What we should do
Kiedy Rose zniknęła z chłopakiem, Rebecca zaprosiła Thomasa do siebie do pokoju, ten jakby zapomniał, że miał pomagać ojcu, ale wcale się nie zdziwiła. Miał dużo do przemyślenia. Kiedy zamknęła za nimi drzwi usiadła na łóżku, a informacje zaczęły do niej docierać jeszcze bardziej. Znowu zaczynał się ten okres w ich życiu, którego najbardziej żałowała. Z jednej strony wiele dobrych rzeczy z tego wynikło, jak poznanie bliżej Rose i odzyskanie ojca, jednakże nie do końca wiedziała, czy podjęła wtedy dobrą decyzję i czy w ogóle zrobiłaby to jeszcze raz. Teraz na pewno nie zamierzała wrócić. Dużo więcej ugra, kiedy wszyscy będą myśleli, że się wycofała, zawsze mogła zrobić wtedy więcej rzeczy. Nie mogła pozwolić, żeby jej rodzina znowu ucierpiała na tym wszystkim, wiedziała, że tym razem muszą działać szybko i zdusić to wszystko w zarodku, żeby sprawy nie przybrały tak wielkich obrotów, jak wtedy, gdy Voldemort wrócił.
- Myślisz, że nam się uda? - głos Thomasa w końcu do niej dotarł, nie zdawała sobie sprawy z tego, że ten od jakiegoś czasu ciągle na nią patrzył. Była pogrążona w swoich myślach, zupełnie zapominając na chwilę, że on też tutaj był. Liczył się dla niej w tych trudnych chwilach, kiedy chodziła jeszcze do szkoły. Nie potępił i wspierał, choć Rose żartowała, że bycie Puchonem oznacza, że nie nadaje się do walki, ale widziała teraz w jego oczach, że będzie chciał pomóc. Zwłaszcza kiedy podkreślił słowo „nam". Jakby nie było innej opcji, tylko taka, że będzie im pomagał od samego początku.
- Wydaje mi się, że i tym razem nie zdziałamy zbyt wiele, ale wierzę w Rose i resztę. Aczkolwiek bardzo chciałabym, żeby mnie dopuścili do walki. Umiem sobie poradzić - wyznała mu swój największy lęk już dawno temu, że jej rodzina nie uważa jej za osobę godną do walki, bo jest słaba. Od tamtego momentu co jakiś czas tak myślała, zwłaszcza kiedy wszyscy walczyli w II Bitwie o Hogwart, a ona się chowała, bo to miało być dla niej bezpieczniejsze. Nie podobało jej się to i tym razem nie chciała dopuścić do takiej sytuacji. - Jednak jeśli jesteś w tym ze mną to musimy pokazać im, że my też możemy walczyć najlepiej jak potrafimy. Tworzysz świetne eliksiry, na roku byłeś najlepszym studentem, a ja umiem już trochę walczyć, młodzieńcze lata mnie tego nauczyły.
- Wiesz, dla mnie to właściwie niewiarygodne, że Ci ludzie mieli ze sobą dziecko. Z tego, co powiedział mi kiedyś Harry, Czarny Pan był pozbawiony miłości, nie czuł jej - chłopak jak zawsze doszukiwał się we wszystkim drugiego dna. Lubił rozwiązywać zagadki i naprawdę dobrze mu to zawsze wychodziło. - Jeśli byłbym na jego miejscu, prawdopodobnie zrobiłbym to tylko i wyłącznie po to, by przekazać swoje geny i by kontynuowało się moje dzieło, nawet jakby mnie nie było już na świecie.
- Prawdopodobnie tak było - zgodziła się z nim Rebecca, kładąc się na łóżku. Była naprawdę dumna, że miała tak mądrego chłopaka. Po chwili i on położył się obok niej, a ta wtuliła się w jego tors. Zawsze pachniał miętą i czekoladą, uwielbiała ten zapach od momentu, kiedy pierwszy raz obok niego stanęła. Kiedyś, gdy wyjechał na dwa tygodnie z rodzicami na wakacje, tak za nim tęskniła, że wszędzie czuła jego zapach. - Zastanawia mnie jednak to, czy będzie nam dane kiedyś normalne życie. Z dala od tego wszystkiego, bez zastanawiania się, czy ktoś nas w tej chwili nienawidzi. Chciałabym tego dla mojej rodziny.
- Na pewno w końcu się tak stanie - zapewnił ją od razu. Był wielkim optymistą, zawsze wierzył, że jeśli czegoś pragniesz; uda się. Tak samo tym razem, sytuacja wyglądała naprawdę tragicznie, ale zapewne miał w swojej głowie ułożone wytłumaczenie, by poprawić dziewczynie nastrój. - Po tym wszystkim, jak to się zakończy; zamieszkamy razem w jakimś małym domku, niedaleko stąd, żebyś nie musiała się martwić o swoich bliskich. Kto wie, może w końcu Ci się oświadczę, a Ty się zgodzisz, później będziemy mieć gromadę dzieci. I psa, to najważniejszy punkt programu, pamiętaj - zaśmiał się, a ta, kiedy o tym pomyślała; uśmiechnęła się szeroko. W życiu nie rozmawiali o ich wspólnej przyszłości, nie mieli jeszcze takich planów przyszykowanych. Była pewna, że to z nim spędzi swoje życie, lecz żadne z nich wcześniej nie wypowiedziało tego na głos.
- To wspaniały pomysł - zgodziła się i przysunęła się do niego tak, by ich usta się złączyły.
***
Barty nie wiedział czego właściwie miałby jej dzisiaj uczyć. Kiedy wróciła do domu po prostu oznajmiła mu, że po kolacji zacznie się jej nauka, bo im wcześniej, tym lepiej. Ten dzieciak miał tupet po matce. Nie miał zamiaru się z nią o nic sprzeczać, bo w sumie był ciekaw co z tego wyjdzie. Barnes na pewno była pojętną uczennicą, co odziedziczyła w genach, a on sam musiał przyznać przed samym sobą, że chciał komuś przekazać to, co umie. Rebecca jednak dla niego była za delikatna na rzeczy, które potrafił robić jej ojciec. Wszyscy trzymali ją z dala od zagrożenia, bo się o nią martwili, dziewczyna łączyła ich wszystkich i stworzyła z kilku samotnych ludzi rodzinę. Potrafiła rozstrzygnąć kłótnie i Crouch nie chciał myśleć co by było, gdyby jej zabrakło.
Siedział w piwnicy, gdzie ulokował się zaraz po wprowadzeniu. Świetne miejsce do spędzania czasu samotnie. Miał tutaj Myślodewnię, której mógł używać, kiedy potrzebował, a także buteleczki z różnymi składnikami do eliksirów. Nikt by się nie spodziewał, że jest tak pedantyczny w układaniu wszelakich składników w odpowiednim miejscu, ale potrzebował w tym wszystkim porządku. Nawet po ciemku znalazłby potrzebną rzecz. Cieszył się także, bo zawsze miał kilka porcji eliksiru wielosokowego w zanadrzu. Może zostało to w nim, kiedy przez tyle czasu udawał Moody'ego? To była całkiem zabawna sytuacja z jego strony. Już wtedy uczył młodych czarodziei co i jak. Nawet mu się to podobało. Teraz miał jednak pod swoimi skrzydłami jedyną osobę, której nie bał się powierzyć swojej wiedzy. Była silna i nie wykorzystałaby jej w złym celu. Nie musiała jednak nic o tym wiedzieć. Stałaby się jeszcze bardziej pewna siebie, a tego nikt już nie potrzebował. Czekanie na nią sprawiło, że w końcu poczuł jak do czegoś się nadaje. Zazwyczaj nie chcieli od niego pomocy, ale pojawienie się tej całej Emily wszystko zmieniło. Na o wiele gorsze oczywiście, ale musieli sobie z tym poradzić. Może nie był już w kwiecie wieku, ale nie zamierzał dawać dzieciakom rządzić. On także miał coś do powiedzenia w tej kwestii. Nie poddadzą się tak łatwo.
Z rozmyśleń wyrwały go kroki osoby schodzącej po schodach, a już po chwili ujrzał dziewczynę w jej piżamie. Włosy założone za uszy, za duża bluzka i spodnie dresowe. Czasami wychodził z niej taki leń. Założyłby się, że gdyby jej babcia miała z nią kiedykolwiek lepszy kontakt to nie pozwoliłaby się wnuczce ubierać w takie stroje. Rosalie Barnes uwielbiała pokazywać ludziom, że poprzez majątek można wyglądać o niebo lepiej. To była chyba jedna z bardziej wkurzających osób w tej rodzinie. Dobrze, że Edward się z nią rozstał i postanowił pomóc ciężarnej córce. To pokazywało, że ma jednak trochę serca.
- Czego mnie nauczysz? - spytała od razu, podchodząc do blatu, na którym leżał kociołek, a obok butelka na wpół opróżnionej ognistej whisky. Złapała ją zwinnie do ręki, a wzrokiem zaczęła szukać szklanego naczynia, do którego mogłaby nalać sobie trunek.
- Barnes, w szkole nie uczyli Cię, że na lekcjach się nie pije? - podszedł do niej, zabierając jej z reki butelkę i odstawiając kawałek dalej. Ona przewróciła tylko oczami oraz westchnęła pod nosem. - Masz zachować trzeźwy umysł, a nie udawać, że się uczysz.
- Tak jest panie profesorku - po krótkiej chwili milczenia wyrzuciła z siebie sarkastyczne słowa. - Chciałabym się jednak dowiedzieć jaką wiedzę dzisiaj zdobędę, panie Crouch - zaśmiała się pod nosem, lecz jego spojrzenie sprawiło, że się uspokoiła. - Dobra, nie będę.
- Nie wiedziałem, że mam do czynienia z przedszkolem.
- To przejdź już po prostu do tego, co mamy robić, co? - brunetka przekrzywiła lekko głowę w bok. Zaś on wpadł już na pomysł czego będzie musiała się nauczyć.
- Oklumencja
- Żartujesz? - brwi dziewczyny nieznacznie podniosły się do góry przez zdziwienie. - Draco mówił, że to trudne... Nie możemy zacząć z czymś łatwiejszym?
- Musisz schować swoje myśli przed tą kobietą, Rose. Jeśli nie nauczysz się skrywać tego, co myślisz możemy łatwo zginąć. Jej ojciec był świetny w legilimencji i jeśli czegoś się od niego uczyła to na pewno tego - uderzył otwartą dłonią w blat, chcąc, żeby już nie dyskutowała z nim na ten temat. Nie mówił o tym nikomu, ale znał się na tym nawet całkiem nieźle i potrafił rozszyfrować wiele umysłów. Kiedyś nawet dostał się na chwile do myśli Czarnego Pana, który nie zauważył wtargnięcia do swojego umysłu. - Usiądź na fotelu - polecił dziewczynie, a ona od razu wykonała polecenie. - Musisz się odprężyć i pozbyć wszystkich emocji, złych wspomnień z głowy, Barnes. Wyrzucić z siebie cały ból i próbować żyć obok niego, jakby Ciebie on nie dotyczył.
- Złe wspomnienia? - prychnęła pod nosem. - Przecież wiodę najlepsze życie na świecie, więc co złego mogę wspominać? - uniosła brew do góry, kiedy zadała to retoryczne pytanie. Oboje znali prawdę.
- Musisz zamknąć oczy, a później wyrzuć z siebie wszystko - rozkazał, wiedząc, że zaraz zrobi coś czego będzie żałował do końca życia. - Legilimens - rzucił zaklęcia, a po chwili znalazł się w głowie dziewczyny.
Stoi w gabinecie dyrektora. Brązowe włosy nie są dłuższe niż do ramion, chyba wcześniej je ścinała. Szata Slytherinu dumnie prezentuje się na jej ciele. Obok niej stoi Severus; jego stary druh. Do pomieszczenia wchodzi w końcu Albus Dumbledore, trzyma ręce za plecami, a w jego oczach widać smutek. Barty wiedział gdzie się znajdował, ale za późno by się stad wyrwać. Prawdopodobnie to wspomnienie i tak by go nie wypuściło. Było na tyle dokładne, że prawdopodobnie dziewczyna bardzo często musiała pamiętać o tej chwili.
- Chyba nie zrobiłam nic złego. Jestem dobrą uczennicą - odparła mała Rose, patrząc na człowieka, do którego czuła szacunek. Mama powiedziała jej, że ma się go słuchać, bo jest mądrym człowiekiem. Miała jedenaście lat i wyglądała naprawdę uroczo. Pamiętał ją taką właściwie zawsze.
- Skądże znowu Rose - starszy mężczyzna kucnął przed dziewczynką i złapał jej drobną dłoń w swoją. - Jesteś naprawdę dobrą uczennicą i robisz duże postępy jak na osobę w Twoim wieku, młoda damo - na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale Crouch wiedział, że jest sztuczny. Dobra mina do złej gry. - Po prostu Twoja mama miała wypadek...
- Rose, Twoja mama nie żyje - w rozmowę wtrącił się Severus, choć mężczyzna nie przewidział, że się odezwie. Barty nie wiedział, że to on przekazał tę informację dziewczynie. Bez uczuć. Jakby Sophie Barnes była dla niego nikim. Jednak byli najlepszymi przyjaciółmi, a Sophie zawsze wspierała go w jego miłosnym życiu, kibicowała mu do końca i starała się wesprzeć jak mogła. Kto nie znał Snape nie domyśliłby się jednak, że na pewno już jakiś czas wcześniej musiał wyrzucić z siebie te emocje, by nie zaburzyły mu rozmowy z dziewczynką, bo musiał ją wspierać. Przynajmniej Barty tak to odbierał. - Wiem, że jesteś jeszcze mała, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że Sophie nauczyła Cię czym właściwie jest smierć...
Nie dane mu było dokończyć podsłuchiwania rozmowy, bo został przerzucony do kolejnego wspomnienia. Tego, które doskonale znał i w którym nie chciał się już nigdy znaleźć.
Dziesięcioletnia dziewczynka w kucyku na głowie i żółtej sukience mknie przez łąkę pełną kwiatów, a w rękach trzyma ukochanego królika - Marchewkę. Za nią podążają dwie postacie. Sophie i młodsza wersja mężczyzny. Żywo dyskutują, ale Rose nie skupia się na tych słowach, bo dla niej liczy się tylko zwierzątko. Nie chciał na to patrzeć i przypominać sobie, ale utknął, bo ona sama nie potrafiła z tego wyjść. Patrzył więc jak starsza Barnes każe swojej córce zabić przyjaciela. Na twarzy dziewczynki pojawiają się łzy. Mnóstwo łez. Rzuca się i nie pozwala matce zabrać ukochanego przyjaciela. Młody mężczyzna krzyczy, że dziewczynka do niczego się nie nadaje. On to krzyczy. Ze swoich własnych pobudek, o których mała nie wiedziała. Sophie łapie w dłoń różdżkę. Zanim rzuca zaklęcie, jego już nie ma w jej głowie.
- Pojebało Cię?! - krzyknęła mu prosto w twarz, nie mogąc wyzbyć się złości. Ciężko oddychała, a na jej czole dostrzegł kilka kropelek potu, co pokazywało, że chciała wyrzucić go za wszelką cenę, jednak nie udało się to. Miała rację i chyba nie będzie próbować się bronić. - Jakbyś Ty się czuł, gdybym postanowiła wejść w Twoje wspomnienia i patrzeć na wszystkie złe rzeczy?
- Co chciałabyś zobaczyć? - naskoczył na nią. Nie chciał tego robić, ale go prowokowała. Już kiedyś zdał sobie sprawę, że patrzy na nią przez pryzmat jej matki i chciałby, żeby ona obrała dobrą drogę życia, by nie spotkał jej taki los jak Sophie. - Jak Twoja matka umiera czy może Amanda? Może bardziej byś się bawiła jakbyś zobaczyła chwilę, w której zabierają mi córkę? Do wyboru do koloru! Wszyscy moi przyjaciele umarli, a na świecie z naszej paczki został tylko Lucjusz. Kogo ja miałem przez te wszystkie lata? Nikogo.
Oboje zamilkli, dając uciec swoim emocjom daleko stąd. To, co zobaczyli źle na nich wpłynęło. Jednak właśnie takie wiedli życie, szczęśliwe wspomnienia też się pojawiały, jednak te mroczne zajmowały więcej miejsca w ich głowach. Nie każdy mógł mieć życie usłane różami.
- Z tym królikiem... Nie chciałem żebyś go zabijała. Sprzeczałem się o to z Sophie. Nie chciałem jej pozwolić tego robić, ale jak zwykle mnie nie posłuchała - w głowie szukał odpowiednich słów. - To ta z chwil, kiedy chciała dla Ciebie życia po wygranej stronie, bo właśnie tak myślała, że on wygra. Chciała żebyś została Śmierciożercą, bo coś byś miała. Później żałowała swoich decyzji...
- Już nie ważne - pokręciła lekko głowa i wzruszyła ramionami, jakby faktycznie wszystko było całkiem dobrze. - Przynajmniej udało mi się wyrzucić Cię w końcu, choć trochę to potrwało, prawda?
- Oczywiście - przytaknął. - Może po prostu spróbujemy inaczej? Będę powoli wchodził do Twojego umysłu, a Ty musisz poczuć moją obecność i utworzyć wokół siebie mur, okay?
- Zgoda.
***
Dracon Malfoy zaraz po zakończonej naradzie ruszył do domu swojej dziewczyny. Musiał jakoś jej powiedzieć, że znowu pakuje się w to gówno, jakim jest służenie komuś. Teraz jednak od samego początku chciał grać na dwa fronty i pozbyć się tej kobiety. Gdyby nie zabiła tamtego mężczyzny na środku sali nikt by jej nie szanował i chyba każdy, kto miał, choć odrobinę rozumu domyślał się tego. Chciała kogoś sprowokować, by pokazać swoje umiejętności, by się jej bali. Możliwe, że to nawet nie był jej pomysł, bo to, jak jego ojciec kręcił się wokół niej... Obrzydzał go ten człowiek coraz bardziej ilekrośc go spotkał. Jednakże właśnie się jej to udało, sprowokowała i dostała to, czego chciała, a pomagał jej w tym jego pojebany ojciec. Rzadko kiedy zdarzało mu się o nim myśleć, ale kiedy już to robił zastanawiał się jaki miał cel w tym, że przespał się z mamą Rose. Chciał podnieść swoje ego? Udowodnić, że ta faktycznie była w nim zakochana po uszy i nie potrafiła mu odmówić? Najbardziej bolał go fakt, że się nie przyznał i pozwolił jego siostrze wychowywać się samej. Nie wiedziała kim jest jej ojciec, nie wiedziała tym bardziej że ma brata. To było do kitu. Kiedyś, gdyby ktoś mu powiedział, że ma mieć rodzeństwo pewnie by go wyśmiał, ale teraz nie widział swojego życia bez Rebecci i Rose. Prawdopodobnie nie zbuntowały się ojcu i żył dalej z nim. Dobrze, że tak się nie stało.
Blondyn energicznie zapukał do drzwi. Może włożył w to zbyt dużo siły, ale stresował się. Rozejrzał się szybko wokół. Państwo Greengrass nigdy nie kryli się z tym, że są majętną rodziną. Dom na pewno nie kosztował ich małe pieniądze, ale było warto. Prędzej mógłby go nazwać małym zamkiem niż domem dla czwórki osób. Kilka pokoi stało tutaj zresztą pustych. Prawdopodobnie nikt nigdy ich nie użyje. Potężne bramy wokół budynku, nie dość, że chroniła ich magia to jeszcze to, a dom zbudowany z cegieł, przyjemny dla oka, nie masywny, jak niektóre domy w okolicy.
Kiedy drzwi zaczęły się otwierać na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy zobaczył swoją ukochaną. Brązowe włosy miała spięte w kitkę, ale kilka kosmyków zdążyło już wyswobodzić się, także lekko wisiały i przyklejały się do jej twarzy. Jej uśmiech mógłby stopić najtwardsze serce i tak się właśnie z nim stało, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Zarzuciła dłonie na jego barki, aby następnie powolnym ruchem powędrować po nich by na końcu spleść swoje palce na jego karku. Miała na sobie stare jeansy i czarny podkoszulek, którego używała, gdy malowała. Astoria Greengrass chciała zostać artystką światowej sławy wśród czarodziei.
- Nie spodziewałam się Ciebie - powiedziała kiedy już oparła swoją głowę na jego klatce piersiowej, dokładnie w miejscu, gdzie biło jego serce.
- W takim razie mogę wyjść, żeby Ci nie przeszkadzać - zasugerował poważnym tonem, choć tak naprawdę chciał się z nią podroczyć. Dłonie ułożył na jej biodrach, przesuwając ją lekko do siebie. Kiedy podniosła głowę do góry musnął swoimi ustami jej usta, a w chwili, w której się odsunął usłyszał mruknięcie niezadowolenia dziewczyny i roześmiał się. - Wpuścisz mnie do środka czy będziemy tak stać w drzwiach, nie byłby z Ciebie idealny gospodarz domu; panienko Greengrass.
- Ja nie mówię, jaki z Ciebie bufon, a Ty nie insynuujesz mi niewychowania, panie Malfoy - zmarszczyła groźnie brwi, a następnie pokazała mu język. Bardzo dorosłe zachowanie z jej strony. - Mam dla Ciebie bardzo ważną wiadomość - dodała, a po chwili odsunęła się od niego, by złapać jego rękę i wprowadzić go do środka.
- Ja dla Ciebie też skarbie, ale ona nie jest zbytnio dobra - mruknął pod nosem na tyle cicho, że ta na pewno go nie usłyszała. - Gdzie się wszyscy podziali? - zapytał ciekaw. Już dawno kręciłaby się obok nich Dafne. Najbardziej nachalna osoba na świecie. Nie mogła zrozumieć, że jej młodsza siostra z kimś jest, a ona nie potrafi utrzymać przy sobie nikogo dłużej niż dwa tygodnie.
- Pojechali do rodziny Marcusa Flinta, pewnie liczą na to, że przez wzgląd na szkołę mogliby być ze sobą razem - dziewczyna tylko przewróciła oczami. Doskonale wiedziała, że jej siostra desperacko szukała przyszłego męża. - Także mam dom sama dla siebie.
- O czym chciałabyś mi powiedzieć?
- Najpierw musisz usiąść - kiedy wypowiedziała te słowa, popchnęła go lekko na kanapę, która znajdowała się w salonie. Ściana, na którą patrzył była cała w książkach i był to imponujący widok. Tylko w jednym miejscu, na środku znajdowała się wolna przestrzeń od książek i tylko dlatego, że był tam kominek. Przestał podziwiać ten widok, gdy Greengrass usiadła na jego kolanach, przodem do niego, a swoje dłonie ułożyła na jego policzkach. Jakoś tak chciał się do niej uśmiechać. - Mam dla Ciebie bardzo dobrą wiadomość.
- Nie mogę się doczekać aż mi o niej opowiesz - nie był jednak zbyt szczególnie zajęty jej słowami, bo jego usta już znalazły się na jej szyi. Jakby właściwie zapomniał, dlaczego tutaj przyszedł.
- Przestań na chwilę! - zaprotestowała i zaczęła się śmiać, a następnie pochyliła jego głowę do tylu tak, by patrzyli sobie w oczy. - Wiem, że nie rozmawialiśmy za bardzo o tym, co będzie się dziać później w naszym życiu, ale chyba musimy to przyspieszyć, bo wiesz... Ja jestem w ciąży, Draco. Będziemy mieli dziecko - na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a on w jednej chwili spanikował. - Ej, powiedz coś, proszę... - wydusiła z siebie po chwili, bo on dalej się nie odzywał. Nie potrafił. Cieszył się, naprawdę. Tylko jak mógł jej teraz powiedzieć o tym, co się stało?
Sparaliżowało go to, bo czuł, że musi jak najszybciej pozbyć się swojej przyszłości raz na zawsze. Musiał z resztą pokonać Emily i wieść dobre życie. Do cholery, oni wszyscy zasługiwali na spokój.
- Astoria, ja naprawdę się cieszę skarbie - jedną dłoń ułożył na jej policzku, zaś drugą na jej brzuchu. Nie docierało to do niego. - Tylko ja przyszedłem by powiedzieć Ci złą wiadomość... - zamilkł na chwilę. Jak ma jej to powiedzieć? Chyba najlepiej prosto z mostu. - Dzisiaj zdarzyła się dziwna rzecz, znak na mojej ręce zmienił kolor. Okazuje się, że Voldemort miał córkę i ona chce się zemścić - ciagle utrzymywał z nią kontakt wzrokowy, a brunetka zacisnęła dłoń na jego nadgarstku.
- Nie - wyszeptała tylko. - Żartujesz sobie ze mnie co? To nie może się stać. Będziemy mieli dziecko, ono musi być bezpieczne - na jej twarzy pojawiły się łzy, a mężczyzna przytulił ją do siebie i ucałował w czoło.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie. Poradzimy sobie i zamieszkamy razem po tym całym gównie, dobrze? - szeptał jej do ucha uspokajające słowa. Tylko na to mogli teraz liczyć, te słowa musiały ją uspokoić, choć w głębi siebie wiedział, że również on chciał w nie wierzyć z całych sił. Zrobi wszystko, by mogli wieść razem szczęśliwe życie.
***
Jason nie był pewien czy przeżyje to wszystko jeszcze raz. Do tej pory męczyły go koszmary senne o tym, jak jego rodzice giną, bo nie chcieli się oddać Czarnemu Panu. Gdyby nie brat, który się zgodził na takie warunki, prawdopodobnie też by już dawno nie żyli. Podział go przez to, ale jednocześnie się bał; wiedział do czego zdolny był James, doskonale pamiętał, gdy jego starszy brat w nocy krzyczał, a kiedy próbował go obudzić, rzucił na niego zaklęcie Cruciatus. Wiedział, że James po tym czynie nie nosił ze sobą wszędzie swojej różdżki, jakby znowu się bał, że skrzywdzi brata. Ten jednak wiedział, że to, co musiał zrobić w przeszłości tak na niego oddziaływało i nawet gdy czuł chwilowy ból i chciał zginąć, by sobie wtedy ulżyć wiedział, że nigdy nie będzie zły na starszego brata. Teraz jednak sytuacja się powtarzała, on faktycznie był już trochę starszy, jednakże nie wiedział jak ma pomóc bratu. Nikt nie wiedział czego mają się w tej chwili spodziewać, czy ta cała córka Voldemorta będzie chciała skrzywdzić swoich sojuszników? Jason przygotowywał się na najgorsze, jednak kiedy jego brat przyszedł tutaj z Rose Barnes to zasiało w nim ziarenko nadziei. Jeśli nie będzie w tym wszystkim sam to jest większe prawdopodobieństwo, że sobie poradzą. Był jednak ciekawy jak to się stało, że dziewczyna nie wspiera tej Emily? W szkole za każdym razem jak ją widział to był pewien, że mogłaby być po stronie Czarnego Pana, ludzie się jej bali, nienawidzili lub uwielbiali, nie było prawdopodobnie nic pomiędzy. Znała ją cała szkoła, bo zadawała się z Draconem, o którym wszyscy mówili, a także kilka razy poturbowała Rona Weasley'a kiedy coś się jej nie podobało w jego wypowiedzi. Zawsze chciał się do nich zbliżyć, ale był młodszy, a dziewczyna przez to nie zwracała na niego uwagi, co skutkowało, że nikt nie zapraszał go do wspólnego spędzania czasu. W Bitwie o Hogwart widział jak stanęła po stronie Voldemorta, widział jak walczyła z uczniami, ale nie widział też wszystkiego więc nie chciał jej oceniać, bo najwidoczniej musiała coś w sobie skrywać.
Gdy brunetka w końcu od nich wyszła, James raczył pojawić się w jego pokoju. Był pochłonięty czytaniem starych podręczników, szukając zaklęć, które mogłyby mu pomóc. Nie był dobry w czarowaniu, raczej był przeciętniakiem, ale był wybitny w transmutacji, a profesor McGonagall zawsze go chwaliła, że jest jednym z jej najlepszych uczniów. Doceniał pomoc Barnes oraz innych osób, ale także chciał sam uchronić swój dom przed intruzami, czułby się bezpieczniej.
- Cofasz się do czasów nauki? - zaczepił go brat, który oparł się o framugę drzwi, nigdy nie siadał na łóżku, zawsze stał tam jakby nie chciał naruszać jego strefy.
- Może znajdę coś, co trochę pomoże nas ochronić.
- Nie zajmuj sobie tym głowy, młody. My sobie jakoś poradzimy, a Ty zajmij się sobą - chyba James nie mógł znieść tego, że ten chce jakkolwiek pomóc, to nie muszą być duże rzeczy, ale chciał się czuć użytecznie. - Barty z tego, co mi wiadomo ma naprawdę dużą wiedzę, która wykracza poza podręcznikowe przykłady.
- Ty chyba nie rozumiesz, że skoro Ty w tym jesteś to i ja też. Jestem na tyle dorosły, że mogę podejmować swoje decyzje i nie możesz nic z tym zrobić. Jeśli się nie zgodzisz to na pewno Rose nie będzie miała nic przeciwko. Zawsze przyda się dodatkowy sojusznik.
- I tu się mylisz, Jason - przerwał mu od razu. - Ona się nie zgodzi, bo sama nie chciałaby narażać swoich bliskich.
- Skąd Ty to niby wiesz? Rozmawiałeś z nią może z jakieś pięć razy wcześniej w swoim życiu, nie udawaj, że jesteś wróżbitą, bo nawet nie chodziłeś na te zajęcia. Zresztą nauka nie jest Twoją mocną stroną, staruszku.
- Stałeś się ostatnio za pyskaty, ewidentnie, ale ja będę stał na swoim i nie zbliżysz się do tego gówna - jego ton głosu sugerował, że to był rozkaz. Młody naburmuszył się i nawet już nie patrzył na swojego brata. Nie miał zamiaru z nim dyskutować. Poczeka znowu na Rose i to z nią porozmawia. Ona myślała racjonalnie, a ten udawał, że pozjadał wszystkie rozmowy.
- Spoko - odpowiedział po dłuższej chwili. - Jakbyś mógł wyjść to byłbym Ci wdzięczny, bo lektura tej książki jest dużo ciekawsza niż rozmowa z Tobą w tej chwili. Nie wiedział, że brat spełnił jego polecenie, dopiero trzaskanie drzwiami sprawiło, że oderwał wzrok od książki. Może trochę przegiął, ale nie chciał pozwolić bratu, by decydował o wszystkim, co miało się odbywać w jego życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro