rozdział jedenasty
- Chodź tu do mnie - nakazał Dazai, wychylając się ze swojego łóżka, kiedy wróciłem z łazienki.
Moje włosy wciąż były niedosuszone, miałem na sobie jedną z wielkich koszulek Osamu, która mimo prania, wciąż pachniała nim.
- Nie jestem pewien, czy to łóżko pomieści dwie osoby, co jeśli się załamie?
- Jesteś chudy jak patyk, Chibi - zaśmiał się ciepło. - Nic się nie stanie, obiecuję.
Westchnąłem cicho i wspiąłem się po drabince. Nasz mały akademicki pokój wyglądał nieco przestronniej z tej perspektywy.
Dazai złapał mnie w talii i mocno przyciągnął do siebie. Wtulił twarz w mój kark i ucałował go delikatnie, przez co przeszły mnie ciarki.
- Cieszę się, że wszystkie te niezręczności mamy już za sobą - szepnął. - I mogę nazywać cię moim bez obawy, że cię speszę.
- Ja też się cieszę - przyznałem, po czym przylgnąłem plecami do klatki piersiowej chłopaka. To, że nie nosił przy mnie bandaży, tak wiele dla mnie znaczyło. - Kocham cię.
- A ja kocham ciebie - wyszeptał mi we włosy, nawijając je sobie na palec. Jego ciepły oddech otulał mój kark i sprawiał, że robiłem się bardziej senny.
Poprzez tyle światów, tyle istnień i egzystencji, ja miałem to szczęście, by mieć Dazaia dla siebie. Na zawsze, niezależnie od wszelkich okoliczności.
Poczułem, jak jego ciepłe wargi dotykają mojej jeszcze wilgotnej po prysznicu skóry, przez co po całym moim ciele ponownie przeszedł dreszcz.
- Osamu... - mruknąłem, przymykając oczy z przyjemności.
- Tak, maleństwo? - spytał, nie odrywając ust od mojej szyi. - Tak ci dobrze?
- Za dobrze - przyznałem. - I jeśli zaraz nie przestaniesz...
- To co? - zachichotał.
- Nie możemy kochać się w akademiku, Dazai - sapnąłem ciężko.
Dłonie chłopaka gładziły talię pod materiałem koszulki, a jego usta na moim karku były takie miękkie, że topiłem się pod nimi.
- Nie? A kto tak powiedział, hm?
Czułem, jak moją twarz zalewa rumieniec.
Dazai sprawiał, że żołądek mi się kurczył, w głowie mi się kręciło, serce waliło mi jak oszalałe, a w oczach pojawiały się łzy, ale to były dobre łzy. Łzy radości i wzruszenia, bo miałem jego, miałem człowieka, po raz pierwszy w życiu, który mnie kochał.
- Nie usłyszą nas? - szepnąłem z zawstydzeniem.
- Jak dla mnie, każdy mógłby nas słyszeć, Chuu - zaśmiał się, po czym pocałował mnie za uchem. - Ale chyba tego nie chcesz, mam rację? Krępujesz się?
- Mhm... - przyznałem, czując, jak od mokrych pocałunków Dazaia przyspiesza mi oddech. - Chcę cię tylko dla siebie, nie chcę, żeby każdy słyszał, jak wykrzykujesz moje imię.
- Rozumiem, moje zdzirowate jęki są tylko dla ciebie - zaśmiał się. - Ale umiem być też cicho, jeśli chcesz. A jeśli nie chcesz, to też w porządku.
- Chcę, tylko... Ty umiesz być cicho, a co jeśli ja nie?
- Wtedy... Będę musiał ci pomóc - powiedział, po czym sięgnął swoją ręką do mojej twarzy i zatkał mi usta dłonią, - Może być?
Ciśnienie krwi mi rosło, a podniecenie coraz bardziej utrudniało zebranie myśli.
- Mhm - mruknąłem. Ślina zaczęła skraplać mi się w kącikach ust. Czułem się taki potrzebujący...
Następne wieczory mijały nam podobnie. Byliśmy naprawdę blisko siebie, a z każdym kolejnym razem, kiedy się kochaliśmy, coraz silniej odczuwałem miłość i nić, jaka łączyła mnie z Osamu.
- Nie chce mi się iść na matematykę - jęknąłem, przeciągając się. - Możemy zostać w pokoju?
- Ty możesz, ja już za dużo wagarowałem w tym semestrze - zaśmiał się, kręcąc głową. Podniósł się do siadu i ziewnął przeciągle. - Zostań i odeśpij ostatnie noce, dobrze ci to zrobi.
Zarumieniłem się i odwróciłem, żeby schować twarz w poduszce.
W łóżku stawałem się coraz odważniejszy, ale kiedy rozmawialiśmy w świetle dnia, wciąż robiło mi się okrutnie niezręcznie. Osamu miał większą lekkość mówienia na te tematy.
- Nie chcę zostawać tu bez ciebie - mruknąłem z niezadowoleniem.
- W takim razie musisz ruszyć się na matmę, Chibiko.
- Fuj - mruknąłem. - Nie wiem, co gorsze, siedzenie tu samemu, czy nauka matematyki.
- Myślę, że matematyka - prychnął, sięgając po nową rolkę bandaży.
Patrzyłem na niego ukradkiem. Patrzyłem, jak owija swoją klatkę piersiową, chowając wszystkie swoje blizny przed światem.
- Jesteś piękny - szepnąłem, na co on tylko uśmiechnął się delikatnie. - Przyjdziesz do mnie w czasie lunchu, jeśli nie pójdę teraz na zajęcia?
- Pewnie. Przyniosę nam obiad, żebyśmy mogli zjeść razem.
- Dziękuję.
- Nie masz za co, maleństwo. Odpoczywaj.
Wspiął się po drabince i cmoknął mnie w policzek, po czym zeskoczył na podłogę i zarzucił na siebie pierwszą bluzę, jaką wyjął ze swojej szafy.
- Baw się dobrze - pożyczyłem.
Zaraz potem przykryłem się kołdrą Dazaia po sam czubek głowy i zamknąłem oczy. Było mi ciepło i miękko, a fakt, że zarówno koszulka, którą miałem na sobie, jak i poduszka, na której leżałem, pachniały jak Osamu, tylko sprawiał, że było mi naprawdę dobrze. Czułem się taki spokojny, jakby w tym miejscu, w którym właśnie się znajdowałem, nie mogło dosięgnąć mnie żadne zło świata.
Słyszałem, jak drzwi do pokoju zamykają się cicho, kiedy Dazai wychodził, ale byłem już w półśnie.
Byłem taki szczęśliwy.
***
Dzień dobry w nowym roku, jak tam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro