z oddali zapalają się białe diody u kukły.

------------------------------------------------------

Krótszy ten rozdział ale cóż poradzić. Gwiazdkujcie i komentujcie po następny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro